wtorek, 25 marca 2014

Dwie drogi

Na szczycie wzgórza stał stary człowiek. Od wielu lat wchodził tu każdego ranka, wchodził też w środku i końcu dnia. Oglądał stąd wschody słońca, podziwiał dzień w jego pełni, oraz gdy się kończył, gdy znikało ono za horyzontem, gdy na miejsce dnia nadchodziła noc.

Przychodził tu nie tylko w pogodne dni, przychodził tu zawsze.
Tu przemawiały do niego: słońce, księżyc, gwiazdy, chmury, deszcz, tu rozmawiał z wiatrem.

Dzisiaj stał tu już przed świtem, a gdy słońce wychyliło się zza widnokręgu ujrzało łzę na jego obliczu. Słoneczne światło przeniknęło tę kroplę i rozświetliło ją tęczą.
W ten sposób doceniło starego człowieka, jego uczucie, jego zachwyt pięknem tego świata.

Długo stał człowiek na wzgórzu i cieszył się wszystkim co widział - od bezkresnej dali, od pustki nieba, po kurz i trawę pod swoimi stopami.

Wtedy zbudził się wiatr, potrząsnął źdźbłami traw strącając z nich poranną rosę, poruszył gałązkami krzewów, ubraniem starego człowieka, zajrzał mu w oczy, w serce … i zadziwiony wysuszył łzy na jego policzkach.

 Stary człowiek poczuł to tchnienie wiatru, uniósł ramiona w bok - jakby szykując się do lotu, a gdy zamknął oczy - poleciał. Szybował nad wzgórzem, wśród chmur, nad lasami i górami, oceanem, aż po krańce świata. Poleciał jeszcze dalej, minął słońce, by wśród gwiazd szukać krańców Wszechświata. Nie znalazł, więc szybko powrócił, osiadł  na wzgórzu, otworzył oczy i powiedział do wiatru:

- Wietrze, gdy uniosłem ręce zobaczyłem dwie drogi: jedną, którą wyznaczały moje ręce. Na tej drodze widziałem wielu ludzi, lecz nie widziałem siebie. Poleciałem daleko wzdłuż tej drogi, nad tymi tłumami, znalazłem jej początek i znalazłem jej koniec.
Drugą drogę wyznaczała cała reszta mego ciała. Ta wiodła pod górę. Na niej nie było nikogo, tylko ja. Poleciałem tą drogą, ale w żadnym kierunku nie mogłem znaleźć jej początku i końca. 

Wietrze, opowiedz mi o tych drogach!

Odpowiedział mu wiatr:
- Tak, odkryłeś dwie drogi życia. Możesz – jak każdy - wybrać tę, którą podążysz.
Na pierwszą drogę patrzysz, lecz nie widzisz, słuchasz dźwięków poruszających się nią tłumów, lecz nie słyszysz tego co istotne. 

Ta droga cię nie uczy, przegapiasz znaki, bo już jesteś wyobraźnią za następnym zakrętem, za kolejnym i za kolejnym. Myślisz: - Tam - przede mną - moje szczęście … a może tam, za kilkoma zakrętami z tyłu. W ten sposób miotasz się między przyszłością a przeszłością, projektujesz swoje nieszczęścia, myślisz że żyjesz, lecz tam są tylko twoje myśli, nie ma ciebie.

To droga rozumu, logiki, kalkulacji, wiedzy z książek, a nie z życiowych doświadczeń, bo na te brakuje czasu lub odwagi. To droga wspomnień, marzeń, planów, wizji, projekcji, pragnień, oczekiwań, a ponieważ to jednocześnie droga niewiary, droga wątpienia – to smutna droga, radość pojawia się tu chwilowo – w zabawie. To te chwilowe przyjemności oraz cały pozostały ból i cierpienie niektórzy nazywają życiem.
Tę drogę bezwzględnie zamyka czas. Zaczyna się w chwili narodzin, a kończy śmiercią. 
Tutaj odmierzasz odległości, odliczasz dni i lata. Tutaj się czeka - marzy o przyszłości, gdy jest się młodym, albo ucieka w przeszłość, gdy nadejdzie starość. Zamykasz się w klatce i cały czas oglądasz jej ograniczenia.

Idąc tą drogą poznajesz  świat – szukasz, lecz nie znajdujesz, bo granicą tego poznania są granice świata, a im bardziej poznajesz, im więcej wiesz, tym mniej rozumiesz.

To wędrówka pełna napięć i walki. Towarzyszem w tej wędrówce strach. Boisz się bramy zamykającej tę drogę, bo na niej wszystko się kończy. Boisz się życia bo ono cię do niej prowadzi.

Być może wędrując osiągasz, zdobywasz, wywalczasz: sukcesy, szacunek innych ludzi, wiedzę, rzeczy, tytuły, ordery, stanowiska, lecz tego wszystkiego nie możesz ze sobą zabrać. W chwili śmierci – przed uchem igielnym - pozostawiasz cały twój dobytek, wszystko co znalazłeś,  zdobyłeś, nagromadziłeś, na co zapracowałeś. Wszystko przepada. Ani jedno wspomnienie, ani jedna drobinka, jedno ziarenko kurzu nie może zostać zabrane. Nic.  Nawet pamięć po tobie rozwieje wiatr.

