niedziela, 11 czerwca 2017

Łódka

Zanim znowu, po wielu latach, spotkałem kumpla z podwórka, dotarły do mnie, czy to plotki, czy opinie o nim, że „mu odbiło”, że „zwariował”, że „mu się pomieszało”.

Kilkadziesiąt lat temu bawiliśmy się razem na „podwórku” w naszej rodzinnej miejscowości: graliśmy w piłkę, chodziliśmy po lesie, po wielkiej łące, którą nazywaliśmy prerią, leżeliśmy tam nic nie robiąc, tylko patrząc w niebo i chmury, siedzieliśmy pod samotnym drzewem tamże, lub w wydłubanej z wielkiego pnia sosny, łodzi, która unosiła nas na tafli jeziora.

Tak sobie wyobrażaliśmy życie, że nic nie trzeba robić, tak jak dzikie zwierzęta i ptaki: nie sieją, nie orzą, a żyją, mają się doskonale, są radosne.

Jego ojciec miał małe gospodarstwo rolne i gonił go do pracy w nim: to do pasienia krów, do koszenia, siania, młócenia, itd., a on uważał, że to nie ma sensu, bo ojciec ciężko pracując nie dorobił się niczego więcej, czego, by nie miały „ptaki powietrzne” i inne zwierzęta - jakiegoś lichego gniazda. Nie dorobił się niczego poza licznymi chorobami, krzywymi nogami, bolącymi od pracy rękami, kręgosłupem. Kumpel uznał, że jego życie będzie wyglądało inaczej.    

Ja wyjechałem, on został. Nie widzieliśmy się od tamtych czasów – każdy z nas realizował się osobno.

I pewnego dnia wędrując po swoich „starych śmieciach”, po lasach rodzinnej miejscowości, wokół jezior, po łąkach, wspominałem stare dzieje, wspomniałem kumpla i nasze dzikie wizje.

Postanowiłem jeszcze odwiedzić nasze stare, samotne drzewo na "prerii", i jakież było moje zdumienie, gdy spotkałem go tam, na odludziu, siedzącego, tak jak kiedyś, opartego tyłem o drzewo. On był tak samo zaskoczony jak ja, choć przyznał, że wierzył, że się kiedyś znowu spotkamy i to właśnie w tym miejscu.

Po kilku słowach, zorientowałem się, że szaleństwo i postradanie zmysłów przypisało mu społeczeństwo:

- Tak jest zawsze – społeczeństwo ma cię za wariata, gdy jesteś i pozostajesz sobą, gdy wracasz do źródła, do swojej własnej prawdy, gdy żyjesz zgodnie ze sobą samym, gdy realizujesz swoją wizję. – tak mi powiedział o sobie i o mnie, bo właśnie o mnie słyszał podobne opinie, jak ja o nim.

Usiadłem obok niego opierając się plecami o drzewo – nasze stare, dobre drzewo, naszego wspólnego przyjaciela, powiernika naszych młodzieńczych tajemnic, fantazji, które stały się rzeczywistością.

Oto, co mi opowiedział o sobie, o człowieku, który wrócił do bycia sobą, o człowieku, który stał się jak ptak niebieski, wolny, radosny, dziki.

 - Jako dzieci i młodzieńcy mieliśmy szalone plany i marzenia, i wszystko było w porządku, bo młodzi ludzie mogą być szaleni i dzicy, mogą mieć swoje własne pomysły na życie. Lecz, gdy wchodzisz w dorosłe życie musisz je porzucić, musisz się stać jak wszyscy, musisz grać tak samo jak cała orkiestra, jak społeczeństwo.

 Musisz to samo robić, tak samo myśleć, za tym samym gonić, tego samego się bać. Musisz to samo mieć, to samo mówić, to samo oglądać w telewizji, musisz, tak jak wszyscy, brać kredyty i je spłacać, by mieć dom, lub mieszkanie, by mieć samochód, telewizor – jak wszyscy. W wolnych chwilach masz czytać gazety, takie jakie czytają wszyscy, masz cywilizować ogród, by stał się taki, jak ty – cywilizowany.

Masz się stać maszyną. Tego właśnie chce społeczeństwo – byś stał się maszyną, taką samą, toczka w toczkę podobną do innych maszyn. Nad tym pracują szkoły, rodzice, media, autorytety, religie, cała cywilizacja. W końcu nasza głowa staje się cywilizowana, znika z niej resztka młodzieńczej dzikości i stajesz się … dorosły. 

Wtedy porzucasz resztki swoich wizji, resztki siebie i od tej pory jesteś robotem. Bierzesz pierwszy kredyt (w jakiejkolwiek postaci, bo mieszkanie, które dostajesz jest swego rodzaju kredytem, dom, który dziedziczysz po rodzicach, też nim jest) i … stajesz się niewolnikiem, bo masz zobowiązania: jesteś przywiązany jak koń mojego ojca powrozem do kołka na łące, jak krowa do pastwiska, świnia do chlewa, pies do budy.

Rozchorowałem się i ja na tę chorobę. Odziedziczyłem ją. Podejrzewam, że ty również.
I po co mi to było? Przecież widziałem przykład mego ojca, wszystkich sąsiadów i wszystkich innych ludzi. Niczego się nie dorobili, poza chorobami ciała i głowy, poza smutkiem, cierpieniem i … niewolą.
Później brniesz dalej, przywiązujesz, niewolisz innych: wychowujesz na swój kształt i podobieństwo swoje dzieci i wnuki, bierzesz na łańcuch nie tylko swojego psa, ale i rodzinę, przyjaciół. Wszystko ogradzasz murem, zamykasz w klatce: fizycznej i mentalnej klatce.

