piątek, 13 kwietnia 2018

Krętą ścieżką oraz po krawędzi, w Tatrach i w … życiu.

19. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Przyjechałam w Tatry psychicznie zmęczona, napięta, bo wokół i we mnie wiele się działo. Poszłam więc byle gdzie, aby ścieżki były proste i aby na nich wytrząść to, co tu przytargałam. Szłam więc po bruku w stronę Kondratowej, ale bruk niewiele pomógł. No to poszłam wyżej na Przełęcz pod Kopą Kondracką i Kopę, bo może wysokość … pomoże. Ale gdzież tam … i nagle …
Jestem u góry i patrzę na ścieżkę, która mnie tu przyprowadziła. No i co widzę? Kręte ścieżki życia! Tak, patrzę z góry, z tej perspektywy to świetnie widać – ta ścieżka jest niezwykle zakręcona … dosłownie zakręt za zakrętem. Właśnie tak wygląda moje życie.
Patrzę, przyglądam się, no i … zrozumiałam, po co ścieżki są kręte. Po to, by się łatwiej wspinać, po to, by wspiąć się na tyle wysoko, by zrozumieć.
Tak, ścieżki życia są tak kręte, by wyżej wejść po drabinie zrozumienia. To tak jak w górach! Nie da się na skróty.
Życie to góry, a góry to życie!
No i lżej mi. Całkiem lekko …
Nieznajomość gór może ludzi gubić i w wielu przypadkach tak było, lecz tym razem nieznajomość gór uratowała młodą dziewczynę.  A było to tak ...
Dla kogoś, kto jest w depresji cierpliwość i wytrwałość to dość odległe rzeczy. Dla takich ludzi łatwiej dojść do dolinek, niż wdrapać się na dość odległe i trudniej dostępne szczyty. Natomiast, gdy ktoś jest zdesperowany, to zrobi „wszystko” ... ta dziewczyna była zagubiona i zdesperowana, nie znała gór, więc musiała zapytać kogoś o drogę do zguby ... no i spotkała mnie, hihi.
Otóż w drodze do Kuźnic pyta mnie, gdzie tu jakaś najbliższa, wyższa górka, a ja widzę, że coś jest nie tak. Odkryłam jej plan. Tak mi podpowiedziała intuicja, jej oczy, postawa i serce.
Podpowiedziały też, by nie pocieszać, lecz by popychać ku krawędzi ... no i ja ją prowadzę na ścieżkę nad Doliną Bystrej z Przełęczy pod Kondracką Kopą do Kasprowego. To jedna z najpiękniejszych ścieżek, jakie znam w Tatrach, ale tym razem zamiast kontemplacji … ta ścieżka i ja mamy misję …
I,  jak zwykle, znowu uciekam się do "kłamczuchowania". Zmyślam, że rzucił mnie chłopak parę lat temu, a teraz zostawił mnie mąż i zabrał mi dzieci, i jeszcze tam wiele innych rzeczy …
- A właściwie … - mówię jej: - To przyszłam w te góry … może mi pomogą rozwiązać moje problemy … może rzucą w przepaść i … będzie spokój.  - i faktycznie chodzę blisko krawędzi, a dziewczyna … aż drży o mnie i próbuje mnie przekonać, że życie ma sens, że będzie lepiej i że na pewno spotkam kogoś, dla kogo warto będzie żyć. Tyle nawymyślała rzeczy, dla których warto żyć, a ja cały czas balansuję na krawędzi, a ona cały czas o mnie walczy.
Siadam gdzieś na skałkach, nogi spuszczam w przepaść ku Dolinie Bystrej, oczy zasłaniam dłońmi, niby płaczę, a w duchu się śmieję do łez … a ona mnie trzyma za „szmaty” i mi mówi, że mnie nie puści …
A w końcu coś postanawiam i mówię do niej:
- Dobrze, zrzuciłam te wszystkie problemy w przepaść. Teraz będę sama … po co mi ciężary … jacyś tam faceci, dzieci? Chcę być wolna … chcę prowadzić piękne życie, cieszyć się wolnością, górami i śmiać się z krętych ścieżek życia …
Ten plan tak spodobał się dziewczynie, że przyjmuje go za swój.
Patrzę na nią przez moje łzy udawanej rozpaczy (czyli śmiechu, hihihi) i widzę, że jej kręte ścieżki życia się wyprostowały, przy moich jeszcze bardziej krętych.Jej oczy się zaśmiały.

