sobota, 31 marca 2018

Tatrzańskie świętowanie


12. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


Kolejne fragmenty wspomnień wybrane z pamiętnika. Pochodzą z różnych jego miejsc, mają różne daty, opisują różne zdarzenia i różne wewnętrzne poruszenia i odkrycia, a łączy je miejsce, czyli Smreczyński Staw i łączy coś znacznie większego, łączy wartość wyniesiona z wędrowania po tatrzańskich ścieżkach. Ta wartość, to jej rozumienie, czym jest życie, czym jest ta wędrówka przez życie (tak to można wywnioskować z tych zapisków autorki pamiętnika) -  jest świętowaniem.

To odmienna filozofia, czy nawet religia, od tego, co obserwujemy wokół. W znacznej części ludzkiej populacji więcej mówi się o cierpieniu, o niesieniu swego krzyża, o poświęceniu w imię czynienia dobra. Tutaj celem życia jest świętowanie.

To piękne przesłanie, takie uniwersalne i takie odmienne, i tak pasujące do czasu Świąt Wielkiej Nocy, iż postanowiłem Ci je przynieść wędrowcze, zamiast zwykłych standartowych życzeń. W imieniu autorki pamiętnika życzę Ci nieustannego świętowania, by całe Twoje życie było świętowaniem.

Fragmenty cytowane poniżej nie są ułożone chronologicznie. Słowa rozpoczynające dzisiejszy odcinek to jeden z ostatnich zapisków w pamiętniku, następne są wcześniejsze.

Spotkałam na ścieżce na Smreczyński Staw młodego biznesmena, który chodzi po Tatrach, bo ... ma problem z zasypianiem. Ta chwila wspólnego wędrowania, a później prawie cały dzień wpatrywania się razem w głębię stawu i spoglądania w kierunku Bystrej, to jego spowiedź”, albo próba wygadania się, oczyszczenia z czegoś, czego nie był świadomy.

Wyznał starszej pani, że gdy pochodzi przez parę dni po Tatrach, to wtedy śpi, a gdy wraca do swego biznesu, nie może spać.  Pyta mnie, co to może być i co ma z tym zrobić, że chyba będzie musiał pójść z tym do psychiatry. 

Ja mu odpowiadam, że to ambicja nie pozwala mu spać. Ambicja i sen to antagoniści, jest albo sen, albo ambicja.  Ambicja też jest swego rodzaju snem.

Mówię mu, że też to miałam, ale od kiedy tatrzańskie ścieżki pozwoliły mi odkryć, co jest powodem bezsenności, wyrzuciłam ambicję  i ... teraz świętuję.

- Tak, kiedyś byłam szalenie ambitna i cierpiałam. Wszyscy młodzi to mają, chcą zdobyć wysokie szczyty, usilnie tego pragną. Parę razy im się udaje, ale pragnienie pozostaje, a to nie jest cel życia. To nie szczyty są celem, to świętowanie nim jest. Życie to wędrówka i zabawa, świętowanie, przyglądanie się. To przynosi radość, taką nieustającą radość. Cokolwiek się wokół dzieje, bez względu na ból ciała, upływający czas, we mnie jest ta radość, którą nazywam świętowaniem. Według mnie upadasz będąc nadal ambitnym i to Ci twoja dusza właśnie próbuje powiedzieć. Zrób, jak chcesz! tak mu opisałam swoje doświadczenie.

No i wpatrywaliśmy się dalej w staw i na Bystrą, i tak mi się wydawało, że ta głębia stawu była nim, a Bystra jego ambicją, a on walczył z nią. Jaki był skutek tej walki? Nie wiem. Zbliżający się wieczór zakończył naszą kontemplację. Ruszyliśmy z powrotem. Więcej go nie spotkałam na ścieżkach może już dobrze śpi! Może!


Każdy mój przyjazd, każda wędrówka, każdy krok na ścieżce, to dla mnie święto. Dzisiaj świetuję tu, gdzie zawsze jest świątecznie. Tak, zawsze, gdy gdzieś we mnie jest cisza, to najlepiej ze wszystkich tatrzańskich ścieżek i miejsc współgra ze mną ten staw, to otoczenie.

