wtorek, 20 października 2015

Altruizm

- Chciałbym pomóc biednym, zagubionym, nieszczęśliwym, smutnym, cierpiącym. Chciałbym, by ludzie się kochali, a gdy im pomogę, na świecie będzie więcej uśmiechu, radości, wtedy ludzie nie będą ze sobą walczyć. Wietrze, myślę, że takie jest moje przeznaczenie, taka jest moja misja.

- Jest tylko jedna wartość, którą bezinteresownie możesz obdarowywać, nie uzależniając ludzi od siebie. Jeśli ufasz, życie daje ci to, co jest ci potrzebne: powietrze, wodę, pożywienie, przestrzeń. Resztę już masz: wolność, radość, miłość. Inni ufni, mają dokładnie to samo.

Twoją misją jest ufać życiu, być wolnym, kochać i cieszyć się życiem. Twoim przeznaczeniem jest okazać tę radość, ufność, obdarowywać miłością.

To jest twój altruizm: stać się takim, jakimi chciałbyś widzieć innych ludzi. Tylko twoja ufność, miłość i wolność zbuduje w innych ludziach ufność i pozwoli im odkryć w sobie miłość i radość, tylko twój przykład ich uwolni.
Takim altruistą jest wiatr, jest słońce, takimi byli i są duchowi mistrzowie i prorocy.

Takim bądź.


Piotr Kiewra  

poniedziałek, 19 października 2015

Chwila

Nie troszczcie się więc o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

Ewangelia wg św. Mateusza

Spacerowała zamyślona swoją ścieżką. Była tu prawie każdego wieczora, przez cztery pory roku, w smutku i radości. Szła wspominając, lub wyobrażając sobie przyszłość. Bywało, że tędy biegła ze łzami w oczach, by ukoić biegiem ból, wyciskała tu na rowerze ostatki sił, by zabrakło tlenu na myślenie, by się im nie dać pokonać, albo maszerowała z kijkami szybko, na pograniczu truchtu, wsłuchując się w stukot kijków o chodnik, by zagłuszyć w sobie głosy.

Od jakiegoś czasu jednak wolno spacerowała, bo to ją uspokajało. Zauważyła to.

Dzisiaj tuż przed wyjściem z domu wysłuchała piosenki, a z jej tekstu zostało w niej jedno słowo. Przeskakiwało z uszu do głowy, do serca i jeszcze głębiej i już zostało gdzieś w jej środku, ba, nawet zakrztusiła się nim i zakaszlała, tak jakby naprawdę wpadło do gardła. Parę kroków dalej wszystko wróciło do normy, a ona zwróciła uwagę na oddech: wdech - wydech, wdech – wydech.

- Chwila. – to było to słowo. Kołatało w niej, bo tyle razy je powtarzała sobie i innym, lecz teraz uświadomiła sobie, że go nie rozumie, nie wie, czym chwila jest. A co gorsza, że prawie nikt jej nie rozumie, nie przeżywa, że i ona jeszcze nigdy jej nie przeżyła.

Zatrzymała się w małym, leśnym wąwozie, na skraju miasta. Ten wąwóz i te kilkaset metrów dzikiego, zaniedbanego lasu, starego parku, chaszczy, był jak oaza na miejskiej pustyni. Pod nogami leżało już sporo żółtych i brązowych liści. Widziała wszędzie wokół jak spadają kolejne, jak wirują, jak próbują, by jak najdłużej utrzymać się w powietrzu, by zawiesić się w nim, jak na gałęziach. Chciały jak najdłużej żyć, być w tej chwili, zanim dotkną ziemi i już na zawsze pozostaną jej częścią.

Tak, poczuła przez moment, co czują te spadające liście. Zjednoczyła się z nimi. Pozostała na długo z jednym z nich. Wypatrzyła go jeszcze wysoko w górze i z zadartą głową obserwowała jego lot, długi, pełen przygód i tańca lot. Czuła jego pełne oddanie się wiatrowi. Czuła jak listek cieszy się swoją ostatnią chwilą, mającą się zdarzyć za sekundę śmiercią. A jednak się cieszył, radował całym sobą. Było to widać w jego tańcu, falowaniu, podskokach, gdy się kręcił, wirował, znowu leciał ku górze pełen optymizmu i … i tak trwał, i trwał. A ona wraz z nim trwała i trwała.