Gdy jesteśmy z powrotem w Kuźnicach, dziewczyna wyznaje mi swój niewykonany plan i ze śmiechem przez łzy, opowiada mi o tym, że szukała wyższej i odpowiedniej górki, by się rzucić w przepaść … no i spotkała mnie i …  zobaczyła bezsens tego planu. Przy okazji się naśmiała. Na pożegnanie przytuliłyśmy się do siebie i ona mówi mi, że dzięki mnie znalazła lekarstwo na kręte ścieżki życia: „Tatry, przepaści i drugi człowiek nad krawędzią, człowiek, który też ma kręte ścieżki, też ma pod górę, a jednak odnajduje prostszą drogę, drogę wolności, drogę niezależności od przywiązań do innych ludzi i do problemów ... To mi bardzo pomogło”.
Nie mogłam jej się przyznać do moich niecnych kłamstw ... wiec spowiadam się z nich tu w pamiętniku. Hihihihi.
Piotr Kiewra

środa, 11 kwietnia 2018

Góral, który nigdy nie był w górach

18. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Na kwaterze, na której od lat mieszkałam każdego wieczora gadałam z góralem o różnych rzeczach, ale nigdy o górach, bo on zadawał mi zawsze to samo pytanie: Dlaczego „tam” chodzę i to od kilkudziesięciu lat? Nigdy nie potrafiłam na to odpowiedzieć - milczałam.
I dziś w przeddzień jego sześćdziesiątych piątych urodzin mówię mu, że nie potrafię odpowiedzieć - musiałby sam doświadczyć.  Chwilę pomyślał i mówi:
- Dobrze zabierz mnie jutro w góry. Tam poświętuję swoje urodziny.

Rano ubrał się odświętnie w swój goralski stroj, wziął ciupażkę ... i poszliśmy.  Nikt nie uwierzy, ale on naprawdę poszedł pierwszy raz w góry. Zabrałam go na Przełęcz Krzyżne.  Gdy postawił tam ostatni krok, „zamurowało” go, jakby poraził go piorun. Powiedział do mnie:
- Nie dziwię się, żeś milczała, też nie potrafię nic powiedzieć, ale mogę zaśpiewać …
… i  zaśpiewał wzruszony pełnym głosem, aż Tatry zadrżały, aż mnie i wszystkich wokół przeszły dreszcze: „Góralu, czy ci nie żal”.
Gdy skończył swą pieśń mówi, że żałuje, iż poznał góry dopiero teraz.
Mówi: - Stary góral był góralem tylko z nazwy. Był biznesmenem ... zarabiał na ceprach, lecz nigdy nie był na hali, ani na żadnym wierchu. Nie wiedział biedny, że tego można żałować, że można ceprów nie rozumieć, dlatego, iż się nie jest prawdziwym góralem. – a na koniec naszej wycieczki: - To ty jesteś prawdziwą goralką, a ja ceprem. – śmialiśmy się do łez.
Następnego dnia już sam poszedł na Kościelec, bo mówi, że całe życie patrzył na tego "Kościelca " z daleka, a teraz musi mu zajrzeć w oczy z bliska.
Taki to jest ten góral z mojej kwatery - wreszcie jest góralem.  
Piotr Kiewra

