czwartek, 19 kwietnia 2018

Człowiek w górach

23. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Siedzę na Beskidzie i patrzę: po lewej i prawej szczyty: Świnica, Krywań, Kasprowy, Czerwone Wierchy, a w środku głębia i cisza Doliny Cichej – góry i doliny. Odwracam się – tu też szczyty: Kozi Wierch, Granaty, Kościelec, a pod nogami Dolina Stawów Gąsienicowych, dalej Hala Gąsienicowa …
Ku szczytom i dolinom prowadzą ścieżki, a na nich ludzie. Beskid oblegany przez tłumy. Patrzę na te tłumy.
Idą fala za falą. Część prosto z wagonika kolejki wpadła zaliczyć dwutysięcznik   ... teraz będą mogli się chwalić jako zdobywcy. Mogą spokojnie zjechać z Kasprowego. Inna część w pośpiechu mija mnie i gna na Świnicę i Orlą Perć.

Gdy tak przez dłuższy czas patrzę, dostrzegam … gdy ścieżki puste, góry i doliny są jakie są, lecz, gdy pojawia się na nich człowiek, szczyty rosną, a doliny nabierają głębi, za to człowiek maleje. I zrozumiałam:
Góry bez człowieka są płaskie. To człowiek swoją obecnością wznosi tu szczyty i pogłębia doliny. Lecz to tylko strona fizyczna … to matematyka. Jest jeszcze inny wymiar i człowieka, i gór … metafizyka, a tu zarówno człowiek jak i góry są wielkie …
To drugie uświadomiłam sobie, gdy usiedli obok mnie chłopak i dziewczyna. On przyprowadził ją tu trzymając za rękę, a teraz opowiada jej o górach … pięknie opowiada, opisuje szczegóły: nie tylko szczyty, ich kształty, doliny, światła i cienie, kolory, niebo, chmury, wszystkie wielkie rzeczy i te mniejsze, i całkiem małe. Opisuje wędrowców, opisuje znalezionego u stóp dziewczyny fiołka, lecz go nie zrywa  i opisuje … motyla. A dziewczyna płacze. Spod jej ciemnych okularów płyną łzy. Przyszła mi myśl: – Dziewczyna jest niewidoma.
Dzięki opowieści chłopaka jeszcze jedno widzę: Góry to nie tylko szczyty i doliny, to całośc wraz ze słońcem, potokami, drzewem, kwiatem, wiatrem, chmurami i człowiekiem po nich wędrującym.Chłopak i dziewczyna dodali tutaj do matematyki gór, ten drugi wymiar …
Jakże blado wypadają ci wszyscy zdobywcy?
Ta para zrównała się wielkością miłości z górami …
Siedziałam na Beskidzie do zachodu słońca … to niezapomniane przeżycie. Nic dzisiaj nie zdobyłam, a czuję się spełniona …
To jedna z najpiękniejszych chwil mego życia: widziałam wielkie góry i wielkich w nich ludzi …
Człowiek idzie w góry, by mógł na górskiej ścieżce odnaleźć siebie, swoją wielkość. Z tym, że to nie wysokość zdobytych szczytów czyni człowieka wielkim, lecz wielkość jego miłości …  

Piotr Kiewra

środa, 18 kwietnia 2018

Niepoznana tajemnica Chłopka, czyli pies na górskiej ścieżce


22. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


Tyle razy przekładałam, by tam pójść i w końcu się wybrałam. Minęłam Morskie Oko, posiedziałam chwilkę przy Czarnym Stawie pod Rysami wpatrując się w pochyłość Kazalnicy. Odczytałam jej intencję, jej próbę nawiązania relacji: "Przychylam się do ciebie, zapraszam, chodź, usiądź na mym szczycie, poszepczę chwilkę z tobą, wysłucham cię, co masz mi do powierzenia. Jestem tu milion lat, więc dużo wiem … Powiem ci, co dalej. Tak?"

Wiem, że nie jest łatwo, ale cóż takie jest życie, po coś mnie tu przyprowadziło … Nie przyszłam zdobyć, przychodzę, by poznać …

Ruszyła w stronę ścieżki jakaś para, poszłam za nimi. - Będzie mi raźniej. – pomyślałam.

Jednak po pierwszych stromiznach, przy pierwszej prawdzie tej ścieżki poddali się, zawrócili.