I cierpisz, bo musisz cierpieć, bo tak cię nauczono, że cierpienie wynika z natury człowieka i że trwa dopóki nie skończy się twoje istnienie, albo dłużej …

Nikt ci nie powie, musisz się sam o tym dowiedzieć, że jego przyczyna jest zupełnie inna i że to właśnie ono temu służy, by odkryć prawdę i to odkryć ją teraz, a nie później.

Ludzie patrzą na świat przez pryzmat pieniędzy i materii. Robią to od tysięcy lat. Materia, coś, co tak naprawdę, wg fizyki kwantowej, nie istnieje, stała się spoiwem cywilizacji. Pieniądz stał się centrum wokół, którego kręci się społeczeństwo. 

Tak myślę, gdy pojawiły się pieniądze (w jakiejkolwiek formie), zniknęła ze świata miłość. Miłość i pieniądze nie mogą istnieć razem, obok siebie. Może istnieć albo miłość, albo pieniądze.

Tak samo jest z wolnością: gdy pojawiły się pieniądze, musiała zniknąć ostatecznie wolność.

Tak, rozchorowałem się na tę chorobę. To jest przyczyna wszelkich chorób, gdy za pieniądzem znikają miłość i wolność, pojawiają się wszelkie choroby. Miłość i wolność uzdrawiają, pieniądze – materia, rozharmonizowują, pozbawiają podstaw zdrowia.

Nazywam tę chorobę – bankową, chociaż w przeszłości nadawałem jej różne nazwy. 
Tak było ze mną, tak jest z miliardami ludzi i z tobą. 

Łatwo ją rozpoznać, gdy czujesz, że brak pieniędzy i czegokolwiek z materialnych rzeczy (ja bym dodał od siebie, że nie tylko czegokolwiek, ale i kogokolwiek) jest w stanie popsuć radość życia, ale i wtedy, gdy dostatek sprawia przyjemność.

To oznaki, iż daliśmy się zmanipulować i zostaliśmy zaprogramowani na niewolników. Pieniądze są środkiem nasennym, gdy żyjemy, by zarabiać i je zdobywać - takie życie to sen na jawie.

Któregoś dnia, chyba tutaj pod drzewem, gdy już się mocno nacierpiałem, nasz przyjaciel swoją ciszą mi to wyszeptał: „Cierp więc dalej .... aż się obudzisz.”

Wtedy to przypomniała mi się nasza, dziecinna i młodzieńcza wolność. Wtedy to zrozumiałem, że jako dzieci i nie zatruci jeszcze „dorosłością” młodzieńcy, byliśmy sobą. Wtedy to na powrót zapragnąłem…  być.
Wtedy to stałem się na powrót szalony, dziki i … zdrowy. Zniknęło ze mnie wszelkie napięcie, przestał mnie boleć kręgosłup, spracowane ręce, kolana, przestała mnie boleć głowa. 

Gdy tylko powiedziałem o mojej decyzji paru osobom, odsunęli się ode mnie, bo uznali, że postradałem zmysły. Sprzedałem mój bardzo ucywilizowany dom i ogród, samochód i całą niepotrzebną mi materię, spłaciłem kredyty. Uwiłem sobie tylko gniazdko jak te liche ptasie gniazda i od tej pory tak żyję.

Patrzę na świat i widzę jasno: A oni ciągle handlują swoim czasem, wysiłkiem, walką, zdrowiem, życiem. Ktoś nam wmówił, iż praca czyni z nas człowieka. .. tak to prawda ... jesteśmy ludźmi ... lecz żebrakami ... żebrzemy dla utrzymania się w statusie członka społeczeństwa.

Społeczeństwo to wynalazek właścicieli niewolników.  Ci właściciele to też  niewolnicy ... choć oni tego tak nie widzą.

Nadchodzi dla każdego taki moment, że się zastanawiamy  ... jaki ma sens życie dla ciułania groszy i spłacania rachunków, rat kredytów? Jaki ma sens życie bez widzenia i czucia tego, co nie jest, i nie może być przeliczone w pieniądzu?
Jaki sens ma praca zasłaniająca wszystko, co wartościowe i piękne, ale czego nie da się kupić i sprzedać?

Jaki sens ma inne życie niż siedzenie pod drzewem i obserwowanie ludzi robotów i ludzi maszyn? Tylko to ma sens. Tak. Bycie robotem i maszyną nie ma sensu .... bo roboty i maszyny nie mają serca i duszy ... nie przeżywają bezprzyczynowej radości, nie są bezinteresowne. Nie sprawia im szczęścia po prostu - bycie ... siedzenie pod drzewem i obserwowanie.

I to jest tak: gdy wróciłem do siebie, do źródła, do naszej młodzieńczej wizji, by nic nie robić i żyć miłością i cieszyć wolnością, ozdrowiałem na ciele i w umyśle, ale społeczeństwo uznało, że wtedy właśnie się rozchorowałem. 
Czyli wszystko jest na odwrót, ale społeczeństwo już nie jest moim właścicielem, ja nim jestem. Stałem się nikim dla społeczeństwa i dla siebie samego … i jest mi z tym lekko.

