Nie troszczcie się więc
o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień
swojej biedy.
Ewangelia wg św. Mateusza
Spacerowała zamyślona swoją ścieżką. Była tu prawie każdego
wieczora, przez cztery pory roku, w smutku i radości. Szła wspominając, lub
wyobrażając sobie przyszłość. Bywało, że tędy biegła ze łzami w oczach, by
ukoić biegiem ból, wyciskała tu na rowerze ostatki sił, by zabrakło tlenu na
myślenie, by się im nie dać pokonać, albo maszerowała z kijkami szybko, na
pograniczu truchtu, wsłuchując się w stukot kijków o chodnik, by zagłuszyć w
sobie głosy.
Od jakiegoś czasu jednak wolno spacerowała, bo to ją
uspokajało. Zauważyła to.
Dzisiaj tuż przed wyjściem z domu wysłuchała piosenki, a z
jej tekstu zostało w niej jedno słowo. Przeskakiwało z uszu do głowy, do serca
i jeszcze głębiej i już zostało gdzieś w jej środku, ba, nawet zakrztusiła się
nim i zakaszlała, tak jakby naprawdę wpadło do gardła. Parę kroków dalej
wszystko wróciło do normy, a ona zwróciła uwagę na oddech: wdech - wydech,
wdech – wydech.
- Chwila. – to było to słowo. Kołatało w niej, bo tyle razy
je powtarzała sobie i innym, lecz teraz uświadomiła sobie, że go nie rozumie, nie
wie, czym chwila jest. A co gorsza, że prawie nikt jej nie rozumie, nie przeżywa,
że i ona jeszcze nigdy jej nie przeżyła.
Zatrzymała się w małym, leśnym wąwozie, na skraju miasta. Ten
wąwóz i te kilkaset metrów dzikiego, zaniedbanego lasu, starego parku, chaszczy,
był jak oaza na miejskiej pustyni. Pod nogami leżało już sporo żółtych i
brązowych liści. Widziała wszędzie wokół jak spadają kolejne, jak wirują, jak
próbują, by jak najdłużej utrzymać się w powietrzu, by zawiesić się w nim, jak na
gałęziach. Chciały jak najdłużej żyć, być w tej chwili, zanim dotkną ziemi i
już na zawsze pozostaną jej częścią.
Tak, poczuła przez moment, co czują te spadające liście.
Zjednoczyła się z nimi. Pozostała na długo z jednym z nich. Wypatrzyła go
jeszcze wysoko w górze i z zadartą głową obserwowała jego lot, długi, pełen
przygód i tańca lot. Czuła jego pełne oddanie się wiatrowi. Czuła jak listek cieszy
się swoją ostatnią chwilą, mającą się zdarzyć za sekundę śmiercią. A jednak się
cieszył, radował całym sobą. Było to widać w jego tańcu, falowaniu, podskokach,
gdy się kręcił, wirował, znowu leciał ku górze pełen optymizmu i … i tak trwał,
i trwał. A ona wraz z nim trwała i trwała.
- Zdarzyła się chwila! – pomyślała, wręcz w sobie
wykrzyknęła. Ten listek pokazał jej jak cieszyć się chwilą. Pokazał, czym ona
jest, a jednocześnie, czym nie jest: Jest wiecznością, a nie jest czasem. Zdumiona
odkryciem poddała się mu.
Jednak, gdy tylko przyszła myśl, chwila sobie poszła.
- Teraz już ją poznałam. Teraz będzie mi łatwiej wskoczyć w
następną chwilę. – pomyślała, lecz nie było łatwiej.
- No tak, jak się czegoś spodziewam, to się nie zdarzy. Chwili
nie mogę oczekiwać, bo stanie się wyobrażeniem, czymś z przyszłości, a w tańcu
z liściem byłam w teraźniejszości.
Czym była ta chwila? Obserwacją. Czym jeszcze była?
Zatrzymaniem. Czym? Współodczuwaniem, uczuciem. Czym jeszcze? Czymś, co nie
robię w jakimś celu, czymś, czego nie planuję, o czym nie marzę, czego nie
oczekuję, czymś, czego nie szukam, czymś, o co nie walczę, czymś, czemu się
poddaję, czymś, czemu ufam ….