Idę dalej. Gdzieś tam za mną, jacyś kolejni wspinacze, w razie, czego nie będę sama. – kolejny raz dodałam sobie otuchy.

Szło mi całkiem nieźle. Odpłynęły wszystkie myśli, wszystkie lęki, cała przeszłość i przyszłość, zostałam sam na sam z Chłopkiem, ze ścieżką ku niemu.

Trudna to ścieżka. Kozia droga … gdzieś parę razy kozice przyglądały mi się z pobliskich ścian. Stałam się jedną z nich. 

I nagle, gdy weszłam już w naprawdę trudny kawałek drogi, gdy ukazały mi się fragmenty, gdzie trzeba było użyć rąk, gdzie trzeba się było wspinać prawie jak taternik …. zobaczyłam psa. Piękny owczarek, zlany kolorem z tymi skałami. Stał i patrzył na mnie błagalnym wzrokiem i cały drżał …

- Jak się tu dostałeś? – zapytałam i dotknęłam jego sierści na karku, pogłaskałam go, a on zamerdał ogonem i jakby mi chciał powiedzieć:

- Mój pan mnie porzucił. Byłem mu udręką, chciał koniecznie zdobyć szczyt, a ze mną, by mu się nie udało … porzucił mnie.  Nie jestem tak ważny jak ta góra, jak jej zdobycie. – tak to odczytałam z jego zawiedzionych i wystraszonych oczu, z jego drżenia. Poklepałam go po karku i sprowadziłam na dół. W kilku miejscach musiałam go trzymać, by nie spadł … pies to jednak nie kozica i nie człowiek.

Zaufał swemu panu, a ten go zawiódł …

Na dole, przy początku ścieżki, został. Chyba postanowił zaczekać na swego ambitnego i „wrednego” pana.

Tak. -  pomyślałam – Tym są związki, tym jest przywiązanie, tym jest oddanie, tym jest zaufanie, tym jest lojalność. Zawodzą cię, wykorzystują, udają przyjaciół, a w trudzie cię porzucają! No cóż, to twój wybór. Jesteś prawdziwym przyjacielem ... 

Został i wiernie czekał.

Posiedziałam znowu przy Czarnym Stawie, lecz nie chciałam dłużej czekać, by zobaczyć, kim jest ten wielki zdobywca Chłopka, który dla tej „wielkiej” chwały porzucił swego wiernego przyjaciela. Ruszyłam w dół …

I tak pies zawrócił mnie z mojej ścieżki … Może miał mi coś wielkiego do przekazania, może, tym razem nie powinnam tam iść. Dziękuję za tę podpowiedź. Wierzę, ufam. We Wszechświecie nie ma przypadków, jest jedna wielka harmonia, mimo, że z pozoru wygląda to inaczej. I bywa bezinteresowność. ...

(Dopisek z boku przy tym wpisie, pewnie dodany po latach: Nigdy nie dane mi było poznać tajemnicy Chłopka. Hihi, chyba zazdrośnie jej strzegł, albo przestrzegał mnie przed sobą. Może … co za różnica.) …

