sobota, 28 marca 2015

Ławeczka

To ona zainspirowała go tym marzeniem. Pojawił się w jej życiu przypadkiem, ale to jedno jej marzenie, z tych wielu o których mówiła, poruszyło go najgłębiej.

Inni mają marzenia dotyczące domu, może domku z ogródkiem, ona miała właśnie takie, inne, oryginalne – piękne. Wspaniałe, pełne miłości, wrażliwości, duchowej głębi, a jednocześnie niezwykle banalne, a nawet śmieszne.

Banalne i śmieszne, gdy widziało się tylko „ten” przedmiot, ale piękne gdy wiedziało się, czego jest symbolem.

Było marzeniem, które się spełniło. Nie od razu się spełniło. Oczekiwanie trwało długo. Ona nawet nie wie dlaczego ten przedmiot, taka sytuacja stała się obiektem jej marzenia, ale tak było.

Opowiadała o tym dla wielu przyjaciół, znajomych, ale zainspirowała tym marzeniem tylko jednego mężczyznę.

Marzenie dotyczyło przyszłości, bardzo dalekiej przyszłości i sytuacji w tej przyszłości, sytuacji powtarzanej często, jak najczęściej. 

Nie wie, kiedy pojawiło się po raz pierwszy, może w dzieciństwie. A może już w głowie kilkunastoletniej dziewczyny, dziewczyny nad wyraz dojrzałej, ale i nieszczęśliwej, bo oglądającej życie od podszewki, pełne bardzo gorzkich doświadczeń.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyła w wyobraźni parę siedzących na ławeczce staruszków, parę wpatrzoną w świat, w drzewa, w niebo i chmury, przechodzących ludzi, bawiące się dzieci, chodzące po trawniku ptaki?

Tego nie wie, ale od kiedy ich zobaczyła, nie była już nieszczęśliwa. Zawsze, gdy było jej źle, gdy wzbierał w niej smutek, płacz, od razu pojawiali się ona i on, wpatrzeni w słońce, w księżyc, gwiazdy, rozmawiający językiem ciszy z wiatrem i z całością istnienia.

Takie było jej marzenie.

Powstało chyba w dzieciństwie, gdy jako mała dziewczynka tęskniła za piękną miłością zainspirowaną bajkami opowiadanymi przez babcię, filmami o miłości. Być może było jeszcze inaczej, powstało, by przeciwstawić się brzydkim obrazom z jej dzieciństwa, których postaciami byli jej rodzice: tatuś i jej mamusia. W nich była przemoc, krzyk, alkohol, był strach jej mamy, ale i jej własny lęk.

A może były to jeszcze późniejsze, jeszcze brzydsze obrazki z udziałem jej mamusi? Teraz tego nie wie i tak naprawdę nie chce wiedzieć. Zostawiła to już dawno za sobą. Wie jedno: ławka trzymała ją na duchu, bo dzięki ławce ufała – głęboko ufała.

Obraz siedzącej na niej pary był tak wyraźny i silny, tak rzeczywisty, tak wiele sprawiał jej radości, iż nie miała powodu, by nie ufać. Z ufnością więc czekała. Opowiadała o ławeczce napotkanym mężczyznom, ale obraz tak dalekiej przyszłości nie robił na nich wrażenia. Nie potrafili sobie wyobrazić siebie na ławce. Za mało było wrażliwości, może za mało wyobraźni, a może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, by zobaczyć to głębokie i prawdziwe piękno kobiecego marzenia.

Może tego było za mało, albo logiki i kalkulacji za dużo, ale nie byli w stanie zobaczyć czegoś jeszcze bardziej istotnego – ponadczasowości i tego czegoś z ziemskiego, ale i pozaziemskiego życia, czegoś z raju.

Nie potrafili uwierzyć w prawdziwą miłość, głębokie duchowe uczucie, bo - może - nie potrafili zaglądać w swoje własne serce, może nie chcieli, a może nie wierzyli, że to jest możliwe. Może ich nikt nie nauczył kochać, nikt nie nauczył czekać, może ich nikt nie nauczył wrażliwości, by zobaczyć w tym cudzym marzeniu, swoje własne.

Może nie byli na tyle wrażliwi, może nie byli na tyle wytrwali, może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, może … ona tego nie wie, ale przez długie lata, nikt, żaden z mężczyzn nie potrafi dostrzec w jej marzeniu czegoś co, by go poruszyło, co by sprawiło, że w oku, a przede wszystkim w sercu pojawiła się łezka, łezka tęsknoty do czegoś tak odległego i wzniosłego.

Wiedziała, że nie wszystkim powinna o tym mówić, bo wiele przyjaciółek, wielu mężczyzn z uśmiechem patrzyło na nią, mówili: - Oj kochana, zejdź na ziemię, przestań bujać w obłokach, bądź tu i teraz, bierz życie takim jakie jest!

A ona wierzyła, że życie właśnie takie jest. Ławeczka – tak naprawdę – to tylko pozornie obrazek z dalekiej przyszłości. To była rzeczywistość. Ta ławka istniała tu i teraz, miłość między tym dwojgiem staruszków istniała już teraz, choć się jeszcze nie spotkali, ale ona już była. Kobieta to czuła, więc czekała.

Widziała tę ławkę już wiele razy, to na swoich spacerach, to w czasie jakichś podróży, czy wakacji, widziała ją w filmach, widziała, gdy patrzyła na starych ludzi, a najbardziej żywe to było, gdy widziała starsze pary siedzące na ławkach, gdziekolwiek to było. Te pary podtrzymywały jej ufność.

Na razie jej ławka była pusta, ale ona nie miała się gdzie spieszyć, bo gdzieś w głębi niej, to co się miało zdarzyć, już się działo, tylko jeszcze tego nie widać.

Często swoim przyjaciółkom i przyjaciołom mężczyznom powtarzała, ten kto będzie siedział ze mną na mojej ławeczce się jeszcze nie narodził.

Ćwiczyła więc ufność …

Gdy się pojawił, jej nerwowe życie, pełne chaosu, stresów, krzyku, tysięcy niepotrzebnych słów, pełne smutku, a nawet depresji, powoli zaczęło się odmieniać. Powoli zniknął nadmiar słów, zniknęły nerwowe krzyki, gdzieś zaczęły przepadać jej nawykowe „nie”, odpuściła część stresów, bezpowrotnie odeszła depresja. Pojawiła się cisza. To on ją przyniósł. Ona mu oddała swoją spontaniczność. Przy nim rozluźniło się wszystko, i w jej ciele, i umyśle, a serce zaczęło nasłuchiwać bicia jego serca. Było ostrożne, nie od razu zniknął z jej serca lęk. Jej serce było jak listek na wietrze, raz się do niego przychylał, raz odwracał. On jej przyniósł w głębi swojego ducha, wiele odpowiedzi, pokazał jej -  jak w lustrze nią samą, jej lęki, jej tajemnice. Gdy zaczęła to odkrywać, zaczęła ufać. A gdy zaufała, powiedziała o ławeczce. Gdy to usłyszał, w ciszy i w odosobnieniu zapłakał, bo zobaczył siebie na tej ławce, zobaczył siebie obok niej.

Nic już nie było takie same jak wcześniej, nic nie było tak ważne jak ona, nic nie było tak piękne. Jego poszukiwanie zostało zakończone. Był u celu. Poddał się wyrokom losu. Poddał się jej.

Ona jeszcze poszukiwała: - To za wcześnie, to jeszcze nie teraz, ten się jeszcze nie narodził.

Poczuła się w pełni zaakceptowana i pokochana, ale broniła się, miała wątpliwości, pytania, wolała zachować dystans. Ani razu nie wychyliła się słowem, gestem, ciepłym spojrzeniem, nadal czekała, ale jej lód się jednak topił.

On wskazywał u niej na jej kolejne lęki, pomagał, dodawał odwagi, by się im przyglądać, by opanowywać drżące, zalęknione serce. W końcu, po raz pierwszy, jej gdzieś głęboko schowane w szufladach serce zobaczyło słoneczne światło.

Zaczęło ono mocniej przygrzewać i lód zaczął się topić. Topił się długo. Na początku była wielka lodowa góra i potrzeba było lat, by w końcu zaczęła rozdawać swoje własne, wewnętrzne ciepło. Marzenie o ławce było tym co ogrzewa, co rozpala płomień i podtrzymuje go. 

Któregoś majowego dnia, wraz z czerwonymi makami oraz chabrami lód całkowicie ustąpił. To był ich pierwszy dzień na ławce.

Teraz po wielu latach, gdy siedzieli – on i ona - na „swojej” ławeczce, gdy się trzymali za ręce i patrzyli przed siebie i tak patrząc w migoczące na falach jeziora ogniki słońca, widzieli przyszłość, tak piękną, tak wspaniałą i radosną, że widać to było w ich oczach, widać był w ich postaciach. Ktoś kto miał na tyle wrażliwości, by dostrzegać piękno, by dostrzegać światło, by dostrzegać miłość widział ich oboje tak jasnych, jakby rozświetlonych, płonących gdzieś od środka jakimś wielkim, ale spokojnym, jasnym płomieniem.

Nie patrzyli na siebie, patrzyli na toczące się wokół życie i to życie kochali. Byli obok siebie i razem płynęli w rzece życia, a ona ich niosła w najodleglejsze zakątki i pokazywała wszystko co warte zobaczenia, co warte uczestniczenia, co warte bycia.

Siedzieli więc wpatrzeni w dal przed siebie, gdy widzieli motyla, natychmiast ich dusze biegły za nim. Hasali więc po łące, godzinami grając z nim w berka, aż ona i on stawali się motylami. Wtedy siadali na kwiatach, upajali się ich zapachem, zaglądali do środka, przeskakiwali z jednego końca łąki na drugi, tańczyli, bawili się, cieszyli.

Latali też z ptakami w przestworzach, wśród chmur. Raz zabierali się na wycieczkę w dostojny lot z bocianem, czy parą krzykliwych żurawi, innym razem ze skowronkami by powisieć nad polem i popatrzeć na uwijających się żniwiarzy. Czasem woleli posiedzieć wśród gałęzi drzew, czy gdzieś w upojnie pachnących bzach i śpiewali całe wieczory i noce piękne słowicze melodie.

Nieraz, gdy mieli ochotę to zabierali się na dłuższe odloty to z jaskółkami, nie tylko tu nad lasami i jeziorami, ale i z mewami nad oceanami, czy z orłami nad górami i dolinami. Widzieli stamtąd z góry, nie tylko to, co widzą ptaki, ale też znacznie więcej, bo patrzyli sercem – sercem połączonym z dwóch serc, ze wszystkimi sercami, z całym stworzeniem.