wtorek, 10 kwietnia 2018

„Trzy małe misie” – bajka, która całe pokolenia dzieci uczy Tatr

17. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Ta historia to zupełnie osobna opowieść. Jej epizody opisywane są przez ponad trzydzieści lat, w różnych częściach pamiętnika. Włożyłem część tych zapisków w jedno miejsce. Oto, co z tego wyszło:
Oj, straszna ze mnie kłamczucha! A najgorsze z tego wszystkiego, że okłamuję małe dzieci, bo … opowiadam im bajki, hihihi.
Otóż jadę w moje ukochane Tatry.
Do mojego przedziału wchodzi rodzina z małym, zapłakanym, chłopczykiem. Pytam go: - Czemu płaczesz? A on mi, że on nie chce jechać w góry, on woli morze, bo w górach nie można lepić zamków z piasku. Więc mu mówię, że w górach nie trzeba lepić zamków, bo tam są prawdziwe, a ponadto, że w górach są … trzy małe misie, lecz trzeba po tych górach pochodzić, by je spotkać. I wiele można się od nich nauczyć.
No i czterolatek przestał płakać. Mama uszczęśliwiona prosi:
- Nie zamierzaliśmy po górach chodzić, mieliśmy patrzeć na nie z daleka, bo Pawełek jest jeszcze za mały. Ale skoro pani mówi, że tacy chłopcy już po górach chodzą … to, czy mogłaby pani nas zabrać, może uda nam się zobaczyć te misie? Na jeden dzień, w jakieś ładne miejsce, jakąś łatwą ścieżką? Proszę!
No i następnego dnia ich zabrałam …
I nie wiem, czy ja mam takie szczęście, czy Pawełek jest w czepku urodzony, bo gdy ich prowadzę na Halę Gąsienicową spotykamy misie …
Moje pierwsze z nimi spotkanie nastąpiło po iluś tam wędrówkach, a Pawełek je spotyka za pierwszym razem … jak na zawołanie. Może nie trzy małe misie, ale jednego dużego i dwa małe … Podjadają z dala jagody, a nami się w ogóle nie interesują, od czasu do czasu tylko spojrzą w naszą stronę … Pawełek zachwycony, podekscytowany, patrzy, podskakuje, chciałby bliżej, wtedy mówię, że musimy iść dalej, bo one są u siebie w domu, a my jesteśmy gośćmi i nie wypada nieproszonemu wchodzić do ich domu bez zaproszenia. No i ruszamy. Chłopczyk zarzucił mnie pytaniami, a ja z odpowiedzi na nie, ułożyłam bajkę:
„W Tatrach mieszka misiowa rodzina: mama – Niedźwiedzica, synek – Misiu, córka – Misia. Tatry to ich dom i mają w nim wszystko, czego im trzeba: i jedzenie, i spanie, i ubranie, i słońce, i piękne góry wokół. Są szczęśliwe, bo cieszą się właśnie tym, co mają.
Kiedyś mały Misiu pyta mamy:
- Dlaczego tylu ludzi przyjeżdża tu, do naszego domu?
- Też podobają im się góry. - odpowiada mama. Misiu pyta więc dalej:
- To czemu tu nie mieszkają, tak jak my?
- Bo muszą pracować. Tu przyjeżdżają odpoczywać po pracy.
- Po co ludzie pracują?
- By kupić jedzenie, ubranie, dom i by tu przyjechać.
- Ludzie są dziwni. My nie musimy pracować, możemy cały czas odpoczywać, nie musimy tu przyjeżdżać, możemy tu być zawsze. – zauważa Misiu.
Teraz Misia, córka, pyta Niedźwiedzicę:
- Mamo, a czemu ludzie tak ciągle wchodzą na te najwyższe szczyty? Czego oni tam szukają?
- Misia, nie wiem, może szukają szczęścia. – Misia więc pyta dalej:
- A co to jest szczęście, mamo?
- Szczęście to cieszyć się wszystkim i tym, że się jest misiem.
- A czemu oni go szukają? My nie musimy szukać. – pyta Misia, bo nie może tego zrozumeć.
- Bo nie potrafią się cieszyć tym, co mają i tym kim są. Zazdroszczą ptakom, tego, że latają, nam, że naszym domem są góry, innym ludziom, bo weszli na wyższe szczyty. – odpowiada cierpliwie mama Niedźwiedzica.
- Ludzie są dziwni. Nie chciałabym być człowiekiem. Cieszę się, że jestem Misia. – mówi Misia.
Te trzy misie, to mądre misie, bo są szczęśliwe, że są misiami i cieszą się tym, co mają.”
Mały Pawełek, zapewnił rodziców na końcu naszej wycieczki, że on też się cieszy tym, co ma i tym, kim jest. I zapytał ich, czy Tatry też mogą być jego domem. Rodzice przytulili chłopca i powiedzieli:
- My też się cieszymy, tak jak ty, tym co mamy i kim jesteśmy. A Tatry od dzisiaj są naszym domem. Będziemy w nim tak często, jak to tylko możliwe.
Dzisiaj, po dwudziestu latach od naszej pierwszej wędrówki w poszukiwaniu misiów, spotkałam Pawełka – teraz już Pawła. Opowiedziałam bajkę o trzech małych misiach jego żonie. Razem przewędrowaliśmy paroma pięknymi ścieżkami, lecz niedźwiedzi nie spotkaliśmy.
Znowu szukałam misiów, tym razem z rodziną Pawełka. Spotkałam ich na Rusinowej Polanie. Jest już ich czworo. Paweł z żoną, sześcioletnia Misia i pięcioletni Michał. Oczywiście dzieciom musiałam opowiedzieć bajkę o misiach. Wędrowaliśmy razem z Rusinowej do Hali Gąsienicowej.
Dzieci Pawełka też są w czepku urodzone, bo … spotkaliśmy dwa misie, znowu jak na zawołanie … przy Waksmundzkim Potoku. …
I następnego dnia, gdy wędrowaliśmy przez Halę Kondratową na jednym ze zboczy znowu widzieliśmy niedźwiedzia. Radości dzieci nie było końca.
Umówiliśmy się na wspólną wędrówkę za rok, wszyscy razem, Pawełek z rodziną i jego rodzicami. Poświętujemy trzydziestolecie spotkania w pociągu, spotkania z misiami i Tatrami.