Już teraz, wreszcie, rozumiem słowa Jezusa i innych mistyków, o staniu się na powrót jak dziecko i myślę, że na tym polega dorosłość – dojrzałość, na zrozumieniu tego.

I jeszcze jedno, tak czuję, że właśnie na tym polega zbawienie, że właśnie w ten sposób, tak jak my, siedząc pod drzewem i obserwując siebie, i wszystko wokół, można odkryć ścieżkę do niego.
Pamiętam naszą „dłubankę”, łódkę, unoszącą nas na wodzie, teraz moje życie, unosi mnie jak ta łódź - nie ja decyduję o kierunku i przeznaczeniu, lecz wiatr … i tak chcę żyć. A że innym to nie pasuje, no cóż … to moja łódka i są w niej tylko zdrowi – uwolnieni od choroby bankowej.


Zgodziłem się z każdym jego słowem, bo jesteśmy przecież z jednego podwórka, z jednej ulicy, z jednej „prerii”, z tego samego drzewa, z tej samej wizji, z tej samej dziczy. I tak samo jesteśmy szaleni, lecz to nasze szaleństwo nas uzdrowiło.

*Jest ta choroba częścią jeszcze większej choroby dotykającej człowieka -ludzkość, ale o tej innym razem.


Piotr Kiewra 

poniedziałek, 15 maja 2017

Puścić wiosła, to być sobą


Zapytał człowiek wiatru:

- Jak być sobą?  

Wiatr mu odpowiedział:

- Człowiek to najdziwniejsza istota we Wszechświecie.  Ze wszystkich sił, w każdej chwili i przez całe życie, robi wiele starając  się stać i być kimś innym.  Przez to cierpi i choruje, jest nieszczęśliwy, czuje się niekochany, a co jakiś czas pyta: co zrobić, by być sobą?
 I tylko pyta ...

- Wietrze, i nie ma na to odpowiedzi? – zaniepokoił się człowiek.


- Odpowiedzią jest .. po prostu - bycie sobą, a nie wiedza o tym jak być sobą. – zaszeptał wiatr.

- Co sprawia, że nie jestem sobą? Co mi przeszkadza, co takiego złego robię? Skąd wiesz, po czym poznajesz, że nie jestem sobą? Bo … przecież się staram, szukam tej odpowiedzi, robię wiele. – pytał nadal niespokojny człowiek.

- Dobrze. Powiem ci, wymienię ci co widzę, co czuję, gdy na ciebie patrzę, gdy cię dotykam, ale najpierw ci powiem: zauważ odwrotność między tym, co chcesz, a tym co jest! Zauważ to!

Otóż:
·        Lękasz się
·        Odczuwasz brak … czegokolwiek
·        Poszukujesz Boga, wiary, nadziei
·        Nie ma w tobie bezprzyczynowej radości
·        Nie jesteś w stanie całkowicie zaufać życiu i sobie, i poddać się, puścić wioseł
·        Jest w tobie zazdrość, nienawiść
·        Szukasz czegokolwiek, choćby odpowiedzi na pytanie: kim jestem?
·        Imponują ci autorytety, mądrość i piękno innych ludzi, bogactwo,
·        Jesteś niespokojny
·        Czujesz się samotny
·        Chorujesz
·        Cierpisz
·        Gonisz za pieniądzem, szczęściem, miłością, sukcesem, rzeczami
·        Masz nadwagę
·        Rywalizujesz
·        Walczysz o cokolwiek (choćby ze złem)
·        Porównujesz się
·        Wykorzystujesz innych i odczuwasz, że to inni cię wykorzystują
·        Nie jesteś absolutnie bezinteresowny
·        Nie akceptujesz świata (wszystkiego i wszystkich) takim jakim jest
·        Chcesz cokolwiek zmieniać
·        Oceniasz
·        Chcesz być lepszy
·        Wracasz do przeszłości i wybiegasz w przyszłość
·        Masz marzenia
·        Masz poczucie winy
·        Jest w tobie wiele słów i myśli
·        Ciągle pytasz
·        Obwiniasz innych
·        Jesteś przywiązany do czegokolwiek: do ludzi, rzeczy, wiedzy
·        Bezinteresownie nie obdarowujesz miłością
·        Nie czujesz się wolny
Więc widzisz? Nie akceptujesz siebie. To sygnały niezgody, to twój bunt przeciwko sobie …

Bowiem bycie w zgodzie ze sobą opisują i wypełniają:
Akceptacja, ufność, radość, miłość, wolność.

Oto jedyna odpowiedź  jaka istnieje:

Puść wiosła! Zaufaj! Poddaj się! – wyszeptał wiatr i na tym skończył.

- No tak, to takie proste! Już jestem sobą, lecz na razie rozumiem to tylko intelektualnie, a to zupełnie inne zrozumienie, a właściwie niezrozumienie … Poddać się rzece życia, nie walczyć … Walka, działanie, pragnienia, gonitwy … Uleganie manipulacjom … to takie powszechne i … kuszące i wg obecnego zrozumienia:  jedyne – rzeczywiste – prawdziwe … a tak naprawdę, to wszystko to sen …

Pamiętać! Puścić wiosła!