Jeśli tak żyjesz, nie stajesz się dojrzały - nie możesz zrozumieć siebie, więc nie możesz zrozumieć życia, świata, ludzi.

Lecz jest też inna droga. Na niej brama – jest nią miłość. 
Towarzyszami w tej drodze: ufność i wolność, przewodnikiem radość. 
Tu nie szukasz, a znajdujesz, nigdzie nie podążasz, wszystko przychodzi samo. 
To jest droga rozwoju, poznania – zrozumienia - odkrycia siebie, a wszystko co odkryjesz pozostaje z tobą na zawsze. 
Odkrywając siebie poznajesz wszechświat, ten rodzaj poznania nie ma granic. 
To trudna droga i jest drogą dla odważnych, bo na tej drodze jesteś sam.
 Tu musisz być obecny, bo tylko twoje doświadczenie się liczy.  

Po to masz życie, by wybrać drogę. 

Tym są te dwie drogi.

Witam cię, witam wędrowcze! Właśnie znalazłeś się w wieczności. Twoja radość cię tu przyprowadziła. – zakończył wiatr i wraz ze starym człowiekiem pobiegł ku bezkresom na spotkanie nieznanego.  

Piotr Kiewra z inspiracji Osho „Dojrzałość”

sobota, 22 marca 2014

Bieg, który ukoił ból

Julia usiadła na swojej ulubionej ławce wśród żółtych tulipanów. Miejski park zapełniał się zawsze, gdy dopisywała pogoda, lecz ona przychodziła tu w każdą pogodę, nawet w deszczu. Park wtedy był pusty – tylko ona – samotna, starsza pani pod parasolem. 

Gdy wszyscy siedzieli w domu, czekali na słońce, wtedy jej parasol dudnił deszczem, szumiały nim liście drzew, płakały jej ulubione kwiaty, jego łzy spływały po parkowych krzewach oraz trawie, a ona spacerowała, rozmyślała, wspominała. Świat w deszczu się zmniejszał, dla niej stawał się bardziej przytulny, bliższy. 

Dlatego tu przychodziła. Bywało, że odsuwała na bok parasol, a wtedy krople spływały po włosach, czole i policzkach. Wśród tych kropel ukrywała swoje własne łzy.

Lubiła przyglądać bawiącym się tu dzieciom, spacerującym parom oraz ludziom biegającym alejkami.

Dzisiaj też od dłuższego czasu przyglądała się dziewczynie, która truchtała wokół parkowego stawku. Zobaczyła w niej swoją własną młodość. Dawno temu, biegała tak jak ona. Biegała uliczkami miasta, ścieżką nad jezioro, lub w parku. Biegała w słońcu, lecz najbardziej lubiła biegać w deszczu. Zawsze sprawiało jej to radość.

Kobieta przebiegła obok ławeczki już któryś raz, teraz jednak staruszka zauważyła, że dziewczyna płacze. Biegnie i płacze. No i ona zapłakała, bowiem przypomniała sobie swój bieg ze łzami w oczach, kilkadziesiąt lat temu.
Powrót myślą do tamtych chwil sprawił, że łzy popłynęły strugą. Po kilku chwilach płacz zamienił się prawie w szloch. Ukryła twarz w dłoniach i trwała tak nie widząc świata całe minuty. W pewnej chwili, tuż obok siebie usłyszała miły, lecz zaniepokojony głos:

- Proszę pani, czy coś się stało? Może potrzebuje pani pomocy?
Starsza pani potrząsnęła głową przecząco, a po chwili zdjęła dłonie i przez mocno zmrużone oczy ujrzała młodą kobietę w dresie z białą chusteczką w wyciągniętej dłoni. Powiedziała do niej:

- Nie, nic mi nie jest. Przypomniałam sobie coś ważnego z mego życia i rozpłakałam się. Gdy obserwowałam panią jak pani biegnie i płacze, przypomniał mi się mój bieg pełen łez, dawno, dawno temu.  

Młoda kobieta, otarła swoje własne łzy, podała drugą chusteczkę starszej pani i poprosiła:
- Czy może mi pani o tamtym biegu opowiedzieć? Czuję, że to może być dla mnie ważne. Proszę!

Obie zapłakane kobiety usiadły na ławce wśród żółtych tulipanów. Starsza z nich zaczęła swą opowieść.

- Dobrze dziecinko, opowiem ci, choć nie jest to dla mnie łatwe. To było dawno, dawno temu. Przez wiele lat usiłowałam wyrzucić to z pamięci, lecz im bardziej się starałam, tym silniej dokuczał mi ból.

Tamtego dnia, po raz ostatni spotkałam się ze swoim przyjacielem. Gdy się rozstaliśmy pobiegłam do lasu, po prostu biegłam przed siebie. Poczułam się winna, było mi ciężko, bardzo, bardzo ciężko. Głęboki żal, smutek, płacz. Biegłam więc, biegłam i biegłam. Biegałam aż do nocy, przez wiele godzin. Ledwie wróciłam do domu. Ten bieg mi pomógł, bo w domu nie miałam już siły płakać. Wszystkie łzy wylałam w czasie biegu.