Piotr Kiewra

niedziela, 8 kwietnia 2018

Miłośniczka krokusów w Czarnych Ścianach

16. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Jedyny raz kiedy w pamiętniku pada wzmianka o krokusach, to przy okazji przygody w Czarnych Ścianach. Jest tam komin, strome zagłębienie w kształcie koryta, a w nim przebiega ubezpieczona łańcuchami i klamrami ścieżka, fragment Orlej Perci, między Żlebem Kulczyńskiego, a Granatami.
Wspinałam się przy pięknej pogodzie Żlebem Kulczyńskiego ku Granatom. Skręciłam ku mojemu ulubionemu kominowi w Czarnych Ścianach. Spojrzałam w górę, a tam, w kominie, młoda, może kilkunastoletnia dziewczyna, stoi przodem do mnie i kurczowo trzyma się łańcuchów. Cała się trzęsie i płacząc mówi: - Tato, nie pójdę! Nie mogę! Nie dam rady!
A za nią, jakiś niewidoczny stąd głos: - Musisz! Nie masz wyjścia! Nie puszczę cię z powrotem!
Trwa to już parę ładnych minut i sytuacja wygląda na patową. Wchodzę więc do góry i mówię do dziewczyny, że jej pomogę zejść. Lecz zza dziewczyny wychyla się męska postać i mówi:
- Proszę się nie wtrącać, ona musi sobie poradzić sama!
A ja do niego: - Ona niczego nie musi.
On do mnie ostro: - Za kogo pani się uważa? To ja tu decyduję. To moja córka i ma mnie słuchać!
- Ooooo! – myślę sobie i całkiem spokojnie do niego:
- Proszę pana, może jest pan jej ojcem, ale to pana nie upoważnia do tego, by się uważać za jej właściciela. Ona i tylko ona odpowiada za swoje życie i zdrowie, bo w tej chwili jej życie jest w jej rękach, nogach i głowie. Zmuszając ją tylko pogarsza pan jej sytuację, a przy okazji tego naturalnego strachu przed upadkiem, córka nabawi się strachu przed ojcem – tyranem. Czy tego pan chce, by spadła, lub by całe życie bała się gór i swego ojca? Czy właśnie tego pan chce?
Zmiękł. Słyszę z góry: - Przepraszam! Niech jej pani pomoże, proszę!
Mówię do dziewczyny:
- Posłuchaj! Delikatnie, powoli, trzymając się łańcucha, odwróć się, łatwiej ci będzie schodzić tyłem! Będę ci mówić po kolei, co trzeba zrobić. Będę tuż pod tobą. W razie jakiegoś problemu asekuruję cię. …
I tak, krok po kroku, zeszliśmy w dół, a później … weszliśmy z powrotem do góry, bo okazało się, że ojciec chciał ją prowadzić Żlebem Kulczyńskiego w dół, co im odradziłam, bo to jeszcze trudniejszy kawałek drogi. Sprowadziłam ich zielonym szlakiem z Zadniego Granata do Koziej Dolinki i dalej do Czarnego Stawu.
Tam, nad wodą, usiedliśmy i przegadaliśmy cały dzień. Usłyszałam ich historię. Ojciec w końcu się rozpłakał. Przyznał, że od czasu, gdy jego żona zginęła w wypadku starał się córce zastąpić matkę, chciał ją nauczyć pokonywania lęku i wymyślił góry: - Myślałem, że je pokochała …
- Ależ tato! Byliśmy w Tatrach raz, na wiosnę, w dolinie pełnej krokusów. Pokochałam wtedy to, co widziałam: kwiaty i krajobraz. To nie znaczy, że pokochałam przepaści, wspinaczkę na wysokie szczyty. Ja góry widzę inaczej niż ty, tato. – zwróciła mu uwagę córka.
- No tak, łudziłem się, że zastąpię jej matkę, lecz to niemożliwe.- zareagował ojciec.
Dodałam tylko od siebie: - I niech tak pozostanie. Niech się pan nie trudzi. Wystarczy, że będzie pan sobą. Nie nauczy pan jej kobiecości udając jej mamę. Córki uczą się kobiecości przy ojcu. Nie wiedział pan tego?
- Cieszę się, że panią spotkaliśmy. Przypomina pani moją żonę, a jej matkę, swoją mądrością, dobrym słowem. – powiedział do mnie, w czym zawtórowała mu córka:
- Tak, to prawda, bardzo mi pani przypomina mamę.
- No, nieźle, hihi. – pomyślałam.
Kogo dzisiaj spotkałam na szlaku? Tak, dziewczynę z Czarnych Ścian. W Murowańcu siędzę przy stoliku i popijam herbatkę z cytrynką, a ktoś mi mówi z boku: - Dzień dobry! To ja. Pamięta pani Czarne Ściany, sześć lat temu?
Poznałam oczywiście.
- Gdzie się pani dzisiaj wybiera? – spytała.
- Idę przez Zawrat, a później na Szpiglasową. To trudna i długa trasa.
- To nic, dałabym radę. Przy pani czuję się jak przy mamie, bezpieczna, spokojna. Zabierze mnie pani ze sobą?
Poszłyśmy w góry i pewnie jeszcze wiele razy pójdziemy razem.
Ona się czuje ze mną jak przy mamie, a ja czuję jakbym w niej miała córkę.  
Piotr Kiewra