- Zdarzyła się chwila! – pomyślała, wręcz w sobie wykrzyknęła. Ten listek pokazał jej jak cieszyć się chwilą. Pokazał, czym ona jest, a jednocześnie, czym nie jest: Jest wiecznością, a nie jest czasem. Zdumiona odkryciem poddała się mu.

Jednak, gdy tylko przyszła myśl, chwila sobie poszła.

- Teraz już ją poznałam. Teraz będzie mi łatwiej wskoczyć w następną chwilę. – pomyślała, lecz nie było łatwiej.

- No tak, jak się czegoś spodziewam, to się nie zdarzy. Chwili nie mogę oczekiwać, bo stanie się wyobrażeniem, czymś z przyszłości, a w tańcu z liściem byłam w teraźniejszości.

Czym była ta chwila? Obserwacją. Czym jeszcze była? Zatrzymaniem. Czym? Współodczuwaniem, uczuciem. Czym jeszcze? Czymś, co nie robię w jakimś celu, czymś, czego nie planuję, o czym nie marzę, czego nie oczekuję, czymś, czego nie szukam, czymś, o co nie walczę, czymś, czemu się poddaję, czymś, czemu ufam ….

Czym jeszcze jest ta chwila? Wolnością. Wolnością? Wolnością, od czego i wolnością, do czego? Od wszystkiego i do wszystkiego, czyli też wolnością od strachu. I od czego jeszcze? – pojawiały się w niej pytania, kolejne i kolejne.

W pewnym momencie zastanowiła się: - Kto te pytania zadaje? Ktoś, lub coś, co chce bym poznała prawdę, bym poznała siebie. Tak, to moja intuicja, to moja dusza, to coś co wreszcie doszło do głosu, co się wreszcie przebiło ze swoją ciszą przez ten hałas, który cały czas tworzyłam. Co ten hałas tworzyło? Tak, moje myśli … Tak, myśli. Taaaaaak, ta chwila jest chwilą, jest teraźniejszością, bo nie ma tam myśli …. – wykrzyknęła bezgłośnie gdzieś wewnątrz siebie, lecz przede wszystkim poczuła i to uczucie ją ukłuło. Ukłuło w okolicy serca, a później kłuło po dłoniach i na całym ciele, tak jakby ją obsiadły mrówki i kłuły wywołując tam wibracje. To było przyjemne odczucie.

Po chwili jej całe ciało lekko wibrowało. To było milion razy silniejsze od wibracji, które do tej pory były w niej obecne, np. w jej ulubionym tańcu, w chwilach szaleństwa, zabawy, podniecenia, w tym, co brała do tej pory za chwilę, za tu i teraz. Teraz wie, że były to fałszywe chwile, fałszywe „tu i teraz”, bo to były tylko ucieczki. Nawet ten senny taniec w białej sukni, z welonem, całe to szaleństwo tańca, było ucieczką i tworzyła je, by uciec, choć na chwilę, od myśli. A może było jeszcze inaczej: tworzyła te fałszywe „tu i teraz”, by mieć z nich bazę wspomnień na przyszłość, by mieć do czego wracać, gdy dopadną ją złe wspomnienia, lub gdy przyjdą myśli o czekających ją trudach pracy, spotkań z nieprzychylnymi ludźmi, którzy czegoś od niej oczekują, którzy chcą ją przywiązać, zniewolić, zamknąć gdzieś w małej przestrzeni i mieć tylko dla siebie, albo  uczynić z niej przedmiot, którym się zabija samotność. Tego się właśnie bała, takich ludzi nie lubiła, bo czuła się przy nich jak niewolnica. Przyszłość ją w większości zasmucała, bo goniły ją – tak jak większość ludzi – bankowe odsetki i inne długi.

Chwile, które do tej pory brała za „tu i teraz” były planowanymi wspomnieniami. Miały później poprawiać nastrój, zabijać depresję, melancholię, przykrywać myślenie o przyszłości, myśleniem o przeszłości. Tak, to miały być pokłady chwil do wykorzystania kiedyś tam, a to, co dziś odkryła było czymś zupełnie innym, nie było tworzone, by cokolwiek naprawiać i by dawać sobie radość, by gdzieś uciekać, były czymś co jest, a nie czymś co się tworzy po coś.

