Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pamiętnik samotnego wędrowca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pamiętnik samotnego wędrowca. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 lutego 2019

Zrozumieć samotność wędrowca


83. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Spotykam na szlaku wielu ludzi. Najczęściej pytają, dlaczego chodzę sama.
Chyba nie rozumieją, czym jest samotność. Nie rozumieją, jak pięknym jest darem. Chyba nie rozumieją w ogóle tego słowa.

Naprawdę nie rozumieją, a ja im nie mogę odpowiedzieć. Nagadać się mogę, ale i tak nie zrozumieją. To jest niewytłumaczalne. To trzeba przeżyć, wtedy zrozumienie przyjdzie. Wcześniej to tylko tłumaczenie niewidomemu jak wygląda Hala Gąsienicowa.

Dawno temu to słowo przestało opisywać prawdę. Samotność to bycie w połączeniu z całością. I w tym sensie jestem tu w górach samotna: czuję się szczęśliwa z tego połączenia, z tej wspólnej modlitwy z górami, z innymi ludźmi, z naturą – z całością.

Gdy z kimś rozmawiam o samotności, nikt tego nie rozumie, nie rozumie, o czym mówię. Nie wiedzą, że są samotni. Myślą, że jeśli przy boku ktoś człapie, albo, że otacza ich tłum, to nie są samotni. Myślą, że samotnie wędrujący jest nieszczęśliwy, bo sam. Och, jakże się mylą. Nie znają tej radości bycia z całością. To dla nich nie do pojęcia. Ale nie przekonuję ich. Nie prostuję im ścieżek. Po prostu wędruję.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.



Piotr Kiewra

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Bretarianka na szlaku


82. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Oto co mi się przydarzyło dzisiaj:
Na ścieżce ku Sarniej Skale ze Strążyskiej, szedł przede mną mężczyzna. Gdy byliśmy już bliżej szczytu zasłabł. Podbiegłam do niego. Zapytałam: „Co się dzieje? W czym mogę pomóc?” A on mi, że zapomniał włożyć do plecaka swojej czekolady i zapasu batonów, a teraz brakuje mu energii.

- Oooo, ale ja ci nie pomogę, nie noszę jedzenia w góry.
Po chwili dołączyła do nas kobieta i również pyta, w czym może pomóc. On pyta jej: - Może pani ma coś słodkiego? Muszę coś zjeść, bo siły mnie całkiem opuściły.
Ona mu na to: - Ja nie jem. Nie noszę więc jedzenia. Ale pomogę ci. Usiądź i oddychaj głeboko. Nabieraj powoli powietrza, zatrzymaj na chwilę i powoli wypuszczaj. Zanim znowu nabierzesz, chwilę też poczekaj. Oddychaj tak by unosiła się ta ręka, którą trzymasz na brzuchu. No, spróbujmy razem. Nabierasz, a wraz z powietrzem wpływa do ciebie energia. Ona cię odżywi. Jeszcze kilkadziesiąt razy. I jeszcze raz i jeszcze raz. I jak? Już lepiej?

Mężczyzna wstał i stwierdził że już dużo lepiej.
Ona jeszcze do niego:
- Pewnie widząc, że maszeruje za tobą kobieta, starałeś się ukryć swoje zmęczenie, swój przyspieszony oddech i … odpłynąłeś. Prawda?
- No tak. – przyznał.
- No to zapamiętaj tę lekcję. I niekoniecznie musisz się karmić batonami. Wystarczy pooddychać. Już dasz sobie radę?
- Tak.

Poszłyśmy więc. Ja od razu do niej: - Pamiętam cię z pociągu, jakieś dwadzieścia lat temu. Rozmawiałyśmy całą drogę. Opowiedziałaś mi o niejedzeniu. Nic się nie zmieniłaś, no może przytyłaś. Nadal nie jesz i nie pijesz?

- Tak, nadal. Tak, jestem siedem kilo cięższa, niż wtedy. Może dlatego, że dużo więcej chodzę. Pamiętam - opowiedziałaś mi wtedy o górskich wędrówkach i to, że tu jestem, chyba już z pięćdziesiąty raz, to twoja inspiracja.
 Ty też się nie zmieniłaś. Widzę, że nadal chodzisz i z tego, co widzę, też nie jesz. Zgadza się?

- Raz na parę dni coś zjem, jakiś owoc, ale czuję, że nie muszę. Jestem wolna od jedzenia, ale i od niejedzenia. Po czym rozpoznałaś?

- To widać i się czuje. Jesteś inna. To inna energia. Ten spokój, ta wolność, ta lekkość, ten rozkwit. To nie do ukrycia.

Poszłyśmy razem tą ścieżką do Kuźnic i całą drogę przegadałyśmy o motylach. Naprawdę.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.