Pamiętać! To tylko sen! Walczyć, to śnić …

W rzeczywistości wiosła nie istnieją, łódź nie istnieje …

Pamiętać! Puścić wiosła, to się obudzić …

Pamiętać! To jedyne zadanie! – zapadł dotyk i szept wiatru w wewnętrzną przestrzeń człowieka.   

Piotr Kiewra




niedziela, 7 maja 2017

Łódź bez wioseł

Ten tekst – opowiadanie - oddaje ideę facebookowej grupy Tatry – górskie wędrówki. Publikuję go, by okazać ją tym wszystkim, dla których jest na tyle bliska, by stanowić powód uczestnictwa w grupie.

„Nie idę dalej, nie muszę iść, by czuć, że wędruję, by odbywać tę prawdziwą wędrówkę” – usłyszałem cichy, spokojny głos za sobą. 

Inny głos, chyba dużo młodszego człowieka natychmiast ripostował: „Jak to, nie rozumiem, jak możesz wędrować siedząc tu pod tym kamieniem? Chciałem z tobą pochodzić po Tatrach, ale chyba się nie rozumiemy … No dobrze - jak zwykle - idziemy dalej bez dziadka.”

„Ja zostaję z dziadkiem” – zdecydowanie oznajmił najmłodszy z głosów. 

„Dobrze, wy tu sobie wędrujcie na siedząco, a ja po mojemu. No to cześć, trzymajcie się”. – zakomunikował i po kilku sekundach minął głaz o który siedziałem oparty. Był to może trzydziestokilkuletni mężczyzna. Już w marszu zakładał swój plecak. Przeskakując po kilku kamieniach dotarł do krawędzi Czarnego Stawu, chwilę popatrzył w jego przejrzystą
toń, rzucił spojrzeniem po szczytach - od Kościelca po Żółtą Turnię, po czym odwrócił się w stronę swoich wcześniejszych towarzyszy, machnął im ręką na pożegnanie i ruszył w lewo, w stronę widocznej ścieżki okalającej część jeziora.

Obserwowałem go przez chwilę jak energicznie kroczy po niej. - Pewnie w głowie już miał plan zdobycia jakiegoś szczytu. – pomyślałem i … powędrowałem wzrokiem dalej w ciszę otaczających mnie gór, w głębię stawu i błękit nieba. Z tej ciszy wyrwał mnie dziecięcy głos:

- Dziadku, wolę wędrować z tobą. Tata zawsze się gdzieś spieszy, pogania mnie, gdy chcę popatrzeć na góry, a gdy już wejdziemy na jakiś szczyt, to zanim zdążę się napatrzeć na to wszystko, co widzę, to już zmusza mnie do gonienia na następną górę. 

Tata wszystko planuje i denerwuje się, gdy nie uda się nam czegoś zrealizować. Tak
naprawdę, to góry mojego tatę denerwują. Chyba tak jest, bo nigdy nie jest szczęśliwy, że tu jest, a ciągle narzeka, że coś mu się nie udaje, a to z mojego powodu, bo za wolno idę, a to z powodu pogody, a to z powodu tłumów ludzi … I ciągle chce, by mu robić zdjęcia, gdy jest na górze. Ostatnio mi powiedział, że robię kiepskie zdjęcia, bo na nich były same góry, potoki, kwiatki, chmurki nad szczytami, albo w dolinkach, a nie ma w nich mnie, albo jego.

Tak, tata, daje mi mało czasu na zdjęcia i na … góry. Chyba uważa siebie za kogoś ważniejszego niż te góry, bo lubi się chwalić przed innymi, że je zdobył. Pokazuje wtedy siebie na tych zdjęciach, a góry ledwo tam widać.

Dziadku, mój tata chyba nie lubi gór, bo patrzy na nie zupełnie inaczej. Ty jesteś spokojny, szczęśliwy, a on nie. Tak to czuję. Chcę by był szczęśliwy i spokojny jak ty, ale nie wiem, jak to sprawić. Dlaczego tak jest? Opowiesz mi o swoich wędrówkach po górach?  – poprosił dziecięcy głosik zza moich pleców. 

Byłem ciekaw, jak ten głos wygląda, jak duże jest to dziecko, ale nie mogłem – nie chciałem, by dziadek i jego wnuczek (myślałem, że to chłopak) zorientowali się, że ktoś słyszy ich rozmowę. Siedziałem więc dalej wpatrując się w błękit i zieleń stawu.

Już w pierwszych słowach dziadka dowiedziałem się, że rozmawia z wnuczką, małą, ale wrażliwą i ponad wiek dojrzałą dziewczynką:

- No widzisz moja mała Monisiu, twój tata, to mój
syn, ale on wędruje zupełnie inaczej. Nigdy go nie uczyłem jak wędrować, w ogóle go nie uczyłem jak żyć. Bo, moja droga, wędrówka to - po prostu – życie, a życie to wędrówka. Uważam, że każdy człowiek powinien wędrować po swojemu, dlatego nigdy go nie uczyłem, nie pouczałem, nie mówiłem, co należy, a czego nie należy. Nie wychowywałem twojego taty,
bo uznałem, że wszystkiego musi się nauczyć sam, by nikogo nie winił za to, co mu się przydarza i kim jest, bo sam jest „góralem” swego losu. Lecz życie – wędrówka, to proces i nie można wszystkiego zrozumieć od razu, w jednej chwili, na pierwszej ścieżce. Na to przyjdzie czas. Uczymy się obserwując świat, ale przede wszystkim siebie samego.   