– Chwila jest. Tu i teraz jest. Chwila trwa, tu i teraz trwa. Chwila jest, gdy nie myślę. Naprawdę żyję, gdy nie myślę. Wartościowe jest wszystko to, o czym nie myślę, to co czuję. Moja prawda, to ta część mnie, która nie produkuje myśli i słów, ta część, która się cieszy, przeżywa radość z bycia tu i teraz. Prawdziwa jestem, gdy czuję, a nie, gdy myślę. Uczucia są moją jawą, myśli są moim snem. Przeszłość i przyszłość są snami, taaaak …. Obudź się, obudź! – mówiła, krzyczała do siebie, a to ją przeszywało, wprawiało w wibrację, budziło ze snu, sprawiało radość.

Jednak, jak zauważyła, nie było to takie proste: - Chwila nie pojawia się na zawołanie, chwila nie pojawia się, gdy myślę, że się pojawi. Czas nauczyć się w niej być, trzeba się nauczyć … nie myśleć.

I zaczęła się uczyć.

Listek, który na moment wprowadził ją w chwilę stał się kotwicą, czymś, co uświadamiało, że można się wyzwolić z myślenia, i właśnie przy jego pomocy będzie jej łatwiej, poczuła to, listek dodał jej otuchy.

- „Bądź tu gdzie jesteś!”, „Obudź się!” To nie będą moje hasła, moje okrzyki, moje kierunki działania. To będzie moje przypomnienie, mój budzik, by się nie zapominać, bo zapominanie to bycie w myślach, a przypomnienie ma nas z nich wyprowadzać. -  w ten sposób wyraziła swoją gotowość do całkowitej przemiany jej życia.

- No dobrze, tylko bez planowania, tylko bez oczekiwań, tylko bez poszukiwań chwil, po prostu niech się zdarzają! …  O Boże! – nagle wykrzyknęła, tym razem głośno, bo wrócił w jej pamięci wczorajszy spacer z przyjacielem, właśnie w tym miejscu, w tym wąwozie.

– O Boże, przecież ja wczoraj nie byłam obecna ani przez chwilę jego pobytu, naszego spaceru. Nie dałam mu choćby chwili swojej obecności. Tak mną zawładnęła chęć podzielenia się swoimi myślami, swoimi wspomnieniami, swoimi strachami, wątpliwościami, moimi planami, lękiem dotyczącym przyszłości, że ani przez chwilę nie byłam przy nim obecna, mimo, że on był u mego boku. A on był obecny, wysłuchał mnie, współodczuwał mój lęk, moje wątpliwości, widział wszystkie opadające i bojące się śmierci listki we mnie. Odczuwał i słuchał nie tylko moich słów, nasłuchiwał mojej duszy. Był ze mną, wskazywał na barwy jesieni, zachwycał się liśćmi, owocami, wskazywał na ścieżkę wśród kałuż, uczulał na wiatr na naszych skroniach i w naszych włosach, … on tam był, a mnie tam nie było. Ja byłam w zupełnie innym czasie i w innym miejscu. Mówił, kiedy jestem, a kiedy mnie nie ma, bo widział to na mojej twarzy, w moich oczach i pewnie czuł w moim i swoim sercu i duszy. No i słyszał ciągle moje słowa, a one na pewno nie były z tej chwili. O Boże, jak to możliwe, że dwoje ludzi się spotyka, rozmawia, jest ze sobą, a są w tym momencie w zupełnie różnych światach? Jak to możliwe? Przecież, tak naprawdę, my się nie spotkaliśmy, nie rozmawialiśmy, bo nie byłam obecna. Tak, prawdziwą obecnością jest tylko rozmowa serc, rozmowa dusz, nawet, gdy między nimi jest absolutna cisza, nie ma żadnych słów, ale jest współodczuwanie chwili, współodczuwanie słów, gestów, dźwięków, kolorów. Prawdziwą obecnością jest docenienie zapachu kwiatu, tchnienia wiatru, zmarszczki na tafli jeziora lub na twarzy przyjaciela. Prawdziwą obecnością jest współodczuwanie chwili razem z przyjacielem, znalezienie się w jego skórze, w jego butach, a ja … a ja zawsze jestem w swoich wyimaginowanych chwilach, w swoich za i przeciw, w swojej niewierze, w swojej nadziei, w swojej nienawiści, w swoim pożądaniu docenienia, w swoim oczekiwaniu, że ktoś mi da radość, że ktoś mi cokolwiek da. Ja jestem w rozumieniu – rozumowaniu poprzez głowę, a to nie jest ani zrozumienie, ani bycie. Tak, ja niczego do tej pory nie rozumiałam, bo nie byłam. Tylko poprzez bycie, poprzez doświadczenie czegoś sercem, a nie głową, jest się uczestnikiem, jest się w tej chwili. To ta chwila, tylko ta chwila jest życiem, tylko ona jest prawdą. Tylko w tej chwili jestem sobą – jeśli umiem ją przeżywać, będąc w niej. Tylko w tej chwili jest prawdziwa miłość, tylko w tej chwili rozumiem prawdę innego człowieka, tylko w tej chwili mogę zrozumieć swojego przyjaciela, i tylko w tej chwili mogę być jego prawdziwą przyjaciółką. Tak, tylko wtedy jestem przyjaciółką, prawdziwą przyjaciółką, gdy jestem obecna. Tylko wtedy jestem radosna. Tylko w tej chwili jestem wolna. Tylko w tej chwili jestem zakochana i kochana. Tylko w tej chwili jest piękno, moje piękno i piękno mojego przyjaciela. Tylko ta chwila jest, nie ma innej. Moje życie jest tylko w tej chwili, … och i moje życie jest wieczne. Naprawdę? Poza tą chwilą jest tylko śmierć. Poza tą chwilą jest tylko pustka, nieszczęście, cierpienie, strach. Jest tylko ta chwila. Ta chwila to wszystko. – przepływało w jej świadomości takie własnie rozumienie świata, innych ludzi, siebie.