Piotr Kiewra

sobota, 26 stycznia 2019

Gdy spotykam samotnego wędrowca


80.Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

W Tatrach wedruję, patrzę, słucham. Czasem przyłączy się napotkana kobieta lub mężczyzna.
Nieraz, gdy natura, jakaś górska zdobycz stworzą nastroj, albo zbliży nas górski trud lub niebezpieczeństwo, to ci mężczyźni i kobiety otwierają się i zwierzają. Mówią wtedy, czego tutaj szukają i czego w ogóle w życiu szukają.  
Przeważnie mówią o swoim nieszczęściu, o poszukiwaniu wolności, chwili ciszy, lub, że kochają góry.  Lecz ja wiem, że poszukują kogoś do pokochania. Tesknią, by kogoś pokochać, lub by być pokochanym. Chcą zasłużyć na miłość, więc w swoich oczach chcą się powiększyć zdobywając, testując odwagę, testując siebie.

 Chcą pokochać kogoś, kto też kocha góry, no i tu szukają.
Mówią jedno, myślą drugie, a prawda jest jeszcze inna.

Dawno temu zrozumiałam, że poszukiwanie kogoś do pokochania jest jak poszukiwanie tęczy.
Tęcza jest tylko chwilę i nie da się jej znaleźć. Przychodzi sama. Wygląda na rzecz, lecz dzieje się.  Dlatego to poszukiwanie jest wiecznie trwającą wędrówką, bez nadziei spełnienia. To wędrówka nie w tym kierunku. Trzeba zawrócić.  Zarówno miłość i tęcza są w nas. Wszystko tu jest.

Kto to zrozumie, wtedy jego wędrówka jest już tylko radością wędrowania, a nie drogą przez mękę.

Kto przyjeżdża w góry, by czegokolwiek szukać, nie tylko nie znajdzie, lecz będzie cierpiał. Bo ich wędrówka jest pełna agresji wobec gór, ludzi i siebie. Ich myśli są pełne agresji.

W Tatrach niczego nie szukam. W ogóle niczego nie szukam. I dlatego mam w wędrówce tyle radości.

I to mówię, tym mężczyznom i kobietom.

Góry zawsze pociągały człowieka. Często człowiek zadawał sobie pytanie, dlaczego tak jest?  Każda odpowiedź była zła. To nie góry nas pociągają, to my sami siebie pociągamy. Pociąga nas nasza własna tajemnica, a góry jedynie ułatwiają to spotkanie.  Ci, którzy poznali już świat zewnętrzny i ci, których on zawiódł, okazał się ślepą uliczką, wędrują tu, bo przyprowadziła ich tu spontaniczność, intuicja, wewnętrzny przewodnik.

Tatry i inne góry, to takie ogrody duszy.  Dla ludzi takich jak ja są ogrodami duszy. Dla innych nadmorska plaża, a u jeszcze innych fotel we własnym domu. Każdy szuka gdzie indziej. Każdy szuka klimatu dla tego spotkania z sobą samym.  
Rzadko, kto wie, czego szuka. Po prostu coś go wiedzie w jakimś kierunku, a ci wrażliwi, ci, którzy słyszą ten wewnętrzny głos, idą.  

Gdy zapytam, nie odpowiedzą,  bo to droga serca, droga duszy, a nie zwykła ścieżka po której podąża głowa i ciało.  Glowa tego nie wie. Nie ma sensu jej o to pytać. Zaprzeczy, nie przyzna się. Nawet bedzie się z tego śmiać.

Tak to wygląda, na turystykę, ale nie jest to turystyka, jest to marsz ku spełnieniu.

Tatry są pełne takich poszukiwaczy. Ja ich rozpoznaję, oni siebie niekoniecznie. Nie pytam ich o to, opowiadam im jedynie o swoim odkryciu. Często ronią łzy, to ich znak rozpoznawczy. Wtedy ja się śmieję. Wtedy się cieszę.  Cieszę się, bo to wielka rzecz. Największa.

Moja wędrówka nie jest wędrówką w poszukiwaniu. Jest obecnością. Jest byciem. Ich też. Różnimy się niewiele. Ja to czuję, a oni muszą jeszcze to odkryć. Tylko tym.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

niedziela, 20 stycznia 2019

Młoda koza, pieniądze i kilka innych tajemnic na Kulawcu


79. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*


Szperając po pamiętniku znalazłem dwa zapiski dotyczące Kulawca, szlaku z Doliny Chochołowskiej na Trzydniowiański Wierch.  Na nim poznajemy kilka tajemnic samotnego wędrowca.

Od czasu do czasu wybieram się na moją „sportową”, górską ścieżkę, czyli podchodzę na Trzydniowiański Wierch poprzez Kulawiec. To dla wielu droga przez mękę, a dla mnie mój ulubiony sprawdzian dla ciała. Tylko na tej ścieżce mierzę sobie czas.

No i dzisiaj idę tamtędy, a tu jak zwykle, ludzi nie za wiele – mijam po drodze kilka młodych dziewczyn.