On był inny. Nie oczarował mnie, ale coś mnie w nim pociągało. Ja byłam jak wahadło, raz w lewo, raz w prawo, raz wielka radość, raz ogrom smutku. A on był cichy, tak cichy jak nasz ulubiony, milczący przyjaciel, wielki, stary dąb. Koił me smutki, mój ból, pomagał mi w mym samotnym tańcu wojownika, zawsze obok mnie, jak nie całym sobą, to duchem.

Naprawdę był inny, jak rak - zawsze maszerował do tyłu. Pod prąd w odniesieniu do tej wielkiej ludzkiej rzeki, lecz wraz z prądem rzeki życia. Płynął cicho, nie walczył o mnie z innymi, lecz walczył dla mnie, oddawał mi wszystko co miał, oddał całego siebie. Poddał się życiu i poddał się dla mnie. Świat dla niego nie istniał, istniałam tylko ja, siebie nie zauważał, niczego dla siebie nie chciał.

Lecz ja go nie przyjęłam. Mówiłam sobie: nie kocham go. Myślałam, że go unieszczęśliwię. Cały czas sobie powtarzałam, że ten dla mnie jeszcze się nie urodził i w to wierzyłam. Bałam się zaangażować. Miałam wielu adoratorów, oni kręcili się koło mnie, lecz on nie współzawodniczył o mnie. Zawsze usuwał  się gdzieś na bok. I cierpliwie czekał. 

Naprawdę był bardzo cierpliwy. Jego miłość kapała kroplami, lała się wodospadem na kamień mego serca, a on czekał. Tęsknił, tęsknił, bardzo tęsknił i płakał, jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam o tym, lecz nie mogłam nic zrobić. Nic. Tak wtedy myślałam.

Rozmawialiśmy – najczęściej na odległość, nieraz po kilka godzin. Wspierał mnie, wierzył we mnie, a miałam w tamtym czasie wiele chwil słabości, wiele chwil smutku i wątpienia.

Wiele się od niego nauczyłam, bo był bardzo dojrzały, patrzył na wszystko bardzo głęboko, wnikał w naturę rzeczy, w jej istotę, tak samo przeniknął mnie do głębi. Znał mnie lepiej niż ja samą siebie.
Gdy nie spałam w nocy, gdy przeżywałam koszmary, smutki, to samo przeżywał i on. Nie mogłam uwierzyć, że on będąc daleko ode mnie, czuł co się we mnie dzieje, znał moje smutki, moje radości, moje niepokoje.

Pewnego dnia w jednej z naszych nocnych rozmów przez telefon, powiedział, iż on czuje, że ja go kocham, lecz w tej chwili nie wiem czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość. Kiedyś to odkryję, lecz może mi to zając bardzo dużo czasu, lecz by to się stało, on musi zniknąć z mojego życia.

I pewnego dnia zniknął. Powiedział mi, że zrozumiał, że żebrze o moją miłość, że nie chce być dla mnie ciężarem.

Gdy go zabrakło, uświadomiłam sobie kim jest najlepszy przyjaciel. A on był najlepszym przyjacielem. Gdy odchodził, powiedział że nadal jest moim najlepszym przyjacielem, lecz przyjaciel nie może mi blokować drogi do szczęścia, że nie może być nadal u mego boku, że musi odejść, że musi odpłynąć z rzeką życia w siną dal, by dać mi przestrzeń na szczęście, które do mnie zawita. Powiedział, że on w to wierzy.

Płakałam, bo tak myślałam – straciłam przyjaciela. Cierpiałam, lecz z czasem pogodziłam się z tym. Przyzwyczaiłam się do godzin i dni bez niego. 

Dużo później zdałam sobie sprawę jak on  musiał cierpieć, byłam jego przyjaciółką owszem, lecz on mnie kochał, kochał jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam, że zawsze mnie będzie kochał, pewnie kocha do dziś i wiem jak mu trudno, gdy jego miłość jest daleko.

Kiedyś, wiele lat później, spotkałam go gdzieś przypadkiem. Wypytałam jak mu się powodzi, on mi odpowiedział, że jest już innym człowiekiem, że już nie czeka, że już nie czuje się samotny, że – powiedział to śmiejąc się głośno: „wreszcie nie czuję się żebrakiem”.

Spojrzałam w jego oczy, gdy wniknęłam w nie głębiej, znalazłam w nich to samo co kiedyś, wielką miłość, lecz nie było w nich żadnej prośby, żadnego oczekiwania, żadnej propozycji spotkania się, spędzenia wspólnie czasu.

Pewnie się zastanawiał wtedy czy już zrozumiałam, lecz nie zauważył niczego co by to potwierdzało, więc zamilkł, posmutniał. Wtedy widziałam go ostatni raz.

Tak, on był już zupełne innym mężczyzną, nigdy wcześniej nie znałam kogoś kto choć w jakiejś części byłby podobny do niego.