Na ławeczce doświadczali życia, ono przed nimi przemaszerowywało, a oni byli tylko świadkami. Ale to obserwowanie było wszystkim, nie musieli się ruszać z ławki, dosiadać koni, by galopować po łąkach i polach, nie musieli latać samolotem by doświadczać dalekich podróży, te podróże zdarzały się tutaj i teraz przed tą ławką. A oni byli tu razem.

To już nie było marzenie, to się działo.

Widzieli ludzi, którzy przechodzą przed ławką, a ludzie …

Ten widok, ta para, to „coś” ich zastanawiało, zmieniało, sprawiało, że w tej jednej chwili troszkę tego świata przenikało do ich serc. Po chwili byli już innymi ludźmi, pojawiała się w nich nadzieja, wiara, pojawiało się „coś” w sercu, coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyli. Pojawiało się słońce, ciepło, lekkie drżenie, przyjemne wibracje.

Ta para to rozdawała. W tej chwili coś powstawało, coś się rodziło, jakieś ziarenko kiełkowało. Tutaj przy tej mijanej ławce to się wydarzało. Nikt tego nie potrafił nazwać, określić czym to jest, ale czuli, że coś w nich urosło, coś się zmieniło, coś pękło, coś się zbudowało, coś zniknęło i coś się pojawiło. Czuli, że coś zaczęło płynąć, że jakieś drzwi zostały otwarte.

Oni tylko patrzyli, obserwowali, ale nie była to zwykła obserwacja, to było połączenie, to była komunikacja, to był dar, jakaś niewidzialna energia pełna dobroci, optymizmu, czegoś co wznosiło do góry, pozwalało polatać, nie tylko w tej chwili, ale już zawsze. To było okno, do innego świata, to było rozchmurzone niebo, dziura w burzowych chmurach, przez które przenikało słońce i zabierało strach, oświetlało drogę w ciemności ich serc. Słońce, które dawało siebie.

I tych dwoje staruszków też dawało siebie. Nic więcej, po prostu patrzyli i dawali siebie. Nie wybierali, komu mają dać, kogo nagrodzić, po prostu rozdawali, a kto był gotów wziąć, brał i czuł tę zmianę, tę lekkość, tę możliwość latania, tę radość, samoistną, bezprzyczynową radość.

Ich młodość przebiegła bez miłości, za to miłość teraz kwitła za te wszystkie lata. Kwitła wszystkimi kwiatami naraz, mieszały się w niej zapachy bzów, konwalii, róż, mieszały się wszystkie kolory i kształty. Dzięki miłości odmłodnieli, w duszach byli dziećmi, ciała spoczywały na ławce, a dusze bawiły się, biegały, tańczyły, śpiewały, recytowały poezję, harcowały, kochały, łączyły się.

Mijając ławkę i siedzących tu staruszków wielu obserwatorów tego zjawiska młodniało na ciele i w sercu. Pojawiała się wiosna, wracała do nich w jesieni i zimie ich życia.

Gdy jedno marzenie, urosło do dwóch, gdy z marzenia – wizji, obrazka powstałego w jej głowie stało się uczuciem, uczuciem łączącym dwa serca, urosło do tak wielkich rozmiarów, że nie pomieściło się w tym dwojgu serc, w tym dwojgu staruszków, więc przelewało się na cały świat, na robaczki maszerujące wokół ławki, na kamienie pod ich stopami, na liście drzew i krzewów, które od tej pory oddychały tą wiadomością i niosły tę wiadomość innym liściom. Przylatywały tu ptaki, siadały na pobliskim drzewach, gałęziach i patrzyły, inspirowały się, a później śpiewały o tym. Przychodził tu wiatr, słuchał, patrzył, krążył, a później rozmawiał o tym ze swoimi braćmi i siostrami, kwiatami, trawami, skałami, orłami w locie, z chmurami, z falami na morzach i oceanach.

Pobliskie drzewa i krzewy były świadkami, były ich towarzyszami od wielu lat i tęskniły za tą parą, za tą krótką chwilką, gdy tu siedzą i nic nie robią, po prostu milczą, trzymają się za ręce i patrzą. Tęskniły mocno, szczególnie przez tych kilka miesięcy później jesieni i zimy, gdy ławka była pusta. Przestawała być pusta z nadejściem wiosny i ciepła. Drzewa czekały tak jak to jest w ich naturze, czekać, trwać, być … Ta para staruszków była jak drzewa.

I ta para tę właśnie wiadomość, to przesłanie niosła: trwać, być, czekać, kochać.

Niosła wielkie, największe przesłanie. Większego już nie ma i nie będzie.

To był piękny widok, tak piękny, że dla wielu, którym dane był go doświadczyć ruszał z oczu potok łez. Nawet mężczyźni, jeśli nie uronili łzy wzruszenia widocznej gdzieś w oku, bo się wstydzili, ronili je gdzieś wewnątrz siebie. Nie mogli przejść obojętnie, bo się nie dało i już!

I z tego jednego marzenia narodziło się wiele marzeń. Stały się one ziarnem, a gdy któregoś roku ta para znikła, już na zawsze i nieodwołalnie, zapełniły się ławeczki innymi parami. I od tej pory nigdy nie pozostały już puste. I to nie tylko tu, nad jeziorem, wśród łąk i pól, bo wieść o siedzącej na ławeczce parze staruszków rozeszła się po całym świecie. Poruszyła serca, stopiła wiele lodu, przyniosła wiele ciepła, połączyła wiele kropel w jeden ocean.

I tak się stało. Jedno marzenie to sprawiło, bo było tak wielkie i głębokie, by przeniknąć dusze wielu, by pokonać strach, by przetrwać, by na powrót przywrócić nadzieję i wiarę w miłość.






Piotr Kiewra     

piątek, 20 marca 2015

Żebrak

„Pewien człowiek miesiącami siedział w tym samym miejscu i nic innego nie robił. Wszyscy miejscowi mieli go za szaleńca. Pewien podróżnik jednak postanowił poznać go bliżej. Zapytał: - Co robisz? - Patrzę na pola. - A co robisz poza tym? - A czy to nie wystarczy, by zrozumieć sens życia?”
 Khalil Gibran

Nie wie, czy były to dwa, czy dziesięć, lub więcej okrążeń ronda, ale gdy się zorientował, iż jeździ w kółko, zapytał sam siebie: - Do cholery, co się ze mną dzieje? Muszę coś postanowić, bo zwariuję. Muszę coś zrobić, nie mogę się kręcić ciągle w kółko. No dobrze, potrzebuję … Już wiem! Jadę! Pojadę, mimo, że nadciąga burza.

Droga sama go doprowadziła w miejsce, które zawsze go przyciągało, gdy zawieszał się, gdzieś na ścieżkach życia.

Z dala wypatrzył swoją ulubioną ławkę. Była pusta. – To dobrze. – przebiegło mu przez myśl.

Wjechał więc czym prędzej na parking, lecz nie wysiadł, postanowił przeczekać deszcz i burzę. Oparł ręce na kierownicy swojego czerwonego Ferrari, patrzył jak na szybę spadają krople deszczu, jak spływają po niej w dół. Było ich coraz więcej, były coraz większe i spływały coraz szybciej, i szybciej, i szybciej. Gdzieś w oddali słyszał grzmoty, były coraz bliższe i bardziej głośne. Kilka razy rozbłysło światło i odbiło się w tysiącach kropel na szybie. Zamknął oczy. Po chwili krople zaczęły znikać, odgłosy burzy zaczęły się oddalać …

Wysiadł, zamknął pilotem samochód. Odszedł kilka kroków, lecz zawrócił, by zrzucić z siebie marynarkę. Zdjął też krawat, rozluźnił koszulę, podwinął rękawy. Teraz był gotów.

Jeszcze raz spojrzał na swoją ławkę i ruszył ze wzrokiem skierowanym cały czas w jej stronę. Minął kilka parkowych alejek, pozostała mu jeszcze ostatnia kępa krzewów. Gdy znalazł się za nią i ukazał się cel jego marszu, stanął jak wryty. Na ławce ktoś siedział.
– Skąd on się tu wziął? Chwilę temu było tu pusto. A niech to … - zaklął z cicha.

- No dobrze. Idę, siadam. Nieznajomy zaraz odejdzie. – z nadzieją powiedział pod nosem. W międzyczasie przyjrzał się temu człowiekowi. Był to starszy mężczyzna o dłuższych, siwych, przerzedzonych już wiekiem włosach, ułożonych raczej rękami, niż grzebieniem.
Na twarzy kilkudniowy, również siwy zarost. Na sobie miał stare, znoszone, ubranie, koszulę, krawat, na nogach nie pasujące do niczego, lecz równie znoszone jak cała reszta, jaskrawo czerwone buty.  – Żebrak. – stwierdził.

Twarz żebraka była pogodna, bez widocznego uśmiechu, ale było w niej coś takiego jak uśmiech, bardziej się go czuło, niż widziało. Oczy zapatrzone w dal, nieruchome. Wyglądał jak figura z wosku.

Usiadł na przeciwnym krańcu ławki. Widział tylko żebraka, nie zwrócił zaś większej uwagi na to, co się działo za nim, w parku. Jego ławka, to tylko jedna z wielu ławek rozmieszczonych wśród drzew, krzewów, trawników, klombów z kwiatami.  Wszystkie pozostałe też były zajęte. Siedziały tam kobiety z dziecięcymi wózkami przed sobą, starsze panie zapamiętale o czymś rozmawiające, panowie z gazetami w dłoniach, na innych zaś pary zakochanych zapatrzone w siebie oraz młodzież skupiona na ekranach swoich telefonów. Na trawnikach wesoło bawiły się dzieci, zaś alejki pełne były spacerowiczów.

Lubił tę właśnie ławkę, bo z niej rozciągał się widok na leżące już poza miastem łąki i jeszcze bardziej odległe, różnokolorowe pola. Siadał zawsze tyłem do parku, ku polom i łąkom. Jego wzrok gubił się gdzieś tam wśród nich, nie skupiając się na czymś konkretnym, ani na kwiatach, ani na ptakach, tych w powietrzu i tych brodzących po łąkach. Takie zapatrzenie, takie zniknięcie w tych przestrzeniach przynosiło mu ulgę. Tu odnajdywał ukojenie, tu wracał mu spokój, tu - przynajmniej na chwilę - przestawał się kręcić jak na karuzeli.  

Karuzela życia zmęczyła jego ciało, zmęczyła jego umysł, czuł, że kręci się w kółko, że powtarza te same słowa, te same czyny, te same cele, że się nie rozwija, a mimo to czas pędzi coraz szybciej, a coraz mniej w nim entuzjazmu, wiary w sens życia. Wszystkie drogi, które znał, ale również te, których nie poznał, zdawały się prowadzić w ślepe uliczki. Dlatego bał się skrzyżowań i rond życia, bo nie chciał już decydować, nie chciał już wybierać dróg,  już nie wierzył, już nie był zaciekawiony.