Piotr Kiewra

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Burza na Świnicy

21. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Pytam o pogodę górali, a oni: „Paniusu będzie pikna pogoda, możecie śmiało iść.”
Więc idę. Coś wewnątrz mnie mówi jednak:
Będzie burza! Ale zaufałam góralom, zaufałam cudzemu słowu. Idę. Stawiam ostatnie kroki ku Świnicy, a gdzieś od Pięciu Stawów coś mruczy, jakby coś się toczyło po głazach. - Burza! –myślę. – Ale gdzież tam, przecież górale obiecywali …  - mówię sobie. A tu po chwili jak nie zacznie trzaskać. Nie postawiłam ostatniego kroku i pomyślałam: Ty Świnio, tak się ze mną witasz!
Czem prędzej schodzę, ale gdzież tam, już po kilku krokach zaczęło się piekło … a tu pełno żelastwa. Odsuwam się od niego o tyle, ile się da, kucam, łaczę nogi, nakrywam się przeciwdeszczowym płaszczem, a tu mi go wiatr rwie, deszcz mnie moczy, za chwilę grad mnie tłucze po głowie i po plecach, huk piorunów po uszach, a błyski oślepiają mi oczy - mimo zamkniętych powiek.  Tak mną burzowy wicher tarmosi, jakby chciał mnie stąd zrzucić w przepaść, jakby chciał się pozbyć intruza, który aspirował do nieba, a powinien trafić do piekła.
Piszę to teraz już całkiem bezpieczna, ale naprawdę nie było mi do śmiechu. Liczyłam ostatnie sekundy życia.
Jestem ośliepiona i całkiem ogłuszona, i naelektryzowana … radością, iż przeżyłam strach, pokonałam go, a był wielki, większy niż Świnica, większy niż całe Tatry …
… Ten dzień był naprawdę piękny, poza tą burzą … Nie, burza też była piękna, najpiękniejsza w tym wszystkim. Jak nagle przyszła tak i odeszła, i jakby nigdzie nie poszła, jakby przyszła specjalnie na Świnicę i specjalnie dla mnie, by mnie sprawdzić, czy czasem jakiegoś cyrografu nie podpiszę, by się uratować, by zaprzedać duszę. Nie podpisałam, zaufałam. Dziękuję, bo odkryłam ufność w doświadczeniu. To już nie jest teoria.
Świnica to wielka nauczycielka …
Piotr Kiewra

niedziela, 15 kwietnia 2018

Co się wydarzyło w drodze na Przełęcz Krzyżne po 40 latach?


20. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


Gdy dostałem ten pamiętnik, w załączonym liście było przyzwolenie na wykorzystanie go w sposób, jaki uznam za stosowny, a później miałem go spalić. No i korzystam dzisiaj z tego zapisu. Otóż znalazłem w nim dwa różniące się datą wpisy, prawie tej samej treści, lecz dzieli je czterdzieści lat. Pierwszy zapisek z połowy lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, drugi sprzed dziesięciu lat, zapisany już u schyłku życia autorki pamiętnika. Kilka zdań w obu tych wpisach zmieniło swoją kolejność i wyszła z tego opowieść podkreślająca zmiany, jakie zaszły w naszej obyczajowości na przestrzeni ostatniego półwiecza.

 „Niby nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, lecz są wyjątki. Gdyby to się zdarzyło komuś innemu, nie uwierzyłabym, ale to mi przydarzyło. No dobrze, więc … po kolei”.

(Powyższe zdanie jest dopisane z boku, na marginesie, więc na pewno po owych 40 latach).

Spakowałam mapę, założyłam plecak i wstałam, by ruszyć na swoją trasę, gdy usłyszałam za sobą dziewczęcy głosik: - Proszę pani, gdzie pani idzie? To znaczy, na jaką trasę?

Odwróciłam się i ujrzałam małą, kilkunastoletnią dziewczynkę. Zamiast odpowiedzieć, zapytałam: - A czemu pytasz?

- Bo chciałabym z panią pójść.

- A dlaczego miałabym cię zabrać ze sobą? Zgubiłaś mamę i tatę?

- Nie, proszę pani. Rzucił mnie chłopak i zostawił mnie samą tu w górach, a poza tym … ja mam już ponad szesnaście lat i nie mam mamy i taty. Oni mnie też pozostawili, gdy byłam mała. Byłam u babci, ale ona też … odeszła, to znaczy umarła niedawno … I zostałam dziewczyną tego chłopaka, mego sąsiada, ale on sobie poszedł, bo nie chciałam tego samego, co on … Pokłóciliśmy się i sobie poszedł. – słuchałam jej historii bliska łez. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc padło tylko: - Idę na Krzyżne. Zabiorę cię. Chodźmy!

Ruszyłyśmy do lasu, spod Murowańca.

- Proszę pani, mój chłopak zabrał mi moje kanapki i moje picie, bo miał w swoim plecaku, czy … - chciała zapytać mnie nieśmiało, ale zanim skończyła, powiedziałam:

- Tak, podzielę się z tobą, a jak zabraknie nam czegoś, kupię w schronisku w Pięciu Stawach. Powiedz mi, czy jesteś pierwszy raz w górach?

- Tak, proszę pani. Jestem pierwszy raz. Rano przyjechaliśmy pociągiem, a wieczorem mieliśmy wracać, ale mój chłopak chciał, byśmy tu zostali na noc, gdzieś u górali, ale ja się nie zgodziłam, więc odszedł.