sobota, 7 kwietnia 2018

O intuicji w górach, spadających kamieniach i tańcu wokół Morskiego Oka


15. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Z całego szeregu tekstów mówiących o intuicji w górach, kilka wybranych z pamiętnika, pokazujących, że warto jej słuchać.  Nie są ułożone chronologicznie. Kilka innych fragmentów ukaże się jeszcze w następnych odcinkach.

 

Górskie ścieżki uświadomiły mi, że intuicja istnieje i że bezwzględnie trzeba jej słuchać. Jest ona inna, niż inne głosy, bo nie krzyczy i częściej „mówi” NIE, po czym pojawia się radość, że się czegoś nie zrobiło, czegoś nie osiągnęło, czegoś zaniechało. To radosny, ratujący życie przewodnik.

 

Do tej pory słuchałam innych głosów i one naprawdę były głosami. Mówiły: zrób to, nie poddawaj się, dasz radę, bądź silna! Gdy ich słuchałam były inne uczucia: może duma, może przyjemność, może poczucie ważności, czy wielkości, a później po nich smutek, żal, nastawała „zwykłość”. Po wysłuchaniu intuicji coś odkrywamy w sobie, coś się w nas odmieniło, jesteśmy bogatsi sercem lub duchem. Inne głosy prowadzą na manowce, są mylne, mogą zgubić - zabić swoim głośnym wołaniem, intuicja się nigdy nie myli.

 

Oto jak ją odkryłam:

Idę na Zawrat i mocno z sobą walczę.  Coś wewnątrz mnie przeciwstawia sięi mówi: „nie idź”. Ale idę. Ktoś na górze, na łańcuchach "uruchomil " kamień, który przetoczył się tuż obok mnie. Coś mi mówi nadal:  „nie idź”, a mój wrodzony i wredny upór pcha mnie dalej, a tu prosto na mnie leci już cała sterta drobnego "gruzu". Część obija mi głowę i plecy, a największy kawałek odpycham ręką od siebie, a on dalej toczy się ścieżką i po drodze zabiera coraz większe i po chwili w dół schodzi już mini lawina złożona z kamiennych, śmiercionośnych pocisków.
Nikogo poniżej nie było, odetchnęłam. Zatrzymałam się. To „Coś” się we mnie obudziło. Pierwszy raz w życiu czułam się radosna, że czegoś nie zrobiłam..

 

Zeszłam z pięćdziesiąt kroków w dół, a tu w miejscu, w którym minutę temu byłam, kolejna lawina z dwóch, czy trzech, tym razem sporo większych głazów. Pomyslałam: - Mój przewodnik uratował mi życie. 

Od tej pory postanowiłam bezwarunkowo go słuchać. Wystarczy drobny znak, najcichszy „głos” .... a słucham go.
Okazało się, że ktoś na górze bawił się obrywaniem i zrzucaniem kamieni. Przypadkowo każdemu może się zdarzyć, lecz gdy zsuwa się lawina za lawiną … 
Tego dnia nie byłam na Zawracie. 

...

Dzisiaj znowu szłam na Zawrat z w międzynarodowym towarzystwie młodych ludzi, nowicjuszy w górach.  Gdy znaleźliśmy się na górze chciałam ich zaprowadzić na Świnicę, tzw. małą Orlą Percią.  Ale „głos” mi nie pozwala, nie kłócę się z nim. Schodzimy do "piątki". Kilkaset metrów poniżej słyszymy i widzimy lawinę ze ściany Świnicy.  Coś ciemnego się toczy w dół.  Nie wiemy, co to jest. Jakieś 15 minut później przylatuje śmigłowiec.  Jeszcze później dowiadujemy się, że ktoś spadł ze ścieżki, którą mieliśmy iść.  Widzieliśmy więc śmierć. Poczułam dreszcze i kolejny raz dziękuję intuicji.

W żadnym innym miejscu intuicja mnie nie ostrzegała częściej, jak na tej ścieżce na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. I dzisiaj też chciałam tam wreszcie pójść, ale Morskie Oko mnie zatrzymało.

 

Więc maszeruję dookoła niego. „Nie chciało mi się” kroczyć w górę, zachciało mi się wirować.

