20.
Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Gdy dostałem
ten pamiętnik, w załączonym liście było przyzwolenie na wykorzystanie go w
sposób, jaki uznam za stosowny, a później miałem go spalić. No i korzystam
dzisiaj z tego zapisu. Otóż znalazłem w nim dwa różniące się datą wpisy, prawie
tej samej treści, lecz dzieli je czterdzieści lat. Pierwszy zapisek z
połowy lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, drugi sprzed dziesięciu lat,
zapisany już u schyłku życia autorki pamiętnika. Kilka zdań w obu tych wpisach
zmieniło swoją kolejność i wyszła z tego opowieść podkreślająca zmiany, jakie
zaszły w naszej obyczajowości na przestrzeni ostatniego półwiecza.
„Niby nie wchodzi się dwa razy do tej samej
rzeki, lecz są wyjątki. Gdyby to się zdarzyło komuś innemu, nie uwierzyłabym,
ale to mi przydarzyło. No dobrze, więc … po kolei”.
(Powyższe
zdanie jest dopisane z boku, na marginesie, więc na pewno po owych 40 latach).
Spakowałam mapę, założyłam plecak i
wstałam, by ruszyć na swoją trasę, gdy usłyszałam za sobą dziewczęcy głosik: -
Proszę pani, gdzie pani idzie? To znaczy, na jaką trasę?
Odwróciłam się i ujrzałam małą,
kilkunastoletnią dziewczynkę. Zamiast odpowiedzieć, zapytałam: - A czemu
pytasz?
- Bo chciałabym z panią pójść.
- A dlaczego miałabym cię zabrać ze
sobą? Zgubiłaś mamę i tatę?
- Nie, proszę pani. Rzucił mnie
chłopak i zostawił mnie samą tu w górach, a poza tym … ja mam już ponad
szesnaście lat i nie mam mamy i taty. Oni mnie też pozostawili, gdy byłam mała.
Byłam u babci, ale ona też … odeszła, to znaczy umarła niedawno … I zostałam
dziewczyną tego chłopaka, mego sąsiada, ale on sobie poszedł, bo nie chciałam
tego samego, co on … Pokłóciliśmy się i sobie poszedł. – słuchałam jej historii
bliska łez. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc padło tylko: - Idę na
Krzyżne. Zabiorę cię. Chodźmy!
Ruszyłyśmy do lasu, spod Murowańca.
- Proszę pani, mój chłopak zabrał mi
moje kanapki i moje picie, bo miał w swoim plecaku, czy … - chciała zapytać
mnie nieśmiało, ale zanim skończyła, powiedziałam:
- Tak, podzielę się z tobą, a jak
zabraknie nam czegoś, kupię w schronisku w Pięciu Stawach. Powiedz mi, czy
jesteś pierwszy raz w górach?
- Tak, proszę pani. Jestem pierwszy
raz. Rano przyjechaliśmy pociągiem, a wieczorem mieliśmy wracać, ale mój chłopak
chciał, byśmy tu zostali na noc, gdzieś u górali, ale ja się nie zgodziłam,
więc odszedł.
- Czemu ciągle nazywasz go swoim
chłopakiem, przecież odszedł? – zapytałam zdziwiona.
- Nie wiem, proszę pani. Chyba tak z
przyzwyczajenia.
Szłyśmy powoli w kierunku celu naszej
wyprawy. Rozmawiałyśmy po drodze. Opowiedziała mi historię swojego życia.
Uznałam, że jak na tak dużo jego trudów, które ją dotknęły, radzi sobie całkiem
dobrze. Co zauważyłam? Że jest bardzo pogodna i bardzo wrażliwa. Zachwycała się
każdym górskim widokiem, każdym napotkanym kwiatkiem, przelatującymi nad
naszymi głowami, odlatującymi bocianami. Oczywiście jak na wiejskie dziecko
była nad wyraz sprawna i nie miała w sobie żadnego lęku, nie bała się
wysokości, przepaści, skakała w swoich trampkach jak kozica.
Gdy spotkałyśmy tuż za Czerwonym
Stawkiem świstaki, nie mogła się od nich oderwać. Obserwowała je z daleka,
mówiła do nich i płakała, gdy musiałyśmy wreszcie ruszyć dalej.
Zapytałam ją: - Ty jesteś dziewczyną
ze wsi, twój chłopak, sąsiad, też, a z tego, co się orientuję, to raczej
dziewczyny i chłopcy z tego środowiska rzadko jeżdżą w góry. Kto wymyślił ten
wyjazd?
- Mój chłopak, proszę pani. On tylko
chwilowo jest moim sąsiadem. On jest z miasta, z dużego miasta, z Krakowa i
często jeźdźi w góry, razem z kumplami ze studiów. A w mojej wsi ma rodzinę i
przyjechał na wakacje, by popracować u wujków. A ja myślałam, że pani idzie już
do domu, dlatego spytałam, gdzie pani idzie.
Szłyśmy dalej. Dziewczyna opowiadała
mi o chłopaku, o rodzicach, o babci, i o … wierszach, które pisze. Mimo, jej
wiejskich nawyków, szcególnie w mowie, była nad wyraz inteligentna i na swój
sposób mądra. Czemu się nie dziwiłam, bo przecież życie uczy mądrości. Im
człowiek bardziej samotny i opuszczony przez innych, tym szybciej dojrzewa, tym
więcej w nim życiowych doświadczeń, a przeciez życiowa mądrość jest ich sumą.