Tak, ciekawość go opuściła, a na jej miejsce przyszła nuda. Nic nie pomagało, by wróciła ta dziecięca ciekawość, którą jeszcze pamięta: ani podróże, ani nowe relacje, ani coraz większe pieniądze, coraz większe znaczenie, sukcesy, popularność – nic. Myślał, czytał, szukał, upijał się, próbował szukać inspiracji w pismach, w biografiach wielkich ludzi, w rozmowach z przyjaciółmi, ale mimo wszystko karuzela przyspieszała.

Jedyne chwile wytchnienia pojawiały się tutaj. Nie rozumiał tej siły, która go tu przyciągała, ale gdy się pojawiała poddawał się jej bez wahania. Dzisiaj też się nie zawahał.

Zapadł w typowe dla tego miejsca zamyślenie, ale w pewnym momencie, wrócił do ławki i nieznajomego człowieka, spojrzał ponownie w jego twarz, w jego oczy i dojrzał w nich łezki. I pomyślał sobie: - Ludzie są bardzo nieszczęśliwi, użalają się nad sobą, płaczą, gubią sens życia i stają się żebrakami. Nie jest ze mną jeszcze tak źle. - pojawiło się w nim współczucie i postanowił go zapytać. – Co cię tak smuci, czemu płaczesz?

Żebrak odpowiedział:

- Skąd wiesz, że płaczę? Współczujesz mi, bo zobaczyłeś łezkę w moich oczach, ale skąd wiesz, że to łezka smutku, skąd ty to wiesz?

A może to łza z zupełnie innego świata, świata, którego nie znasz. Patrzysz i widzisz poprzez swój świat. Osądzasz ten mój, poprzez swój smutek, swoje cierpienie.  Chociaż pozornie patrzymy na te same łąki i pola, ale widzimy zupełnie różne łąki i pola. Skąd wiesz, że moje i twoje łzy są z tych samych światów? – zapytał żebrak.

- Nie wiem tego. – odpowiedział zakłopotany. Nie spodziewał się usłyszeć rzeczy, których nie rozumiał, zapytał więc żebraka ponownie:

- Czym się różnią nasze łzy? Czym się różnią nasze światy?

- Twoje łzy są łzami smutku, nieszczęścia, strachu, moje zachwytu. Twój świat to jest twoje myślenie i myślisz, że wiesz jaki jest mój świat, lecz nie wiesz, bo ze świata myśli nie możesz niczego zrozumieć, poza zrozumieniem, które w końcu do ciebie przyszło, że … nic nie wiesz. I dlatego tu trafiłeś, do bramy, przez którą masz szansę wejść w te pola i łąki … i zrozumieć.

Twój świat jest w głowie, mój w sercu i jeszcze głębiej, oto czym się różnią. W twoim świecie jest smutek i strach, jest cierpienie, jest błądzenie, w moim zachwyt, a jego źródłem, to czego szukasz i nie możesz znaleźć. – i ta odpowiedź jeszcze bardziej go zaskoczyła. Poczuł, że żebrak zna wszystkie jego tajemnice, zna źródło jego cierpienia. Poczuł wielką ufność, bezgraniczną ufność do niego.

Natychmiast zniknęło pytanie: skąd ty to wiesz, a w jego miejscu pojawiła się chęć nauki, chęć wysłuchania wszystkiego, co żebrak mu powie. Powiedział więc:

- Tak masz rację, boję się. Szukam i nie mogę znaleźć miłości. Szukałem szczęścia i już wiele razy wydawało mi się, że mam je na wyciagnięcie ręki, tuż, tuż, ale okazywało się być kolejnym mirażem. Lękam się stawiać sobie kolejne cele, bo teraz już wiem, że za nimi kryją się kolejne rozczarowania, lękam się swoich pragnień, bo po tym całym kręceniu się w kółko, pojawia się jeszcze więcej strachu i pojawia się niewiara, pewność, że idę fałszywą drogą, że nie znam podstawowej prawdy – prawdy o sobie, że cała moja wiedza jest nic nie warta i że nie ma ratunku, że nie ma nadziei na zmianę, na zniknięcie cierpienia.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, lecz teraz zastanawiam się, kto z nas dwóch, nim jest – przecież to ja żebrzę o pomoc w zrozumieniu, to ja żebrzę o ulgę w cierpieniu.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, bo osądziłem cię przez twój strój, porównałem go ze swoim. Teraz jest mi wstyd, bo to nie strój,  decyduje o tym do jakiego świata człowiek należy, lecz zupełnie coś innego. Może decydują o tym nasze pragnienia, czego oczekujemy od świata, od ludzi. A może to bezinteresowność wskazuje, kto z nas dwóch, jest żebrakiem? Teraz dopiero zrozumiałem, że nawet mój ubiór świadczy, że nie jestem całkiem bezinteresowny.

Mogę dużo mówić, zadawać wiele pytań, ale mam wrażenie, iż ty znasz wszystkie moje pytania, a najważniejsze, iż poczułem, że stanąłeś na mojej drodze nie przypadkiem, że masz dla mnie światło, że nauczysz mnie kochać, że dasz mi wskazówki. Możesz mi pomóc? Pomożesz mi odnaleźć drogę? Chcę przestać cierpieć, chcę przestać się bać. Naucz mnie kochać, bo czuję, że miłość jest tu kluczem.
- Tak, przyszedłem tu, bo wiem, że jesteś gotowy, by odkrywać, by się otworzyć, by zrozumieć. Twoje cierpienie cię tu przyprowadziło.

Wiedz jednak, że niczego nie mogę zrobić za ciebie, mogę ci jedynie pozwolić pójść po moich śladach. Dlatego pytam: Czy jesteś gotów na trudną i niebezpieczną wspinaczkę, najtrudniejszą w twoim życiu?

Ta pełna niebezpieczeństw ścieżka sprawi, że będziesz musiał pozostawić wiele rzeczy, wszystko, czego się nauczyłeś, wszystkie twoje maski, ubezpieczenia, wygody, przekonania. Wszystko.

Zdziwisz się, ale łatwiej ci będzie porzucić swojego ojca i matkę, swoje własne dzieci, niż swój smutek, swoje nieszczęście, najbliższych ci towarzyszy – tych będziesz musiał zabić.

Czy jesteś na to gotów?

Czy jesteś gotów przestać szukać miłości, przestać oceniać, przestać gadać, przestać walczyć, przestać być żebrakiem i niewolnikiem?

Czy jesteś gotów stać się odpowiedzialnym za wszystko czego w życiu doświadczasz?

Czy jesteś gotów, by przestać oczekiwać, by przestać pragnąć, czy jesteś gotów by stać się w pełni bezinteresownym?

Czy jesteś gotów milion razy przegrać, by w efekcie doznać największej w życiu porażki, przegrać swoje własne imię i całkowicie o nim zapomnieć?

I zapamiętaj – z tego wszystkiego nie będziesz miał żadnych korzyści, nie pozostanie ci nic, co mógłbyś uznać za swoje, odejdziesz z zupełnie pustymi rękami, z wielką pustką w głowie i sercu, ale uwierz, że właśnie dla tej pustki warto to zrobić.

Uwierz, stracisz wszystko, nic nie zyskasz, ale warto. Nie dostaniesz nic, nic prócz zrozumienia. I to zrozumienie jest wszystkim, jest miłością. Tak mówię, bo sam doświadczyłem.

Chcesz tego?

Pamiętaj, że drogi powrotnej nie ma, bo nikt kto stracił siebie, nigdy nie zapragnął, by wrócić. U ciebie też tak będzie.

Jeszcze raz pytam: jesteś gotów?

- Jestem. Tak, jestem.– odpowiedział ze łzami w oczach, a one były świadectwem odwagi, odpowiedzialności, determinacji, a przede wszystkim zaufania.

Żebrak przez kilka chwil nic nie powiedział, tylko patrzył w dal, na łąki i pola, tak jakby dziękował im za to, iż może przekazać dalej to, co kiedyś otrzymał. W końcu powiedział do siedzącego obok mężczyzny:

- Popatrz na te łąki i pola. Przypatrz się im dłużej. Co widzisz?

Mężczyzna wpatrywał się bardzo intensywnie przez dłuższy czas, w myślach zgadywał, co takiego miałby zauważyć i już chciał coś powiedzieć, lecz żebrak zasłonił mu usta palcami. Mężczyzna nadal się wpatrywał, lecz coraz bardziej zmęczony w końcu przestał się zastanawiać i po prostu obserwował. Wtedy żebrak zezwolił mu mówić:

- Nic. Cisza. Oto co widzę!

Żebrak patrzył uważnie na swego rozmówcę, jednak bardziej chyba do jego wnętrza, niż na jego twarz, oczy, postawę. Później powrócił wzrokiem i uwagą do łąk i pól i nie przerywając tego, zaczął mówić. Mówił powoli, bardzo powoli. Słowa sączyły się pięknie, wolno - jak żywica z rozgrzanego słońcem pnia sosny.

- Niczego nie mogę cię nauczyć. Jedyne czego mogę cię nauczyć, to obserwować łąki i pola. Obserwuj je więc od dziś. Przyjdzie taki czas, że obserwując, odkryjesz, ale nie tam – wśród łąk i pól, ale w miejscu w którym się nie spodziewasz. Odkryjesz wielką przestrzeń, odkryjesz rzeczy nie z tego świata, odkryjesz to, co jest bardzo blisko, zawsze jest przy tobie i zawsze tam było, lecz nie widziałeś, bo spałeś, bo byłeś nieobecny. Obserwuj razem ze mną. Tego mogę cię nauczyć. – przerwał by spojrzeć na mężczyznę. Po dłuższej chwili znowu mówił:

- Tak. Zauważ, gdy przestałeś myśleć, zacząłeś odczuwać. I zawsze tak jest, gdy porzucisz umysł, czujesz, że przychodzi do ciebie prawda, a ona przychodzi z pustki i z ciszy. Nie idą za nią żadne słowa.

Już jesteś gotów do odkrycia prawdy o miłości.

Otóż nie mogę cię nauczyć kochać, bo ty tak, jak każdy człowiek, jak każda istota, masz potencjał by kochać, lecz do tej pory głowa przesłaniała ci miłość, tak jak chmura przesłania słońce.

Gdy nauczysz się patrzeć na łąki i pola, przyjdzie zrozumienie, przyjdzie miłość. Nie możesz kochać głową, bo miłość nie jest w głowie, lecz w sercu, a ty do tej pory próbowałeś kochać głową. Pomyliłeś współczucie z miłością. Prawie wszyscy ludzie to robią.  