 

Patrzę na odległe szczyty – na Bystrą, patrzę w głębię jeziora i świętuję. Na tym polega właśnie świętowanie. To nie rytuały, to nie błagalne, ani nawet dziękczynne słowa, to zupełnie inna modlitwa – to takie połączenie z górami, z tym miejscem, z energią tego zakątka, ale i z całym światem, z całym Wszechświaten. Czuję, że moje serce ma energetyczne połączenie z Tatrami i z całą resztą. Tutaj te miejsca mnie wznoszą, przepełniają uczuciem … To uczucie to moje świętowanie. …


Dzisiaj przyszłam tu w niepogodę, gdzieś tam wyżej zaczynał się halny. Tu było ciszej. Słuchałam i słyszałam szeptane i wykrzykiwane wietrznym językiem słowa. Wiatr rozmawiał ze smrekami, z chmurami, które przebiegały nad ich wierzchołkami, czochrając się o nie jak koty. Rozmawiał ze stawem, a te słowa zamieniały się w fale i uderzały o brzeg. To burzliwa rozmowa, pełna argumentów, a staw widziałam w takich emocjach pierwszy raz. Mimo, że dużo emocji i dużo piany, to jednak czas pokoju, bardziej czas świąt niż wojny.

 

Rozmawiał i ze mną. Wydało mi się, że go rozumiem. Na pewno rozumiem, bo mam tak samo jak wiatr, raz jestem cicha, słoneczna, płynę jak łza po policzku, a innym razem mam w sobie burzę, niosę ją, gdzieś we mnie ten wewnętrzny halny szaleje i gra, aż się wyszaleje, uspokoi i zaczynam świętować. Więc zsynchronizowałam się z halnym i świętujemy razem. Wszyscy w halnym cierpią, a ja świętuję, hihi. Bo jesteśmy jednym.


17 sierpnia. Zawsze marzyłam, by zobaczyć odbicie gwiazd i Księżyca w Smreczyńskim Stawie. I zostałam tu na ławce po zachodzie słońca. Świętuję ja, gwiazdy na niebie i w stawie, Księżyc i Tatry. Ich nie widzę, lecz czuję, słyszę tę górską, tatrzańską ciszę. One też świętują. To przepiękna noc, przepiękny jeden sierpniowy dzień i noc w Tatrach. Prawdziwe, wielkie, niezapomniane święto.

Rano przeżyłam kolejne swiąteczne zjawisko. Gdy znikły wraz ze świtem gwiazdy, gdzieś za smrekami schował się Księżyc i zanim wzeszło słońce, uniosła się nad taflą jeziora mgiełka, niska, delikatna, biała, skrywająca tajemnicę … W pewnym momencie się zaróżowiła …

Wszystkie słowa okazały się za małe, by to opisać … przemilczę więc.

Tak się świętuje w Tatrach. I zrozumiałam: gdy piękno, które spotykam, które dotykam, nie przetwarzam na słowa, nawet te wewnątrz mnie, gdy ono we mnie trwa i gdy się łączę z tym widzianym, z tym, które odczuwam, to jest to świętem, jest to świętowaniem, jest to wzniosłym, radosnym, znaczącym doświadczeniem. Niestety nikomu nie mogę go zanieść, opowiedzieć, obdarować, w żaden sposób opisać. Pozostaje to na zawsze moje.

Piszę więc, że coś było … nazywam to świętowaniem, ale nie mogę nic więcej powiedzieć i napisać, bo nie wiem jak to wyrazić … tego nie można wyrazić …


Tatrzańskie ścieżki nauczyły mnie nieustannego świętowania. Teraz świętuję na ścieżce ku Polanie na Stołach. Wchodzę, spaceruję, siedzę tu w bezruchu, leżę, patrzę pod słońce, na Giewont, na kołyszące się trawy. Przylatują ptaki, coś mi tam zaśpiewają, przylatują owady, trochę pobzyczą … i nie ma ludzi …

Oni świętują w domach, przy stołach, przy modlitewnikach, przy swoim własnym dziele. Ja świętuję wśród boskiego dzieła. Nie, że to jakiś lepszy i głębszy sposób świętowania. Nie, to mój sposób, to moja radość … Lecz pod koniec dnia znowu zatęskniłam za moim stawem. Już prawie po ciemku tu dotarłam. Znowu było gwieździście, sierpniowo, ciepło, świątecznie. Znowu tu zostałam na noc …