To jedyne napotkane tu osoby, mimo szczytu sezonu. Gdy usłyszały, że ktoś za nimi idzie, coraz częściej zaczęły się oglądać i mimo, że przyspieszyły, doganiałam je. W pewnym momencie, tak wykończyłam te “młode koziczki” tą ucieczką poprzez „płotki” kosówkowych korzeni i odrostów, że poddały się. Zatrzymały się i patrzą na mnie, a ja idę dalej swoim tempem, bez żadnej zadyszki.

- Gdzie się pani tak spieszy?  My umieramy, a pani w podskokach i z uśmiechem nas przegania. A gdzie my do pani - my młode “siksy“? Podziwiać tylko. - zagadały śmiejąc się z samych siebie.

- Nie spieszę się, lecz od kilkudziesięciu lat sprawdzam na tym szlaku, czy nie jestem za stara na Tatry. Kiedyś mieściłam się w godzinę. A od kilkunastu lat przyjęłam zasadę, że jeśli mieszczę się w tylu minutach, ile mam lat, to znak, że jestem jeszcze młoda koza i mogę spokojnie tu sobie poskakać. Hihi. - też się uśmiałam.

- To ile ma pani lat? Bo my byśmy nie dały pani więcej niż pięćdziesiąt?
-76.
- O Jezusie! To my już jesteśmy za stare na Tatry, a mamy po 22 lata. Zalożyłyśmy, że jeśli wejdziemy na Trzydniowiański w dwie godziny, chyba zgodnie z mapą, to będzie ok. Tylko nie wiedziałyśmy, że tu naprawdę trzeba być kozą, że tu tyle trzeba się naskakać.

- A no trzeba. Dlatego lubię tędy chodzić. – tak sobie gawędziłyśmy w dalszej drodze. Na górze zmierzyłam czas. Zmieściłam się w siedemdziesiąt trzy minuty, dziewczyny w dziewięćdziesiąt trzy.

No i wszystkie, młode kozy i ta „nieco” starsza, poszły wyżej w podskokach, ku Kończystemu Wierchowi i dalej, na Jarząbczy. Towarzyszyła nam radość – iście młodzieńcza radość.


A teraz ten drugi fragment, czyli o kilku tajemnicach samotnego wędrowca w drodze na Kulawiec:

Znowu na Kulawiec. Po zeszłorocznej przygodzie z młodymi kozami, dałam sobie ambitny plan – by przypomnieć młodość i wejść na Trzydniowiański znowu w godzinę, tak jak kilkanaście lat temu. Więc lecę, a nogi same niosą.
Gdy zaczęły się „płotki”, sporo wyżej na ścieżce zobaczyłam mężczyznę. Po kilku miunutach zrównałam się z nim, a on do mnie:

- A to pani? Wiedźma z Krupówek? Witam. No, jaki ten świat jest mały! Miałem nadzieję, że się kiedyś spotkamy, no i proszę … Ale dałaś mi bobu. Nie daję rady. Zadziwiasz mnie. Mam chyba ze dwa razy mniej lat, jestem wysportowany … w miarę, a jednak trudno cię dogonić. Tak, teraz widzę, że golf i tenis raz w tygodniu to nie to. Jak ty to robisz? – zapytał.

- Nie niosę ze sobą aż tyle pieniędzy. – uśmiałam się, a on się przyłączył. Po chwili dodał:
- Znowu masz rację. Jestem obciążony. Chyba nie tego szukałem. Może nie same pieniądze to robią, ale to, co ja robię by je mieć. Coraz gorzej się z tym czułem.

- Powiem ci tak. Pieniądze w niczym się nie różnią od każdej innej materii. To, gdzie pracowałam też sprowadzało na mnie tego typu obciążenia. Nie ma znaczenia, czy jesteś biznesmenem, nauczycielem, księdzem, prawnikiem, działaczem społecznym, czy pisarzem. Oni też nie tego szukają i też ich to męczy.  Spotykam ich tu i to widzę.
A pieniądze też są dobre. I tak doprowadzą cię tam, gdzie mają doprowadzić. W ostateczności nie może być inaczej. Wszystkie ścieżki tam prowadzą.

Szliśmy dalej przeskakując przeszkody. Biznesmen starał mi się dorównać, a że był bardzo ambitny, wytrzymał.
W końcu znaleźliśmy się na Trzydniowiańskim. Spojrzałam na zegarek: 59 minut i 59 sekund.
- Całkiem nieźle, jak na dźwiganie cudzych pieniędzy i cudzych problemów. I ty też nieźle. Dałeś radę, choć widzę, że nie tylko myśl o pieniądzach cię obciąża, ale i twój nałóg jedzenia. - powiedziałam do biznesmena, śmiejąc się.