Czym jeszcze jest ta chwila? Wolnością. Wolnością? Wolnością,
od czego i wolnością, do czego? Od wszystkiego i do wszystkiego, czyli też
wolnością od strachu. I od czego jeszcze? – pojawiały się w niej pytania,
kolejne i kolejne.
W pewnym momencie zastanowiła się: - Kto te pytania zadaje?
Ktoś, lub coś, co chce bym poznała prawdę, bym poznała siebie. Tak, to moja
intuicja, to moja dusza, to coś co wreszcie doszło do głosu, co się wreszcie
przebiło ze swoją ciszą przez ten hałas, który cały czas tworzyłam. Co ten
hałas tworzyło? Tak, moje myśli … Tak, myśli. Taaaaaak, ta chwila jest chwilą,
jest teraźniejszością, bo nie ma tam myśli …. – wykrzyknęła bezgłośnie gdzieś
wewnątrz siebie, lecz przede wszystkim poczuła i to uczucie ją ukłuło. Ukłuło w
okolicy serca, a później kłuło po dłoniach i na całym ciele, tak jakby ją
obsiadły mrówki i kłuły wywołując tam wibracje. To było przyjemne odczucie.
Po chwili jej całe ciało lekko wibrowało. To było milion razy
silniejsze od wibracji, które do tej pory były w niej obecne, np. w jej
ulubionym tańcu, w chwilach szaleństwa, zabawy, podniecenia, w tym, co brała do
tej pory za chwilę, za tu i teraz. Teraz wie, że były to fałszywe chwile,
fałszywe „tu i teraz”, bo to były tylko ucieczki. Nawet ten senny taniec w
białej sukni, z welonem, całe to szaleństwo tańca, było ucieczką i tworzyła je,
by uciec, choć na chwilę, od myśli. A może było jeszcze inaczej: tworzyła te
fałszywe „tu i teraz”, by mieć z nich bazę wspomnień na przyszłość, by mieć do
czego wracać, gdy dopadną ją złe wspomnienia, lub gdy przyjdą myśli o
czekających ją trudach pracy, spotkań z nieprzychylnymi ludźmi, którzy czegoś
od niej oczekują, którzy chcą ją przywiązać, zniewolić, zamknąć gdzieś w małej
przestrzeni i mieć tylko dla siebie, albo uczynić z niej przedmiot, którym się zabija
samotność. Tego się właśnie bała, takich ludzi nie lubiła, bo czuła się przy
nich jak niewolnica. Przyszłość ją w większości zasmucała, bo goniły ją – tak
jak większość ludzi – bankowe odsetki i inne długi.
Chwile, które do tej pory brała za „tu i teraz” były planowanymi
wspomnieniami. Miały później poprawiać nastrój, zabijać depresję, melancholię,
przykrywać myślenie o przyszłości, myśleniem o przeszłości. Tak, to miały być
pokłady chwil do wykorzystania kiedyś tam, a to, co dziś odkryła było czymś
zupełnie innym, nie było tworzone, by cokolwiek naprawiać i by dawać sobie radość,
by gdzieś uciekać, były czymś co jest, a nie czymś co się tworzy po coś.
– Chwila jest. Tu i teraz jest. Chwila trwa, tu i teraz trwa.
Chwila jest, gdy nie myślę. Naprawdę żyję, gdy nie myślę. Wartościowe jest
wszystko to, o czym nie myślę, to co czuję. Moja prawda, to ta część mnie,
która nie produkuje myśli i słów, ta część, która się cieszy, przeżywa radość z
bycia tu i teraz. Prawdziwa jestem, gdy czuję, a nie, gdy myślę. Uczucia są
moją jawą, myśli są moim snem. Przeszłość i przyszłość są snami, taaaak ….
Obudź się, obudź! – mówiła, krzyczała do siebie, a to ją przeszywało, wprawiało
w wibrację, budziło ze snu, sprawiało radość.
Jednak, jak zauważyła, nie było to takie proste: - Chwila nie
pojawia się na zawołanie, chwila nie pojawia się, gdy myślę, że się pojawi.
Czas nauczyć się w niej być, trzeba się nauczyć … nie myśleć.
I zaczęła się uczyć.