Przez następne dni, miesiące, lata, myślałam  o nim i zastanawiałam się co ja czuję. Gdy stawałam się coraz dojrzalsza, gdy życie przeplatane słonecznymi i deszczowymi dniami sprawiało, że rozumiałam coraz więcej, pewnego dnia odkryłam czym jest miłość.  I od tego dnia zapragnęłam mu o tym powiedzieć.
Tylko tego chciałam: spotkać się z nim i opowiedzieć mu o swoim odkryciu. To nieważne, że minęło od naszego rozstania kilkadziesiąt lat, nieważne, że prawdopodobnie nasze życie nie potrwa już długo, nieważne, że nie będziemy razem teraz, tak jak nie byliśmy kiedyś, ważne, by on wiedział co czuję.

Dzisiaj tęsknię do tej jego ciszy, tęsknię do tej inności, do jego głębi, do jego umiłowania natury, rozmów z drzewami, do jego opowieści o górach, do jego oczu zapatrzonych we mnie, do jego tęsknoty, do jego wiary we mnie, do jego czułych słów i opowiadań o miłości. Dzisiaj tak tęsknię do niego, jak on wtedy do mnie … - starsza pani nie skończyła. Wiele jeszcze chciała powiedzieć, lecz głos jej uwiązł. Z trudem powstrzymała też łzy. Poczuła, że za dużo wspomnień jak na jeden dzień, więc skierowała uwagę na swoją rozmówczynię:

- A u ciebie, młoda niewiasto, co cię skłoniło do płaczu, jaki to smutek wylewasz ze łzami, jaki to ból koisz swym biegiem? – zapytała starsza pani, całkiem już spokojna, wręcz pogodna.

- Nie uwierzy pani, rozstałam się ze swoim przyjacielem, lecz to co teraz usłyszałam bardzo mi pomogło, zrozumiałam wiele. Bardzo dziękuję. Spotkanie pani, uchroniło mnie przed popełnieniem największej życiowej pomyłki. Dziękuję! – powiedziała młoda kobieta w dresie. Przytuliła starszą panią z wdzięcznością i ruszyła energicznym biegiem w stronę domu.

Julia długo jeszcze patrzyła za biegnącą kobietą, aż ta znikła, a w myślach powtarzała: - Tak, spiesz się! Odkryłaś, że kochasz, biegnij więc teraz szybko, byś nie musiała przez całe życie biegać i koić swojego bólu, byś nie musiała czekać aż deszcz ukryje twoje łzy. Biegnij dziecinko, spiesz się, spiesz …



Piotr Kiewra 

Rozluźnienie

Pod wielkim dębem siedział człowiek i podziwiał jego wielkość, jego siłę, jego długowieczność. 

Mimo, że wiatr uginał jego gałęzie, tarmosił liśćmi, on pozwalał na to, poddawał się temu, zachowywał spokój. Człowiek zapytał:

- Wietrze, jestem napięty, żyję w stresie. Jak się rozluźnić?

- Przestań gonić, przestań uciekać, przestań ukrywać prawdę o sobie, stań się naturalny. Stań się naturalny jak słońce, jak wiatr, jak to drzewo. Spójrz na to drzewo! Stoi tu już kilkaset lat, nie goni za słońcem, nie ucieka przed wiatrem, niczego nie oczekuje od deszczu, zgadza się na pory roku, na wszelkie zmiany wokół niego i w nim samym. Żyje w zgodzie z ptakami …
Ono niczego nie ukrywa. Stoi wyprostowane, całą swoją prawdę okazuje światu, nie nakłada żadnej maski, jest autentyczne, jest sobą. Liście tego dębu są autentyczne, niczego nie ukrywają, tak samo pień i gałęzie. Jego kora też nie jest maską, jeśli ją zdejmiesz, pod spodem będzie dąb. Również jego korzenie są zanurzone w prawdzie, w glebie - odkryj je, a odnajdziesz tam również naturalność.

Ty natomiast cały czas udajesz. Coś chcesz osiągnąć skrywając swoją prawdę, albo wręcz okłamując, grając, nie będąc sobą. Jeśli coś ukrywasz, nie jesteś autentyczny, jesteś kłamcą, jesteś napięty, bo się boisz, że ktoś odkryje twoje kłamstwo, twoją maskę, korzenie twojej nieprawdy. Wtedy rządzi tobą strach, przestajesz być naturalny, stajesz się aktorem, pozujesz.

Stań się jak to drzewo,. Bądź sobą, niczego nie ukrywaj. Wyprostuj się, nie zginaj się pod brzemieniem kłamstw, nieprawdy o sobie, lecz pozwól dla wiatru życia, by cię uginał, by tobą tarmosił, pozwól przepłynąć mu tak, jak drzewo pozwala, by wiatr przepływał przez jego gałęzie. Okaż nie tylko to co na wierzchu, lecz również to co ukryte. 
Bądź naturalny, a to cię rozluźni, to cię uspokoi. – odpowiedział wiatr.


Piotr Kiewra

wtorek, 18 marca 2014

Mój przyjaciel wiatr

 Dwoje przyjaciół ze szczytu góry,

spoglądało na łąki, lasy,

słońce i chmury.  

W ich umysłach ciekawość świata, 

zaś radość w sercach i duszy.


Ona go poprosiła: 

- Mój przyjacielu, opowiedz mi o słońcu!

On opowiedział:

- Słońce to mój najlepszy przyjaciel.

Jest zawsze przy mnie,
 
bo jest zawsze w mym sercu.