- Czemu ciągle nazywasz go swoim chłopakiem, przecież odszedł? – zapytałam zdziwiona. 

- Nie wiem, proszę pani. Chyba tak z przyzwyczajenia.

Szłyśmy powoli w kierunku celu naszej wyprawy. Rozmawiałyśmy po drodze. Opowiedziała mi historię swojego życia. Uznałam, że jak na tak dużo jego trudów, które ją dotknęły, radzi sobie całkiem dobrze. Co zauważyłam? Że jest bardzo pogodna i bardzo wrażliwa. Zachwycała się każdym górskim widokiem, każdym napotkanym kwiatkiem, przelatującymi nad naszymi głowami, odlatującymi bocianami. Oczywiście jak na wiejskie dziecko była nad wyraz sprawna i nie miała w sobie żadnego lęku, nie bała się wysokości, przepaści, skakała w swoich trampkach jak kozica.

Gdy spotkałyśmy tuż za Czerwonym Stawkiem świstaki, nie mogła się od nich oderwać. Obserwowała je z daleka, mówiła do nich i płakała, gdy musiałyśmy wreszcie ruszyć dalej.

Zapytałam ją: - Ty jesteś dziewczyną ze wsi, twój chłopak, sąsiad, też, a z tego, co się orientuję, to raczej dziewczyny i chłopcy z tego środowiska rzadko jeżdżą w góry. Kto wymyślił ten wyjazd?

- Mój chłopak, proszę pani. On tylko chwilowo jest moim sąsiadem. On jest z miasta, z dużego miasta, z Krakowa i często jeźdźi w góry, razem z kumplami ze studiów. A w mojej wsi ma rodzinę i przyjechał na wakacje, by popracować u wujków. A ja myślałam, że pani idzie już do domu, dlatego spytałam, gdzie pani idzie.

Szłyśmy dalej. Dziewczyna opowiadała mi o chłopaku, o rodzicach, o babci, i o … wierszach, które pisze. Mimo, jej wiejskich nawyków, szcególnie w mowie, była nad wyraz inteligentna i na swój sposób mądra. Czemu się nie dziwiłam, bo przecież życie uczy mądrości. Im człowiek bardziej samotny i opuszczony przez innych, tym szybciej dojrzewa, tym więcej w nim życiowych doświadczeń, a przeciez życiowa mądrość jest ich sumą.

Gdy wspiełyśmy się na Przełęcz, znałam już nie tylko historię jej życia, ale i z tuzin jej wierszy. Naprawdę mi się podobały, była w nich głębia i wielka spostrzegawczość, wielka ufność do świata i do ludzi, wielka miłość do przyrody, kwiatów, ptaków, wszelkich zwierząt. Na samej Przełęczy obie popłakałyśmy, tak nas zachwyciły te widoki, to bogactwo krajobrazu, i w ogóle wszystko. Ja nie umiałam tego wyrazić słowami, a moja młodsza towarzyszka za to, ułożyła na prędce, ze dwa całkiem zgrabne wierszyki.

No i tak nam minął dzień. Nakarmiłam ją, napoiłam, kupiłam bilet na pociąg i wysłałam ją do domu, do jej pustego, smutnego domu. Gdy odjechała, znowu popłakałam. …


- 40 lat później –


  na ławce naprzeciwko mnie, przy schronisku Murowaniec, na Hali Gąsienicowej, przysiadł się niski, o blond włosach, skromnie, nie markowo, ubrany chłopak i zapytał mnie ni stąd, ni zowąd:

- Proszę panią, gdzie się pani wybiera? Na jaki szlak, jeśli mogę zapytać?

- A czemu pytasz, młody człowieku? – zapytałam odruchowo.

 - Bo jeśliby nie miała pani nic przeciwko, to bym pani potowarzyszył. Pani idzie sama, ja też, tak się składa. A gdyby szła pani na Przełęcz Krzyżne, to już się na pewno pani ode mnie nie uwolni. – powiedział usmiechając się szczerze.

- A czemuż to, akurat na Przełęcz Krzyżne chciałbyś pojść i to ze mną?