Gdy wspiełyśmy się na Przełęcz,
znałam już nie tylko historię jej życia, ale i z tuzin jej wierszy. Naprawdę mi
się podobały, była w nich głębia i wielka spostrzegawczość, wielka ufność do
świata i do ludzi, wielka miłość do przyrody, kwiatów, ptaków, wszelkich
zwierząt. Na samej Przełęczy obie popłakałyśmy, tak nas zachwyciły te widoki,
to bogactwo krajobrazu, i w ogóle wszystko. Ja nie umiałam tego wyrazić
słowami, a moja młodsza towarzyszka za to, ułożyła na prędce, ze dwa całkiem
zgrabne wierszyki.
No i tak nam minął dzień. Nakarmiłam
ją, napoiłam, kupiłam bilet na pociąg i wysłałam ją do domu, do jej pustego,
smutnego domu. Gdy odjechała, znowu popłakałam. …
…
- 40 lat
później –
…
…
na ławce naprzeciwko mnie, przy schronisku Murowaniec, na Hali
Gąsienicowej, przysiadł się niski, o blond włosach, skromnie, nie markowo,
ubrany chłopak i zapytał mnie ni stąd, ni zowąd:
- Proszę panią, gdzie się pani
wybiera? Na jaki szlak, jeśli mogę zapytać?
- A czemu pytasz, młody człowieku? –
zapytałam odruchowo.
- Bo jeśliby nie miała pani nic przeciwko, to
bym pani potowarzyszył. Pani idzie sama, ja też, tak się składa. A gdyby szła
pani na Przełęcz Krzyżne, to już się na pewno pani ode mnie nie uwolni. –
powiedział usmiechając się szczerze.
- A czemuż to, akurat na Przełęcz
Krzyżne chciałbyś pojść i to ze mną?
- Nie wiem, czemu akurat panią o to
proszę, tak mi coś wewnątrz mnie podpowiedziało. A poza tym, miałem tam iść z
pewną dziewczyną, ale właśnie mnie rzuciła, to znaczy … - przerwałam mu:
- Poczekaj, poczekaj no chwilkę, daj,
niech pomyślę. Rzuciła cię dziewczyna, powiadasz? No dobrze, idziemy na tę
Przełęcz Krzyżne. Naprawdę chętnie z tobą pójdę, pod warunkiem, że mi wszystko
opowiesz po drodze. Zgoda?
- Zgoda, proszę panią.
Ruszyliśmy i chłopak całą drogę
opowiadał mi o sobie, o swojej rodzinie, o mamie, o tacie, który ich porzucił.
Jeszcze raz o mamie, która niedawno umarła. O wierszach, które pisze. I o
dziewczynie, z którą się umówił, z jakiegoś portalu. Pisali ze sobą ze dwa
lata. Postanowili się spotkać właśnie tu, na Hali Gąsienicowej, właśnie dziś i
mieli iść zgodnie z jego sugestią na Przełęcz Krzyżne. Lecz dziewczyna, gdy się
się spotkali, uznała, iż on jest za niski, za mało przystojny i za skromnie
ubrany. Powiedziała to tak bezceremonialnie i sobie poszła. I tyle.
- Powiedz mi, dlaczego akurat na
Przełęcz Krzyżne chciałeś ją zaprowadzić? – spytałam ciekawa.
- Bo mama mi o tej Przełęczy opowiadała.
Kilkadziesiąt lat temu tu była z jakąś kobietą, gdy rzucił ją chłopak. Spotkała
wtedy świstaki i napisała kilka wierszy … - chłopak opowiadał, a mi się nogi
ugięły i o mały włos upadłabym.
Natychmiast jednak on doskoczył do
mnie, podtrzymał mnie pod rękę i zapytał wystraszony:
- Co się pani stało?
- Nic mój drogi chłopcze.
Przypomniałeś mi historię twojej mamy, z którą kiedyś tę trasę razem
przeszłyśmy, gdy rzucił ją jej chłopak.
Rzuciliśmy się sobie w objęcia i
oboje płakaliśmy.
Postanowiłam mu pokazać Czerwony
Stawek, świstaki, które tam mieszkają i Przełęcz Krzyżne, ze wszystkimi cudami,
które stamtąd można doświadczyć okiem, słuchem, sercem i duszą. On ją znał z
opowiadań swojej mamy, teraz doświadczył tego sam.
Patrzył to na góry, to na mnie.
Gdy zeszliśmy na dół, gdy żegnaliśmy
się w Palenicy na przystanku, podziękował mi za ten piękny dzień i za tamten,
którego doświadczyła jego mama. Często mu mówiła: „Mimo, że rzucił mnie mój
chłopak, to był najpiękniejszy dzień mego życia. Jeśli, ci się zdarzy kiedyś
jakieś nieszczęście, to przeżyj ten dzień z uśmiechem do końca, bo wszystko się
zawsze może jeszcze odmienić”. I proszę panią – to mi się właśnie przydarzyło.
Dziękuję!
Do dzisiaj, gdy wspominam te dwie
historie, których doświadczyłam, mam dreszcze. Nikomu ich nie opowiadam, bo
przecież i tak nikt w to nie uwierzy. To tyle.
Piotr Kiewra