Oświetla mą drogę 

oraz drogi moich przyjaciół.

Swym promiennym uśmiechem 

roztapia moje troski, niepokoje,

wzmacnia energią, 

dodaje sił.

Dzięki niemu widzę cienie i blaski, 

szarość i czerń,

a przede wszystkim koloryt, 

aromat i głębię życia.



Swoim światłem pokazało mi 

jak doceniać zieleń, czerwień, żółć,

lasów, łąk i ogrodów, 

jak się zanurzać w błękicie nieba,  


jak bawić się w chmurach.

Nauczyło mnie otwierać się, 

współczuć ludziom, 

kwiatom, drzewom, ptakom, 

odczuwać ich radość

oraz radość górskiego jeziora, 

orła w locie. 

Teraz zachwycam się światem,

jak słońce, 


kocham jak kocha słońce,

czyli spoglądam w głąb,

doceniam istotę, 

nie tylko to, co na powierzchni.


Ty jesteś ...

jesteś jak słońce, 

jesteś moim najlepszym przyjacielem, 

moja droga przyjaciółko. 

– gdy skończył, poprosił: 

- A ty mi opowiedz o wietrze!

Ona tak odpowiedziała na prośbę:

- Wiatr też jest przyjacielem,

wspaniałym, najlepszym,

jest moim najlepszym przyjacielem.

Wolę wiatr niż milion znajomych,

bo on nigdy nie zawodzi,

jest autentyczny, szczery,

nawet do bólu.

Potrafi przytulić, 

gdy tego pragnie me serce,

współczuć w mych troskach, 

w gorączce i zimnie,

powstrzymać w zbyt szalonym pędzie,

popchnąć do przodu, gdy marudzę,

mogę się na nim oprzeć, 

gdy się przewrócę.

Sprowadza deszcz, 

gdy pragnę,


osusza łzy,

gdy płaczę, 

rozwiewa smutki, 

przepędza myśli i  złe wspomnienia, 

jak burzowe chmury.

Jest zmienny, 

raz cichy, spokojny, 


raz szybki, pracowity,

... jak wiatr. 

Lecz ja nie mam nic przeciwko jego 

zmienności.

On kocha … jak wiatr, 

raz lekkim powiewem, 

raz huraganem.

Nie mam nic przeciwko jego lekkości, 

nic przeciwko jego ciszy, 

nic przeciwko potędze jego miłości.

Taki jest ten przyjaciel wiatr.

Ty jesteś jak wiatr,

mój drogi przyjacielu

– skończyła.






Dwoje przyjaciół siedziało na 

szczycie wysokiej góry,

cieszyło się bezkresem świata, 

miłością słońca i wiatru.


Piotr Kiewra

piątek, 14 marca 2014

Bezkres

 Był letni, pogodny świt. Gdy dwoje przyjaciół, mężczyzna i kobieta, postawili pierwsze kroki na górskiej ścieżce, słońce nie oświetlało jeszcze widocznych stąd wierzchołków, smreków i jodeł.
Wschód słońca to piękne, duchowe przeżycie, lecz tu w górach jest wyjątkowe. Dlatego zjednoczyli się w duchu z lasem, ze ścieżką, z górami, by oczekiwać nowych odkryć.

Szli w milczeniu. Nie rozmawiali, bo czuli, że tajemnice odkrywa się bez myśli i słów, a przyniesie je i odkryje samo życie. Wystarczy obserwować.

– Pewnie światło dnia pozwoli ujrzeć coś ważnego, coś co nas zmieni, doda nam mądrości. – tak pomyślało tych dwoje poszukiwaczy otwartych na spotkanie nieznanego.

Wokół panowała głęboka cisza, tylko ptaki swoim śpiewem dodawały jej głębi. Spał jeszcze wiatr, drzewa, spały chmury schowane gdzieś za lasami, za górami. Pod butami wolno odmierzanych kroków chrzęścił żwir, to sprzyjało medytacyjnemu nastrojowi, tak samo jak sprzyjały temu ich głębokie, miarowe oddechy.

Gdy doszli do schroniska, tutaj pod słupem z tabliczkami kierującymi na szlaki, ona zapytała: - Mój drogi przyjacielu, dokąd dzisiaj idziemy? O czym mi dzisiaj opowiesz, o czym opowiedzą nam góry?
On jej odpowiedział pytaniem: - Czuję, że chcesz mnie o coś poprosić,  czy tak?
- Tak. Opowiedz mi o przyjaźni! O przyjaźni i o … miłości. – poprosiła.
- Dobrze. – zgodził się. Spojrzał na tabliczki wskazujące szlaki i natychmiast podążył myślą na każdy z nich. Znał je wszystkie. Najdłużej zatrzymał się przy tabliczce z żółtym kolorem. W końcu powiedział:
- Pójdziemy na Krzyżne, to dobry szlak, bo tam jest odpowiedni kontrast.
- Kontrast? – zapytała.
- Tak, pokażę ci kontrast. – odpowiedział tajemniczo.