Ten marsz to mój taniec. Patrzę w górę, a wszystko wiruje jak w tańcu. Tak, ja i te wierzchołki, ta woda, spadające z góry potoki, ścieżka, słońce, tańczymy razem taniec życia.

Nie chce mi się tego tańca kończyć i robię kółko za kółkiem. W pewnym momencie, wydało mi się, że to ja stoję, a wszystko wokół mnie chodzi, spaceruje, wędruje, że jestem centrum świata, ja tylko obserwuję, a życie przesuwa mi tylko zmieniające się obrazy – to inne szczyty, inne doliny, inne ludzkie twarze, a gdzieś we mnie tworzą się odbicia tego wszystkiego. Te odbicia pozwalają mi zobaczyć … kim jestem, kim jest ta tancerka, ta, która to obserwuje.

 I trochę się przestraszyłam, bo … zobaczyłam, że znikam, że mnie nie ma, że jestem nikim. Po chwili się jednak ucieszyłam, bo fajnie jest być nikim. Fajnie jest nic w świecie nie zmieniać, nic nie znaczyć, nikogo nie zniewalać i przez nikogo nie być zniewolonym. Fajnie jest z nikim i ze sobą nie walczyć. Liczy się tylko taniec, liczy się tylko ta wolność. Tańczę więc dalej …

Tak się zatańczyłam w tym krążeniu wokół stawu, że nie zauważyłam, że świat zniknął. Nie tylko ja zniknęłam … Wszystko wokół zasnuła chmura. Spadła jak kurtyna na cały świat gór, na jezioro, na potoki, na mnie. Tylko szum potoków został … Tańczyłam jednak dalej, bo nie muszę niczego widzieć, wystarczy, że czuję … Moja ścieżka jest i nigdy nie zniknie. Tylko ścieżka się liczy i ta wolność na niej …

Wróciłam do domu, ale ten taniec gór we mnie pozostał Później od kogoś usłyszałam, że z „Chłopka” oberwała się ścieżka ... a więc zamiast tańca śmierci wytańczyłam taniec życia. Stąd moja radość, teraz wiem …

 

Piotr Kiewra

środa, 4 kwietnia 2018

Asfalt, konie, dwie siostry i Morskie Oko


14. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Kocham Tatry z wyłączeniem asfaltu do Morskiego Oka, oraz kolejki na Kasprowy, bo to kawałki cywilizacyjnego piekła wciśnięte do raju. Nie przeszkadzają mi natomiast ci, którzy chcieliby poszerzać tutaj piekło, bo ostatecznie to Tatry ich zmieniają, a nie odwrotnie. Byłam tutaj świadkiem wielu takich nawróceń i pojednań. Dzisiaj też w drodze do Wodogrzmotów asfalt „zmęczył”pewną grupę narzekaczy, bo „nie ma tu autobusów”, itd. Zaproponowałam im w ramach odpoczynku od cywlizacji ścieżkę ku Pięciu Stawom przez Roztokę. No i Tatry dotarły do ich nóg, ale przede wszystkim obudziły wrażliwość serc. Nie musieli mi tego mówić, wystarczyło, że zobaczyłam ich łzy, poczułam ich poruszenia …


Kiedyś na Kasprowy wjechałam w niepogodę, i przeżyłam dzień jak w raju ponad chmurami i deszczem – sam na sam z błękitem. A asfaltu mimo, że nadal nie wielbię, to dzisiaj przeczłapałam go, nie licząc tych kawałków do Wodogrzmotów, trzeci raz w życiu. Zmusiła mnie do tego skręcona kostka.

Pierwszy i drugi to dawno, dawno temu, a podwoził jeszcze autobus tam, gdzie dzisiaj dojeżdżają konne wozy.

Drepczę kulejąc jak góralski konik wiozący obok mnie leniwych zdobywców Morskiego Oka, a dogaduje im grupka dziewczyn, próbując moim przykładem „nawrócić” ich na pieszą wędrówkę. W końcu przyłączyły się do mnie i tak przegadałyśmy cały asfalt. Mówią: - Powinni zabronić góralom używać koni!

A ja pytam: - A co z końmi?

Po dłuższej „kontemplacji” i „ciepłej” wymianie argumentów, dochodzą jednak do wniosku, że to koniom nie pomoże, a nawet zaszkodzi, bo „pójdą wtedy na mięso”. I tak po kolei przychodzą kolejne wnioski o „chorobach” cywilizacji, wykorzystywaniu nas, jak te góralskie konie, przez „system”, że cywilizacja zaprogramowała nas jak maszyny na to, byśmy służyli społeczeństwu, byśmy pełnili różne „szczytne” misje, nawet tu w górach. A góry istnieją, by nas leczyć z tych uzależnień, z tego niewolnictwa.