Jeśli ktoś cię nie kocha, to jedyny problem jaki istnieje jest w tobie, ponieważ nie możesz odkryć w kimś miłości, jeśli nie odkryłeś jej w sobie. Jeśli ją odkryjesz i prawdziwie pokochasz, zostaniesz pokochany, dlatego że nikt nie będzie się jej w stanie oprzeć. Nikt, żadne stworzenie, żadna skała, żaden ptak, ponieważ prawdziwa miłość nie jest współczuciem, nie jest czymś oddawanym za coś, jest czymś bezinteresownym. Nie musisz czekać, szukać jej, bo już ją masz. Ona jest. Ty się stajesz miłością. Póki tego nie zrozumiesz, to szukasz, a póki szukasz, to cierpisz, póki nie zrozumiesz, to cierpisz.

Nauczyłeś się współczuć, wydaje ci się, że kochasz, ale zauważ, że łatwiej jest ci współczuć ludziom nieszczęśliwym. Oni, tak jak i ty, od dziecka nauczyliście się żebrać o współczucie. Współczujesz i wydaje ci się, że kochasz, ale ten, komu współczujesz, oddaje ci swoje nieszczęście, swój smutek, a ty nie możesz go uszczęśliwić swoim współczuciem. To fałszywa miłość. Współczucie jest brzydkie.

Możesz współczuć tylko po to, by prowadzić poprzez cierpienie do zrozumienia, by pomóc się rozwijać. Jeśli pomagasz, a ta osoba się nie rozwija, to może oznaczać, iż pracujesz z osobą, która nie jest gotowa na zmiany, za mało się nacierpiała, albo wręcz chce cierpieć, zabiega o współczucie, bo również tak jak ty, kojarzy sobie miłość ze współczuciem. Wydaje się jej , że ktoś kto współczuje jej, to ją kocha, a tak nie jest. Ktoś kto jest nieszczęśliwy, komu współczujesz jest dla ciebie atrakcyjny, bo przyjmuje to współczucie i dobrze się z tym czuje. To pasie twoje ego, ty się też dobrze czujesz, bo masz poczucie dobrze spełnionego obowiązku, robisz się współczujący, ale tak naprawdę nic dobrego nie zrobiłeś. Wydłużyłeś tej osobie tylko jej cierpienie, i swoje również, bo jesteś w fałszywym świecie. Tylko poprzez prawdziwą miłość, dawanie prawdziwej energii, kochasz. Poprzez współczucie stajesz się dla kogoś atrakcyjny, bo ci od razu odpłaca tym, czego oczekujesz, jest wdzięczny za okazane mu współczucie. Poprawiłeś mu samopoczucie, więc jest wdzięczny, ty się lepiej czujesz.

Natomiast ktoś kto cię naprawdę kocha – póki nie rozumiesz, czym jest miłość, jest dla ciebie nieatrakcyjny, dlatego, że w żaden sposób nie poprawia ci twojego samopoczucia. Chce byście pomilczeli razem, a poza tym niczego nie oczekuje, nawet wdzięczności. Po prostu ta osoba jest.
Ktoś kto cię kocha, jest dla ciebie nieatrakcyjny jeszcze z innego powodu, mianowicie jeśli cię kocha, to ty go nie zauważasz, ponieważ nie zagląda ci w oczy, woli byście razem patrzyli na księżyc, na gwiazdy, czy w słońce, nie mówi ci, że cię kocha, nie prawi komplementów, bo nic od ciebie nie chce, jest bezinteresowny. Natomiast, ci którzy ci współczują, mówią że kochają, a to zaspokaja twoje ego, cieszysz się tym. Im więcej mężczyzn, czy kobiet tak współczuje, tym wolniej się rozwijasz, bo komplementy, to pozorne powodzenie, pasie twoje ego, odczuwasz przyjemność z bycia zauważanym, pożądanym, czujesz się atrakcyjny. Dla ciebie natomiast to nic dobrego. Te chwilowe przyjemności, czyli nadmiar współczucia, sprawiają, że stoisz w miejscu, że coraz bardziej się zamykasz na prawdziwą miłość, bo wszędzie widzisz „płytkość”, coraz trudniej spotkać „głębię”. A wiedz, że spotkanie „głębi” polega na twoim otwarciu się na „głębię”. Ona w tobie już jest i jest w twoim otoczeniu, lecz boisz się jej, odrzucasz, bo pozornie jest dla ciebie nieatrakcyjna. Tak, „głębia” z pozoru jest nieatrakcyjna.

Nie widzisz tego, że ktoś cię kocha prawdziwą miłością, bo tego się nie widzi, lecz czuje, a ty nie potrafisz odczuwać, nie ufasz mu, nie wierzysz w to, że cię kocha, bo jak może cię kochać i ci tego nie mówić, jak może nie zaglądać ci w oczy, jak może nie żebrać? Ale nie możesz tego zrozumieć, bo sam nie kochasz, bo nie wiesz, że miłość taka właśnie jest, że jest bezinteresowna, i że tego, ten ktoś ci nie musi mówić. Bo po prostu kocha. Niczego od ciebie nie oczekuje, a ty chcesz by od ciebie oczekiwano, chcesz by się z tobą wiązano, by się tobą opiekowano, by ci współczuć.

Dlatego, osoba która ci współczuje, jest dla ciebie atrakcyjna. Ktoś kto cię naprawdę kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny. 

Ktoś, kto cię kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny, bo ty nie odczuwasz jego miłości, dlatego, że jesteś zamknięty. Nie możesz sprawić mu radości, bo twoje pancerne szyby ochroniły cię przed tym darem. W ten sposób bronisz swojego nieszczęścia, swojego ego, w ten sposób uciekasz od odpowiedzialności. Zachowujesz swoje imię, ale tracisz to czego szukasz. Będąc zamkniętym pozostajesz biedny, schorowany, niekochany, nieszczęśliwy, zalękniony, nienawidzący, zły, niszczycielski. Tacy ludzie są zagrożeniem dla świata, to oni prowadzą wojny, wzbudzają strach, betonują łąki i pola, bronią się przed zrozumieniem.

Ludzie boją się tych prawdziwe kochających, bo ci odkrywają więcej prawdy, mają zdolność do pokonywania murów obronnych, do zrywania łańcuchów, do obnażania prawdy o tobie, o twoim strachu. Ty też się boisz miłości. Miłość to obnażenie się przed kimś, odkrycie swoich tajemnic, skrywanych lęków, swojej pozornej małości, słabości, swojej pustki. Tak, miłość obnaża, zmusza do wysiłku, do pracy nad sobą, do wzięcia odpowiedzialności, do postawienia siebie na równi z innymi. Miłość to zaufanie do siebie i do życia.

No i miłość zmusza jeszcze do innej rzeczy, do czegoś o co najtrudniej: do porzucenia swojego smutku, swojego nieszczęścia.

Miłość zmusza cię do tego, byś przestał żebrać o współczucie.
Musisz wybrać: miłość albo żebranina.

Miłość zmusza cię do bycia otwartym.

W fałszywej miłości jest ból, cierpienie, tęsknota i zazdrość, w prawdziwej jest  tylko radość. Dlatego, jeśli cierpisz to znak, że nie kochasz, fałszywie kochasz, współczujesz. Współczucie nie daje trwałej radości, daje chwilową przyjemność. – żebrak przerwał i ponownie dłuższą chwilę patrzył nieruchomo w dal pól i łąk - odleciał jednak tam, nie jak ptak, nie jak motyl, lecz poszybował w głębię pól i łąk swego wnętrza.

Po dłuższym czasie wrócił i kontynuował:  

- Twój świat jest zupełnie inny niż mój. Ja niczego nie oczekuję, moja miłość jest bezinteresowna, taka jak do tych łąk i pól. Wystarczy, że pozwolą mi na siebie popatrzeć, wprawiają mnie w zachwyt. Patrząc na nie zaczynasz rozumieć sens życia, a tym sensem jest miłość. Jestem zachwycony, bo one przyjęły moją miłość, jestem pełen radości, nic nie muszą mi oddawać. Dlatego jestem wolny.

A ty jesteś przywiązany do nieszczęśliwych osób i w ten sposób również do swojego nieszczęścia. Jeśli chcesz to zmienić, to zmień siebie.

Odszukaj w sobie miłość, zapomnij o współczuciu. Źródłem współczucia jest strach, ze strachu rodzi się pragnienie, tęsknota, by być kochanym, by być kimś zauważonym, większym, znaczącym, akceptowanym, docenionym.  Lecz im bardziej pragniesz, tym dalej jesteś od miłości, bo szukasz jej wśród ludzi, w świecie zewnętrznym, podczas gdy ona jest w sercu, w naszym sercu, w naszej duszy. Więc nie trzeba jej szukać, lecz trzeba się otworzyć i pozwolić jej płynąć.

Boisz się i dlatego szukasz współczucia i współczujesz. Inni ludzie też się boją, a strach to przeciwieństwo miłości. Pragną twego współczucia, bo im się wydaje że bez współczucia nie mogą istnieć, że są zauważani tylko poprzez współczucie. Więc grają swoje role nieszczęśników. Takiego samego nieszczęśnika grasz ty. Wydawało ci się, że będąc człowiekiem sukcesu, będziesz szczęśliwy, a nie będziesz. Dlatego, że pragnienie sukcesu jest żebraniem, tak jak współczucie jest żebraniem o miłość.

Patrz na swoje pragnienia. Jeśli je masz, to znaczy, że jesteś żebrakiem, chcesz coś dostać nic w zamian nie dając. Bo nic nie dajesz, jeśli nie dajesz miłości. Tylko miłość jest trwałą wartością, reszta to iluzje, to pustka, to strach, reszta nie istnieje.

Nic nie masz, jeśli nie ma w tobie miłości. Zamiast niej, przechowywałeś współczucie, smutek, cierpienie, nieszczęście. Twoja misja zaczyna się dopiero wówczas, gdy niesiesz miłość. Do tej pory towarzyszyli ci u twego boku smutek, nieszczęście, strach, bo nie było miłości, gdy wypełniasz się miłością, wszystko inne znika, bo miłość ma największą moc. Tak naprawdę, nie ma nic oprócz miłości, reszta jest wyobrażeniem, myślą, pustką, nic nie wartym słowem.

Kiedyś byłem w twoim świecie, miałem dużo, miałem wszystko, jeśli chodzi o rzeczy, ale nie miałem tego najważniejszego, tego co mogę ze sobą zabrać, odchodząc z tej rzeczywistości, z tego świata.

Obserwując uparcie te łąki, zrozumiałem. Zobacz, że one tylko dają, jak się im dobrze przyjrzysz, jak się będziesz uparcie i długo przyglądał, to się od nich nauczysz kochać. Nauczysz się bezinteresowności. Nie znajdziesz w nich współczucia, bo współczucie jest tylko w świecie ludzi, jest produktem ego, a wszędzie wokół jest miłość.

Nie oceniaj, nie myśl, że piękne kwiaty, są szczęśliwe, bo są piękne. Są piękne i są szczęśliwe, bo czują, że sprawiają radość swoim obdarowywaniem. Kwitną tym szczęściem i tą radością. Pokazują ci to, ale ty tego nie widzisz, bo zamiast być wdzięcznym za to, co otrzymujesz, okazujesz swoje nieszczęście i smutek.    