Dzisiaj nie mogłam się zgodzić z jednym z wędrowców. Wg niego życie to udręka niesienia krzyża, a czas świąt to tylko krótki odpoczynek przed następnym bólem. Narzekał i narzekał tu w tym świętym miejscu. Zgodził się, że Tatry są dobrym miejscem na świętowanie, ale reszta ścieżek już takim nie jest. No cóż! I Staw, i Bystra go wysłuchali, ja też wysłuchałam i współczuję. Wg mnie wszędzie jest miejsce na świętowanie życia, a krzyż się niesie, by to zrozumieć. Zrozumienie tego kończy tę krzyżową drogę i przemienia w świąteczne ścieżki.


Piotr Kiewra     

czwartek, 29 marca 2018

Sukces to upadek


Idę i rozmawiam ze śmiejącym się starcem. Opowiedział o wczorajszej rozmowie z pewnym niemłodym już człowiekiem. Tamten zapytał: Dlaczego nie mogę odnieść sukcesu tak jak … i tu wymienił nazwiska ludzi, którzy mu imponują. A starzec mu na to:

- Bo życie, bo Bóg, nigdy nie proponuje ci cofania się wstecz, zawsze sprzyja ci we wspinaczce w górę, a nie w upadkach. Jeśli upadasz, to dlatego, że nie rozumiesz tego i robisz coś na przekór życiu, na przekór Bogu.

Ludzie w drodze po sukces są niżej od ciebie, prą po materię i znaczenie, bo muszą spróbować, czy tam czasem nie mieszka szczęście. Jeszcze tego nie wiedzą, muszą więc doświadczyć. Ty już to wiesz, jesteś krok wyżej, więc się nie cofaj. Nie marnuj czasu na drodze do nikąd. Taka jest moja przestroga, bo takie jest moje doświadczenie, ale to twój … wybór.

Szukasz takich ludzi, chciałbyś ich naśladować, bo przy nich czujesz się większy, ale przestrzegam cię, coś przy nich tracisz, coś co już masz, a oni nie mają.

Przed tobą inne doświadczenia, inna droga. Bądź na niej uważny, a też cię czegoś nauczą. To tyle. Więcej nie mogę ci powiedzieć, bo ja nie idę twoją ścieżką. Ja już swoją przeszedłem. –  i jak zwykle zakończył swoje słowa rzęsistym śmiechem.

 

Zacytowałem jego naukę, bo, a nuż ta jego stuletnia mądrość komuś się przyda.

Hej!

 

Piotr Kiewra

Lenin spadł z Rysów


11. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 

Idę drugi raz na Rysy, pierwszy raz sama. Krok za mną podąża grupka studentów. Gdzieś gubię czerwone znaki i wkraczam na ruchome rumowisko skalne i fikam kozła. Od razu wspominam: - Poprzednim razem też tu fikłam.

Mijamy bulę i wkraczamy w ścianę. Z góry schodzi dwóch śmiejących się taterników, chyba też studentów. Słyszę od nich:

- Cześć! Słyszeliście? Pewnie jeszcze nie! Lenin znowu spadł z Rysów!  No wiecie, tablicę ktoś zrzucił. Biedaczek! – i śmieją się do rozpuku. – Poprzednio, to chyba nasi żołnierze sami go zrzucili, na złość tym czechosłowackim. Ktoś kiedyś nam mówił, ale kto wie, może to tylko plotki … Pewnie jak się dowiedzą, to na dole będą sprawdzać plecaki, czy ktoś narzędzi nie ma. Jakby się ktoś pytał – nie widzieliście nas! Zmykamy!