I tak gdzieś na dziewiątym kilometrze asfaltu poczuły się w pełni nawrócone. Zbuntowały się przeciwko wszelkim rewolucjom i postanowiły w Tatrach bywać dla Tatr i dla siebie …

Uśmiałam się i uznałam, że jednak ten asfalt ma swoje dobre strony …


Do czwartego spaceru asfaltem „wynajęły” mnie dwie starsze panie. Zamieszkały na tej samej kwaterze, w sąsiednim pokoju i wczoraj wieczorem przy okazji pogaduszek poprosiły, bym im potowarzyszyła, bo uznały, iż … „już są stare”, bo mają po 68 lat. Hihihi, nie chciałam się chwalić moimi siedemdziesięcioośmioma, bo, w przeciwieństwie do nich, czuję się młoda, hihi. Lecz, gdy panie zażyczyły sobie, by, ze względu na wiek, podwieźć się konikami, wtedy odmówiłam i jako ostateczny argment postawiłam na szali mój wiek i „dziewuszki” odpuściły.

To dwie siostry, które pięćdziesiąt lat temu, tu na asfalcie, w drodze nad Morskie Oko, pokłóciły się i od tej pory nie odzywały się do siebie. Nie zobaczyły go wtedy, więc chcą dzisiaj dokończyć tamtą wycieczkę …

No i idziemy sobie moim „ukochanym” asfaltem i w oczekiwaniu na prawdziwe Tatry zagaduję: - Hej „dziewuszki”, niech zgadnę: pokłóciłyście się o chłopaka?

Kobietki spojrzały po sobie, co odebrałam jako przyznanie mi racji, więc zadałam drugie pytanie: - Niech znowu zgadnę – nie warto było, bo pewnie i tę ładniejszą z was porzucił po miodowym miesiącu?

- Wcześniej! Po tygodniu!

- A wy przez pięćdziesiąt lat milczałyście? Tak ten chłystek poruszył wasze ego, że aż uschły wam języki i aż tak się zawziełyście? No nieźle. Nie mogłyście wcześniej pójść na to Morskie Oko, by zrzucić ten czar, tę klątwę?

- A no tak jakoś … - odpowiedziały wstydliwie.

I tak jakoś nam zeszło do Morskiego … Tam chwilkę je poobserwowałam jak rzuciły się sobie w objęcia, jak obie rozpłakały się, no i jak … zaczęły gadać. Pomyślałam, że muszą nadrobić zaległości, więc nie będę im przeszkadzać i „poszukałam” ścieżkę przez Świstówkę, by ominąć asfalt, gdy siostrzyczki podeszły do mnie i proszą, by je zabrać ze sobą. Próbuję przekonać, że to dużo trudniej, dalej, a nawet trochę niebezpiecznie, a one, że … idą i koniec. No i poszły. No i … dały radę.

To pojednanie dało im tyle energii, że pewnie i na Mount Everest by weszły … hihihi. No i przybyły dwie starsze miłośniczki Tatr. Powiedziały: - Gdybyśmy wiedziały pięćdziesiąt lat temu, że Tatry są tak piękne, to pewnie byśmy po nich chodziły jak ty, zamiast się kłócić i milczeć …

No i tak to jest na tym asfalcie. Teraz mi nawet trudno powiedzieć, czy nadal go nie lubię … hihihi.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Jaki ryk lwa w lesie, takie echo