Tak naprawdę nie możesz się zakochać w kimś komu współczujesz i nie może się w tobie zakochać ktoś, kto współczuje tobie.

To co uniemożliwia prawdziwą miłość to sznurki i łańcuchy, wszelkie więzy. Możesz się jedynie zakochać w czyjejś wolności. I tu dla ciebie podpowiedź – jeśli chcesz by cię kochano – stań się wolny. Wolność to najbardziej pożądana wartość duchowa. I obie: miłość i wolność, stanowią nierozłączną parę. Nie ma miłości bez wolności, no i miłość zawsze podąża za wolnością.

Zerwij wszelkie łańcuchy, wypuść z rąk wszystkie sznurki , a będziesz kochany.

Czyli jak widzisz, do miłości jest kilka dróg. Żadna z nich nie jest ani lepsza, ani gorsza, jak się dobrze przyjrzysz,  to dokonasz wielkiego odkrycia, które cię czyni naprawdę wolnym. Otóż te wszystkie łańcuchy, sznurki, więzy, granice to jest … twoje myślenie. Wszystkie łańcuchy i sznurki, to nic innego jak strach, coś czego nie ma, co nie istnieje – pustka i tego właśnie się boisz, pustki. Dla ciebie pustka to śmierć, to nieistnienie, to koniec wszystkiego, a tak naprawdę pustka, to miłość, to wolność i pełna obfitość.

I dlatego się mówi, że jeśli stracisz wszystko, stracisz siebie, swoje imię, swoje „ja”, to zyskasz wszystko. I nie próbuj tego zrozumieć, bo tego nie zrozumiesz teraz – przyjdzie na to czas, ale to zrozumienie nie narodzi się w twoim umyśle, lecz głębiej. Ono się nie narodzi, ono się odrodzi, wykiełkuje, bo od wieków nie trafiło na urodzajną glebę – na pustkę.

Szukaj więc pustki, zagłębiaj się w nią, patrz na łąki i pola, patrz na nie uparcie, patrz, słuchaj, czuj nie tylko oczami, patrz sercem, duszą, całym sobą. – i znowu nastąpiła chwila ciszy. Żebrak znalazł się kolejny raz wśród wysokich traw, łąk pełnych kwiatów, wśród żółtych i zielonych pól. A gdy wrócił, kontynuował:

- A teraz ja ci powiem kilka rzeczy, które cię zadziwią. Zacząłeś tą rozmowę ze mną, by się przekonać, że są ludzie bardziej nieszczęśliwi niż ty i chciałeś porozmawiać z kimś takim, by się lepiej poczuć w towarzystwie kogoś, kto ci opowie o swoim nieszczęściu, i w ten sposób cię podniesie na duchu, doda ci otuchy, bo powie: słuchaj, nie jesteś sam, bo inni są bardziej nieszczęśliwi, więc ciesz się, że twoje nieszczęście jest takie małe. Tego ode mnie oczekiwałeś.

Tak, jesteś zdziwiony i zastanawiasz się, skąd ja to wiem. Ale to jest proste: każdy nieszczęśliwy człowiek tak myśli i towarzystwa innych, nieszczęśliwych ludzi szuka. Nie jest to trudne do odgadnięcia, ponieważ tak mają prawie wszyscy ludzie. Rzadko kto jest bezinteresowny i rzadko kto kocha. Kocha bez względu kim człowiek jest, czy żebrakiem, czy bogaczem. Nie ocenia.

Ktoś kto cię kocha nie próbuje tobą zawładnąć. Ktoś kto potrzebuje twego współczucia, próbuje tobą zawładnąć. Daje ci swoje nieszczęście, jako klej, który cię przyciąga, coś co ma pokazać wielkość twego serca, byś się lepiej poczuł. On tak naprawdę nie przyciąga twojej istoty, przyciąga twój umysł. To jest gra, by coś osiągnąć, nieszczęście jest czymś co ma cię zainteresować, wzbudzić współczucie, ma pokazać twoją głębię, twoją wartość, a ty nie jesteś tym bardziej wartościowy im bardziej nieszczęśliwy, im jesteś bardziej współczujący w obliczu cudzego nieszczęścia, bo będąc współczującym pogłębiasz cudze nieszczęście, utwierdzasz w słuszności obranej drogi. Jest odwrotnie. Twoja wartość jest w twojej radości, w twojej miłości. Jesteś najbardziej wartościowy, gdy jesteś miłością. Wtedy jesteś boski, wtedy tak naprawdę jesteś wart pokochania. W innych przypadkach, nie.

Ktoś kto prawdziwie kocha, nie patrzy na twoją fałszywą naturę. Patrzy nie na twoje ego, patrzy i widzi twoje wewnętrzne szczęście, które jest jednak zakryte przez chmury twojego nieszczęścia. Lecz ktoś, kto prawdziwe kocha, ma dar widzenia ponad chmurami, poprzez chmury, ma dar przenikania w głąb ciebie. Ma klucz do twojego serca i twojej duszy, i widzi to, co w tobie najlepsze, twoją istotę, twoje prawdziwe piękno, czasem widzi więcej niż ty sam.

Ty widzisz tylko to, co sam chcesz widzieć, widzisz poprzez swoje okulary, poprzez swoje myśli, swoją wiedzę, wydaje ci się, że wiesz, że siebie znasz. I wydaje ci się, że świat jest nieszczęśliwy, bo patrzysz, poprzez swoje własne nieszczęście, a ono jest jak filtr, który zostawia tylko to co jest mu podobne.

Trudno jest się przyznać do tego, że się jest żebrakiem. A jest się nim, mimo pięknego stroju, pięknego samochodu, wielu rzeczy, wielu przyjaciół, wielu ludzi, którzy cię otaczają i obdarzają cię współczuciem.

Tak właśnie, im więcej osób cię obdarza współczuciem, im więcej masz tych, którzy mówią ci, że cię kochają, prawią ci komplementy, jaki jesteś mądry piękny i bogaty i wartościowy, to tym większym jesteś żebrakiem, bo się dobrze czujesz wtedy, gdy takie rzeczy dostajesz. Uzależniasz się od nich. Zauważ to, jak to podnosi twoje samopoczucie, jak zaspokaja twoje ego. Zauważ jaki jesteś szczęśliwy, gdy się tobą zachwycają! No i co, jak długo starcza ci takiego szczęścia? Jak długo?   
- Skąd ja to wiem? No widzisz, to proste, kiedyś też byłem żebrakiem i spotkałem żebraka. Ludzie których spotykamy pojawiają się po coś, po to byśmy pewne rzeczy zrozumieli.

Jeśli spotykasz żebraka, to tylko po to, by zobaczyć, że sam jesteś żebrakiem.

Jeśli stałeś się uważny, wrażliwy, to takie rzeczy dostrzegasz. Ale jest jeden warunek: porzuć swoje nieszczęście. Wtedy zaczynasz się rozwijać. Jeśli jesteś na to gotowy, to jest początek końca twojego bólu. Zrozum to.

Jesteś w nieszczęśliwym śnie. W śnie, który można nazwać nieszczęściem. Póki się z tego snu nie wybudzisz, to nie pokochasz. 

Ponieważ jesteś nieszczęśliwy, samotny, to spotykasz na swojej drodze, również nieszczęśliwych i samotnych. Dobrze ci się z nimi rozmawia, macie przecież wspólny temat. I zastanawiasz się dlaczego tak jest, dlaczego ciągle takich spotykasz. Dlatego, że przyciągasz swoim własnym nieszczęściem, samotnością. Dostajesz od życia, zwierciadła, jedno za drugim i one ci pokazują twoją prawdę. Póki tego nie zrozumiesz i nie zmienisz, nie odkryjesz siebie innego, to nic się nie zmieni, i będą takie lustra trafiać do ciebie, będziesz je mijał na swojej drodze.

Zawsze się dobrze czujesz, gdy widzisz w lustrze to, co chcesz zobaczyć. Czasem ci się wydaje że chcesz zobaczyć coś innego, lecz to takie płytkie pragnienie. Natomiast to prawdziwe, głębokie, ale ukryte pragnienie jest takie, by się nic nie zmieniło, ponieważ jest ci dobrze z takim obrazem, dlatego na pierwsze spojrzenie odrzuca cię od takiego widoku. W końcu po raz setny odkrywasz, że zagłębianie się w czyimś nieszczęściu, powoduje, że swoje własne się wzmacnia, lepiej je widzisz. Oboje się czujecie ze sobą źle. Dlatego później uciekasz i szukasz nadal. Sądzisz, że trafiłeś na złego człowieka, na niewłaściwą osobę. Ale problem nie tkwi w tamtym człowieku, lecz w tobie. Nikomu nie jesteś w stanie niczego dać, a przede wszystkim szczęścia. Tobie też nikt nie może tego dać. Szczęście to nie jest towar, który możesz gdzieś znaleźć. Ono nigdzie nie występuje, poza tobą samym.  

Jeśli nie znajdziesz w sobie odwagi i wytrwałości, by uparcie wyciągać tą prawdę z siebie, to będziesz się kręcił w kółko, będziesz jeździł w kółko jak na karuzeli. Za każdym razem te same sceny, podobni ludzie, podobne współczucie, podobne nieszczęścia, podobne fascynacje, podobne chwilowe przyjemności, ale w końcu zawsze to samo, na mecie samotność, i smutek, i rozgoryczenie.

Odszukaj w sobie radość, odszukaj te rzeczy, które zostawiałeś na końcu, spodziewałeś się znaleźć wśród ludzi oraz łąk i pól tego świata. To jest twoje pierwsze zadanie, które odkryjesz spacerując po łąkach i polach twego wnętrza.

Odszukaj tę radość łąk i pól, twoją własną radość. Odszukaj ją, bo radość jest twoją naturą. Ona ci wystarczy, by nagle wszystko stało się inne, by się pojawił zachwyt tym, czego do tej pory nie dostrzegałeś. Ona sprawi, że staniesz się tak wrażliwy, aż do bólu, odkryjesz, że na świecie są miliardy rzeczy, których nie dostrzegałeś: milionów zapachów, kolorów, kształtów, zagadek, tajemnic, podpowiedzi, niebosiężnych szczytów, z których widzisz wszystko.

Radość stanie się twoim przyjacielem i przewodnikiem w dalszej podróży.

Te łąki i pola, które tu widzisz są odbiciem twoich wewnętrznych łąk i pól. Radość jest z tych, które są w tobie. Patrz zatem uparcie na nie, spaceruj i czuj radość z tego spaceru. W końcu kiedyś zrozumiesz, że nie ma już nic do zrozumienia, że jesteś wolny.