A on, po chwili, zasapany:

- Prawda. Nie czuję się lepiej w roli milionera, niż w roli chłopca, który w dzieciństwie cieszył się tym, że nic nie robi, biegał, pływał, nic więcej nie miał i nie przejmował się tym. No dobrze, ale zostawmy już te pieniądze. Trzy dni temu, podjąłem decyzję, by przyjechać w Tatry.
No i jestem. I wyrzucam na Kulawcu wszystko z siebie. Czuję się lepiej. I wyrzucam też to nałogowe jedzenie. Jem już tylko raz dziennie, co kilka dni odpuszczam sobie w ogóle. Większość to surowe. Nie jem przetworzonego. To fakt, jest we mnie jeszcze część tego nałogu. Coś jeszcze czasem mnie pociąga, ale to uzależnienie mija, czuję to.    
Jesteś moją mistrzynią, moją prywatną wiedźmą, może się czegoś znowu nauczę o jedzeniu. Czy to masz na myśli mówiąc o nałogu?

- Dokładnie. Mam to za sobą. Jestem lekka jak motyl, dzięki temu. Od … Oj nawet nie pamiętam od ilu lat jedzenie przestało mną rządzić. Nieraz już zapominałam o jedzeniu przez parę dni, tydzień, nawet kilka tygodni. Później ktoś mi przypominał, ale nie musiałam. To już nie jest nałóg.

- Jaką masz jeszcze tajemnicę? – zapytał.

- Wędruję i jestem w tej wędrówce całą sobą. Nic więcej.
Takie są wiedźmy - po prostu wędrują. Jeśli ktoś je zapyta, odpowiadają. Nic więcej nie robią i niczego więcej nie wiedzą, poza tym, czego doświadczyły.

Biznesmen szedł w ciszy, a po chwili podszedł bliżej i przyznał:
- Wszystko, co miałaś mi do przekazania, przekazałaś, teraz idę sam … pobyć w górach, powędrować już bez nałogów. Dziękuję za wszystko … Idę!

I poszedł biznesmem w kierunku Jarząbczego Wierchu, a wiedźma? Wiedźma skręciła na Starorobociański.


*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

niedziela, 6 stycznia 2019

Biznesmen na Giewoncie, a wiedźma na Krupówkach



78. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Kiedyś nasza bohaterka po dniu wędrowania po górach i dolinach podjadala sobie w jakiejś restauracji, czy barze na Krupówkach.  Siedziała sama przy stole, a wszystkie inne były zajęte. Weszło dwóch mężczyzn ubranych w markowe, nowiutkie, górskie ciuchy. Grzecznie poprosili i się przysiedli. Coś tam sobie zamówili i tak przy jedzeniu, jeden z nich zaczął rozmowę. Oto przebieg tej rozmowy opisany w pamiętniku:
- Widzę, że prosto z gór. Chyba chodzisz już od lat. Wyglądasz na doświadczonego wędrowca. Mogłabyś pewnie opowiedzieć niejedno o swoich osiągnięciach.  Pewnie byłaś już na Giewoncie nie raz, nie dwa?
- Nie byłam.
- Dlaczego?
- Bo on nie jest gotowy na spotkanie ze mną.
- Jak to? My jesteśmy pierwszy raz w Tatrach i już go zdobyliśmy, a ty - przepraszam za to słowo - stara wiaruska - jeszcze nie byłaś?
- Widzisz ... na spotkanie z wami Giewont jest zawsze gotowy. Wy idziecie go ujarzmić, zdobyć. Przebiegacie po nim jak po bieżni. Ja pójdę, gdy on będzie gotowy na spotkanie ze mną, na mojego serca i duszy ciszę.
Chyba mnie nie zrozumieli, lecz pytali dalej:
- To nie zdobywasz szczytów?  Nie byłaś na Rysach?
- Byłam i to wiele razy ...
- A na Orlej?
- Też wiele razy.
- To dla nas dziwne. Nie nudzi ci się być dwa razy w tym samym miejscu?
- Owszem, byłam na Rysach, czy innych szczytach wiele razy, ale za każdym razem jakby pierwszy raz. To nigdy nie były te same miejsca.  Nigdy nie jestem dwa razy w tym samym miejscu, bo wszystko się zmienia. Wszystko: i słońce jest inne, i wiatr z innej strony, i moja dusza i serce są inne, ja jestem inna. To czyni różnicę.  Wszystko, co żywe, zmienia się, jest w ciągłej wędrówce, wczoraj było inne niż dzisiaj. Taka jest tajemnica Tatr i właśnie takie jest życie.
- E tam, my jesteśmy ludźmi biznesu, dla nas liczy się, ile możemy zarobić w konkretny dzień, co możemy zdobyć, co będzie nasze, gdy zróbimy to, lub tamto.  Góry to dla nas też biznes, jego część. Tu możemy się nauczyć większej skuteczności, zdobyć więcej odwagi. Tu możemy się nauczyć więcej zarabiać. Po to tu przyszliśmy.  Czy jest w tym coś złego?
- Nie, nie ma w tym niczego złego. I dlatego też mówiłam, że nie byłam na Giewoncie. On, na razie, uczy zdobywania, odwagi i zarabiania większych pieniędzy, a ja się chcę uczyć czegoś innego.