Góry to tylko jedna ze ścieżek. Sam tu wiele się nauczyłem, wiele zrozumiałem, wiele zaobserwowałem. Był taki czas, że zdobywałem szczyty – jak twój tata, ale później poznałem znacznie piękniejszy, ciekawszy, sposób wędrowania. W tym sposobie góry to ścieżka, ale celem nie są góry, Tatry i ich szczyty, celem jestem ja sam. Cel jest gdzieś wewnątrz mnie, jest gdzieś głęboko ukryty, otoczony wielką tajemnicą i tam właśnie podążam. To jest znacznie bardziej ekscytująca wędrówka niż zdobywanie Rysów, czy Mount Everestu, więcej w tej wędrówce radości i spokoju. Na tej ścieżce nie ma gdzie się spieszyć.

W tej wędrówce Tatry są moją ścieżką, twój tata jest moją ścieżką, ty jesteś moją ścieżką, ten głaz, ten staw, chmury i niebo, wszystko, to moje ścieżki.

Wędruję krocząc ścieżkami Tatr, ulicami miast, będąc w tłumie ludzi, słuchając ich głosów, zaglądając im w serca i dusze, ale wędruję też siedząc tu w górach, patrząc na te cuda natury, na ten staw, na szczyty, niebo i chmury, rozmawiając z tobą, patrząc ci w oczy … Tak, zaglądanie w twe oczy to piękna wędrówka, zaspakajanie twej ciekawości świata, ludzi i siebie, to piękna wędrówka. Używanie słów, słuchanie twoich słów, twego taty i innych ludzi, głosów gór, wiatru, to też część tej wędrówki, ale najpiękniejsza, najgłębsza, najciekawsza, pełna odkrywających się tajemnic jest wędrówka poprzez świat ciszy, a szczególnie swojej własnej ciszy.

Więc jak widzisz, nie ma znaczenia, czy idę, siedzę, leżę, czy rozmawiam, czy milczę, jestem na jawie, czy śnię, czy jestem w górach, czy w domu, moja wędrówka trwa. Twoja też i twojego taty też. Tak samo wędruje każde istnienie. Tylko nie każde zdaje już sobie sprawę co jest celem naszej wędrówki, co jest celem poznania, więc niektórzy gonią to za tym, to za tamtym, a ponieważ żaden z celów, osiągniętych celów, ich nie cieszy, to znak, że jeszcze są na fałszywej ścieżce, więc szukają. Pewnego dnia odkryją. Lecz odkryją nie dlatego, że im to powiem ja, lub ktoś inny, bo przeczytają o tym w mądrej książce, lecz dlatego, że doświadczą cierpienia, które w pewnym momencie zaprowadzi ich do zrozumienia. Muszą tego doświadczyć. Wtedy ich wędrówka stanie się spokojną wędrówką, pełną głębi i miłości, współczucia. Wtedy, nie wcześniej.

Tak naprawdę, wszędzie bez względu na miejsce i okoliczności, zawsze znajdujemy siebie, czy tu, czy na Kościelcu, który stoi tu nad naszymi głowami, czy na Granatach, tam po lewej, czy w fotelu w domu, zawsze znajdujemy to samo. To nie znaczy, że miejsce i okoliczności nie mają znaczenia, mają, na pewno mają, bo inaczej życie nie miałoby sensu, istnienie gór, innych ludzi nie miałoby sensu. To, że jesteś w górach, to, że zdobywasz szczyt, że robisz to ze swoim tatą, albo ze mną, ma sens, bo każda taka sytuacja coś tworzy, buduje okazję do zrozumienia czegoś, do odkrycia części swej tajemnicy.

Z górami to jest chyba tak, iż dlatego, że kryją w sobie tyle tajemnic, przez to umożliwiają nam szybsze dotarcie do nas samych, odkrycie naszych własnych tajemnic. Im więcej je nam odsłaniają góry, tym intensywniej poznajemy siebie. 

Dlatego tak tu ludzi ciągnie. Ludzie podświadomie tu lgną, ale są też tacy, którzy się ich boją i nie lubią, bo boją się trudnych objawień na swój własny temat. Tak myślę.

Twojego tatę tu ciągnie, bo jest ciekaw, bo chce poznać siebie i ciebie tu ciągnie, wszystkich nas ciągną góry z tej samej przyczyny. Jedni sobie z tego zdają sprawę, inni nie. I taka jest tylko różnica.

Takie, Monisiu, są te moje, twoje i innych wędrówki.

Wędrówka to życie, a życie to wędrówka, a góry, ludzie, świat, to ścieżki – moje, twoje i innych ścieżki. - gdy dziadek skończył mówić, po kilku chwilach ciszy, zadał dziewczynce pytanie:

- No to jak ruszamy w naszą wędrówkę?

- Tak dziadku, ruszamy. Tylko powiedz mi jeszcze jedno: jak wybierać ścieżki? –zapytała dziewczynka.

- Nie wiem, tego nie wiem. Mogę ci podpowiedzieć tylko jak to jest u mnie. Mianowicie, dawno temu wsiadłem do łodzi i ciężko wiosłowałem, lecz w pewnym momencie, gdy przyszło zrozumienie, o którym ci opowiedziałem, wyrzuciłem wiosła. 
Od tej pory łódź mnie sama prowadzi. I prowadzi dobrze. Gdy wejdziemy na ścieżkę sama zobaczysz jak to się dzieje. - umilkł i usłyszałem za mną dźwięk zamykanych zamków, trzask zapinanej uprzęży plecaków. Po chwili szmer oddalających się kroków zaczął ginąć w odgłosach otaczającego mnie tłumu turystów wypoczywających w tym magicznym miejscu, nad Czarnym Stawem. 