Następna nauka: przestań gonić, ale przestań też uciekać. Wszystkie twoje miłości, sukcesy, słowa, które wypowiadasz, pracoholizm, pasje – to są twoje ucieczki. Musisz się zmierzyć sam ze sobą, stać się na tyle silnym, by przestać uciekać, przestać się bać, bo uciekasz ze strachu. Obejrzyj się za siebie i zobacz, że tam go nie ma. Ty się boisz spoglądania za siebie, do siebie, do swojej wewnętrznej przestrzeni łąk i pól, więc stań się odważny. Pobaw się w otwieranie, pobaw się tymi wewnętrznymi podróżami, pobaw się ze swoimi lękami. – znowu przerwał. Spojrzał na chwilkę na swoje czerwone buty i po chwili kontynuował:

- A czerwone buty? Nie myśl o czerwonych butach. Nie zajmuj się nimi. Widzisz? Zawsze angażujesz się w coś co krzyczy: zauważasz największy wodospad, a nie kroplę spływającą z liścia, najczarniejszą chmurę zasłaniającą słońce, a nie delikatną mgiełkę o poranku rozpostartą jak dywan na łące wśród kwiatów, wspinasz się na najwyższą górę, by się tym chwalić, a innym razem nie stawiasz kroku wyżej, bo nikt nie patrzy, pociąga cię najpiękniejsza kobieta, o niej opowiadasz i chcesz ją pokazywać, w ten sposób pokazując swoją wielkość – pozorną, wyżebraną wielkość, a odrzucasz tę, która cię prawdziwie kocha, odrzucasz prawdziwą wielkość.
 Słuchasz najgłośniej opowiadanych i najsmutniejszych historii, zmuszasz swoje serce do płaczu, a w tej samej chwili, depczesz kwiaty, nie wrzucasz z powrotem do wody skorupiaka wyniesionego na brzeg przez falę. Zajmujesz się najnieszczęśliwszymi ludźmi, a nie zwracasz uwagi na to, że to ty ich unieszczęśliwiasz swoim współczuciem, swoim strachem. Oni chcą być nieszczęśliwi, a ty na siłę chcesz to zmienić. Robisz z tego swoją misję, a to niepotrzebna wojna i to ty jesteś w niej ofiarą.
Zaciekawia cię burza, kataklizm, wojna, a nie zauważasz rzeczy najmniejszych, lecz tych, w których spokój, radość, szczęście.
Popieraj pokój, ale nie przystępuj do wojny o niego. Pokój jest twoją naturą, on w tobie jest, ale znika gdy rozpoczynasz walkę, gdy porzucasz jedno z najpiękniejszych słów: ufność. Zapamiętaj: wolność i spokój biorą się z ufności. Odszukaj ją w sobie i w rzece życia.
Rozchmurz swój smutek a pojawi się on u innych. Jesteś odpowiedzialny za wszystko, co się w tym świecie pojawia. Dlatego daj najlepszego siebie, swój prawdziwy i wielki potencjał, największą miłość, największą radość. Taka jest nasza misja: kochać a nie współczuć, pokazywać uśmiech, obdarzać radością, a nie zasmucać. – i znów żebrak przerwał. Tym razem spojrzał w słońce, które było już wielką czerwoną kulą i kryło się powoli za linią łąk i pól. Znowu pojawiła się w oczach żebraka łezka zachwytu. Mówił dalej:

-  Zachodzące słońce, ten kończący się dzień, to koniec czasu cierpienia, ale zanim się pojawi coś lepszego, czas na noc. Być może przyniesie ona jeszcze większe cierpienie, ale przejdź przez nie. To będzie twoje oczyszczenie, twój zły sen, ale i twój odpoczynek, rozluźnienie. Po nocy nastaje nowy dzień. Przychodzi pełnia słońca, światło na drogach i ścieżkach, za którym możesz stąpać, kroczyć odważnie. Zaufaj mu. Tylko bądź uważny, odszukuj ślady. Nowe spojrzenie, nowe siły, wejdź w życie w takie jakie jest, nie walcz z chmurami. Nie przejmuj władzy, poddaj się. Nie upieraj się przy swoich racjach.

Twoja misja - wybrać drogę: miłość czy strach, smutek czy radość. A co potrzebne? Nic. Tylko patrz na łąki i pola. Tam jest sens życia: rozwijać się, by kochać.

Ci, którzy nie poznali miłości, to ją odrzucają, ponieważ są za nisko, pojmują miłość intelektualnie, mówią o niej, bo nie czują. Nie potrafią wejść między słowa, w jej ciszę, w bezchmurność. Kalkulują, kierują się logiką. W miłości nie ma analizowania cech charakteru, urody ciała i intelektu. To nie ta ścieżka. Odrzucają miłość poprzez brak otwartości.

Lepiej ucz się samotności niż współczucia. - mężczyzna słuchał, doskonale rozumiał głos żebraka, wszystkie słowa, ale coraz więcej przychodziło też czegoś miedzy słowami. To była bezchmurność, zapomnienie tego świata, zapomnienie przeszłości, myśli, pragnień, a zaczęło się od bezchmurności łąki …

Co przyszło?

Przyszedł inny świat, świat bez słów. Mimo ich braku, nauczył się patrzenia i słuchania, rozumienia łąk i pól.

Nauczył się słuchania przewodnika – radości. To radość stała się latarnią. To dzięki niej z ufnością - już to widzi – porusza się w rzece życia. To dzięki niej zdarzy się, co ma się zdarzyć, i zrozumie co ma zrozumieć.

To dzięki niej odkrył na nowo pory roku, czym jest przeszłość i przyszłość, odkrył miejsce, gdzie przebywa prawda, odkrył wdzięczność za góry i doliny i to, że góry i doliny są jednym, odkrył wieczność. Odkrył akceptację.

To dzięki niej nie potrzebował już zmieniać pór roku, uczyć kwiatów, jak mają zakwitać, a ptaków jak mają śpiewać i latać. A tak właśnie czynił do tej pory z ludźmi, ze światem. Zamiast kochać chciał przejąć władzę, by dostać miłość, chciał kraść, zabijać, chciał się wywyższyć. Czynił to słowem, działaniem, myślą.

Teraz poznał serce i duszę łąk i pól, zrozumiał ich przekaz, a nadszedł czas, by udowodnić to swoim życiem.

Jeszcze na chwilę, jak echo płynące gdzieś z dala zabrzmiał głos żebraka: - zapomnij o współczuciu, zapomnij o ludzkiej miłości, zapomnij o ojcu i matce, zapomnij wszelkich nauk, zapomnij swego imienia, ale nie zapomnij o rozchmurzeniu swej duszy. Przyszedłem do ciebie w jednym celu – byś o wszystkim, łącznie z sobą samym, zapomniał. Lecz przyszedłem też by ci powiedzieć, że dopóki się nie przebudzisz, twoja miłość jest snem.

Gdy obudzisz siebie – obudzisz świat.

Pokochasz – pokocha świat.

Przestaniesz żebrać – przestanie żebrać świat.

Wszystko zaczyna się i kończy na tobie.

Weź odpowiedzialność – stań się miłością.


Pamiętaj! Nie rozdawaj współczucia żebrzącym o miłość, bo nigdy nie zaznają miłości!

Dopóki żebrak nie odejdzie, nie pojawi się radość. Współczucie nam ją odbiera, a w zamian nadchodzi smutek. Dlatego żebrak musi odejść.

Nie wolno ci żebrać o współczucie, bo nawet gdy je dostaniesz, to i tak nigdy nie zaznasz miłości.


Pamiętaj! Gdy odejdzie żebrak, pojawi się miłość. Pamiętaj! Żebrak musi odejść, by pojawiła się miłość. Musi odejść! Musi!

Po tych słowach żebrak patrzył już tylko na łąki i pola. Jego głos już tylko się oddalał i oddalał. Długo patrzył, a jego postać również zaczęła się oddalać, rozpływać wśród łąk i pól. W końcu znikła jak za mgłą. Pozostała cisza.

Stała się ciemność, a po niej nastał świt. Wzeszło słońce. 

Mężczyzna został sam. Zawsze był sam, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Wraz z nowym dniem, ze słońcem, nastała miłość …

I obudził się. Zasnął w samochodzie na parkingu. Przeczekał tu deszcz i burzę. Czy to wszystko było snem? A co nie było snem? Rozejrzał się wokół, spojrzał przez szyby samochodu, spojrzał w dół i zobaczył czerwone buty na swoich stopach. Tylko one nie były snem, były naprawdę. Ale to dzięki nim ten sen stał się prawdą, to jedyny dowód spotkania z żebrakiem.Uśmiechnął się, bo dzięki czerwonym butom wszystko zrozumiał.
Po chwili, poprzez szyby skropione deszczem zobaczył słońce. Wyszedł do parku na swoją ulubioną ławkę, ku łąkom i polom. Pierwszy raz był tu po deszczu i po burzy. Był zupełnie sam. Wszystkie ławki były puste, tylko przy swojej wspomniał żebraka i to jak razem wpatrują się w głębię łąk i pól. Po chwili jednak wspomnienie odeszło, a wraz z nim odszedł smutek. 

Mężczyzna pozostał sam i dobrze się z tym czuł.


Piotr Kiewra  

wtorek, 10 marca 2015

Bezinteresowność


- Dziadku, lubisz motyle? – zapytał Piotrek.
- Lubię. – odpowiedział krótko dziadek.
- Za co je lubisz?  
- Za to że są.
- A lubisz ptaki? – pytał dalej chłopak.
- Tak.
- Za co?
- Bo istnieją.
- A nie za to, że tak pięknie śpiewają? – Piotrek udał zdziwionego.

- Kocham je za to, że są i że są inne niż motyle, niż drzewa, niż chmury. Gdy na nie patrzymy widzimy piękno tego świata, jego różnorodność. Gdybym je kochał za coś, to bym je wyróżniał, porównywałbym z innymi. Jedne bym cenił za umiejętność latania, czy śpiewu, a pozostałych właśnie z tego powodu nie doceniałbym. Ptaki mają swoją misję, motyle swoją, słońce, drzewa i chmury swoją. Każda z tych rzeczy, każde z tych istnień jest jedyne w swoim rodzaju, coś wnosi do świata, więc jest częścią całości. Nie mogę nie kochać najmniejszych robaczków, czy jakiejś kropli wody w oceanie, tylko dlatego, że są inne, że jest inna. Nie wyróżniam, nie oceniam, kto i co jest bardziej przydatne, bo tego nie da się ocenić. Więc kocham wszystko za to, że jest i kocham właśnie za to, że jest takie jakie jest. – wytłumaczył dziadek.


- A czego nie lubisz? – pytał nadal, bo nie mógł uwierzyć, że można kochać wszystko.
- Nie ma takiego stworzenia, nie ma takiej rzeczy. – odpowiedział spokojnie.
- Ależ dziadku … Czy to znaczy, że kochasz wulkany i huragany? – z niedowierzaniem kontynuował chłopiec.