Chodzimy więc tymi samymi ścieżkami, ale widzimy je różnie.  To zależy czym patrzycie na świat, a właściwie przez pryzmat czego. Wy się przyznajecie do pieniędzy, ja do serca i duszy. Tatry są pełne współczucia, przyjmują, goszczą i są mistrzami dla mnie i dla was. I to jest piękne.
A tak na marginesie. Zupełnie się nie znam na biznesie, ale wg mnie, tam też się liczy oryginalność, indywidualność, kreatywność.  Jakiej kreatywności nauczyliście się w tłumie zdobywców Giewontu? Czy staliscie się mądrzejsi? Czy zdobyliście coś, czego nie zdobył ten tłum? Czy odkryliście coś oryginalnego, czego nie odkrył nikt inny?
Przekonaj się ile odwagi trzeba mieć,  by być tam samemu!
Ile odwagi trzeba mieć, by w ogóle być samemu – samemu ze sobą, tylko ze sobą?
Ile odwagi trzeba mieć, by nie mieć pieniędzy, sukcesu i czegokolwiek, co zapełniłoby twoje poczucie pustki, osamotnienia?

- Świetnie się z tobą rozmawia, choć się zupełnie nie rozumiemy. Jesteśmy z różnych światów.  Może kiedyś się znowu spotkamy, bo nigdy nie wiemy, gdzie kogo życie zaprowadzi, gdzie górska ścieżka zawiedzie. Na razie rajcują nas pieniądze, ale tak jak powiedziałaś, wszystko się zmienia. Może za jakiś czas będziemy bliżej serca i duszy i będziemy chodzić po raz setny po tych samych ścieżkach, a one nas nie znudzą.  Wiele się od ciebie nauczyłem, dziękuję. No ... ale w naszym świecie liczy się czas, on też jest pieniądzem, wiec sama rozumiesz. ...
- Hihi, nie rozumiem.  I też dziękuję, też się wiele nauczyłam.  
Gdy już byli blisko drzwi, jeden z nich, ten bardziej rozmowny, zawrócił i zapytał:
- A i jeszcze na koniec. Tak z twojego zrozumienia - jestem ciekaw - co jest dobrego na ścieżce pieniądza?  Nie mówię o materii.
- Same dobre rzeczy.  Pieniądze szybciej cię zaprowadzą do cierpienia. Szybciej zrozumiesz, że to fałszywa ścieżka, że nie tego szukasz. I dlatego są dobre, idź tą ścieżką póki coś wewnątrz ciebie cię nie zatrzyma. Na razie idź pod tę górę i powiem Ci jeszcze jedno: rób to najlepiej jak potrafisz. Wykorzystaj tę całą naukę Śpiącego Rycerza, nie zmarnuj tej lekcji. A przy okazji, ucz się jak być samemu ze sobą, nieważne czy z pieniędzmi, czy bez. To – za jakiś czas - ci się przyda.
- Jeszcze raz dziękuję.  Od razu ... zanim padło pierwsze słowo ... widzę w twoich oczach ... żeś …
- Żem wiedźma? – pomogłam mu się wysłowić.
- Dokładnie.  Hihi. Wiedźmy znają prawdę. Czuję, że ty ją znasz, ufam ci. Jednak doskonale się rozumiemy ... No, może poza tymi pieniędzmi, hihi. – śmiejąc się pobiegł.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

piątek, 4 stycznia 2019

Noworoczne postanowienie


77. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Na sylwestrową noc i pierwszy dzień Nowego Roku „wpadłam” w najpiękniejsze miejsce świata - na Halę Gąsienicową.  Murowaniec na ten czas stał się moim domem.
Było tu też trochę hałaśliwego bractwa, więc wyszłam na zewnątrz i część tej nocy spacerowałam w magicznym świecie hali, pod gwiazdami, w ich i pełni Księżyca świetle, otoczona tajemniczo wyglądającymi postaciami tatrzańskich szczytów. Brodziłam bezszelestnie w śniegu po pas, wśród absolutnej ciszy Tatr.

Kręciłam się w kółko, nie oddalając się zbytnio od schroniska. W każdym kolejnym okrążeniu patrząc na szarawą postać na śniegu, raz za mną, raz przede mną, zastanawiałam się, kto kogo śledzi: ona mnie, czy ja ją?

Wtem zobaczyłam jakiś cień, który powoli zbliżał się do mojego i usłyszałam, gdzieś z boku, dosłownie kilka kroków ode mnie, męski głos:
- Tak, postanowienia noworoczne najlepiej robić w samotności, by nie sugerować się materialnymi pragnieniami bliskich i społeczeństwa, modą. W takich sytuacjach lepiej być samemu ze sobą. Nieprawdaż?

- Święta prawda. – odpowiedziałam do kogoś, kto wyłonił się z sąsiedniej ścieżki, spod kilku małych smreków.
- Witam. Widzę, że nie jedyny miałem ten sam pomysł, by urwać się mojemu towarzystwu. Ja stąd, z Betlejemki, a ty pewnie z Murowańca?