Listek, który na moment wprowadził ją w chwilę stał się
kotwicą, czymś, co uświadamiało, że można się wyzwolić z myślenia, i właśnie przy
jego pomocy będzie jej łatwiej, poczuła to, listek dodał jej otuchy.
- „Bądź tu gdzie jesteś!”, „Obudź się!” To nie będą moje
hasła, moje okrzyki, moje kierunki działania. To będzie moje przypomnienie, mój
budzik, by się nie zapominać, bo zapominanie to bycie w myślach, a
przypomnienie ma nas z nich wyprowadzać. - w ten sposób wyraziła swoją gotowość do
całkowitej przemiany jej życia.
- No dobrze, tylko bez planowania, tylko bez oczekiwań, tylko
bez poszukiwań chwil, po prostu niech się zdarzają! … O Boże! – nagle wykrzyknęła, tym razem głośno,
bo wrócił w jej pamięci wczorajszy spacer z przyjacielem, właśnie w tym
miejscu, w tym wąwozie.
– O Boże, przecież ja wczoraj nie byłam obecna ani przez
chwilę jego pobytu, naszego spaceru. Nie dałam mu choćby chwili swojej
obecności. Tak mną zawładnęła chęć podzielenia się swoimi myślami, swoimi
wspomnieniami, swoimi strachami, wątpliwościami, moimi planami, lękiem
dotyczącym przyszłości, że ani przez chwilę nie byłam przy nim obecna, mimo, że
on był u mego boku. A on był obecny, wysłuchał mnie, współodczuwał mój lęk,
moje wątpliwości, widział wszystkie opadające i bojące się śmierci listki we
mnie. Odczuwał i słuchał nie tylko moich słów, nasłuchiwał mojej duszy. Był ze
mną, wskazywał na barwy jesieni, zachwycał się liśćmi, owocami, wskazywał na
ścieżkę wśród kałuż, uczulał na wiatr na naszych skroniach i w naszych włosach,
… on tam był, a mnie tam nie było. Ja byłam w zupełnie innym czasie i w innym
miejscu. Mówił, kiedy jestem, a kiedy mnie nie ma, bo widział to na mojej
twarzy, w moich oczach i pewnie czuł w moim i swoim sercu i duszy. No i słyszał
ciągle moje słowa, a one na pewno nie były z tej chwili. O Boże, jak to
możliwe, że dwoje ludzi się spotyka, rozmawia, jest ze sobą, a są w tym momencie
w zupełnie różnych światach? Jak to możliwe? Przecież, tak naprawdę, my się nie
spotkaliśmy, nie rozmawialiśmy, bo nie byłam obecna. Tak, prawdziwą obecnością
jest tylko rozmowa serc, rozmowa dusz, nawet, gdy między nimi jest absolutna
cisza, nie ma żadnych słów, ale jest współodczuwanie chwili, współodczuwanie
słów, gestów, dźwięków, kolorów. Prawdziwą obecnością jest docenienie zapachu
kwiatu, tchnienia wiatru, zmarszczki na tafli jeziora lub na twarzy
przyjaciela. Prawdziwą obecnością jest współodczuwanie chwili razem z
przyjacielem, znalezienie się w jego skórze, w jego butach, a ja … a ja zawsze
jestem w swoich wyimaginowanych chwilach, w swoich za i przeciw, w swojej
niewierze, w swojej nadziei, w swojej nienawiści, w swoim pożądaniu docenienia,
w swoim oczekiwaniu, że ktoś mi da radość, że ktoś mi cokolwiek da. Ja jestem w
rozumieniu – rozumowaniu poprzez głowę, a to nie jest ani zrozumienie, ani
bycie. Tak, ja niczego do tej pory nie rozumiałam, bo nie byłam. Tylko poprzez
bycie, poprzez doświadczenie czegoś sercem, a nie głową, jest się uczestnikiem,
jest się w tej chwili. To ta chwila, tylko ta chwila jest życiem, tylko ona
jest prawdą. Tylko w tej chwili jestem sobą – jeśli umiem ją przeżywać, będąc w
niej. Tylko w tej chwili jest prawdziwa miłość, tylko w tej chwili rozumiem
prawdę innego człowieka, tylko w tej chwili mogę zrozumieć swojego przyjaciela,
i tylko w tej chwili mogę być jego prawdziwą przyjaciółką. Tak, tylko wtedy
jestem przyjaciółką, prawdziwą przyjaciółką, gdy jestem obecna. Tylko wtedy
jestem radosna. Tylko w tej chwili jestem wolna. Tylko w tej chwili jestem
zakochana i kochana. Tylko w tej chwili jest piękno, moje piękno i piękno
mojego przyjaciela. Tylko ta chwila jest, nie ma innej. Moje życie jest tylko w
tej chwili, … och i moje życie jest wieczne. Naprawdę? Poza tą chwilą jest
tylko śmierć. Poza tą chwilą jest tylko pustka, nieszczęście, cierpienie,
strach. Jest tylko ta chwila. Ta chwila to wszystko. – przepływało w jej
świadomości takie własnie rozumienie świata, innych ludzi, siebie.