Ruszyli. Przeszli przez las, później przez potok, a gdy weszli na wzgórza porośnięte kosodrzewiną sięgającą im do barków, ona powiedziała:
- Widzę kosówkową „łąkę”, widzę gdzieniegdzie limby. Te krzewy są jak owce, a sosny to pasterze w środku stada.  Tak, to baca i juhasi otoczeni wielkim stadem owieczek. To pasterze i owce, albo … morze, zielone morze.
–  Tak, to zielone morze. A tam dalej - widzisz te szare przestrzenie? To w morzu kosówek pojawiają się wyspy. To głazy, które tworzyły kiedyś okoliczne szczyty. Czy słyszysz szum, bulgotanie? To gdzieś głęboko pod skałami, przelewają się fale morza, które tu widzisz. Z tym, że tu jest odwrotnie, fale są w głębinach, nie na powierzchni. Tu wszystko jest inne, pełne tajemnic, a mimo monotonii, pełne piękna. – szeptał do niej z uśmiechem.

Stopniowo zielone morze kosówek przemieniało się w morze szarych kamieni. W pewnej chwili ona zaniepokojona zapytała: - Miałeś mi opowiedzieć o przyjaźni?
- Tak, opowiem ci, lecz teraz rozglądaj się uważnie. Ten szlak wymaga cierpliwości, jest żmudny, pełen zieleni, pełen błękitu nieba, lecz też pełen szarości. Samo życie. Zaufaj mi, to jest najlepszy szlak, by poczuć czym jest przyjaźń i czym jest miłość. Trzeba jednak go przejść od tej strony,  … i od przyjaźni trzeba zacząć. Zaufaj! – na koniec poprosił.

Szli więc dalej. Wyszli wcześnie, więc nie było tu jeszcze ludzi, pojawiło się już jednak słońce. Na razie samej jego tarczy nie było widać, oświetlało tylko okoliczne szczyty, dolina była w głębokim cieniu. Było cicho, prawie bezwietrznie, pod nogami szemrały niewidoczne potoki.

Gdy tak szli, ona powiedziała do niego:
- Cywilizacja została gdzieś daleko, zapomniałam o niej, zapomniałam też o czasie, czuję jakby go w ogóle nie było. Tylko ja i ty, dwie łódki, dwa samotne, białe żagle. Mam wrażenie, że płyniemy po tym zielonym i szarym morzu. Tam dalej widzę nieznane lądy, bezludne wyspy, niedotknięte ludzką stopą miejsca, a my jesteśmy tu, jesteśmy teraz. Lecz to morze jest dziwne - jest wzburzone, są tu fale, jest ich szum, lecz czuję się bezpiecznie, nie boję się, że utonę – pewnie dlatego, że ty tu jesteś.
On bez słów zgodził się z nią.  
W dali ukazało się  jeziorko. Po kilku minutach szli już jego brzegiem.  Ona zauważyła:
- Mamy kolejny kolor – czerwień. Tu jest cudownie. Jak się nazywa to miejsce?
- To „Czerwony stawek”, a jest czerwony od osadu na głazach. Chodź tam, zatrzymamy się po drugiej stronie jeziorka -  coś ciekawego zaobserwujemy. – zaproponował.
Gdy po chwili tam się znaleźli, ona od razu zauważyła:
 - „Łał”, ciekawe, stawek już nie jest czerwony, stał się błękitny. Patrzysz z jednej strony jest tak, patrzysz z innej strony – zupełnie inaczej. Tak jak w życiu, sporo iluzji. Nie zawsze to co widzisz, lub słyszysz, jest prawdą. Okazuje się, że ta ma różne oblicza, lecz jest jedna. Smutek przemienia się w radość, radość w smutek, nienawiść w miłość, noc w dzień, czerwień w błękit – tak jak tu, w  tym stawku. Wszystko jest jednym: to ten sam stawek, a jak go różnie postrzegamy, radość jest jedna, a jednak jak potrafi się zmieniać w nas samych. Ulegamy iluzjom, bo reagujemy na świat, na to co widzimy i słyszymy. Uzależniamy swoje emocje, odczuwanie, ale i postrzeganie prawdy, od czasu i miejsca, od naszych oczekiwań.
Jak wiele się można nauczyć od przyrody, z obserwacji świata, z obserwacji siebie. Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - wyszeptała i cmoknęła swego przyjaciela w policzek.


Ruszyli nieco ostrzej pod górę. Co jakiś czas, gdzieś blisko,  słyszeli odgłosy świstaków, lecz nigdzie nie mogli ich wypatrzeć. Minęli ostatnie wyspy kosodrzewiny i od tej pory królowały tu dwa kolory, szarość skał i błękit nieba. Gdy po małej wspinaczce przeszli przez skalny grzebień, znaleźli się w zupełnie innej krainie, w szarej, kamiennej pustce, ze wszystkich stron zamkniętej wysokimi szczytami. Za plecami łagodnie, a przed nimi prawie pionowo  opadały z niebios skalne ściany.
Wreszcie ukazał się im cel wycieczki – Przełęcz Krzyżne.

Tutaj mężczyzna zwrócił się do swojej przyjaciółki: - Zatrzymajmy się chwilkę, chcę cię o coś zapytać: Powiedz mi, co widzisz? Jak się czujesz?
- Czuję się dziwnie. Jest tu pięknie, jest tak  „wysokogórsko”, lecz jest jakoś dziwnie. Czuję się zamknięta, mało tu … powietrza i … mało wolności.  – wyznała i uśmiechnęła się.