Wstałem, rozejrzałem się, ale dziadka i jego wnuczki już nigdzie nie mogłem wypatrzyć.

Ruszyłem więc w swoją wędrówkę. Wiosła zostawiłem pod głazem. Nie będą już mi potrzebne.


Piotr Kiewra

poniedziałek, 20 marca 2017

Jak chmura na niebie

Położyłem się na łące, na trawie, podłożyłem ręce pod głowę i pierwsze co zobaczyłem to chmury. Większe, mniejsze, jaśniejsze, ciemniejsze. Zawsze mi się wydawało, że one płyną tylko w jednym kierunku, ale gdy im się dłużej przyglądałem, to okazało się, że wcale tak nie jest. Te niżej zmierzały w nieco innym kierunku od tych wyższych, a te jeszcze wyższe, to już prawie w odwrotnym.

- No i pięknie. – pomyślałem - pełna wolność. Słuchają wiatru, w którą stronę zawieje, tam się udają. Jak w lewo dmucha, to idą w lewo, jak w prawo, to w prawo. Jak dmucha do przodu – to nie ma sprawy, słuchają i się poddają, jak w tył, też ok. To piękne i wygodne być na tyle wolnym.

To ekscytujące być chmurą, bo taka chmura może być nie tylko chmurą, może być np. deszczem, śniegiem, gradem, mgłą. Może spadać, może się unosić.

Jako śnieżynki może mieć miliardy do potęgi en-tej twarzy, jako kropla może nieść w swej pamięci kwantowej zapisane myśli, obrazy, emocje, uczucia.

Oj, dużo może taka chmura. Na przykład, jak wspaniale może się bawić - choćby z ptakami, gwiazdami, ze słońcem, z nami ...

Może sobie spacerować wśród gór, wisieć gdzieś nad polami, obserwować fale nad morzem, czy nawet być falą w oceanie. Może spadać wprost do oceanu, ale może też spokojnie usiąść sobie w górach, poleżeć, jako biała pierzynka okrywając skały, hale, albo też zamienić się w lód i okryć jakieś jezioro, być przez tysiące lat lodowcem, czy powisieć tylko rankiem jako sopel mieniący się w słońcu siedmioma kolorami. 

Może taka chmura zwiedzić sobie Arktykę, a później pobyć nad Afryką, może pooglądać sobie z góry Niagarę, a za chwilę może być samą Niagarą. To jest życie.

Może być spokojna i ułożona, może płynąć w zespole, lub działać samotnie, nie mieć nad sobą żadnej władzy, poza równymi sobie jej przyjaciółmi słońcem i wiatrem, za chwilę może też być u władzy i może sobie, ot tak dla zabawy zasłonić słońce na chwilę, dając wytchnienie ludziom i roślinom, albo może też się napracować przez całe miesiące gdzieś nad Indiami, czy Nepalem w porze monsunu. Może też dać słońcu poświecić do woli nad Saharą. Może pozwolić prowadzić się wiatrowi, mogą razem tańczyć, ale może też chmura wpływać na wiatr i nim władać i być jego królową.

Może też przemienić się w burzę, popędzić, poszaleć, poniszczyć, postraszyć, a za chwilę może już coś budować, nieść radość i życie.

Fajnie jest być chmurą. Raz może taka być na biało, drugi raz na szaro, może się ubrać w czerń, lub przystroić na żółto, czerwono, lub różnokolorowo i być choć przez chwilę tęczą.

Może być przez chwilę tęczą, a może też być bałwanem z marchewkowym nosem, przez pół zimy obserwującym oczami z kamyków Twoje podwórko. Tak, może być bałwanem, a później znowu chmurą, gdy w wiosennym cieple dozna przemiany w krople wody, w strumyk, rzekę, ocean, z którego znowu chmurą wróci, by zajrzeć w lipcowym upale na to samo podwórko.  

Wspaniale jest być chmurą na niebie.

Lecz im dłużej przypatrywałem się chmurom, tym bardziej doceniałem to, kim jestem. Przecież też mogę być wolny jak chmura, mogę robić to, co ona i być tam, gdzie chmura. Mogę je obserwować, latać wśród nich i mogę znacznie więcej, znacznie więcej. W końcu, od czego mam wyobraźnię. W końcu, po co medytuję.

Tak, mogę być jak chmura, mogę być tęczą, mogę być jak chmura kochający i dający życie, ale mogę też niszczyć i nienawidzić jak chmura burzowa. 

Mogę mieć nad nią władzę, tak jak ona ma nade mną. Ale … po co? Do czego mi władza? Do czego mi te wszystkie role i obowiązki, które ona pełni na niebie i na ziemi.

Wolę być wolny jak chmura i to mi wystarczy. 

Wspaniale jest być człowiekiem i leżeć na łące i przyglądać się chmurom.

Wspaniale jest być wolnym i po prostu obserwować.