Któryś ze studentów za mną: - Należało się mu. Klucze wyrzuciliście, ma się rozumieć! Hihi. No to cześć! Chwała bohaterom! - tamci zbiegli w dół, a my powoli idziemy. Lekko się idzie, bo wszystkim wesoło …


Znowu Rysy. Tym razem pogodne. Widziałam z nich Kraków i „cały świat” … i pamiętałam moje upadki i bałam się kolejnego.
Jestem szósty raz na Rysach, a cztery razy klapłam. I to na tym samym kawałku. Pamiętam swoje wcześniejsze w tym miejscu. Dzisiaj też pamiętałam, a mimo to „bach!”. Jakiś „złośliwy” głaz „przewiózł” mnie. Usiadłam na nim i kontemplowałam jego „złośliwość”, a tak naprawdę leczyłam z bólu swoje cztery litery. I jaki wniosek? Przegoniłam już Lenina, czy jeszcze nie? Ile to już razy on zleciał z Rysów?

… śmieję się, bo wódz rewolucji upada znacznie częściej niż ja. Tak chyba docenia się u nas jego zasługi, hihihi. W każdym bądź razie on z większym hukiem, bo wszyscy tu o tym mówią, hihi. … Tylko, że już go nie ma, upadł definitywnie, już go nie przykręcają. Coś muszę zrobić, bo przegram z nieboszczykiem, hihihi …

 Więc ten mój upadek to przypomnienie. Tak naprawdę ten głaz nie był złośliwy, to ja niosłam w sobie strach, a góry nie lubią strachu, one lubią trzeźwość.

Ten głaz leczył mnie ze strachu, poprzez ból czterech liter … hihi …

Upadki prostują ścieżki, są budzikami! Ciekawa jestem swojej siódmej wyprawy na Rysy, hihihi. (Dopisek z trzy lata późniejszą datą: Dzisiaj nie upadłam, bo nie bałam się, że upadnę.

Wiem, po co są upadki!!!

 

Piotr Kiewra

wtorek, 27 marca 2018

Marsjańska droga z Wołowca na Jarząbczy Wierch


10. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 


20 lipca. Ruszyłam o wschodzie słońca na tę trasę, w rocznicę pierwszego lądowania człowieka na księżycu.

W przeddzień wieczorem naoglądałam się o kosmonautach na Księżycu i gdy znalazłam się na Wołowcu i rozejrzałam wokół, zobaczyłam ścieżki jak na srebrnym globie. Naprawdę było srebrnie … od gradu, a później chmur i mgły. Tak kocham tę ścieżkę, że zachciało mi się ją powtórzyć, bo z mojej dzisiejszej wędrówki pozostałby … wczorajszy obraz z lądowania na Księżycu i niewiele więcej … tak sobie wykoncypowałam. …


1 września… No i … powtarzam. No i znowu … jest kosmos, ale jakże inny … marsjański. Nade mną prawie nieskazitelny błękit, a wokół … Mars. Naprawdę … w dominującej tonacji brązów i czerwieni. Później się upewniłam – byłam na Marsie, hihi.

 W każdym kroku miałam wrażenie, że właśnie tam spaceruję, bo te ścieżki są naprawdę nieziemskie. I kolory, i kształt, i typowa dla tej części Tatr Zachodnich pustka. No, może tych parę jeziorek Rohackich widzianych z Wołowca, oraz następnych, Jamnickich, w drodze ku Łopacie, nie pasuje do
kosmosu, ale …

Tylko błękit nieba, prawie nieruchome, niezwykle przejrzyste powietrze i marsowe ścieżki, marsowe kolory, marsowy odlot.Tylko nie marsowe … gorąco wokół. Mój kombinezon kosmonautki to szorty i … stanik, bo  … jestem sama w tym kosmosie.
Za to lubię tę ścieżkę, bo jest tak piękna, że aż pusta, hihi.

Lubię ją też dlatego, bo jest najdłuższa jaką znam w Tatrach (i chyba to odstrasza tłumy innych wędrowców. No i chyba nie mają tu nic do zdobycia, bo czy można się pochwalić zdobyciem ... Łopaty, albo „jarzębinowej górki”? Hihi).

Naprawdę wszystko tu jest marsowe, oprócz … myśli …

… naprawdę, ilekroć tędy idę, to dziwię się, że tu tak mało „kosmonautów”, a warto tu być, bo bez ryzyka lotu międzyplanetarnego możemy się czuć jak na innej planecie.