- Nie wiem, czemu akurat panią o to proszę, tak mi coś wewnątrz mnie podpowiedziało. A poza tym, miałem tam iść z pewną dziewczyną, ale właśnie mnie rzuciła, to znaczy … - przerwałam mu:

- Poczekaj, poczekaj no chwilkę, daj, niech pomyślę. Rzuciła cię dziewczyna, powiadasz? No dobrze, idziemy na tę Przełęcz Krzyżne. Naprawdę chętnie z tobą pójdę, pod warunkiem, że mi wszystko opowiesz po drodze. Zgoda?

- Zgoda, proszę panią.

Ruszyliśmy i chłopak całą drogę opowiadał mi o sobie, o swojej rodzinie, o mamie, o tacie, który ich porzucił. Jeszcze raz o mamie, która niedawno umarła. O wierszach, które pisze. I o dziewczynie, z którą się umówił, z jakiegoś portalu. Pisali ze sobą ze dwa lata. Postanowili się spotkać właśnie tu, na Hali Gąsienicowej, właśnie dziś i mieli iść zgodnie z jego sugestią na Przełęcz Krzyżne. Lecz dziewczyna, gdy się się spotkali, uznała, iż on jest za niski, za mało przystojny i za skromnie ubrany. Powiedziała to tak bezceremonialnie i sobie poszła. I tyle.

- Powiedz mi, dlaczego akurat na Przełęcz Krzyżne chciałeś ją zaprowadzić? – spytałam ciekawa.

- Bo mama mi o tej Przełęczy opowiadała. Kilkadziesiąt lat temu tu była z jakąś kobietą, gdy rzucił ją chłopak. Spotkała wtedy świstaki i napisała kilka wierszy … - chłopak opowiadał, a mi się nogi ugięły i o mały włos upadłabym.

Natychmiast jednak on doskoczył do mnie, podtrzymał mnie pod rękę i zapytał wystraszony:

- Co się pani stało?

- Nic mój drogi chłopcze. Przypomniałeś mi historię twojej mamy, z którą kiedyś tę trasę razem przeszłyśmy, gdy rzucił ją jej chłopak.

Rzuciliśmy się sobie w objęcia i oboje płakaliśmy.

Postanowiłam mu pokazać Czerwony Stawek, świstaki, które tam mieszkają i Przełęcz Krzyżne, ze wszystkimi cudami, które stamtąd można doświadczyć okiem, słuchem, sercem i duszą. On ją znał z opowiadań swojej mamy, teraz doświadczył tego sam.

Patrzył to na góry, to na mnie.

Gdy zeszliśmy na dół, gdy żegnaliśmy się w Palenicy na przystanku, podziękował mi za ten piękny dzień i za tamten, którego doświadczyła jego mama. Często mu mówiła: „Mimo, że rzucił mnie mój chłopak, to był najpiękniejszy dzień mego życia. Jeśli, ci się zdarzy kiedyś jakieś nieszczęście, to przeżyj ten dzień z uśmiechem do końca, bo wszystko się zawsze może jeszcze odmienić”. I proszę panią – to mi się właśnie przydarzyło. Dziękuję!


Do dzisiaj, gdy wspominam te dwie historie, których doświadczyłam, mam dreszcze. Nikomu ich nie opowiadam, bo przecież i tak nikt w to nie uwierzy. To tyle.


Piotr Kiewra

piątek, 13 kwietnia 2018

Krętą ścieżką oraz po krawędzi, w Tatrach i w … życiu.

19. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Przyjechałam w Tatry psychicznie zmęczona, napięta, bo wokół i we mnie wiele się działo. Poszłam więc byle gdzie, aby ścieżki były proste i aby na nich wytrząść to, co tu przytargałam. Szłam więc po bruku w stronę Kondratowej, ale bruk niewiele pomógł. No to poszłam wyżej na Przełęcz pod Kopą Kondracką i Kopę, bo może wysokość … pomoże. Ale gdzież tam … i nagle …
Jestem u góry i patrzę na ścieżkę, która mnie tu przyprowadziła. No i co widzę? Kręte ścieżki życia! Tak, patrzę z góry, z tej perspektywy to świetnie widać – ta ścieżka jest niezwykle zakręcona … dosłownie zakręt za zakrętem. Właśnie tak wygląda moje życie.
Patrzę, przyglądam się, no i … zrozumiałam, po co ścieżki są kręte. Po to, by się łatwiej wspinać, po to, by wspiąć się na tyle wysoko, by zrozumieć.
Tak, ścieżki życia są tak kręte, by wyżej wejść po drabinie zrozumienia. To tak jak w górach! Nie da się na skróty.
Życie to góry, a góry to życie!
No i lżej mi. Całkiem lekko …
Nieznajomość gór może ludzi gubić i w wielu przypadkach tak było, lecz tym razem nieznajomość gór uratowała młodą dziewczynę.  A było to tak ...
Dla kogoś, kto jest w depresji cierpliwość i wytrwałość to dość odległe rzeczy. Dla takich ludzi łatwiej dojść do dolinek, niż wdrapać się na dość odległe i trudniej dostępne szczyty. Natomiast, gdy ktoś jest zdesperowany, to zrobi „wszystko” ... ta dziewczyna była zagubiona i zdesperowana, nie znała gór, więc musiała zapytać kogoś o drogę do zguby ... no i spotkała mnie, hihi.
Otóż w drodze do Kuźnic pyta mnie, gdzie tu jakaś najbliższa, wyższa górka, a ja widzę, że coś jest nie tak. Odkryłam jej plan. Tak mi podpowiedziała intuicja, jej oczy, postawa i serce.
Podpowiedziały też, by nie pocieszać, lecz by popychać ku krawędzi ... no i ja ją prowadzę na ścieżkę nad Doliną Bystrej z Przełęczy pod Kondracką Kopą do Kasprowego. To jedna z najpiękniejszych ścieżek, jakie znam w Tatrach, ale tym razem zamiast kontemplacji … ta ścieżka i ja mamy misję …
I,  jak zwykle, znowu uciekam się do "kłamczuchowania". Zmyślam, że rzucił mnie chłopak parę lat temu, a teraz zostawił mnie mąż i zabrał mi dzieci, i jeszcze tam wiele innych rzeczy …
- A właściwie … - mówię jej: - To przyszłam w te góry … może mi pomogą rozwiązać moje problemy … może rzucą w przepaść i … będzie spokój.  - i faktycznie chodzę blisko krawędzi, a dziewczyna … aż drży o mnie i próbuje mnie przekonać, że życie ma sens, że będzie lepiej i że na pewno spotkam kogoś, dla kogo warto będzie żyć. Tyle nawymyślała rzeczy, dla których warto żyć, a ja cały czas balansuję na krawędzi, a ona cały czas o mnie walczy.
Siadam gdzieś na skałkach, nogi spuszczam w przepaść ku Dolinie Bystrej, oczy zasłaniam dłońmi, niby płaczę, a w duchu się śmieję do łez … a ona mnie trzyma za „szmaty” i mi mówi, że mnie nie puści …
A w końcu coś postanawiam i mówię do niej:
- Dobrze, zrzuciłam te wszystkie problemy w przepaść. Teraz będę sama … po co mi ciężary … jacyś tam faceci, dzieci? Chcę być wolna … chcę prowadzić piękne życie, cieszyć się wolnością, górami i śmiać się z krętych ścieżek życia …
Ten plan tak spodobał się dziewczynie, że przyjmuje go za swój.
Patrzę na nią przez moje łzy udawanej rozpaczy (czyli śmiechu, hihihi) i widzę, że jej kręte ścieżki życia się wyprostowały, przy moich jeszcze bardziej krętych.Jej oczy się zaśmiały.

Gdy jesteśmy z powrotem w Kuźnicach, dziewczyna wyznaje mi swój niewykonany plan i ze śmiechem przez łzy, opowiada mi o tym, że szukała wyższej i odpowiedniej górki, by się rzucić w przepaść … no i spotkała mnie i …  zobaczyła bezsens tego planu. Przy okazji się naśmiała. Na pożegnanie przytuliłyśmy się do siebie i ona mówi mi, że dzięki mnie znalazła lekarstwo na kręte ścieżki życia: „Tatry, przepaści i drugi człowiek nad krawędzią, człowiek, który też ma kręte ścieżki, też ma pod górę, a jednak odnajduje prostszą drogę, drogę wolności, drogę niezależności od przywiązań do innych ludzi i do problemów ... To mi bardzo pomogło”.
Nie mogłam jej się przyznać do moich niecnych kłamstw ... wiec spowiadam się z nich tu w pamiętniku. Hihihihi.
Piotr Kiewra