- On mi cały czas, swoją obecnością w tu i teraz, mówił:
przyjaciółko, poznaj moją radość, a ja chciałam to usłyszeć w słowach, zobaczyć
w gestach, w działaniu, a przecież nie mogłam zobaczyć jego radości, tak jak
radości drzew, bo ją można tylko poczuć i to w sobie. – zarzucała sobie.
Popatrzyła na wąwóz, na płynący dołem strumyk, na drzewa, na
zielone, żółte, czerwone i brązowe liście, na zaschnięte kwiaty, na kałuże i
błoto pod stopami, spojrzała w górę na zachmurzone niebo. Tak, to wszystko
trwało w chwili, to wszystko było. Liście wcale nie umierały, lecz tylko ich
ciała obracały się w proch, ale gdzieś wśród tego prochu, gdzieś nad nim i pod
nim, wszędzie było ich istnienie, które nie umierało, lecz trwało. A można to było
dostrzec tylko będąc w tej chwili.
Patrzyła na spadające liście, a one trwały w tym spadaniu,
patrzyła na drzewa, a te trwały, jakby czekały, lecz one nie czekają, one są i
cieszą się swoim istnieniem. Płynąca stróżka trwała, kałuże trwały i błoto
trwało. Wszystko to jest wieczne, bo
jest w tej chwili. Spojrzała na swoją dłoń, na swoje stopy, spojrzała na
odbicie swej twarzy w lustrze kałuży i ucieszyła się. Jej ręce, nogi, jej
twarz, jej oczy trwały i są wieczne. Ciało umiera każdego dnia, jej stopy, ręce
i twarz, oczy, starzeją się i umierają, ale skryte pod nimi istnienie trwa. To
ją radowało, aż dech zapierało.
Zwróciła uwagę na oddech, na to, co najbliższe jej życiu i
jej obecności w świecie. - Och, jakie oddychanie jest piękne! – I zachwyciła
się.
Wdech, a w nim do jej wnętrza wraz ze wszystkimi uczuciami
wpadł Wszechświat. Wydech, a w nim pomknęła z serca, z jej istnienia, ku
Wszechświatowi cała jej miłość. I wtedy poczuła chwilę, poczuła, że jest tu i
teraz, a prawda chwili była jeszcze głębsza – spadający liść nie wywoływał już
żadnych skojarzeń, ani z życiem, ani ze śmiercią. To zjawisko nie było ani
piękne, ani brzydkie, było nowym, świeżym doświadczeniem. Nawet słowa: „spadający
liść”, były nowe, świeże, nieznane, nic nieznaczące. Spadający liść wprawił ją
w zachwyt, ale w jej głowie nie pojawiła się żadna myśl, nie pojawiło się żadne
pytanie, żadne: dlaczego? To doświadczenie pozostało czyste, i taka sama
czystość była w niej.
Ruszyła dalej, a każdy jej krok wprowadzał ją do nowego,
świeżego świata, pełnego nowych, świeżych doświadczeń i uczuć, a każde z nich
odkrywało zupełnie nowe pokłady radości. I taki był każdy następny krok, i w wąwozie,
i w mieście, i w domu, i ku ludziom, i ku sobie.
Wdech i Wydech są tu i teraz. Ona jest tu i teraz. Jest
obecna.
Piotr Kiewra
Piekne slowa. Dziekuje za inspiracje!
OdpowiedzUsuńLaura