Piotr Kiewra 

wtorek, 31 stycznia 2017

Szczekające, bezpańskie psy, czyli prezent na drugą połowę życia

- Moi drodzy! Dziękuję Wam za pamięć, za życzenia, za piękne i wartościowe prezenty. Jest mi bardzo miło. – tak podziękowała wszystkim gościom, przyjaciołom, córkom, wnukom, za miłe chwile, które ją spotkały. Odwdzięczyła się im pięknym uśmiechem, głębokim, serdecznym, wypływającym wprost od serca uśmiechem.

Usiadła i patrzyła na nich, a uśmiech i cisza nie odchodziły od niej.

Wtem ktoś zapytał:

- Powiedz nam, nasza kochana, jaka jest tajemnica Twojej pogody ducha, Twego uśmiechu, Twojej miłości, Twojej przyjaźni, Twojego spokoju, Twojej długowieczności? Skąd się u Ciebie to bierze? Pytam, bo nie znam nikogo, w tych, pełnych napięcia czasach, tak głęboko spokojnego, uśmiechniętego, pozytywnego, jak Ty, droga babciu? I pewnie wszyscy tu obecni, mają to samo zdanie. Zdradzisz nam tę tajemnicę? Prosimy!

- Dobrze. Opowiem wam o tym. Ale … będziecie zaskoczeni. Dobrze, opowiem, bo może wam się to też przydać - przekażę wam ten prezent. – zgodziła się z wyraźnym ożywieniem, z tryskającą z niej – jak z wielkiej, miejskiej fontanny, energią.

- Posłuchajcie!
Dawno temu, przy okazji 45 urodzin, w pierwszej połowie mojego życia … O Boże! Dzisiaj mija dokładnie 45 lat od tamtej chwili! O Boże! – na chwilkę się zatrzymała nad tym wspomnieniem, zaszkliły się jej oczy, zapadła w ciszę. Lecz parę sekund później wróciła jej energia i opowiadała dalej.

- No więc, rozpakowywałam prezenty, tak jak to robiłam przed chwilą. Były różne: i kwiaty, kartki z życzeniami, gadżety, moje ulubione aniołki i parę bardziej, lub mniej wartościowych rzeczy. Ale dostałam też coś zupełnie innego … Coś niematerialnego. Coś … No dobrze, powiem wam: dostałam „bezpańskie, szczekające psy”. – powiedziała śmiejąc się głośno, ze szklącymi się oczami, aż łzy jej ciekły po policzkach. 
Powtórzyła to kilka razy, chichocząc trudnym do powstrzymania śmiechem: dostałam szczekające, bezpańskie psy. – śmiała się głośno, a oni patrzyli na nią, nie rozumiejąc nic a nic, tylko obserwowali ją, z twarzami pełnymi zdziwienia, nawet zakłopotania. Po dobrej minucie, spojrzała na ich twarze i powiedziała:

- No więc, słuchajcie dalej. Od kogoś, kto mnie znał jak nikt inny, dostałam prezent. Mała paczuszka a w niej seledynowa kartka, prawie pusta … przeczytam wam, bo trzymam ją cały czas i na każde następne urodziny wyciągam z mojego sekretarzyka i przypominam sobie. – wyciągnęła czysty, wyblakły kartonik i przeczytała:

- Życzę Ci …

I więcej nic. Żadnego innego innego słowa, tylko te trzy kropki. Dopiero, gdy spojrzałam na drugą stronę znalazłam tam klucze …  – odwróciła kartonik na drugą stronę i czytała dalej:

- Klucz do … i znowu kropki. A dalej, poniżej, po lewej:

Pamiętaj o szczekających, bezpańskich psach! Pamiętaj w każdej chwili swego życia, w rano, w dzień i w nocy, i w zabawie, i w smutku i bólu. Tylko o tym pamiętaj! – o bezpańskich, szczekających psach.

A po prawej:

Zapomnij o:
·        
      Starym dębie
·        Porcelanowych aniołkach
·        O tych, których kochasz
·        O tych, którzy Cię kochają
·        O niebie
·        O słońcu
·        O wietrze we włosach
·        O czerwonych makach
·        O płynącej rzece
·        O pomocnych dłoniach przyjaciół
·        O łzach zachwytu
·        O tańcu
·        O muzyce duszy
·        O szumie morskiej fali
·        O górskiej ścieżce
·        O głosie twojego (wewnętrznego) mistrza
·        O dzieciach
·        O oddechu
·        O biciu swego serca
·        A szczególnie zapomnij o ufności do życia, przyjaciół i w ogóle do ludzi, do wszystkiego

Na samym dole:

Klucz do klucza:
 To jest Twoja medytacja. Dzięki niej znajdziesz …
No i podpis … Twój mistrz.

No i to wam powiem … W pierwszej połowie mojego życia były we mnie wspomnienia, dużo, bardzo dużo wspomnień. Były marzenia i plany na przyszłość, wiele marzeń i była jakaś tam wiara, była jakaś tam, bo marna nadzieja. Były emocje, bardzo dużo emocji, oj dużo. Przelewały się we mnie, aż do bólu, aż do wielkiego drżenia, które dopadało mnie co rusz. Były lęki, bo były braki, a to pieniędzy, a to bliskiej osoby, a to znowu pieniędzy. I tak w kółko. 