środa, 11 kwietnia 2018

Góral, który nigdy nie był w górach

18. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Na kwaterze, na której od lat mieszkałam każdego wieczora gadałam z góralem o różnych rzeczach, ale nigdy o górach, bo on zadawał mi zawsze to samo pytanie: Dlaczego „tam” chodzę i to od kilkudziesięciu lat? Nigdy nie potrafiłam na to odpowiedzieć - milczałam.
I dziś w przeddzień jego sześćdziesiątych piątych urodzin mówię mu, że nie potrafię odpowiedzieć - musiałby sam doświadczyć.  Chwilę pomyślał i mówi:
- Dobrze zabierz mnie jutro w góry. Tam poświętuję swoje urodziny.

Rano ubrał się odświętnie w swój goralski stroj, wziął ciupażkę ... i poszliśmy.  Nikt nie uwierzy, ale on naprawdę poszedł pierwszy raz w góry. Zabrałam go na Przełęcz Krzyżne.  Gdy postawił tam ostatni krok, „zamurowało” go, jakby poraził go piorun. Powiedział do mnie:
- Nie dziwię się, żeś milczała, też nie potrafię nic powiedzieć, ale mogę zaśpiewać …
… i  zaśpiewał wzruszony pełnym głosem, aż Tatry zadrżały, aż mnie i wszystkich wokół przeszły dreszcze: „Góralu, czy ci nie żal”.
Gdy skończył swą pieśń mówi, że żałuje, iż poznał góry dopiero teraz.
Mówi: - Stary góral był góralem tylko z nazwy. Był biznesmenem ... zarabiał na ceprach, lecz nigdy nie był na hali, ani na żadnym wierchu. Nie wiedział biedny, że tego można żałować, że można ceprów nie rozumieć, dlatego, iż się nie jest prawdziwym góralem. – a na koniec naszej wycieczki: - To ty jesteś prawdziwą goralką, a ja ceprem. – śmialiśmy się do łez.
Następnego dnia już sam poszedł na Kościelec, bo mówi, że całe życie patrzył na tego "Kościelca " z daleka, a teraz musi mu zajrzeć w oczy z bliska.
Taki to jest ten góral z mojej kwatery - wreszcie jest góralem.  
Piotr Kiewra