- Tak. Skąd by się brała żyzna gleba, góry i doliny, gdyby nie wulkany, trzęsienia ziemi? Kto rozkołysałby ocean, rozniósłby chmury po niebie, deszcz po polach i lasach, gdyby nie wiatr? Kto nauczyłby się budować mocne domy, gdyby nie huragan, jakie byłyby drzewa, jaka byłaby trawa, gdyby huragan nie nauczył je jak zadbać o własne bezpieczeństwo? – odpowiadał cierpliwie dziadek.

- A czy to znaczy, że lubisz też złodziei i złych ludzi, że lubisz brzydotę? – Piotrek nadal szukał słabych punktów w dziadkowej filozofii.

- Tak, lubię. Bo skąd wiedziałbyś, co to jest uczciwość, dobro i piękno, gdyby nie złodzieje, gdyby nie źli ludzie, gdyby nie brzydkie rzeczy. W brzydocie też jest piękno, to jest innego rodzaju piękno, tak samo jak zło, jest drugą stroną dobra. Dziękuję za doświadczanie zła, nieuczciwości, brzydoty, bo dzięki nim kształtuje się moja wrażliwość, moja akceptacja, moje współczucie. Dzięki złu, które dostrzegam staję się lepszy. Dzięki złodziejom i nieuczciwym ludziom, staję się bardziej uczciwy, dzięki brzydocie, którą obserwuję dostrzegam też własną i zmieniam się, staram się poprawiać to co brzydkie. Odkrywając dobro, uczciwość, piękno w sobie, pomagam w tym światu.
Cieszę się ze wszystkiego, bo dzięki temu się rozwijam.

Dzięki temu uczę się bezinteresowności. Dostrzegam walkę i grę, pragnienia, dążenia, zabiegi, by coś zyskać i akceptuję tych walczących, grających, pragnących, bo przez to rozumiem, czym jest bezinteresowność.

Kochanie wszystkiego i wszystkich za to że są, że istnieją, to właśnie bezinteresowność.

- Czy lubisz też pijaków? Tak, wiem, lubisz, bo dzięki nim doceniasz swoją trzeźwość. – Piotrek zadał pytanie i sam na nie odpowiedział, okazując tym zrozumienie dla mądrości dziadka.

Potem długo rozważał to, o czym z dziadkiem rozmawiali i w końcu uznał, że o ile mniej będzie potrzebował słów, ile zaoszczędzi czasu, o ileż więcej w życiu zrozumie, ile dobrego więcej zrobi, o ile mniej krzywd wyrządzi, i o ile będzie miał łatwiejsze i lepsze życie, kochając wszystko i wszystkich. O ileż będzie piękniejszy i lepszy świat, gdy nie będzie oceniał i wyróżniał, gdy zaakceptuje wszystko takie jakie jest.

Postanowił, że od tej pory będzie się uczył od dziadka kochania wszystkiego i wszystkich - będzie się uczył bezinteresowności.


Piotr Kiewra  

niedziela, 8 marca 2015

Sens cierpienia

- Wietrze, kocham, lecz cierpię. Dlaczego? – zapytał człowiek.
Odpowiedział mu wiatr:

- Każdy, kto jest bliski prawdziwej miłości cierpi. Ty jesteś bliski. Bez cierpienia nie odkryłbyś jej. W prawdziwej, bezinteresownej miłości ty znikasz, nie masz imienia, tak jak słońce i wiatr nie mają imienia. Gdy znika kochający, zostaje tylko miłość. Ten, kto pozostaje bez imienia staje się miłością. Taka miłość jest największa.
Gdybyś złożył głowę na łonie twej kobiety, nie byłbyś dzisiaj tutaj, gdzie jesteś, nie byłbyś blisko prawdziwej miłości. Nie byłbyś gotów na taką miłość.

Cierpisz, by nauczyć się kochać, by stać się miłością i by … przestać cierpieć.

Taki jest sens cierpienia. – skończył wiatr. Dotknął człowieka czule swoim powiewem i zostawił go samego.


Piotr Kiewra

Gdzie jesteś mamusiu?

W swoim tajemnym pamiętniku napisała historię swojej mamuni. Podjęła decyzję, że nigdy nikomu tej historii nie opowie: ani córkom, ani wnuczkom, nikomu. Nie może im przekazać swojej karmy. Jest odpowiedzialna za nie, tyle włożyła wysiłku, tyle pracy, tyle ciężkiej drogi życia pokonała, tyle wycierpiała, że nie może choćby odrobiny tego oddać komukolwiek. To jest właśnie jej odpowiedzialność, coś czego nie było u jej mamy.

Ta część życia byłą wyjątkowo brzydka, choć to, co brzydkie było ukryte, zepchnięte na margines, wyparte, pochowane do szuflad, których nikt nie mógł na zewnątrz zobaczyć, choć i tak ludzie widzieli, bo alkohol jednak wyciekał z nieszczelności szuflad i cała gra pozorów szła na marne. Były piękne chwile, lecz to tylko pozory, pod spodem była brzydota, nieszczęście.

Karma? Skończy z nią, choć to trudne, bo ona jest częścią nas, jest gdzieś zakotwiczona, i dopóki nie jesteśmy wszystkiego świadomi, dopóty nie znamy siebie tak do końca, to jest, tkwi w nas, niesiemy ją i rozdajemy następnym. Robimy to nieświadomie, nie mamy złych intencji, ale to idzie za nami, jak zapach – odór idzie za gnijącym, rozkładającym się mięsem.

Kilkunastoletnie terapie, książki, duchowe wsparcie od ludzi spowodowały, że szuflady zostały opróżnione, wybaczyła, pokochała mamunię, zaakceptowała ją jako twórcę tej brzydoty, i przede wszystkim wzięła za siebie odpowiedzialność. Już nie mogła zrzucać winy na kogokolwiek, bo to byłoby dalszym rozsiewaniem nasion czegoś, co nie mogło być już nawet wspomnieniem. Na tym polega odpowiedzialność: definitywny koniec z ocenianiem, z obciążaniem winą, koniec z pytaniem siebie samej: dlaczego?

Jak trudno jest zapomnieć, jak trudno jest przestać zadawać to pytanie, jak trudno jest nie rozczulać się nad sobą, jak trudno jest przestać być nieszczęśnikiem? Jak trudno jest przestać obwiniać, jak trudno jest wziąć odpowiedzialność, jak trudno wybaczyć, jak trudno pokochać kogoś, kto nie kocha siebie, lub nawet siebie nienawidzi i nienawidzi życia, ludzi, nawet swoich bliskich? Tylko ona to wiedziała.

Historia mamuni to rozliczenie, to oczyszczenie, to „Zero ograniczeń”, to koniec walki z wypieraniem, z pozorowaniem porządku w szufladach, to przejęcie całej odpowiedzialności na siebie, a wraz z mantrami: „przepraszam, wybacz mi proszę, dziękuję, kocham cię”, pozbywała się stopniowo lęku. Przyjęła kierunek marszu, w którym już nie idzie tam, gdzie mamunia, zgubiła jej ślady, przestała współczuć, a zaczęła współodczuwać. I z tego współodczuwania wyrosło najważniejsze: pokochać, nauczyć się kochać, odkryć czym jest prawdziwa miłość: do bliskich, do ludzi, do świata, do siebie.

To była wielka przemiana: współczucie było złe, płytkie, dotyczyło przyziemnych spraw, dziejących się wydarzeń, widzianych ludzi, a przede wszystkim postaci mamy, jej fizycznego bólu, jej fizycznego i psychicznego upadku, współodczuwanie wielkich: dotyczyło serca i duszy. Tak dotyczyło serca i duszy jej mamy, a tam było piękno, dobro, miłość, wrażliwość, nie to co widziała na zewnątrz, w postawie, w czynach i słowach swojej mamusi. Współczucie to nie miłość, to tylko obserwacja i idące za tym cierpienie, a przede wszystkim bezsilność. To ocenianie i zrzucanie odpowiedzialności, współodczuwanie to świadomość prawdy, to dostrzeganie tego, że są dwie strony medalu, tego, że ta brzydka jest widoczna i że nie jest prawdą, całą prawdą.

To była wielka zmiana. Od tamtego momentu było łatwiej, zaczęły znikać strach i cierpienie. Nie przyszło to łatwo. Trzeba było walczyć, doświadczać kilkadziesiąt lat, czasem trzeba było powracać, by ujrzeć kolejne śmieci, by chwycić za miotłę i je wymieść. Tak, zawsze wracały wtedy wspomnienia, ale jak można wymieść stare śmieci, bez spoglądania na nie, bez wyciągnięcia ich z zakamarków. Musiała przez to przejść.

Tak, bez pokochania siebie, bez poczucia szczęścia, bezwarunkowego szczęścia nie jest możliwe porzucenie karmy. Tak samo niemożliwe, gdy nie pokochamy i nie wybaczymy najważniejszym beneficjentom tej miłości, tym, którzy nas unieszczęśliwiali.
To zrozumiała. To czuje.

Ten pamiętnik to ostatni świadek, to powiernik jej tajemnic, to rzeka oczyszczenia, to święta rzeka, do której docierają spalone szczątki wszystkiego co mogło przechowywać jakiekolwiek wspomnienia. Ten pamiętnik to koniec, to wyzerowanie umysłu, serca, duszy, to początek harmonii. To wreszcie przemiana strachu w miłość. To nowe życie, nie tylko dla niej, ale dla następnych, dla jej dzieci, dla jej wnuków. To wolność, to zupełnie nowe uczucie, którego do tej pory nie było.

Historia mamusi? Nie, już nigdy nie będzie jej opowiadać, ale swojej historii nie może nie opowiadać, bo ta się dzieje. Opowiada ją dla pamiętnika, czasem dla swojego duchowego mistrza. Ale to pamiętnik jest świadkiem, świadectwem jej rozwoju, jej przemiany, jej dorastania, pojawiania się głębokiego rozumienia i przemiany smutku w radość, przemiany od cierpienia w cieszenie się życiem, przemiany strachu w miłość, współczucia we współodczuwanie, przemiany z obwiniania w przebaczenie. Dzięki temu brzydota stała się pięknem, każda brzydota taka się stała. Właściwie brzydota znikła zupełnie, a nawet to dzięki brzydocie odkryła głębokie, prawdziwe piękno.