Więcej tu czasem żołnierzy – tych od granicy niż turystów. Sprawdzają dokumenty, spisują, pytają i zawsze parę kroków ze mną przespacerują dziwiąc się, czemu sama idę. Odpowiadam im, że „mój huzar” właśnie na innej placówce robi to samo, co oni. No i ich zdziwienie mija. No i mam spokój i mogę iść dalej tą
kosmiczną ścieżką. Dzisiaj jednak ich ani widu, ani słychu …

Naprawdę Mars … i tyle.

Na Jarząbczym posiedziałam sama, delektując się krajobrazem „czerwonej planety” wokół. Gdzieś w oddali powyżej był sobie
Księżyc, na którym może spaceruje sobie jakiś samotny wędrowiec. W twarz zagląda mi czyste jak brylant Słońce. Czegóż chcieć więcej?

Zeszłam do Kończystego i niżej na Trzydniowiański, a z niego wśród cieni utworzonych przez wędrujące słońce widzę jeszcze więcej nieco ciemniejszego Marsa.
Kończysty, Jarząbczy, Łopata, Wołowiec … no szkoda słów. Ten obraz zabrałabym ze sobą, by pić z niego marsjańską rzeczywistość, karmić się tym, przez cały rok … do kolejnej kosmicznej podróży …

No i zaczęły się schody: z kosmosu trzeba wrócić przecież na Ziemię, a te schody z korzeni kosówek na Kulawcu, to prawdziwie kosmiczna podróż …

No i spotykam tam parę osób, niby razem, a jednak osobno … każda klnie na te schody, na świat, na współtowarzyszy i w ogóle na nieszczęśliwe życie …
Nawet moje, w marsjańskim i słonecznym nastroju, pozdrowienie, nie poprawia ich losu. Hihi. Myślę: - No coż, sami jesteście kowalami …

Mijam tych kilka osób, a parę minut później – sporo niżej, spotykam kolejną osobę … tym razem zapłakaną kobietę.
Zagaduję, a ona mi mówi, że nie wie, po co żyje, że za dużo schodów w jej życiu.

A ja pytam, dlaczego tak późno idą i gdzie. Postanawia zejść ze mną i po drodze z pretensjami: - „Dlaczego Bóg pozwala na tyle nieszczęść, dlaczego daje mi tak trudne próby, takich ludzi i takie schody?” A ja jej na to:

- Robi to specjalnie, byś zmądrzała, byś zaczęła inaczej to widzieć. Patrz na mnie. Mi daje te same i jeszcze trudniejsze schody, a ja się nimi cieszę. On chce, byś zrozumiała, kim naprawdę jesteś i jak silna jesteś. Nie proś go o nic, tylko za wszystko dziękuj! Ja o nic nie proszę, a
dostaję i widzę w tym jego łaskę, a nie karę, więc dziękuję. Nie proś, bo i tak nie wiesz, czy to, o co prosisz, jest dla ciebie dobre!

Ona pyta: - Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczyła, kto cię nauczył?

- Te ścieżki mnie uczą i moja samotność, i moja radość, i wdzięczność. Bo, gdy to masz, przychodzi jeszcze wiecej. A jak się kisisz w smutku i łzach, no to jesteś ukiszona, tak jak teraz, albo gorzej.

 Przestań się mazać i wydoroślej! I nie chciej niczego od tych ludzi, których gonisz, a oni uciekają, ani od żadnych innych. Tak jak od Boga, tak i od nich też niczego nie oczekuj, a sami ci wszystko przyniosą, a jak nie przyniosą, to też dobrze. Zaraz – za chwilę, się przekonasz – przylecą do ciebie w podskokach, ty sobie spokojnie schodź w dół.

Już kiedyś odkryłam, że jak coś gonię, to ode mnie ucieka, a jak ja uciekam, to mnie to goni. Więc nie uciekam i nie gonię, spokojnie sobie idę … i tyle. Sama widzisz. Nawet nie wiesz, jak się cieszę tymi schodami.

I szłyśmy powoli sobie w dół.

Już na dole, w Chochołowskiej, dogania nas zdyszane całe jej towarzystwo i pytają, co się dzieje. A ona im na to:

- A nic. Idę sobie spokojnie. Porzuciliście mnie, więc, po co mam was gonić.

I śmiejemy się obie.

- Widzisz! – mówię do niej: - Bóg cię wysłuchał. Dziękuj!

 

Piotr Kiewra