Szybko odkryłam, że te „szczekające, bezpańskie psy”, to moje myśli. Dopadały mnie i obszczekiwały. Do tej pory je przeganiałam, goniłam je kijem, krzykiem, prośbą, zagłuszałam tańcem, głośną muzyką, modlitwą, kontemplacją. Udawałam, że ich nie dostrzegam, że jestem głucha na ich szczekanie. Ale pewnego dnia zrozumiałam, że intencja zawarta w tej medytacji była odwrotna. Nie miałam nic do stracenia. Czterdzieści pięć lat walki ze szczekającymi, bezpańskimi psami, nic nie dało. 

Postanowiłam je zaprosić, by szczekały jak najgłośniej, w każdym możliwym momencie, w dzień i w nocy. Zaczęłam je karmić, by tylko chciały przyjść i szczekać.

I stało się coś dziwnego, niezrozumiałego, absurdalnego – im bardziej je zapraszałam, im częściej o nich pamiętałam, im uważniej się im przyglądałam, tym bardziej ode mnie stroniły. Jakby się wstydziły, że się im przyglądam, że się do nich uśmiecham, że się ich nie boję. Ich szczekanie stawało się coraz cichsze. Powoli zaczęły się ode mnie oddalać, chować po kątach. Ale nie dałam im spokoju. Przywoływałam je, podsuwałam najlepsze kąski, udawałam obojętną, wystraszoną, a gdy tylko się zbliżyły śmiałam się z nich i patrzyłam jak podtulają ogony i wycofują się. To było niesamowite.

Trwało to kilka miesięcy, może rok, półtorej … Szczekające, bezpańskie psy znikły. Już mi nie przeszkadzały. Od czasu do czasu tylko przypominały o sobie wyciem dobiegającym mnie z dala, jakby gdzieś z głębokiego lasu. Lecz już nie przychodziły. To one się mnie bały, a nie ja ich.

I przyszło do mnie to, czego kiedyś szukałam. Gdy szczekające, bezpańskie psy odeszły, przyszła … cisza.

I wtedy na nowo poznałam, dzięki ciszy, to, co kiedyś starałam się pamiętać. Zgodnie z kluczem, gdy zajęłam się drugą stroną kartki – im bardziej starałam się zapomnieć o dębie, porcelanowych aniołkach, oddechu, dzieciach, czy przyjaźniach, tym bardziej ich pamiętałam. Tym bardziej ich czułam, tym to wszystko było bliższe. Teraz czułam, że to stało się częścią mnie, utkwiło gdzieś w środku: i inni ludzie, i słońce, wiatr, porywy serca, łąki, lasy, jeziora, wszystko. To było moje. Byłam z tym w ścisłym związku, nierozerwalnym. Nie musiałam pamiętać, to po prostu było, czułam to, jak się czuje dziecko w łonie.

Im dalej ode mnie były szczekające, bezpańskie psy, tym więcej doświadczałam uczuć, tym bardziej docierała do mnie muzyka, śpiew ptaków, kolor i zapach kwiatów, szum morskiej fali, wiatr we włosach. Tym silniej czułam obecność dusz moich przyjaciół, innych ludzi, wszystkiego, co wokół mnie i daleko ode mnie. Nie miałam już braków. Naprawdę, niczego mi nie brakowało. Wszystko, czego kiedyś pragnęłam miałam przy sobie i w sobie. Gdy tylko szczekające, bezpańskie psy oddaliły się, wszystko inne się przybliżyło. To była magia. To jest magia. To jest tajemnica. Poznałam ją.

Dzięki ciszy mam dzisiaj wszystko: i miłość, i przyjaźń, i długie, zdrowe życie, mam uśmiechnięte, szczęśliwe serca wokół, mam i pieniądze. Mam dwie strony medalu: materię i duchową istotę w jednym. 

Nie pragnę, ale mam. Moje pragnienia zabrały szczekające, bezpańskie psy. Zabrały też nadmiar słów, zabrały wspomnienia, zabrały lęki, zabrały też „jutro”. Ale po co mi „jutro”? Mam „dzisiaj” i „dzisiaj” mi wystarcza, a „jutro” samo się o siebie zatroszczy.

Taka, moi mili, jest tajemnica. Bezpańskie i szczekające psy odeszły. Gdy one zniknęły zaczęłam dojrzewać. Druga połowa mojego życia była i jest już wzrastaniem mojej dojrzałości, pięknym, spokojnym, pełnym radości, ekstazy, życiem. 

W pierwszej połowie byłam ciągle dzieckiem, płaczącym, tęskniącym za mamą i tatą dzieckiem. Byłam dzieckiem zarażonym strachem i wychowaną tak, by przepędzać szczekające, bezpańskie psy. Teraz jestem odpowiedzialna, samowystarczalna, cicha, spokojna, dojrzała, ale za to radosna i beztroska jak dziecko. Znowu jestem dzieckiem, nowonarodzonym, wesołym, pełnym zabawy dzieckiem. To dziecko zrobiło sobie przyjaciółmi nawet bezpańskie, szczekające psy. Mam dziewięćdziesiąt lat, a ciągle jestem takim właśnie dzieckiem.

I będę nim na zawsze, dopóki będę pamiętała o szczekających, bezpańskich psach.

To jest moja tajemnica, to jest moje przesłanie dla was: pamiętajcie o szczekających, bezpańskich psach! Darmo dostałam, darmo wam daję.
To tyle, moi drodzy. Przepiszcie sobie tę kartkę, bo moją muszę zachować. To moja pamiątka, po kimś, kto mi dobrze, całym sercem, życzył.



Piotr Kiewra