- Tak, trochę tam hałasu, więc wyskoczyłam. A wracając do postanowień, to nie mam żadnych. Dokładnie dwadzieścia pięć lat temu, w tym samym miejscu postanowiłam, by nie mieć więcej żadnych postanowień. Wszystko, co mi życie przynosi, w ostatecznym rachunku, jest dobre. Jest dobre nawet to, co w mniemaniu wszystkich jest złe. Po co zatem mam się wysilać, postanawiać? To tylko niepotrzebna walka z życiem. To tyle. Od tego czasu spokojnie wędruję.

- Och widzę, że spotkałem siostrzaną duszę.  Masz rację: Życie przecież prowadzi tak jak górska ścieżka w Tatrach.
Gdy wędrujesz, to poruszasz się od znanego do nieznanego, od przeszłości wkraczasz w przyszłość. To, co znałeś, porzucasz. I choć wydaje się, że zmarnowałeś pół życia, to nie szkoda ci, bo czeka cię nowa przygoda, ryzyko, nowe tajemnice. Postanowienia nigdy nie pokrywają się z planem Całości, z planem Egzystencji.
Ty odkryłaś to dużo wcześniej, ja niedawno.

Podniosłaś mnie na duchu, bo myślałem, że jestem … nienormalny. Byłem twardy, realizowałem wszystkie, już od kilkudziesięciu lat, a ciągle byłem niespełniony. Kilka lat temu się zbuntowałem i teraz wiem … Tak, życie lepiej nas prowadzi, lepiej mu się powierzyć.
Niech nas wiedzie jak górska ścieżka.

Idąc nią możesz myśleć i chyba tak prawie wszyscy myślą, że poznajesz świat, ale tak naprawdę biorąc kolejne zakręty zagłębiasz się w sobie.

I … po co ja tyle gadam, przecież ty masz tak samo. – przerwał zawstydzony. Chwilę szliśmy bez słów, on pierwszy, ja za nim. Po czym powiedział:

- Wiesz … Tatry to moja praca, jestem przewodnikiem, czasem ratownikiem i trochę się wspinam, jestem z ludźmi. Ale ostatnio wolę być sam. Chcę odpocząć. Czuję, że coraz rzadziej jestem przewodnikiem i ratownikiem, coraz częściej jestem prowadzony i ratowany. To jakaś energia, tu gdzieś w środku, prowadzi mnie. Wtedy idę sam w góry. Po prostu idę, wędruję tu w dolinkach, lub gdzieś po Zachodnich Tatrach. Powiem ci tak: Więcej znalazłem wędrując, niż realizując postanowienia.

Jedna z moich podopiecznych na jakiejś wycieczce kiedyś zapytała: czy nie nudzi mnie chodzenie tyle razy po tych samych ścieżkach?
Tamtego dnia poszedłem sam w góry, jeszcze raz tą samą ścieżką i odkryłem, że nie jest tą samą. Gdy o niej opowiadam, jako przewodnik innym, to jestem w przeszłości, widzę to, co widziałem kiedyś. Gdy idę sam, gdy nie ma we mnie gaduły, to jestem TERAZ. No i teraz widzę, że one nadal są mi nieznane.  Zmieniają się, dorastają, dojrzewają. Co rusz okazują inną tajemnicę i innego, coraz więcej rozumiejącego, tego, który na to patrzy.

Tak, teraz to nie ja prowadzę, lecz jestem prowadzony. I mam z tego tyle radości.

I, nieważne, że tego nikt nie rozumie. Dzięki tobie, wiem, że nie liczy się zupełnie to, co inni na ten temat myślą. Przecież nie muszę się tym z nikim dzielić. Inni mają swoje postanowienia, a ja mam życie bez postanowień, żadnych, nie tylko tych noworocznych.

Na koniec odprowadził mnie pod schronisko i poszedł swoją ścieżką. Zdałam sobie sprawę, że był jak ten cień, który wcześniej śledziłam. Nie poznałam nawet jego imienia, a i on mojego. No tak, spotkały się dwie siostrzane dusze, a te – jak wiadomo - są przecież bezimienne.

Ale … one przecież nie rzucają cienia ...

Chwilę patrzyłam na oddalający się cień. Widziałam go, mimo, że postać mężczyzny już zniknęła za rogiem schroniska.