- On mi cały czas, swoją obecnością w tu i teraz, mówił: przyjaciółko, poznaj moją radość, a ja chciałam to usłyszeć w słowach, zobaczyć w gestach, w działaniu, a przecież nie mogłam zobaczyć jego radości, tak jak radości drzew, bo ją można tylko poczuć i to w sobie. – zarzucała sobie.

Popatrzyła na wąwóz, na płynący dołem strumyk, na drzewa, na zielone, żółte, czerwone i brązowe liście, na zaschnięte kwiaty, na kałuże i błoto pod stopami, spojrzała w górę na zachmurzone niebo. Tak, to wszystko trwało w chwili, to wszystko było. Liście wcale nie umierały, lecz tylko ich ciała obracały się w proch, ale gdzieś wśród tego prochu, gdzieś nad nim i pod nim, wszędzie było ich istnienie, które nie umierało, lecz trwało. A można to było dostrzec tylko będąc w tej chwili.

Patrzyła na spadające liście, a one trwały w tym spadaniu, patrzyła na drzewa, a te trwały, jakby czekały, lecz one nie czekają, one są i cieszą się swoim istnieniem. Płynąca stróżka trwała, kałuże trwały i błoto trwało.  Wszystko to jest wieczne, bo jest w tej chwili. Spojrzała na swoją dłoń, na swoje stopy, spojrzała na odbicie swej twarzy w lustrze kałuży i ucieszyła się. Jej ręce, nogi, jej twarz, jej oczy trwały i są wieczne. Ciało umiera każdego dnia, jej stopy, ręce i twarz, oczy, starzeją się i umierają, ale skryte pod nimi istnienie trwa. To ją radowało, aż dech zapierało.

Zwróciła uwagę na oddech, na to, co najbliższe jej życiu i jej obecności w świecie. - Och, jakie oddychanie jest piękne! – I zachwyciła się.

Wdech, a w nim do jej wnętrza wraz ze wszystkimi uczuciami wpadł Wszechświat. Wydech, a w nim pomknęła z serca, z jej istnienia, ku Wszechświatowi cała jej miłość. I wtedy poczuła chwilę, poczuła, że jest tu i teraz, a prawda chwili była jeszcze głębsza – spadający liść nie wywoływał już żadnych skojarzeń, ani z życiem, ani ze śmiercią. To zjawisko nie było ani piękne, ani brzydkie, było nowym, świeżym doświadczeniem. Nawet słowa: „spadający liść”, były nowe, świeże, nieznane, nic nieznaczące. Spadający liść wprawił ją w zachwyt, ale w jej głowie nie pojawiła się żadna myśl, nie pojawiło się żadne pytanie, żadne: dlaczego? To doświadczenie pozostało czyste, i taka sama czystość była w niej.