- Pamiętasz „Proroka”, tę część o przyjaźni? Khalil Gibran pyta w „Proroku”:
Kimże jest przyjaciel, jak nie odpowiedzią na to, czego ci trzeba?”  a dalej mówi:

„Jest podobny ziemi, którą uprawiasz z radością. Jest też i plonem, który zbierasz pełen dziękczynienia. Jest niby dom twój i ognisko twoje.
Do niego przecież głodny przychodzisz. Jego to szukasz, gdy pragniesz spokoju.”


A teraz słuchaj! Tak Khalil Gibran mówi o przyjacielu:  „jest jako górski szczyt najpełniej widziany z doliny.” Zapamiętajmy te słowa!

Możemy ruszać dalej. Teraz czas na … kontrast. – powiedział, znowu uśmiechnął się tajemniczo i ruszyli dalej w górę.
W czasie tej mozolnej wspinaczki po coraz bardziej stromej ścieżce, wpatrywali się w szczyt, w przyjaciela najpełniej widzianego z doliny.

Dosłownie kilka kroków przed przełęczą, mężczyzna zwrócił się do swojej przyjaciółki:
- Odwróć się na chwilkę. Poobserwuj, zapamiętaj to wrażenie! A teraz przygotuj się! Otwórz oczy, uszy, otwórz serce, duszę! Weź kilka głębokich oddechów i … chodź za mną!


Po chwili znaleźli się na przełęczy. Mężczyzna obserwował swoją przyjaciółkę, a ta .. oniemiała. On sam, mimo, że był tu już kilkukrotnie przeżywał to podobnie. Ledwo krył łzy ekstazy, natomiast ona ich nie kryła. Stała zachwycona z szeroko otwartymi oczami i chłonęła to co przed nią , pod nią i nad nią.

A on spoglądał na świat i na swoją przyjaciółkę i nie wiedział, które z tych zjawisk, który z tych cudów jest większy. Patrzył to na nią, to na to co ich otacza i pewnie patrzyłby tak wieczność całą, gdyby nie to, że kobieta w pewnej chwili rozpostarła ramiona , podeszła do niego, rzuciła się jemu w objęcia i powiedziała:
- Dziękuję ci, dziękuję, dziękuję! Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak cudownego. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. To jest – mój drogi, kochany przyjacielu, najpiękniejsze co mogłam zobaczyć, czego mogłam doświadczyć.
Wtuleni w siebie nadal obserwowali świat dookoła. Zachwycały ich góry, głębia doliny, a w niej połyskujące jeziora, smuga wodospadu, a wokół niego różnokolorowa tęcza, ścieżka pełna malutkich, ludzkich postaci. Zachwycała zieleń górskich zboczy, szarość i czerń skał, a nad tym wszystkim słońce i błękit nieba.  Gdy w końcu odwrócili się do tyłu i spojrzeli w dolinę, z której przed chwilą przyszli, kobieta cicho wyszeptała:
- Teraz rozumiem. To jest ten kontrast. Tam jest ograniczona, tu jest otwarta przestrzeń. Tam jest przyjaciel  „…  jako górski szczyt najpełniej widziany z doliny”, tutaj jest przyjaciel, którego miłość jest jako bezkres, nie ma żadnej granicy.
Mężczyzna podjął temat:

- Gdybym miał dać uniwersalna definicję, podkreślającą różnicę, powiedziałbym tak:
Przyjaciel to szczyt widziany z doliny, natomiast miłość to bezkres widziany ze szczytu.
Przyjaciel jest „odpowiedzią na to czego ci trzeba”, natomiast ktoś kto cię kocha, daje ci znacznie więcej, daje ci bezkres, daje ci wszystko.
Przyjaźń to odpowiedź na potrzeby, miłość to bezinteresowne dawanie i otwartość na przyjmowanie.
Przyjaźń to sfera materialna, psychiczna, emocjonalna, miłość to duchowość.
Przyjaźń to związek dwóch osobowości, miłość nie jest związkiem, jest zrozumieniem, odkryciem istniejącej duchowej więzi.
Przyjaźń może przerodzić się w miłość, gdy się rozwinie, natomiast miłość musiałaby zejść ze szczytu, by stać się przyjaźnią.
Przyjaźń się widzi, miłość się czuje.
Przyjaźń rośnie w działaniu, w słowach, w myślach, więc na nią się pracuje. Miłość nie jest myślą, przejawia się w istnieniu, lecz nie można jej wyrazić ani słowem, ani żadnym działaniem, nie możesz jej w żaden sposób udowodnić.