wtorek, 10 kwietnia 2018

„Trzy małe misie” – bajka, która całe pokolenia dzieci uczy Tatr

17. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Ta historia to zupełnie osobna opowieść. Jej epizody opisywane są przez ponad trzydzieści lat, w różnych częściach pamiętnika. Włożyłem część tych zapisków w jedno miejsce. Oto, co z tego wyszło:
Oj, straszna ze mnie kłamczucha! A najgorsze z tego wszystkiego, że okłamuję małe dzieci, bo … opowiadam im bajki, hihihi.
Otóż jadę w moje ukochane Tatry.
Do mojego przedziału wchodzi rodzina z małym, zapłakanym, chłopczykiem. Pytam go: - Czemu płaczesz? A on mi, że on nie chce jechać w góry, on woli morze, bo w górach nie można lepić zamków z piasku. Więc mu mówię, że w górach nie trzeba lepić zamków, bo tam są prawdziwe, a ponadto, że w górach są … trzy małe misie, lecz trzeba po tych górach pochodzić, by je spotkać. I wiele można się od nich nauczyć.
No i czterolatek przestał płakać. Mama uszczęśliwiona prosi:
- Nie zamierzaliśmy po górach chodzić, mieliśmy patrzeć na nie z daleka, bo Pawełek jest jeszcze za mały. Ale skoro pani mówi, że tacy chłopcy już po górach chodzą … to, czy mogłaby pani nas zabrać, może uda nam się zobaczyć te misie? Na jeden dzień, w jakieś ładne miejsce, jakąś łatwą ścieżką? Proszę!
No i następnego dnia ich zabrałam …
I nie wiem, czy ja mam takie szczęście, czy Pawełek jest w czepku urodzony, bo gdy ich prowadzę na Halę Gąsienicową spotykamy misie …
Moje pierwsze z nimi spotkanie nastąpiło po iluś tam wędrówkach, a Pawełek je spotyka za pierwszym razem … jak na zawołanie. Może nie trzy małe misie, ale jednego dużego i dwa małe … Podjadają z dala jagody, a nami się w ogóle nie interesują, od czasu do czasu tylko spojrzą w naszą stronę … Pawełek zachwycony, podekscytowany, patrzy, podskakuje, chciałby bliżej, wtedy mówię, że musimy iść dalej, bo one są u siebie w domu, a my jesteśmy gośćmi i nie wypada nieproszonemu wchodzić do ich domu bez zaproszenia. No i ruszamy. Chłopczyk zarzucił mnie pytaniami, a ja z odpowiedzi na nie, ułożyłam bajkę:
„W Tatrach mieszka misiowa rodzina: mama – Niedźwiedzica, synek – Misiu, córka – Misia. Tatry to ich dom i mają w nim wszystko, czego im trzeba: i jedzenie, i spanie, i ubranie, i słońce, i piękne góry wokół. Są szczęśliwe, bo cieszą się właśnie tym, co mają.
Kiedyś mały Misiu pyta mamy:
- Dlaczego tylu ludzi przyjeżdża tu, do naszego domu?
- Też podobają im się góry. - odpowiada mama. Misiu pyta więc dalej:
- To czemu tu nie mieszkają, tak jak my?
- Bo muszą pracować. Tu przyjeżdżają odpoczywać po pracy.
- Po co ludzie pracują?
- By kupić jedzenie, ubranie, dom i by tu przyjechać.
- Ludzie są dziwni. My nie musimy pracować, możemy cały czas odpoczywać, nie musimy tu przyjeżdżać, możemy tu być zawsze. – zauważa Misiu.
Teraz Misia, córka, pyta Niedźwiedzicę:
- Mamo, a czemu ludzie tak ciągle wchodzą na te najwyższe szczyty? Czego oni tam szukają?
- Misia, nie wiem, może szukają szczęścia. – Misia więc pyta dalej:
- A co to jest szczęście, mamo?
- Szczęście to cieszyć się wszystkim i tym, że się jest misiem.
- A czemu oni go szukają? My nie musimy szukać. – pyta Misia, bo nie może tego zrozumeć.
- Bo nie potrafią się cieszyć tym, co mają i tym kim są. Zazdroszczą ptakom, tego, że latają, nam, że naszym domem są góry, innym ludziom, bo weszli na wyższe szczyty. – odpowiada cierpliwie mama Niedźwiedzica.
- Ludzie są dziwni. Nie chciałabym być człowiekiem. Cieszę się, że jestem Misia. – mówi Misia.
Te trzy misie, to mądre misie, bo są szczęśliwe, że są misiami i cieszą się tym, co mają.”
Mały Pawełek, zapewnił rodziców na końcu naszej wycieczki, że on też się cieszy tym, co ma i tym, kim jest. I zapytał ich, czy Tatry też mogą być jego domem. Rodzice przytulili chłopca i powiedzieli:
- My też się cieszymy, tak jak ty, tym co mamy i kim jesteśmy. A Tatry od dzisiaj są naszym domem. Będziemy w nim tak często, jak to tylko możliwe.
Dzisiaj, po dwudziestu latach od naszej pierwszej wędrówki w poszukiwaniu misiów, spotkałam Pawełka – teraz już Pawła. Opowiedziałam bajkę o trzech małych misiach jego żonie. Razem przewędrowaliśmy paroma pięknymi ścieżkami, lecz niedźwiedzi nie spotkaliśmy.
Znowu szukałam misiów, tym razem z rodziną Pawełka. Spotkałam ich na Rusinowej Polanie. Jest już ich czworo. Paweł z żoną, sześcioletnia Misia i pięcioletni Michał. Oczywiście dzieciom musiałam opowiedzieć bajkę o misiach. Wędrowaliśmy razem z Rusinowej do Hali Gąsienicowej.
Dzieci Pawełka też są w czepku urodzone, bo … spotkaliśmy dwa misie, znowu jak na zawołanie … przy Waksmundzkim Potoku. …
I następnego dnia, gdy wędrowaliśmy przez Halę Kondratową na jednym ze zboczy znowu widzieliśmy niedźwiedzia. Radości dzieci nie było końca.
Umówiliśmy się na wspólną wędrówkę za rok, wszyscy razem, Pawełek z rodziną i jego rodzicami. Poświętujemy trzydziestolecie spotkania w pociągu, spotkania z misiami i Tatrami.

Piotr Kiewra