Ruszyła dalej, a każdy jej krok wprowadzał ją do nowego, świeżego świata, pełnego nowych, świeżych doświadczeń i uczuć, a każde z nich odkrywało zupełnie nowe pokłady radości. I taki był każdy następny krok, i w wąwozie, i w mieście, i w domu, i ku ludziom, i ku sobie.  

Wdech i Wydech są tu i teraz. Ona jest tu i teraz. Jest obecna.

Piotr Kiewra 

czwartek, 15 października 2015

Druga strona

Chodził człowiek alejkami cmentarza. Co chwilę się zatrzymywał i czytał sentencje na nagrobkach. Dumał nad nimi. W końcu zapytał towarzyszący mu w ciszy wiatr:

- Wietrze, co jest po drugiej stronie?

- Wszystko oprócz myśli i słów, wszystko oprócz strachu. Tam, gdzie nie ma myśli, słów i strachu, tam są uczucia. Tak, tylko miłość jest po drugiej stronie. – odpowiedział mu wiatr.

Piotr Kiewra 

poniedziałek, 14 września 2015

Gdzie mieszka wiatr?

Zadawał człowiek w cierpieniu pytania dla nauczycieli, przyjaciół, szukał prawdy w poezji i prozie. Dopóki wysyłał słowa, wraz z fałszywą radością, lub smutkiem w odpowiedzi, ulga nie nadchodziła.

Nikt w powracającym słowie nie potrafił dać mu radości, czekał więc na nią, bo czuł, iż ona jest drogą ku prawdzie.

Pytał nadal wielu, aż zdesperowany rzucił słowem na wiatr, a ten nie oddał mu słów, lecz ciszę. Długo medytował nad otrzymanym darem, aż w końcu odkrył, gdzie ona mieszka, gdzie jest jej źródło – poczuł jej mowę, a ta była uczuciem, zrozumieniem poprzez serce.

Tak oto wiatr skierował człowieka do właściwego mu domu, a ten, gdy poznał mieszkanie swoje, szeroko otworzył okna i drzwi, i w każdym kolejnym wdechu i wydechu z wiatrem w zabawie, znajdował w swym domu radość, odkrywał wszystko, czego mu trzeba. Bezpowrotnie znikło cierpienie, zniknął strach, znikły pytania, znikły słowa. 

Pozostała miłość, nią oddychał.


Piotr Kiewra 

czwartek, 10 września 2015

Wiara

- Wietrze, mało w nas wiary, nawet Bóg się gdzieś rozproszył. Jak nas pocieszysz? – zapytali kobieta i mężczyzna. Odpowiedział im:

- Czy ty ją kochasz? Czy ty kochasz jego? Czy kochacie jeszcze cokolwiek, lub kogokolwiek na świecie?

- Tak kochamy i siebie, i naszych bliskich, i innych ludzi, i naturę, i zwierzęta. Kochamy słońce i wiatr. Kochamy życie, kochamy świat. – odpowiedzieli zgodnie.

- Miłość jest Bogiem. Dopóki jest w was miłość, jest w was Bóg. Dopóki jest w was miłość, wasza wiara jest wielka. Radujcie się więc. – pocieszył ich wiatr.


Piotr Kiewra

wtorek, 8 września 2015

List do przyjaciółki

- Wietrze, jak mogę pomóc przyjaciółce, jak mogę pomóc tym, którzy się martwią problemami, są smutni, są przygnębieni, chorzy? – zapytał człowiek. Odpowiedział mu wiatr:

- Spójrz na słońce! Ono zawsze jest ponad chmurami. Odkryj swoje wewnętrzne słońce, a zawsze będziesz ponad chmurami problemów, ponad chmurami swoich deszczowych myśli.

- Dziękuję, napiszę jej o tym w liście, powiem o tym głośno wszystkim. – ucieszył się człowiek.

- Lecz pamiętaj, że i deszcz jest potrzebny, i chmury są potrzebne, bo bez nich nie doceniłbyś słońca. Deszcz i słońce odżywiają, problemy odżywiają, bez nich byś nie wzrastał. – dodał wiatr, lecz człowiek, już tego nie słyszał, bo gonił z listem do przyjaciółki, gonił z wiadomością do ludzi.

Piotr Kiewra

czwartek, 3 września 2015

Sen

- Wietrze, jak się uwolnić od cierpienia? – zapytał człowiek.