Wg tego co mówi Gibran, wg typowego ludzkiego, takiego jak tam w dolinie pojęcia przyjaźni, przyjaciel to ktoś, kogo cenisz, za to, że jest użyteczny, poznajesz kim on jest, gdy jesteś w potrzebie. Przyjaciela potrzebujesz, wykorzystujesz go, by coś od niego dostać. W przyjaźni radość sprawia ci otrzymywanie.
W miłości tylko dajesz i niczego nie oczekujesz, kochasz bezwarunkowo, bo dawanie sprawia ci radość.
Miłość odkrywasz, gdy zrozumiesz, że nie jest nią pożądanie i zaspakajanie jakichkolwiek potrzeb, wtedy wraz z nią odkrywasz wolność, a bez wolności miłość nie może istnieć.
Odkrywasz miłość, gdy odczuwasz radość ze swojego istnienia i z obecności innych istot. Kochasz kogoś lub coś za to, że jest, nie dlatego, że zaspakaja twoje potrzeby. Kocha cię ktoś, komu sprawiasz radość tym, że jesteś. On pomaga ci osiągać szczyty twego rozwoju samą swoją obecnością.
Jeśli tak kochasz - osiągasz ten bezkres miłości widziany ze szczytu.

Tam na dole, w dolinie, nie było pełni miłości, bo nie było pełni radości, nie było „powietrza” - pełni wolności , tu na szczycie jest wszystko.
Według tego co tu widzę na szczycie, powiem ci tak: Bóg nie wymyślił przyjaźni, Bóg dał Wszechświatu miłość. To człowiek rozróżnił przyjaźń i miłość, uznając bliskość, seks za przeszkodę, by przyjaźń była miłością, a miłość przyjaźnią. Zatem, by przyjaźń urosła i stała się miłością muszą zniknąć potrzeby, musi pojawić się wolność.
Wg mnie to pojęcie przyjaźni, które poznaliśmy tam na dole, jest ludzkie, sztuczne, ograniczone, nieprawdziwe. To tutaj na górze jest boskie.

Wg tej ludzkiej definicji przyjaciel poprowadzi cię w stronę zwykłego, normalnego, codziennego, może ciekawego życia, lecz zwykłego życia. Poprowadzi cię jednak po poziomej ścieżce.
Ktoś kto cię kocha, poprowadzi cię po ścieżce wiodącej w górę, poprowadzi cię do zrozumienia siebie. Przejrzysz się w oczach kochającej cię osoby i zobaczysz tam twarz swojej duszy. Tego nie zobaczysz w oczach przyjaciela, bo nie ma tam bezkresu, nie ma tam widoku ze szczytu, nie ma tam aż takiej głębi.

W oczach przyjaciela za dużo ograniczeń, za dużo zasad, przekonań, za dużo trosk, smutku, za mało radości, za dużo strachu, czyli za dużo własnego podwórka, za mało wszechświata.

A najkrócej jak potrafię mógłbym powiedzieć:
Miłość to przyjaźń bez granic.
Miłość to przyjaźń bez cienia lęku.
Miłość istnieje tam gdzie wolność.
Miłość przydarza się wolnym ludziom.

Jednak – tu na górze odrzuciłem to ludzkie spojrzenie, tutaj widząc bezkres widzę też, że tak jak mężczyzna i kobieta są jednym, góra i dolina są jednym, tak i przyjaźń i miłość są jednym.

Tak - MIŁOŚĆ  I PRZYJAŹŃ to bezkres. – powiedzieli jednocześnie, kobieta i mężczyzna.

Dwoje przyjaciół długo siedziało na szczycie, w pełnym słońcu, z radością w sercach spoglądając w niczym nie ograniczoną przestrzeń.

Piotr Kiewra






czwartek, 13 marca 2014

Ból

- Wietrze, pokochałem. Pokochałem tak głęboko, iż nie ma mnie, jest tylko ma ukochana. Lecz powiedz mi, dlaczego jest w tej miłości tyle bólu? – zapytał człowiek.

- Ciesz się z tego daru miłości. Dostąpiłeś czegoś czego nieliczni mogą doświadczyć. Twój ból to twoja szansa zrozumienia, że miłość jest drogą do wieczności. Im większy ból tym jaśniej jest oświetlona ta droga. Przyjmij ten ból z wdzięcznością i poczuj się wyróżniony. Nie zatrzymuj się, krocz dalej. Miłość wymaga odwagi, bo ona sprawia, iż przestajesz istnieć jako TY. Otóż zanurzyłeś się w oceanie, bez dna, bez granic, on jest ci nieznany - stąd ten ból. Niestety, nikt ci nie może towarzyszyć w twoim bólu, nikt ci nie może pomóc, nawet twa ukochana, na tej drodze musisz pozostać sam, tego się musisz nauczyć, to też musisz zrozumieć. Powtórzę zatem: krocz dalej, ciesz się , tańcz, śpiewaj, nie smuć się. Twój ból prowadzi cię do wielkiego odkrycia. – odpowiedział wiatr. Otulił człowieka swoim delikatnym tchnieniem, jakby chcąc mu ująć smutku, cierpienia … i zostawił samego.


Piotr Kiewra

Odwaga

-Wietrze, utknąłem, nie wiem co mam robić. Gdzie się nie obejrzę widzę przeszkody, góry problemów. Co mam zrobić? - zapytał człowiek.

- Wybierz to co przynosi ci radość. Tylko tym się kieruj. Bądź na tej drodze fanatyczny. To jedno. A co ważniejsze brakuje ci odwagi, lecz pamętaj najtrudniejszy jest pierwszy krok, odważ się na niego. "Pierwszy krok to prawie cała podróż." - odpowiedział wiatr.

Piotr Kiewra