„Jakie wołanie w lesie, takie echo”.
Zaszłyszane

Od kiedy pamięta to babcia zawsze przestrzegała: „Dziadek to zły człowiek. Nie próbuj się z nim kontaktować.”
Póki był mały i ponieważ czuł się przez nią kochany, wierzył jej słowom, to nie pytał, czy jest aż tak zły, by musiał go unikać. Gdy podrósł zaczął pytać. Wtedy babcia odpowiadała, że „Jest, po prostu, zły”. Jeszcze później z ciekawości drążył: „Jak zły? Co to znaczy, że dziadek jest zły?”
Odpowiadała: „Zły, bo nie potrafi kochać, myśli tylko o sobie, jest smutny i …” i naczęściej po tych słowach płakała i prosiła, by nie zadawać takich pytań, bo „on, po prostu, jest zły i proszę, nie męcz mnie więcej tym tematem”.
Lecz, gdy minęło następnych kilka lat, znowu zapytał: - Babciu, wiem, miałem nie pytać, ale powiedz mi jedno o dziadku: Czy on cię skrzywdził?
Długo się zastanawiała ze łzami w oczach i w końcu zdenerwowana powiedziała: - Nie, ale nie pytaj mnie więcej. Rozumiesz?
- Nie będę pytał, tylko odpowiedz na to ostatnie pytanie: Czy dziadek jest aż tak zły, że mógłby mnie skrzywdzić?
Zamiast odpowiedzi usłyszał wykrzyczane: - Tak! On wszystkich krzywdził i krzywdzi! Koniec! Nie odpowiem na żadne twoje pytanie na temat dziadka już nigdy więcej!
Próbował pytać swojej mamy, ale ta odpowiadała: „Skoro babcia tak mówi, to słuchaj jej!”
Z ojcem spotykał się rzadko, bo rodzice się rozstali, gdy był mały. Kilka razy zapytał go o to, a odpowiedź była za każdym razem taka sama: „Jeśli będzie ci dane się z nim spotkać, sam się przekonasz, jaka jest prawda.”
Jeszcze będąc małym chłopcem postanowił, że się z nim spotka, lecz dziadek mieszkał w odległej części świata, więc musiał czekać, aż będzie „duży”.
Gdy stał się duży, ciągle jakieś sprawy goniły inne sprawy, a czas leciał. Pewnego razu mama go poprosiła, by towarzyszył babci w pogrzebie jej przyjaciółki.
Na cmentarzu obserwował ją, widział, że jest już staruszką, więc może nie być mu dane by się spotkać z dziadkiem i postanowił: Teraz, albo nigdy!

- Babciu, mam z tobą do pogadania. -  zakomunikował, gdy tylko wszedł do jej mieszkania.
- Odwiedziłem dziadka … - nie zdążył dokończyć.
- Mówiłam ci byś go unikał, bo to zły człowiek. Na pewno ci nakłamał, na pewno cię przekonał … Nie posłuchałeś mnie, zawiodłam się na tobie …  - teraz z kolei on się wtrącił:
- Babciu, tyle razy ci ustępowałem, teraz ci nie ustąpię, bo mnie całe życie okłamywałaś. Ale przebaczam ci, bo mnie dziadek o to prosił.
I mylisz się, nie powiedział ani słowa. Przyjrzałem się, zajrzałem w jego oczy i duszę i przekonałem się, poczułem, że on mnie kocha, że kocha tatę, że on ciebie kocha, że on kocha wszystkich. Nie musi tego mówić, to się widzi i czuje. Babciu do tej pory wierzyłem słowom, bo tak mnie uczyłaś, ale … to fałszywa nauka. Teraz wiem, że słowa, to …
Dziadek mi nic nie musiał mówić, gdy tylko na niego spojrzałem wiedziałem, że to całe zło wymyśliłaś, bo byłaś zazdrosna. Mój tata, też bardziej ufał sercu dziadka niż twoim słowom, a dziadek nie robił nic, dosłownie nic, by tak się stało, więc postanowiłaś mnie izolować, bym był taki jak ty …
Przebaczam ci, bo twój plan się nie powiódł, nie jestem taki jak ty, cały czas czułem, że coś tu nie tak … Od małego chłopca czułem, że twoje słowa coś ukrywają … No i przekonałem się, że zaślepiała cię nienawiść i zazdrość …
To tyle! Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Nie mogłaś się na mnie zawieść, to ja mogłem się zawieść na tobie, ale wiedz, że cię kocham, mimo tego, że na powierzchni jesteś taka, jaka jesteś. Lecz czuję, że pod tą nienawiścią i zazdrością jest coś dobrego. Miałem ci w ogóle nic nie mówić, ale byłoby kłamstwem ukrywanie tego, co doświadczyłem. A poza tym, może to pozwoli ci zrzucić tę lwią skórę i wreszcie zaprzestaniesz straszyć jego rykiem. Widzisz babciu, przekonałaś się sama, jeśli wołasz fałszywym słowem, to i echo jest fałszywe. Wiedz, że słowo trafia do uszu, lecz jego echo do serca, a serca nie oszukasz …
Kocham cię. Nie musisz tym słowom ufać, przekonasz się sama, gdy dojdzie do ciebie ich echo. To tyle. – i wyszedł zostawiając ją samą w płaczu, z rękami, które zakrywały oczy i twarz.

Kilka dni później usłyszał ciche pukanie do swego pokoju. Otworzył drzwi, a za nimi stała babcia:
- Proszę wpuść mnie. Chciałam cię prosić o wybaczenie.
Gdy weszła, usiadła naprzeciwko  swego wnuka i zapytała:
- Jak on się czuje? Jak wygląda? Opowiedz mi o nim! Chcę do niego pojechać i poprosić, by mnie nauczył tak kochać jak i ciebie nauczył, jak nauczył naszego syna i twego tatę. Naprawdę.
Dziękuję ci. Udzieliłeś mi największej lekcji w mym życiu. Będę ci na zawsze wdzięczna.

Piotr Kiewra