- Obudź się! Twoje cierpienie jest snem, twoje szczęście i nieszczęście jest snem, twoje miłości są snami. Obudź się! Zauważ, że to są sny, a uwolnisz się. – odpowiedział wiatr.

- Jak? – zapytał nieufnie.

- Twoja przeszłość i przyszłość są snami. Porzuć je! – wyjaśnił wiatr.

- Dziękuję ci wietrze. Muszę nad tym pomedytować, muszę się z tym przespać. – z uśmiechem oznajmił człowiek, bo nie zrozumiał.

Któregoś ranka, podekscytowany człowiek dogonił wiatr i powiedział:

- Wietrze, opowiem ci o swoim śnie. Oto ten sen: wyszedł człowiek na scenę, a na widowni pełno było ludzi. Ich wszystkich przyprowadziło tu cierpienie. On popatrzył na nich i długo nic nie mówił, bo współodczuwał razem z nimi. Potem powiedział: - Miłość jest! Czujesz to?

Wielu potwierdziło, a na ich twarzach widać było radość. On się rozejrzał po sali i podszedł do człowieka siedzącego na wózku. Zapytał go: - Miłość jest. Czujesz miłość?

– Czuję. – odpowiedział cierpiący.

- W takim razie, obejrzyj się za siebie. – zaproponował człowiek ze sceny.

- Nie mogę, boję się! – ze strachem wykrzyczał człowiek na wózku.

- Za tobą, przed tobą, wokół ciebie jest miłość. Wszyscy to czują, ja też czuję, nie ma za tobą strachu, zaufaj. – poprosił człowiek schodząc ze sceny. Stanął za wózkiem i jeszcze raz powiedział:

- Obejrzyj się. Najpierw poczuj tę miłość i obejrzyj się.

Człowiek na wózku, wahał się. Siedział mocno skulony, jednak z każdym słowem stojącego obok niego mężczyzny rozluźniał się. Otworzył oczy, a w nich zobaczyłem rosnącą ufność i coraz więcej dostrzeganej przez niego miłości. Jeszcze widziałem jak rozgrywała się w nim walka. Wszyscy wokół ją widzieli, widzieliśmy jak miłość pokonuje strach. W końcu … obejrzał się i … wstał z wózka. Wtedy się rozpłakałem, wszyscy się rozpłakali łzami miłości, łzami radości.

Przyjechał tu na wózku, skulony, mały, brzydki, smutny, nieufny i pełen lęku, a wyszedł wielki, piękny, radosny, pełen miłości i wiary.

Poczuliśmy wdzięczność, taką nieukierunkowaną wdzięczność.

Człowiek wrócił na scenę i powiedział: - Miłość jest.

Żadne inne słowo nie padło, od tego momentu, aż się wybudziłem.

Wybudziłem się ze snu, nie tego w nocy, lecz z tego na jawie i nie znajduję już cierpienia. Obudziłem się tak jak człowiek na wózku. On cierpiał, bo spał otulony swoim strachem, bo nie chciał lub nie potrafił zauważyć miłości wokół niego.

Medytowałem nad swoim snem i dopiero wtedy zrozumiałem. Dziękuję. Ten człowiek na scenie, to ty, wietrze!

Ten człowiek na wózku … On się obudził, bo ja się obudziłem, on zaufał, bo ja zaufałem, on ozdrowiał, bo ja ozdrowiałem. Porzuciłem swój strach, bo porzuciłem przeszłość i przyszłość …  i wtedy zrobił to człowiek na wózku. Zrozumiałem: sen to bycie w przeszłości i przyszłości, sen to cierpienie, a cierpienie innych ludzi, to mój sen. Gdy spojrzałem na wszystko i wszystkich jak na sny, to się obudziłem. Ty wietrze, też jesteś snem i ja, ten, który mówi, jestem snem.

Tylko ta cisza, ta miłość jest prawdą. Prawda jest teraz. Prawda jest. A tam, gdzie prawda nie ma słów. Ten, który rozumie jest prawdą, ten, który mówi, jest snem. Gdy ten, który mówi porzuca sen, porzuca przeszłość i przyszłość, harmonizuje się - jednoczy z tym, który rozumie.

Wtedy pozostaje już tylko miłość. Tylko ona jest. Miłość jest.  

Wiatr nie czekał już na żadne słowo.



Piotr Kiewra