Historia mamy, to jej własna historia. Lecz nie musi jej opowiadać, nie chce, bo po co. Każdy człowiek ma swoją własną i to dzięki trudnym kartom tej historii staje się inny, lepszy, odkrywa prawdziwego siebie. Z jej historii może się uczyć ona sama, nikt więcej, każdy musi nieść swój krzyż sam, każdy człowiek musi doświadczyć, by zrozumieć i o zrozumienie tu chodzi. O nic więcej. A to zrozumienie objawia się miłością, bezwarunkową, bezinteresowną, głęboką, duchową miłością. Miłość to nie tanie współczucie, miłość to bycie razem z kimś, w jego sercu, w jego duszy, współodczuwanie drugiego człowieka. Ale współodczuwanie prawdy, a nie zewnętrznych okoliczności, współodczuwanie całości marszu, a nie pojedynczych kroków. To wielka wartość. Dla tego odkrycia warto żyć.

Od kiedy pamięta twarze mamusi i tatusia? Od kiedy pamięta jakieś fakty ze swego życia? Nie wie. Ale pamięta kiedy pojawił się strach. On był pierwszy. Tego jest pewna. Bała się krzyku taty, jego złości, jego razów wymierzanych mamie. Pamięta strach mamy, krzyk mamy, jej płacz. I pamięta swój strach, swój krzyk, swój płacz, bo krzyczała ze strachu razem z mamą, razem płakała, razem uciekała. Rosła, ale rosnąc rosła też w niej siła strachu i powodowanego strachem krzyku, rosła ilość wylewanych łez.

Dziewczynka uczyła się prosić, odważyła się by prosić: - Tatusiu,  nie bij mamusi, proszę, proszę! Jak dramatyczne było to wołanie, pamięta do dziś.

Była małą dziewczynką, bo 5 lat to mało lat, ale na tyle dużo by pamiętać swój własny strach, by pamiętać strach mamusi. Na tyle dużo by identyfikować i współodczuwać to co czuła mama.
Dziewczynka była ukochaną córusią tatusia i gdy był trzeźwy nosił ją na rękach, szanował też mamusię. Ale obie z mamą z niepokojem oczekiwały powrotu taty do domu: - Czy przyjdzie trzeźwy, czy pijany?

Były też piękne chwile, były święta, prezenty, były wspólne, rodzinne zabawy, letnie spacery i gry na podwórku, sanki na których siedziała, ciągnione przez oboje: tatusia i mamusię. Tak, były chwile pełne miłości, ciepła, ale to właśnie dzięki takim chwilom, najbardziej potęgowała się tęsknota do normalności, do obrazu taty i mamy wtedy zapamiętanych. Ale takich chwil było coraz mniej.

Co się stało? Co się zagubiło w nich? Te pytania, to już pytania z zupełnie innego czasu, z innego etapu życia dziewczynki. Później, znacznie później, poznała odpowiedź, ale w dzieciństwie pomimo poszukiwań, było to tajemnicą.

Zalękniona dziewczynka często szukała ciepła i bliskości u mamy. Ta głaskała ją po główce, łagodziła dobrym słowem, przytulaniem, opowieściami, bajkami o Kopciuszku, Calineczce dziecięcy strach. Dziewczynka szukała i znajdowała u mamy bezpieczeństwo, ciepło, słuchała bicia je serca. Na kolanach mamy, w jej ramionach, blisko piersi i serca znikały lęki, pojawiał się uśmiech, znikało dygotanie jej ciała. Mamusia ocierała córce łzy, a ta czuła się szczęśliwa i niczego więcej nie pragnęła, tylko by takie chwile jak te, trwały jak najdłużej.

Lecz nie trwały wiecznie. Tata przychodził pijany coraz częściej. Coraz częściej pojawiało się więc u dziewczynki drżenie całego ciała, złe sny, nerwowość.

I nagle – pewnego dnia tata umarł. Tata odszedł, ale strach nie zniknął.

Mama zmieniła się. Łzy z powodu strachu, zastąpiły łzy z powodu żalu. U dziewczynki oprócz tych pierwszych łez, pojawiły się też łzy współczucia. Mama mniej przytulała dziewczynkę, stała się, inna. 

Pojawiły się w niej rzeczy, których wcześniej nie było: złość, smutek, obojętność. To one spowodowały, że po raz pierwszy dziewczynka zadała sobie pytanie: - Gdzie jesteś mamusiu?

Pojawiły się ucieczki: więcej obojętności, alkohol, mężczyźni, smutek, obwinianie.
Wtedy dziewczynka trafiła do babci, u niej znalazła po raz pierwszy spokój, ciszę, uporządkowane życie. 

Babcia nauczyła ją zasad, modlitwy, ufności, gdzieś schował się strach, jednak od czasu do czasu wracało pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? Choć babcia przytulała dziewczynkę, była najlepszą, najcieplejszą istotą jaką można było sobie wyobrazić, jednak dziewczynka nie mogła zapomnieć mamusinych kolan, mamusinej bliskości.

U babci pojawiły się też aniołki. Pojawiły się w modlitwach i pojawiły się w marzeniach o życiu bez krzyku, płaczu, smutku, bez strachu, ale za to życiu pełnym miłości.

One stały przy niej rano, gdy się budziła, we dnie i przede wszystkim, gdy zasypiała oraz w nocy. Od tej pory, mimo, że dojrzewała, stawała się coraz silniejsza, to aniołki stały przy niej, za nią, chowały się lub wręcz przeciwnie, eksponowały się to w ludzkich postaciach, w jej przyjaciołach lub małych porcelanowych figurkach, które zaczęły do niej trafiać jedna po drugiej, to na okno, na ścianę, na półkę.

Dostrzegała je w słuchanych piosenkach, w swoich córkach, w oglądanych filmach, ale też w jej sercu, przede wszystkim w sercu, to one były jej siłą, to z nich brała się ufność, to one nauczyły jej ufności do życia, do ludzi. A z ufności brała się odwaga, miłość, odpowiedzialność, wolność, poczucie bezpieczeństwa.

Lecz wtedy gdy ją zabierano, gdy mamusia zabrała ją na stałe od babci jeszcze tej ufności nie było. Wtedy to dla kilkunastoletniej dziewczynki nadszedł najtrudniejszy czas. Wtedy to codziennością stało się pytanie „dlaczego?” To pytanie i brak na nie odpowiedzi, zasmucało, doprowadzało do drżenia ze strachu, to ono sprowadziło na nią tęsknotę, za taką mamusią jak kiedyś. To od tego momentu pytanie „gdzie jesteś mamusiu?” stało się życzeniem, by wszystko wróciło do normy, a nie wracało i było coraz gorzej.

Dziewczynka stała się świadkiem upadku, coraz częstszych ucieczek swojej mamy, w alkohol, w obojętność, w ramiona wielu mężczyzn. Stała się świadkiem brzydkiego życia. Najgorsze było dla niej: widzieć i nie móc nic zrobić. Bezsilność.

Zaczęła więc pracować, sprzątać, prać, opiekować się siostrami, domem, mamusią. Uczyła się życia, uczyła się kobiecych, domowych czynności, stała się w tym dobra, dogoniła w tym mamusię, a mama była w tym twardą i konsekwentną nauczycielką.

Dzień za dniem, tysiące dni, brzydkich dni, dziesiątki tysięcy brzydkich rzeczy, a przy każdej z nich to samo pytanie: Gdzie jesteś mamusiu?

Owszem mamusia wracała. Potrafiła być dobra, współczująca, wrażliwa. Potrafiła się dzielić, rozdawać rzeczy, majątek, ale w końcu pojawiła się bieda i kolejne ucieczki.

Dzięki tym powrotom, dziewczynka zachowała nadzieję, ufała, że przyjdzie taki dzień, iż mama powróci, przestanie być obojętna, będzie jak kiedyś.

Trwała w nadziei, gdy dorosła już całkiem, mimo, że wyszła za mąż i poświęciła się swojej rodzinie. Współczucie i nadzieja kazały jej wracać, mimo, że mieszkała już daleko, że urodziła się córka, ale w każdej wolnej chwili jechała, by pomagać, by współczuć, by nadal poszukiwać „tamtej” mamusi. Tych wyjazdów, tego identyfikowania się, tego współczucia, tego oczekiwania by nadzieja  się ziściła nie mógł zrozumieć jej mąż, nie miał tyle cierpliwości by wytrwać razem z nią, by jej w tym pomóc. No i doszedł kolejny ból.
Ale też paradoksalnie wtedy zaczęła się stawać coraz silniejsza. Sama wraz z córkami, z reklamówką najpotrzebniejszych rzeczy zaczęła budować swój nowy świat, oparty na jej własnej sile, na coraz większym rozumieniu siebie, ludzi świata. To od tej pory jej kroki stały się szybsze, i zaczęła się wspinać coraz wyżej. 

A każdy krok w górę, mimo, że bolał w ciele, w nogach, w rękach, które trzeba było urobić po kres możliwości i wytrzymałości, bolał w głowie, to jednak ujmował tego cierpienia w sercu i duszy. Smutek ustępował, depresja też.

Zaczęło znikać pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? Im mniej oczekiwała od swojej mamy, tym bardziej stawała się mamą, silną, dobrą mamą dla swoich córek. I wtedy przyszło światło: na tym polega odpowiedzialność. 

Zostawić swoją mamę, jej życie dla niej samej, owszem pomagać, współodczuwać, łączyć się duchowo – kochać, ale nie identyfikować się. Nie jest przecież swoją mamą, jest jej córką, która to dzięki temu co mama jej dała, nauczyła się żyć, stała się tak silną, wolną, stojącą mocno na nogach, potrafiącą żyć i znosić ból kobietą, matką. Stała się silnym człowiekiem. Na tyle silnym, by karma przekazana przez mamę, ta brzydota życia, nie powtórzyła się w jej życiu, by ten „narkotyk” nie zadziałał.

Wtedy zobaczyła inną mamę, taką jakiej szukała. Ona cały czas taka była, dobra wrażliwa, kochająca, obdarowująca, bliska. Tak, cały czas była bliska i będzie taką, gdziekolwiek jest i będzie.  
Córka odkryła, że gdy patrzy sercem i duszą na matkę, to widzi serce i duszę swojej mamusi, widzi prawdę o niej.

Po co to wszystko? Po ten cały ból, to cierpienie, ta nadzieja, to oczekiwanie, to poszukiwanie? Tak, tylko po to by zrozumieć, w czym jest istota życia. Trzeba natrudzić się przy wspinaczce, by z góry spojrzeć na wszystko, a to spojrzenie przynosi ukojenie. Trzeba rozchmurzyć własną duszę, własne serce, by dojrzeć inne dusze i serca i dojrzeć treść każdego serca, każdej duszy – miłość.

Istota życia, to miłość. Długo szukała odpowiedzi na pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? A to pytanie było poszukiwaniem nie mamusi, lecz poszukiwaniem miłości.

Tak, tak, tak.

Tak, każdy człowiek ma swoje pytanie, które go prowadzi ku miłości, w jej przypadku ono było takie. Dzięki niemu doszła do sedna.

Tak, swoją historię odkrywania prawdy może opowiadać, historia mamusi niech pozostanie tajemnicą pamiętnika.

Piotr Kiewra