- A jednak. – pomyślałam.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

niedziela, 30 grudnia 2018

Grześ


76. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Wczoraj rano miałyśmy iść na Grzesia. Nie doszłyśmy, bo … moja koleżanka rozpłakała się. Była w stanie cokolwiek powiedzieć dopiero po jakimś kwadransie, jak już cała ścieżka spłynęła jej łzami. Powiedziała wtedy: „że już doszła tam, gdzie miała dojść.”
 Popatrzyłyśmy więc na obiekt jej westchnień z pobliża schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Siadłyśmy na łączce obok przepięknego szałasu przy ścieżce i opowiedziała mi swoją historię.
Kiedyś, zanim skończyłam studia, zanim rozpoczęłam swoją pracę nauczycielki, ktoś, mój pierwszy chłopak, pięknie opowiadał mi o górach, o Tatrach, o swoim tam wędrowaniu. Ta magia, która płynęła z jego duszy udzieliła się mi. Zapragnęłam jej doświadczyć.
Zaczęliśmy planować naszą wspólną, pierwszą wyprawę i kilka dni przed wyjazdem … zginął w wypadku.
Nie mogłam się otrząsnąć z tego przez długi czas.  Wtedy postanowiłam, że i tak tam pojadę i odwiedzę go … Grzesia. Tak miał na imię mój chłopak. Tak sobie wymyśliłam, że go odwiedzę, Grzesia – szczyt w Tatrach. On na pewno, jego duch tam, gdzieś wędruje …
Kilka lat coś zawsze stało na przeszkodzie, ale Grześ czekał i czekał.
I spotkałam ciebie. Nikt nie opowiada o górach tak jak ty. Przypomniałaś mi mojego Grzesia. Poprosiłam ciebie, byś mnie tam zaprowadziła, znalazłam w tobie, część duszy mojego Grzesia. Chyba, wy wszyscy wędrowcy macie coś wspólnego. Jest w was ten sam duch. Więc wybrałam ciebie za przewodnika, moją mistrzynię, która mi pomoże się oczyścić ze wspomnień, która mnie obudzi ze snu, w który zapadłam po śmierci mojego chłopaka.
No i przyjechałam tu. Rozedrgana cała wstąpiłam w ten zaczarowany świat gór i dolin, w mój magiczny świat znany z opowieści Grzesia. Tu dział się realnie. Jego opowieść, jego słowa, jego opisy materializowały się. Lecz tu, gdy ujrzałam ten szałas …
I nagle, gdy doszłyśmy do tego szałasu, Grześ do mnie wrócił. Naprawdę poczułam, że znalazł się przy mnie. Otóż, Grześ podarował mi kiedyś fotkę, jedyną fotkę, jaka mi po nim została. Na niej był on, uśmiechnięty, szczęśliwy, prawdziwy on, a obok był ten szałas. Dlatego, gdy tu dotarłyśmy, naprawdę go zobaczyłam, jak tu stoi i uśmiecha się do mnie.
Emocje tak mnie osłabiły, że nie mogłam już postawić kroku. Możemy tu przyjść jutro? Dokończymy naszą wycieczkę.

Przegadałyśmy więc następną godzinkę i popatrzyłyśmy w ciszy na góry i na Grzesia do wieczora.
Dzisiejszego ranka ponownie ruszyłyśmy, by spełnić marzenie koleżanki. Na szczycie, obok szlakowskazu, zostawiła małą wiązankę łąkowych, zwykłych kwiatów, zebranych, gdzieś wśród stadka pasących się owiec. Gdy na nią spojrzałam, widziałam, że to nie są zwykłe kwiaty. Te były magiczne, jak całe Tatry, jak ludzkie wspomnienia, jak dziewczęca pamięć.
Posiedziałyśmy tam z godzinkę. Wiem, że od tej chwili, zaczęła się jej własna górska opowieść. Wkroczyła w ten magiczny świat prosto z marzeń i wspomnień, w rzeczywistość.
Poszłyśmy dalej Długim Upłazem w stronę Wołowca, w stronę przygody, w stronę prawdziwego życia.
*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Tatrzańskie świąteczne choinki


75. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Spośród wspomnień zawartych w pamiętniku jest kilka spisanych z okazji świątecznych, Bożonarodzeniowych pobytów w Tatrach. Oto te zapiski:

Idealna świąteczna choinka to ta przystrojona czapami śniegu, gdzieś w Dolinie Strążyskiej, Chochołowskiej, Kościeliskiej, lub gdzieś wzdłuż Drogi pod Reglami.

Taka choinka stała się dla mnie tradycją. Urywałam i urywam się ze świątecznej gorączki w Tatry, choćby na te dwa, trzy dni, by pobyć w tym klimacie, w tej scenerii, w tym duchowym – religijnym nastroju samej ze sobą.

Ta świąteczna cisza, wśród tatrzańskich dolin zasypanych śniegiem jest nieporównywalna z żadną inną ciszą. Wtedy nie potrzeba mi długich marszów po szczytach, wysokogórskich wspinaczek, wystarczy tu być.

Tu gdzieś u podnóża Tatr idąc po skrzącym się w słońcu, skrzypiącym od mrozu śniegu, lub brnąc w zadymce, jest mi ciepło, gwieździście, świątecznie, wzniośle na sercu i duszy.

Tutaj się odnawiam, na nowo się rodzę.

Tutaj prawdziwy Święty Mikołaj obdarowuje mnie nie materialnymi, lecz duchowymi darami. A ja obdarowuję jego, obdarowuję małego Jezusa, obdarowuję cały świat swoim szczęściem, radością.

Tutaj obserwuję jak inni się cieszą, szczególnie górale z udziałem swojej muzyki, śpiewu. Czasem jestem z nimi, uczestniczę w ich modlitwie stojąc gdzieś w kącie kościoła, nucąc z nimi kolędy.

Tutaj doświadczam dziwnych zjawisk, gdy w dwudziesto, czy nawet trzydziestostopniowym mrozie czuję się jak latem w upale. Tutaj tak mnie rozgrzewa jakiś wewnętrzny płomień, że nie potrzebuję szalika, czapki.

Ta zimowa, świąteczna przytulność tatrzańskiej przestrzeni okrytej śniegiem jak pierzynką, jest tak przyjazna, tak miękka, delikatna, czysta … Naprawdę czuję się tu jak w raju, jak w niebie. I tak chyba wygląda raj, tak chyba naprawdę jest w niebie.

Dzisiaj, w Wigilię Bożego Narodzenia, co prawda w samo południe, nie o północy, spotkałam jelonka, a chwilę później liska. Oba zwierzątka chwilę popatrzyły na mnie, a ja na nie. Ja do nich przemówiłam ludzkim głosem, a dla nich było chyba za wcześnie, hihi. Chociaż chyba przemówiły do mnie uczuciem i przyjaźnią, bo nie uciekły, póki się nie nagadały nasze serca i dusze.

Naprawdę nie mogę się napatrzeć na tatrzańskie drzewa: świerki i jodły, uśpione na białych poduszkach, przykryte grubymi, śnieżnymi kołderkami. Śpią tak wdzięcznie, tak lekko, a ja czuję ich ledwo widoczne i słyszalne oddechy. Wydają się tak małe, tak grzeczne … A gdy się obudzą, gdy rozszumią swoją melodią, swoją poezją … Gdy z wiatrem zaczną szeptać tajemniczo …

Dzisiaj przeżyłam burzę śnieżną na Drodze pod Reglami. Nie pozwoliła mi wejść gdzieś głębiej do Parku. No i dobrze, nie było mi to potrzebne. Tak naprawdę to przeszłam może jedynie ze sto metrów, bo wiatr i śnieg razem próbowali zamienić mnie w śnieżnego bałwanka, no i bawili się ze mną w przepychankę, a w odpowiedzi na każdy mój krok do przodu, spychali mnie o dwa do tyłu. To była moja najpiękniejsza zabawa od czasów dzieciństwa.

Spaceruję wzdłuż Potoku Kościeliskiego nie mogąc się nadziwić jego artystycznej kreatywności, nie mogąc się nadziwić Matce Naturze. Tyle różnych arcydzieł, tyle wizji, tyle chwilowych i bardziej trwałych form, że żałuję, że nie fotografuję, bo brak mi słów, by móc to zatykające dech piękno, oddać choćby w małej części.

Jeszcze nigdy nie widziałam Strążyskiej tak świątecznie przystrojonej przez naturę. Jestem zdumiona. Co za kreacje świerków, potoku, tej ścieżki? Człowiek nie jest tak pomysłowy. Ludzie tylko małpują naturę, małpują jeden drugiego, kobiety się malują, by dorównać jedna drugiej, lub by się choć odrobinkę wyróżnić. Tu żadne drzewo, żaden zakątek nie podejmuje takich wysiłków, dostaje wszystko od Natury. Człowiek jest głupi, bo wierzy, że jest mądrzejszy. Wierzy, że potrafi stworzyć równie wspaniały świąteczny nastrój bombkami, cukierkami i światełkami. Daremny trud, to tylko małpowanie.
Tu jedna śnieżynka spadająca z nieba jest większą artystką niż tysiące ludzkich rąk.

A Giewont? Dzisiaj obudzony, w rozmowie ze słońcem, z wiatrem, z chmurką śnieżnego pyłu nad nim i wokół. Rozmarzony, królewski, wspaniały, lecz nie wyniosły, duchowy. Naprawdę jak król nad swoim królestwem. To król łączący dwa królestwa: nieba i gór. Szłam Strążyską wpatrzona to w niego, to w drzewa, to w swoje serce i duszę. Czuję jak się to wszystko brata ze sobą, jak w modlitwie. To najswspanialsze Święta!

Te zimowe i świąteczne Tatry to nie tylko moja duchowa strawa, materialne jadło dające energię mojemu ciału, to miliony, miliardy tajemnic i w każdej śnieżynce i w każdym promieniu słońca, i w każdym moim oddechu i w każdej mojej komórce, w każdej chwili …

Tutaj patrząc na to, co mnie otacza, rozumiem: świat to Boże Królestwo i ja też w nim jestem. Nie muszę nigdzie iść, nie muszę niczego i nikogo szukać. Jestem tu, w tej chwili i to wystarczy. Znalazłam i zostałam znaleziona. Jestem spełniona.

Dziękuję!

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra