Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wybór najlepszych. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wybór najlepszych. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 lipca 2014

Jerzyki i jaskółki

Urodziny minęły, goście się rozjechali, a cała wrzawa wokół jego osoby ucichła. 

Powiedział wtedy do prawnuczka z tajemniczą miną na twarzy:

- Widzisz, chociaż dopiero początek lata, ptaki odleciały już do ciepłych krajów. – i obaj śmiali się głośno.

Następnego dnia rankiem, mimo przestróg i uwag, że w tym wieku nie powinno się leżeć na słońcu, ustawił sobie leżak na trawniku i wylegiwał się na nim patrząc w niebo. Natychmiast poczuł słoneczną moc spływającą do jego ciała, umysłu i serca. Lekko zmrużył oczy i zatopił się w błękicie jak w oceanie.

Później, gdy na niebie pojawiły się chmury, płynął wraz z nimi w bezkres i niezmierzoną głębię nieba. Jeszcze później, gdy dostrzegł, hen wysoko, ledwie widoczne dla jego zmęczonych i starych oczu ciemne i bardzo szybko przemieszczające się punkciki, mógł się tylko domyślać, że to jego ulubione ptaki. Od czasu do czasu przelatywały też znacznie niżej, nieraz tuż nad domem i nad nim. Pędziły z piskiem dwa, trzy, lub więcej. Wodził żywo za nimi oczami, cieszył go rozgrywany tuż nad jego głową jerzykowy berek.

Mógł tak patrzeć godzinami. Tym razem, czy to z powodu ostatnich wydarzeń, czy z powodu pytań i próśb jakie się pojawiły w ustach niektórych gości, przymknął na chwilkę oczy, by natychmiast powędrować myślą nad brzeg jeziora, nad którym na ławeczce siedziała para, kobieta i mężczyzna. Ona jedną dłoń trzymała w jego dłoni, a w drugiej bukiet wiosennych kwiatów, maków i chabrów. 

Dostała od niego kwiaty z zapewnieniem, iż on nigdy jej nie opuści. Dotrzymał słowa  i nadal dotrzymuje. Od prawie pięćdziesięciu lat zrywa maki i chabry dla niej, prawie od dwudziestu, kładzie je na pustej ławeczce na brzegu jeziora. 

Kilka dni temu znowu je tam położył. Ten obraz kobiety i mężczyzny na ławeczce to jedyne wspomnienie, które wracało. Stało się świętem, taką bezbolesną pamiątką. Twarz kobiety pozostała do dziś wyraźna, kwiaty natomiast dużo straciły ze swych kształtów i kolorów ... 

- Dziadek zasnął, bo jest bardzo zmęczony. – usłyszał cichutki głosik swojego prawnuczka.

Faktycznie ostatnie dni były dla starca męczące, było tłoczno i gwarno. Odwiedziny rodziny, przyjaciół, znajomych, życzenia, wywiady, toasty, rozmowy. A niemal w każdym pytaniu do niego wysłuchiwał próśb, by opowiedzieć to o tym, to o tamtym ze swojego długiego życia. On zaś nie lubił wspominać, wolał rozmawiać o górach, o kolejnych wyprawach, o zwierzętach i roślinach, lecz jeszcze bardziej wolałby milczeć i by całe to zamieszane z jubileuszem już się skończyło.  Zawsze, gdy ktoś pytał o tajemnicę jego stu lat życia odsyłał do kilkusetletniego dębu. Mawiał wtedy:  „Od niego dowiecie się wszelkich tajemnic, tak jak ja kiedyś się dowiedziałem.” Gdy odpowiadano, że od drzewa można usłyszeć jedynie szum liści i ciszę, on natychmiast ripostował: - Otóż to, otóż to, ot i cała tajemnica - cisza i spokój, spokój i cisza. - uśmiechał się tylko tajemniczo i niczego już więcej nie chciał powiedzieć.

- Nie, nie śpię. -  powiedział cicho dziadek.
- Dziadku! Wiem co robisz. Mogę się przyłączyć? – zapytał prawnuczek.
- Tak. Usiądź tu na trawie, na słoneczku. Opowiem ci o jerzykach i jaskółkach. Chyba przyszedł na to czas. Nikomu do tej pory o nich nie opowiadałem, bo nikt nie był gotów, by zrozumieć. Czuję, że ty jesteś. Lecz najpierw popatrzmy razem na nie. – zaproponował dziadek.

- Dziadku, czego się nauczyłeś od tych ptaków? Czego ja się mogę nauczyć? – zapytał wnuczek.
- To dobre pytanie. Bardzo dobre, bo nie zapytałeś czego się możesz nauczyć ode mnie, lecz od nich. Ja niczego nie mogę i nie chcę ciebie uczyć.  Ode mnie dowiedziałbyś się tego, co ja uważam za ważne, usłyszałbyś słowa, a to nie to samo co twoje własne doświadczenie, to nie to samo co obserwacja. To duża różnica. Słowa nic nie znaczą, póki to co się za nimi nie kryje – prawda – nie stanie się naszym doświadczeniem. Gdybym ci opowiadał o jaskółkach, a ty sam byś ich nie wdział, mógłbyś je pomylić z bocianem, albo z wróblem. Rozumiesz mój drogi? – powiedział dziadek, bacznie przyglądając się wnuczkowi. Skierował wzrok z powrotem ku niebu i długi czas milczał. Wnuczek domyślał się, że dziadek odbywa długą podróż w czasie.

Mimo, że był jeszcze dzieckiem, umiał być cierpliwy, potrafił czekać. Nic więc nie mówił, leżał na trawie, patrzył w niebo i tak jak dziadek przyglądał się ptakom, które zataczały koła, wykonywały nagłe zwroty, to nurkowały, to prawie się zatrzymywały, by za chwilkę tuż nad ich głowami przelecieć z piskiem, z szybkością błyskawicy, z pełną energią, bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru, pragnienia, przewidywania, czy jakichś jawnych, czy ukrytych intencji, czy zasad. Wnuczek, tak jak dziadek, po chwili obserwacji, był już podekscytowany. Czuł, że to on tam szybuje, wykonuje te zakręty, bawi się z nimi na całego, bez żadnej kontroli, bez żadnych zahamowań, marginesu bezpieczeństwa. Lot tych ptaków był pełen przygód, pełen radości i takie samo było ich obserwowanie.
Gdy dziadek zauważył, że wnuczek poczuł się szczęśliwy, zaczął swą opowieść.

Śmierć po raz pierwszy

Gdzieś bardzo daleko stąd i bardzo dawno temu, mały, może 10 letni chłopiec stał z procą w rękach i płakał. Wysoko nad jego głową przebiegały druty linii elektrycznej, a na nich siedziało kilkanaście ptaków, wszystkie mu się przyglądały, a on czuł się winny.
Chłopak uczył się strzelać. Miał kieszeń wypchaną kamykami, co chwilę sięgał do niej dłonią wyciągając pojedyncze pociski. Zakładał je na kawałek skóry umieszczony pomiędzy dwoma gumowymi sznurkami rozpiętymi na małych widełkach zrobionych z gałązki bzu. Wystrzeliwał kamyki to w górę, w stronę chmur i słońca, to w dal, w stronę pobliskich łąk. Celował to w drewniane słupy z drutami elektrycznymi, to do drzew, to do liści łopianu, w kolczaste kulki ostów lub w łodygi pokrzyw. Za każdym razem obserwował lot kamyków; za każdym razem, oprócz tego jednego, jedynego strzału. Minutę temu wystrzelił przypadkowo do góry, a po chwili, u jego stóp, spadł czarno biały ptak. Na jego główce zauważył dużą kroplę krwi. Domyślił się, że to jego przypadkowy strzał zabił tego ptaka. Spojrzał to na trzymanego w rękach martwego ptaka, to na siedzących na drutach jego towarzyszy i ujrzał w ich oczach zarzut popełnienia strasznej zbrodni. Wszystkie ptaki przyglądały się mu uważnie, a on nie mógł nic zrobić. Nie mógł już go uratować, nie mógł uciec, bo świadkowie i tak na niego patrzyli, a w jego dłoni tkwiło jeszcze narzędzie przy pomocy, którego to zrobił. Zapłakało biedne serce chłopaka. Poczuł się źle. Odrzucił procę i postanowił już nigdy żadnemu zwierzęciu nie zrobić krzywdy.

Następnego dnia, gdy poszedł na swoją ulubioną łąkę, usiadł na trawie nad rzeczką, ujrzał czarno-białe ptaki w locie. Latały bardzo szybko, znacznie szybciej niż inne ptaki. Uganiały się po niebie za czymś, co nie było widoczne. Chłopak rozpoznał w tych ptakach te, które dzień wcześniej był świadkami jego czynu. Od tej pory często przyglądał się jak latają. Obserwował ich lot, gdzie mieszkają, ich zwyczaje. Zawsze, gdy się z nimi spotykał na łące, gdy widział je szybujące szybko nad dachami domów, czy latające tuż nad ziemią, przepraszał je za śmierć jednego z nich. 
     
Ich latanie, to nie była praca, czy jakieś rutynowe zajęcie w poszukiwaniu jedzenia, to była zabawa - one zawsze się bawiły.

To wtedy na łące,  po raz pierwszy w życiu, zaczął marzyć: chciałby latać, latać tak szybko jak one. Chciałby patrzeć na świat z góry, widzieć to co one widzą. Chciałby ciągle się bawić, być radosnym bez powodu - tak jak one. Wtedy nie miał powodu by się cieszyć, wręcz przeciwnie, te chwile na łące, obserwowanie jaskółek na niebie, to jedyne chwile, gdy się uśmiechał, czuł się szczęśliwy. W domu i na podwórku był strach.

Chciałby nie męczyć się i móc od rana do wieczora biegać, latać - być tak wolnym jak one. Chciałby być wolnym i  … się nie bać.

Wtedy jeszcze nie wiedział, czym jest entuzjazm, radość, czym jest wolność, czym jest spontaniczność, nie wiedział też czym jest miłość. Nie potrafił tego wszystkiego nazwać, ale właśnie tego pragnął. Przez następne lata właśnie tego się uczył od obserwowanych ptaków. Uczył się radować najprostszymi czynnościami, oddychaniem, marszem, biegiem. Uczył się od nich odważnego lotu. Tak, to od nich uczył się spoglądać tylko do najbliższego zakrętu.

Tak długo przepraszał i prosił jaskółki o wybaczenie, aż nauczył się przepraszać, prosić o wybaczenie i nauczył się wybaczać tak, jak jemu wybaczono. Jaskółki zostały jego przyjaciółkami na całe życie. On dla nich też.
Poczuł ulgę. W domu i na podwórku również.


Cisza niezrozumienia.

Chłopak dorastał, lecz jaskółki się nie zmieniały. Ciągle robiły to samo i ciągle były radosne. Odwiedzał codziennie łąkę. Przez pół roku spotykał tam swoje przyjaciółki. Zapragnął, by na tej łące pojawił się ktoś jeszcze – kobieta.
Kobieta się pojawiła, lecz łąki nie odwiedziła nigdy, nie chciała też przyjaźni z jego przyjaciółmi.
Chłopak nie zastanawiał się nad tym co za zakrętem, ona wymagała, by wiedział. Gdy starał się i wprowadzał tę wiedzę w życie, nie było lepiej. Ona była  już za kolejnymi zakrętami.
W końcu nastała dziwna cisza – cisza niezrozumienia - wiele słów wypowiedzianych na próżno i jeszcze więcej niemożliwych do wypowiedzenia.
Nie potrafił się zmienić i ciągle gonić tam, gdzie nie było radości.

Pewnego dnia jaskółki odleciały, wtedy się poddał, bo zrozumiał, że nie można się przeciwstawiać życiu, naturze, sobie, tak jak nie przeciwstawiają się jego ulubione ptaki. Opustoszała łąka, również ta wewnątrz niego. Aż do wiosny zniknęła radość.

Powrót wiosny jesienią

Postanowił coś zmienić, bo czuł się winny. Po raz drugi w życiu czuł się winny. Tym razem wybaczenie innym i sobie, to było trochę za mało. Czekała go inna zmiana – jaka? Nie wiedział. Czekał więc. Znów obserwował niebo i swoich szybkich i zwinnych przyjaciół.  

Pewnego dnia odkrył to. Obserwował jaskółki, a jakiś głos wewnątrz niego mówił mu: Odwróć kierunek! Odwróć kierunek!
I zmienił kierunek: Zamiast do siebie – od siebie.
Na początku nie wychodziło. Za bardzo się starał, lecz gdy zaczął się tym bawić, wtedy wszystko się zmieniło. Wtedy jesienią przyszła wiosna, a wraz z nią radość. Od tej pory wystarczyło być, a pojawiali się ludzie, przyjaźnie, wiele dobrych rzeczy. – tu dziadek spojrzał na wnuczka, bo poczuł, iż ten chce o coś zapytać, ale nie śmie przerywać. Domyślił się jednak czego wnuczek nie rozumie, więc podpowiedział:
- Zamiast brać, zaczął dawać. Otworzył gdzieś wewnątrz siebie, gdzieś w okolicy serca, takie małe nasionko z ukrytą w nim energią. A ono zaczęło rosnąć, kwitnąć, świecić jasnym światłem. Rozumiesz mój drogi o czym mówię?
- Tak dziadku, teraz wiem, co masz na myśli. – odpowiedział wnuczek. Dziadek kontynuował:

- Gdy poobserwował jaskółki, one to potwierdziły, wszystko inne wokół też. To był właściwy kierunek. Teraz wiedział skąd w nich taka radość. To było przełomowe odkrycie.

Z miłości będziemy sądzeni pod koniec życia, mawiał pewien święty, lecz sądzimy też sami siebie na co dzień. Nasz smutek oznacza, iż nie dzielimy się w tej właśnie chwili miłością z nikim. Jeśli o tym wiesz to trzeba to zmienić. – powtarzał sobie często od tej pory. Zauważył też, że ten kierunek strumienia energii miłości jest bardzo ważny i właściwy, odmienia nasze życie i to na zawsze. Zaczynamy wtedy siebie cenić, inni zaczynają nas cenić. Tak, dawanie miłości to źródło radości. Jaskółki obdarowują miłością, stąd tyle w nich entuzjazmu, zabawy.  

Dzięki nim to odkrył. Szkoda tylko, że czekał na nie pół życia, lecz wkrótce i tego przestał żałować, bo tak jak jaskółki nie potrafią latać do tyłu, tak i rzeka jego życia nie mogła zawrócić.

Jerzyki i zupełnie inna cisza

Pewnego dnia usiadł naprzeciwko jakiejś kobiety i dzięki niej odkrył jerzyki. Opowiedział jej o jaskółkach, a ona jemu o swoich ulubionych ptakach i zaczęli je wspólnie obserwować. To im wystarczało. Siedzieli na ławce i obserwowali. Mimo, że używali niewielu słów, rozumieli wiele: siebie, ona jego, on ją, ich ptaki i świat wokół. Nie musiał jej pytać czy odwiedzi jego łąkę, czy polubi jego przyjaciół, ona też nie zadawała mu wielu pytań.

Proza życia

- Dziadku, czy on ją pokochał? – zapytał wnuczek.
- Tak.
- To powiedz, dlaczego nie byli razem?
- Ona kochała wolność, a on tę wolność szanował, bo wiedział od jaskółek czym jest wolność.
- Cierpiał?
- Tak, na początku ćwiczył swoją tęsknotę, ale wraz z jego miłością rosła cierpliwość, wytrwałość i akceptacja. Tęsknota była niebosiężna jak Himalaje, lecz jego miłość tak głęboka i wielka jak ocean, więc wytrwał. Miał jej tyle do powiedzenia, tyle do wyśpiewania, wytańczenia i wyrecytowania, lecz gdy się z nią widział, trwali w ciszy. Siedzieli na ławce nad jeziorem, spacerowali w lesie, czy brzegiem morza, chodzili po górach, obserwowali jerzyki i jaskółki. Trzymał ją za rękę, zaglądał jej w oczy i cieszył się tym, że jest blisko.

Później - jak jerzyki i jaskółki – odlatywali, każde w swoją stronę, lecz radość trwała. Czuł bliskość jej serca, mimo że dzieliły ich kilometry, czasem morza i góry, dzielił ich czas i mimo to, taka bliskość wystarczała. Nigdy jemu nie powiedziała, że go kocha, wcale tego nie potrzebował słyszeć, a ona nie potrzebowała mówić.
Ona nie musiała mówić co ją cieszy i dlaczego. On to czuł.

Tak, miłość to cisza zrozumienia. Nie musiał jej mówić, że kocha kwiaty, dlaczego obserwuje jaskółki. Nie musiał tłumaczyć, że nie ma na świecie rzeczy, których by nienawidził. Ona też. Nie musieli się starać, by pokazywać siebie z jak najlepszej strony, udowadniać swoją wartość. Cieszył się jej istnieniem, ona jego. Raz, czy dwa tylko zapytała, czy jej nie opuści. Zapewnił, że nie mógłby, bo wiąże go z nią niewidzialna nić. 
Na początku w jej życiu było wiele niepokoju. Uspokajała ją jego cisza, wspólne obserwowanie ptaków i drogi do najbliższego zakrętu. Gdy nauczyła się tego od niego od tej pory przeważała już radość. 

To wszystko. Taka była proza ich życia. Opisywała i wypełniała ją cisza ich serc. Była bardzo wymowna, wystarczała za słowa, muzykę, taniec, obraz i poezję.  

Śmierć po raz drugi

- Dziadku, czy ona umarła pierwsza? I co wtedy? Ja on to przeżył?
- Ona została w nim, we wszystkim co go otaczało, a przede wszystkim w sercu. Tyle razy odlatywała jak jaskółka, więc ten ostateczny odlot nie był wcale inny. Może trochę dłuższy i dalszy, lecz on czuł, że ona trwa i będzie trwała – ona nadal istnieje. Nie ma jej ciała, lecz pozostała po  niej miłość, a miłość to radość, więc nie cierpiał. Mimo, że obraz pustej ławki i kwiatów na niej wracał do niego od czasu do czasu, mimo, że sam siadał tam przynajmniej raz do roku i obserwował cichą taflę jeziora, ptaki, drzewa, to czuł, że tak naprawdę się nic nie zmieniło.

Zresztą zauważ, gdy dobrze patrzysz, gdy patrzysz głębiej – sercem, to to dostrzegasz – czujesz, że śmierć niczego nie zabiera, że nic nie przemija.

Trudno to pojąć, ty jesteś mały i nie doświadczyłeś jeszcze wielu rzeczy, lecz na pewno doświadczysz. Wiem, bo mimo, że masz niewiele lat, to potrafisz kochać. Widzę jak patrzysz na drzewa, na jerzyki i jaskółki i widzę jak one patrzą na ciebie. Nie możesz tego ukryć. Czuję to. Mówię to tobie, bo czuję, że rozumiesz. Wiesz – czujesz czym jest cisza, czym jest przyjaźń, miłość, czym jest wolność.
Tak, jesteś mały, a już tak dużo rozumiesz, bo  … czujesz, bo liczy się nie wiedza, to co wiesz, lecz to co czujesz. Jeśli czujesz, to wiesz czym jest życie. – dokończył dziadek.

Obaj leżeli po tych słowach może godzinę, może dwie. Nie padło w tym czasie żadne słowo. Popijali wodę, jedli owoce i obserwowali jerzyki i jaskółki. Dziadek na chwilkę zasnął.

Chłopak zastanawiał się nie nad tym, z czym wiąże go niewidzialna nić, o której mówił dziadek, lecz z czym go nie łączy. Czuł, że nie ma niczego takiego. Stąd chyba u niego taka wytrwałość, stąd umiłowanie słuchania i obserwowania. Stąd tyle radości z każdego kroku, z każdej czynności i bezczynności.

To nie nauka

-  Dziadku, czego jeszcze można się nauczyć od jaskółek? – pytał dalej malec.
Jerzyki i jaskółki nie mogą nauczyć cię niczego, pokażą tylko kim jesteś. Czy jaskółka może udawać bociana? Nie, ty też nie możesz być ani jednym ani drugim, musisz być sobą, musisz to odkryć, a później żyć zgodnie z tą prawdą.

Mogą pozwolić ci szybciej dojrzeć, pozwolą by się szybciej zacząć śmiać ze swoich problemów, ze społeczeństwa, z polityki, szkoły, z pieniędzy, z wychowywania dzieci ...
- Dziadku, ty się śmiejesz z wychowywania dzieci? – zdziwił się wnuczek.

- Tak, bo zrozumiałem to, co kiedyś - dawno temu - powiedział poeta, że dzieciom możemy dać miłość, lecz myśli naszych dać nie możemy i nie sprawimy, by stały się takie jak my. Więc po co je wychowywać? Czy ja ciebie wychowuję? Razem obserwujemy jaskółki – to wszystko. – uśmiechnęli się w jednej chwili, dziadek i wnuczek, a on kontynuował wcześniej zaczętą myśl:

- To co dzisiaj jest dla ciebie wielkim problemem, kiedyś będzie śmieszne, może już jutro takie będzie, lub nawet dzisiaj wieczorem. Gdy się dorasta wyrasta się ze swoich problemów. Dzisiaj gdyby na nowo się pojawiły moje, śmiałbym się z nich.
  
Dzisiaj wszystko co jest dla wielu ważne, ogromne, to przede wszystkim to, co sami stworzyli. Góry są wielkie, oceany też, i one są takie dla wszystkich, natomiast problemy, te same sprawy, dla jednych urosły, dla mnie zmalały. Nawet śmierć jest czymś czego się nie boję. Bo czego miałbym się bać. Nie bałem się młodości, dojrzałości, czemu miałbym bać się starości. Ona jest piękna, jest w niej tyle piękna, bo powoli staje się bramą a nie kresem wszystkiego. 

Teraz rozumiem wiele z tego, co było do tej pory niezrozumiałe, teraz rozumiem dlaczego w życiu pojawiają się jaskółki i jerzyki, te a nie inne kobiety, łąka, drzewa, kwiaty, góry, wielkie góry problemów. To wszystko sprawia, że dorastasz, a dorastanie sprawia radość. Dorastanie to jak zdobywanie górskich szczytów, więcej - to jak opanowanie sztuki latania z jerzykami.

- Mój drogi, a czy mógłbyś mi powiedzieć, co zrozumiałeś ty obserwując dziś jerzyki razem ze mną? – zapytał dziadek.
- Bawić się tak jak ścigają się jerzyki – to ma sens. – odpowiedział chłopiec po chwili zastanowienia, a dziadek dokończył:
- Tak, kiedyś przyszła mi taka sama myśl, niestety dużo później to zrozumiałem niż ty. Ściganie się za pieniędzmi, znaczeniem, stanowiskami, prestiżem, rzeczami nie ma absolutnie żadnego sensu. Tylko zabawa w ściganie się ma sens. 

Powiedz mi co jeszcze zrozumiałeś?
Wnuczek znowu się zastanawiał chwilkę i w końcu powiedział:
- Próba zmieniania ludzi – nie ma sensu. Lecz tego się dowiedziałem od ciebie, dziadku. Możesz mi powiedzieć dlaczego nie ma sensu zmienianie ludzi i skąd to wiesz?
- To, mój drogi, wiem z doświadczenia, bo nikt i nic do nas nie należy, nikomu i niczemu nie możemy dać niczego, myśli, słów, rzeczy, możemy dać jedynie naszą miłość. Nie możemy nikogo zmienić, poza sobą samym. Jerzyki i jaskółki nikogo i niczego nie zmieniają. Uczą swoje dzieci latania, a reszta ich nauki to życie. Mimo tego, że przez miliony lat, nie zbudowały żadnej wieży, żadnego pałacu, żadnej drogi, nie posadziły żadnego lasu, są szczęśliwe. Nie orzą, nie zbierają, a żyją dostatnio. Latają z entuzjazmem, cieszą oczy, serca, dają z siebie tyle, ile mogą dać – siebie. Wszystkie nasze spotkania, miłości służą tak naprawdę jednemu – poznaniu siebie. Poznając siebie, poznajesz wszystko.

Gdy to zrozumiałem, przestałem zabiegać o to, by zmieniać, ale sam też zyskałem wolność, bo przestałem stawać się takim jak ktoś to sobie zaprojektował i przestałem dążyć do tego, by stać się tak jak inni. Zdałem sobie z tego sprawę pewnego burzliwego dnia i od tej pory mój marsz, to wspinaczka pełna radości i coraz to nowe, piękne widoki. Od tamtej pory nie potrzebuję już skrzydeł, by latać.

Starzec zamilkł. Patrzył długo w niebo, patrzył na ptaki i w końcu powiedział:
- Pamiętaj mój drogi chłopcze, że i ja nie chcę cię niczego nauczyć, nie chcę ci przekazać żadnej wiedzy, żadnej prawdy, żadnej mądrości, żadnej mojej mądrości, chciałem ci tylko pokazać skąd mądrość przychodzi – z obserwowania, lecz to ty sam musisz ją odkryć. Ja obserwowałem jaskółki i jerzyki, bo je pokochałem, ty – być może - znajdziesz swoje własne źródło, znajdziesz nasionko ukryte w tobie. Szukaj, aż znajdziesz. Na pewno tego nie przegapisz, bo temu odkryciu zawsze towarzyszy radość, trwała, bezgraniczna. Ona jest i kwiatem, i owocem. Gdy ją znajdziesz nic nie będzie straszne, nic. Nawet śmierć.
 
Obaj, starzec i mały chłopiec, leżeli tak do końca dnia, obserwując niebo, jaskółki, jerzyki, chmury. Nic się nie zmieniło. Ptaki, chmury, słońce zmieniły swoje miejsce na niebie, lecz pozostały takie same. Jedynie w tych dwóch wytrwałych obserwatorach dużo się zmieniło.


Piotr Kiewra  

wtorek, 25 marca 2014

Dwie drogi

Na szczycie wzgórza stał stary człowiek. Od wielu lat wchodził tu każdego ranka, wchodził też w środku i końcu dnia. Oglądał stąd wschody słońca, podziwiał dzień w jego pełni, oraz gdy się kończył, gdy znikało ono za horyzontem, gdy na miejsce dnia nadchodziła noc.

Przychodził tu nie tylko w pogodne dni, przychodził tu zawsze.
Tu przemawiały do niego: słońce, księżyc, gwiazdy, chmury, deszcz, tu rozmawiał z wiatrem.

Dzisiaj stał tu już przed świtem, a gdy słońce wychyliło się zza widnokręgu ujrzało łzę na jego obliczu. Słoneczne światło przeniknęło tę kroplę i rozświetliło ją tęczą.
W ten sposób doceniło starego człowieka, jego uczucie, jego zachwyt pięknem tego świata.

Długo stał człowiek na wzgórzu i cieszył się wszystkim co widział - od bezkresnej dali, od pustki nieba, po kurz i trawę pod swoimi stopami.

Wtedy zbudził się wiatr, potrząsnął źdźbłami traw strącając z nich poranną rosę, poruszył gałązkami krzewów, ubraniem starego człowieka, zajrzał mu w oczy, w serce … i zadziwiony wysuszył łzy na jego policzkach.

 Stary człowiek poczuł to tchnienie wiatru, uniósł ramiona w bok - jakby szykując się do lotu, a gdy zamknął oczy - poleciał. Szybował nad wzgórzem, wśród chmur, nad lasami i górami, oceanem, aż po krańce świata. Poleciał jeszcze dalej, minął słońce, by wśród gwiazd szukać krańców Wszechświata. Nie znalazł, więc szybko powrócił, osiadł  na wzgórzu, otworzył oczy i powiedział do wiatru:

- Wietrze, gdy uniosłem ręce zobaczyłem dwie drogi: jedną, którą wyznaczały moje ręce. Na tej drodze widziałem wielu ludzi, lecz nie widziałem siebie. Poleciałem daleko wzdłuż tej drogi, nad tymi tłumami, znalazłem jej początek i znalazłem jej koniec.
Drugą drogę wyznaczała cała reszta mego ciała. Ta wiodła pod górę. Na niej nie było nikogo, tylko ja. Poleciałem tą drogą, ale w żadnym kierunku nie mogłem znaleźć jej początku i końca. 

Wietrze, opowiedz mi o tych drogach!

Odpowiedział mu wiatr:
- Tak, odkryłeś dwie drogi życia. Możesz – jak każdy - wybrać tę, którą podążysz.
Na pierwszą drogę patrzysz, lecz nie widzisz, słuchasz dźwięków poruszających się nią tłumów, lecz nie słyszysz tego co istotne. 

Ta droga cię nie uczy, przegapiasz znaki, bo już jesteś wyobraźnią za następnym zakrętem, za kolejnym i za kolejnym. Myślisz: - Tam - przede mną - moje szczęście … a może tam, za kilkoma zakrętami z tyłu. W ten sposób miotasz się między przyszłością a przeszłością, projektujesz swoje nieszczęścia, myślisz że żyjesz, lecz tam są tylko twoje myśli, nie ma ciebie.

To droga rozumu, logiki, kalkulacji, wiedzy z książek, a nie z życiowych doświadczeń, bo na te brakuje czasu lub odwagi. To droga wspomnień, marzeń, planów, wizji, projekcji, pragnień, oczekiwań, a ponieważ to jednocześnie droga niewiary, droga wątpienia – to smutna droga, radość pojawia się tu chwilowo – w zabawie. To te chwilowe przyjemności oraz cały pozostały ból i cierpienie niektórzy nazywają życiem.
Tę drogę bezwzględnie zamyka czas. Zaczyna się w chwili narodzin, a kończy śmiercią. 
Tutaj odmierzasz odległości, odliczasz dni i lata. Tutaj się czeka - marzy o przyszłości, gdy jest się młodym, albo ucieka w przeszłość, gdy nadejdzie starość. Zamykasz się w klatce i cały czas oglądasz jej ograniczenia.

Idąc tą drogą poznajesz  świat – szukasz, lecz nie znajdujesz, bo granicą tego poznania są granice świata, a im bardziej poznajesz, im więcej wiesz, tym mniej rozumiesz.

To wędrówka pełna napięć i walki. Towarzyszem w tej wędrówce strach. Boisz się bramy zamykającej tę drogę, bo na niej wszystko się kończy. Boisz się życia bo ono cię do niej prowadzi.

Być może wędrując osiągasz, zdobywasz, wywalczasz: sukcesy, szacunek innych ludzi, wiedzę, rzeczy, tytuły, ordery, stanowiska, lecz tego wszystkiego nie możesz ze sobą zabrać. W chwili śmierci – przed uchem igielnym - pozostawiasz cały twój dobytek, wszystko co znalazłeś,  zdobyłeś, nagromadziłeś, na co zapracowałeś. Wszystko przepada. Ani jedno wspomnienie, ani jedna drobinka, jedno ziarenko kurzu nie może zostać zabrane. Nic.  Nawet pamięć po tobie rozwieje wiatr.

Jeśli tak żyjesz, nie stajesz się dojrzały - nie możesz zrozumieć siebie, więc nie możesz zrozumieć życia, świata, ludzi.

Lecz jest też inna droga. Na niej brama – jest nią miłość. 
Towarzyszami w tej drodze: ufność i wolność, przewodnikiem radość. 
Tu nie szukasz, a znajdujesz, nigdzie nie podążasz, wszystko przychodzi samo. 
To jest droga rozwoju, poznania – zrozumienia - odkrycia siebie, a wszystko co odkryjesz pozostaje z tobą na zawsze. 
Odkrywając siebie poznajesz wszechświat, ten rodzaj poznania nie ma granic. 
To trudna droga i jest drogą dla odważnych, bo na tej drodze jesteś sam.
 Tu musisz być obecny, bo tylko twoje doświadczenie się liczy.  

Po to masz życie, by wybrać drogę. 

Tym są te dwie drogi.

Witam cię, witam wędrowcze! Właśnie znalazłeś się w wieczności. Twoja radość cię tu przyprowadziła. – zakończył wiatr i wraz ze starym człowiekiem pobiegł ku bezkresom na spotkanie nieznanego.  

Piotr Kiewra z inspiracji Osho „Dojrzałość”

sobota, 22 marca 2014

Bieg, który ukoił ból

Julia usiadła na swojej ulubionej ławce wśród żółtych tulipanów. Miejski park zapełniał się zawsze, gdy dopisywała pogoda, lecz ona przychodziła tu w każdą pogodę, nawet w deszczu. Park wtedy był pusty – tylko ona – samotna, starsza pani pod parasolem. 

Gdy wszyscy siedzieli w domu, czekali na słońce, wtedy jej parasol dudnił deszczem, szumiały nim liście drzew, płakały jej ulubione kwiaty, jego łzy spływały po parkowych krzewach oraz trawie, a ona spacerowała, rozmyślała, wspominała. Świat w deszczu się zmniejszał, dla niej stawał się bardziej przytulny, bliższy. 

Dlatego tu przychodziła. Bywało, że odsuwała na bok parasol, a wtedy krople spływały po włosach, czole i policzkach. Wśród tych kropel ukrywała swoje własne łzy.

Lubiła przyglądać bawiącym się tu dzieciom, spacerującym parom oraz ludziom biegającym alejkami.

Dzisiaj też od dłuższego czasu przyglądała się dziewczynie, która truchtała wokół parkowego stawku. Zobaczyła w niej swoją własną młodość. Dawno temu, biegała tak jak ona. Biegała uliczkami miasta, ścieżką nad jezioro, lub w parku. Biegała w słońcu, lecz najbardziej lubiła biegać w deszczu. Zawsze sprawiało jej to radość.

Kobieta przebiegła obok ławeczki już któryś raz, teraz jednak staruszka zauważyła, że dziewczyna płacze. Biegnie i płacze. No i ona zapłakała, bowiem przypomniała sobie swój bieg ze łzami w oczach, kilkadziesiąt lat temu.
Powrót myślą do tamtych chwil sprawił, że łzy popłynęły strugą. Po kilku chwilach płacz zamienił się prawie w szloch. Ukryła twarz w dłoniach i trwała tak nie widząc świata całe minuty. W pewnej chwili, tuż obok siebie usłyszała miły, lecz zaniepokojony głos:

- Proszę pani, czy coś się stało? Może potrzebuje pani pomocy?
Starsza pani potrząsnęła głową przecząco, a po chwili zdjęła dłonie i przez mocno zmrużone oczy ujrzała młodą kobietę w dresie z białą chusteczką w wyciągniętej dłoni. Powiedziała do niej:

- Nie, nic mi nie jest. Przypomniałam sobie coś ważnego z mego życia i rozpłakałam się. Gdy obserwowałam panią jak pani biegnie i płacze, przypomniał mi się mój bieg pełen łez, dawno, dawno temu.  

Młoda kobieta, otarła swoje własne łzy, podała drugą chusteczkę starszej pani i poprosiła:
- Czy może mi pani o tamtym biegu opowiedzieć? Czuję, że to może być dla mnie ważne. Proszę!

Obie zapłakane kobiety usiadły na ławce wśród żółtych tulipanów. Starsza z nich zaczęła swą opowieść.

- Dobrze dziecinko, opowiem ci, choć nie jest to dla mnie łatwe. To było dawno, dawno temu. Przez wiele lat usiłowałam wyrzucić to z pamięci, lecz im bardziej się starałam, tym silniej dokuczał mi ból.

Tamtego dnia, po raz ostatni spotkałam się ze swoim przyjacielem. Gdy się rozstaliśmy pobiegłam do lasu, po prostu biegłam przed siebie. Poczułam się winna, było mi ciężko, bardzo, bardzo ciężko. Głęboki żal, smutek, płacz. Biegłam więc, biegłam i biegłam. Biegałam aż do nocy, przez wiele godzin. Ledwie wróciłam do domu. Ten bieg mi pomógł, bo w domu nie miałam już siły płakać. Wszystkie łzy wylałam w czasie biegu.

On był inny. Nie oczarował mnie, ale coś mnie w nim pociągało. Ja byłam jak wahadło, raz w lewo, raz w prawo, raz wielka radość, raz ogrom smutku. A on był cichy, tak cichy jak nasz ulubiony, milczący przyjaciel, wielki, stary dąb. Koił me smutki, mój ból, pomagał mi w mym samotnym tańcu wojownika, zawsze obok mnie, jak nie całym sobą, to duchem.

Naprawdę był inny, jak rak - zawsze maszerował do tyłu. Pod prąd w odniesieniu do tej wielkiej ludzkiej rzeki, lecz wraz z prądem rzeki życia. Płynął cicho, nie walczył o mnie z innymi, lecz walczył dla mnie, oddawał mi wszystko co miał, oddał całego siebie. Poddał się życiu i poddał się dla mnie. Świat dla niego nie istniał, istniałam tylko ja, siebie nie zauważał, niczego dla siebie nie chciał.

Lecz ja go nie przyjęłam. Mówiłam sobie: nie kocham go. Myślałam, że go unieszczęśliwię. Cały czas sobie powtarzałam, że ten dla mnie jeszcze się nie urodził i w to wierzyłam. Bałam się zaangażować. Miałam wielu adoratorów, oni kręcili się koło mnie, lecz on nie współzawodniczył o mnie. Zawsze usuwał  się gdzieś na bok. I cierpliwie czekał. 

Naprawdę był bardzo cierpliwy. Jego miłość kapała kroplami, lała się wodospadem na kamień mego serca, a on czekał. Tęsknił, tęsknił, bardzo tęsknił i płakał, jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam o tym, lecz nie mogłam nic zrobić. Nic. Tak wtedy myślałam.

Rozmawialiśmy – najczęściej na odległość, nieraz po kilka godzin. Wspierał mnie, wierzył we mnie, a miałam w tamtym czasie wiele chwil słabości, wiele chwil smutku i wątpienia.

Wiele się od niego nauczyłam, bo był bardzo dojrzały, patrzył na wszystko bardzo głęboko, wnikał w naturę rzeczy, w jej istotę, tak samo przeniknął mnie do głębi. Znał mnie lepiej niż ja samą siebie.
Gdy nie spałam w nocy, gdy przeżywałam koszmary, smutki, to samo przeżywał i on. Nie mogłam uwierzyć, że on będąc daleko ode mnie, czuł co się we mnie dzieje, znał moje smutki, moje radości, moje niepokoje.

Pewnego dnia w jednej z naszych nocnych rozmów przez telefon, powiedział, iż on czuje, że ja go kocham, lecz w tej chwili nie wiem czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość. Kiedyś to odkryję, lecz może mi to zając bardzo dużo czasu, lecz by to się stało, on musi zniknąć z mojego życia.

I pewnego dnia zniknął. Powiedział mi, że zrozumiał, że żebrze o moją miłość, że nie chce być dla mnie ciężarem.

Gdy go zabrakło, uświadomiłam sobie kim jest najlepszy przyjaciel. A on był najlepszym przyjacielem. Gdy odchodził, powiedział że nadal jest moim najlepszym przyjacielem, lecz przyjaciel nie może mi blokować drogi do szczęścia, że nie może być nadal u mego boku, że musi odejść, że musi odpłynąć z rzeką życia w siną dal, by dać mi przestrzeń na szczęście, które do mnie zawita. Powiedział, że on w to wierzy.

Płakałam, bo tak myślałam – straciłam przyjaciela. Cierpiałam, lecz z czasem pogodziłam się z tym. Przyzwyczaiłam się do godzin i dni bez niego. 

Dużo później zdałam sobie sprawę jak on  musiał cierpieć, byłam jego przyjaciółką owszem, lecz on mnie kochał, kochał jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam, że zawsze mnie będzie kochał, pewnie kocha do dziś i wiem jak mu trudno, gdy jego miłość jest daleko.

Kiedyś, wiele lat później, spotkałam go gdzieś przypadkiem. Wypytałam jak mu się powodzi, on mi odpowiedział, że jest już innym człowiekiem, że już nie czeka, że już nie czuje się samotny, że – powiedział to śmiejąc się głośno: „wreszcie nie czuję się żebrakiem”.

Spojrzałam w jego oczy, gdy wniknęłam w nie głębiej, znalazłam w nich to samo co kiedyś, wielką miłość, lecz nie było w nich żadnej prośby, żadnego oczekiwania, żadnej propozycji spotkania się, spędzenia wspólnie czasu.

Pewnie się zastanawiał wtedy czy już zrozumiałam, lecz nie zauważył niczego co by to potwierdzało, więc zamilkł, posmutniał. Wtedy widziałam go ostatni raz.

Tak, on był już zupełne innym mężczyzną, nigdy wcześniej nie znałam kogoś kto choć w jakiejś części byłby podobny do niego.

Przez następne dni, miesiące, lata, myślałam  o nim i zastanawiałam się co ja czuję. Gdy stawałam się coraz dojrzalsza, gdy życie przeplatane słonecznymi i deszczowymi dniami sprawiało, że rozumiałam coraz więcej, pewnego dnia odkryłam czym jest miłość.  I od tego dnia zapragnęłam mu o tym powiedzieć.
Tylko tego chciałam: spotkać się z nim i opowiedzieć mu o swoim odkryciu. To nieważne, że minęło od naszego rozstania kilkadziesiąt lat, nieważne, że prawdopodobnie nasze życie nie potrwa już długo, nieważne, że nie będziemy razem teraz, tak jak nie byliśmy kiedyś, ważne, by on wiedział co czuję.

Dzisiaj tęsknię do tej jego ciszy, tęsknię do tej inności, do jego głębi, do jego umiłowania natury, rozmów z drzewami, do jego opowieści o górach, do jego oczu zapatrzonych we mnie, do jego tęsknoty, do jego wiary we mnie, do jego czułych słów i opowiadań o miłości. Dzisiaj tak tęsknię do niego, jak on wtedy do mnie … - starsza pani nie skończyła. Wiele jeszcze chciała powiedzieć, lecz głos jej uwiązł. Z trudem powstrzymała też łzy. Poczuła, że za dużo wspomnień jak na jeden dzień, więc skierowała uwagę na swoją rozmówczynię:

- A u ciebie, młoda niewiasto, co cię skłoniło do płaczu, jaki to smutek wylewasz ze łzami, jaki to ból koisz swym biegiem? – zapytała starsza pani, całkiem już spokojna, wręcz pogodna.

- Nie uwierzy pani, rozstałam się ze swoim przyjacielem, lecz to co teraz usłyszałam bardzo mi pomogło, zrozumiałam wiele. Bardzo dziękuję. Spotkanie pani, uchroniło mnie przed popełnieniem największej życiowej pomyłki. Dziękuję! – powiedziała młoda kobieta w dresie. Przytuliła starszą panią z wdzięcznością i ruszyła energicznym biegiem w stronę domu.

Julia długo jeszcze patrzyła za biegnącą kobietą, aż ta znikła, a w myślach powtarzała: - Tak, spiesz się! Odkryłaś, że kochasz, biegnij więc teraz szybko, byś nie musiała przez całe życie biegać i koić swojego bólu, byś nie musiała czekać aż deszcz ukryje twoje łzy. Biegnij dziecinko, spiesz się, spiesz …



Piotr Kiewra 

piątek, 14 marca 2014

Bezkres

 Był letni, pogodny świt. Gdy dwoje przyjaciół, mężczyzna i kobieta, postawili pierwsze kroki na górskiej ścieżce, słońce nie oświetlało jeszcze widocznych stąd wierzchołków, smreków i jodeł.
Wschód słońca to piękne, duchowe przeżycie, lecz tu w górach jest wyjątkowe. Dlatego zjednoczyli się w duchu z lasem, ze ścieżką, z górami, by oczekiwać nowych odkryć.

Szli w milczeniu. Nie rozmawiali, bo czuli, że tajemnice odkrywa się bez myśli i słów, a przyniesie je i odkryje samo życie. Wystarczy obserwować.

– Pewnie światło dnia pozwoli ujrzeć coś ważnego, coś co nas zmieni, doda nam mądrości. – tak pomyślało tych dwoje poszukiwaczy otwartych na spotkanie nieznanego.

Wokół panowała głęboka cisza, tylko ptaki swoim śpiewem dodawały jej głębi. Spał jeszcze wiatr, drzewa, spały chmury schowane gdzieś za lasami, za górami. Pod butami wolno odmierzanych kroków chrzęścił żwir, to sprzyjało medytacyjnemu nastrojowi, tak samo jak sprzyjały temu ich głębokie, miarowe oddechy.

Gdy doszli do schroniska, tutaj pod słupem z tabliczkami kierującymi na szlaki, ona zapytała: - Mój drogi przyjacielu, dokąd dzisiaj idziemy? O czym mi dzisiaj opowiesz, o czym opowiedzą nam góry?
On jej odpowiedział pytaniem: - Czuję, że chcesz mnie o coś poprosić,  czy tak?
- Tak. Opowiedz mi o przyjaźni! O przyjaźni i o … miłości. – poprosiła.
- Dobrze. – zgodził się. Spojrzał na tabliczki wskazujące szlaki i natychmiast podążył myślą na każdy z nich. Znał je wszystkie. Najdłużej zatrzymał się przy tabliczce z żółtym kolorem. W końcu powiedział:
- Pójdziemy na Krzyżne, to dobry szlak, bo tam jest odpowiedni kontrast.
- Kontrast? – zapytała.
- Tak, pokażę ci kontrast. – odpowiedział tajemniczo.

Ruszyli. Przeszli przez las, później przez potok, a gdy weszli na wzgórza porośnięte kosodrzewiną sięgającą im do barków, ona powiedziała:
- Widzę kosówkową „łąkę”, widzę gdzieniegdzie limby. Te krzewy są jak owce, a sosny to pasterze w środku stada.  Tak, to baca i juhasi otoczeni wielkim stadem owieczek. To pasterze i owce, albo … morze, zielone morze.
–  Tak, to zielone morze. A tam dalej - widzisz te szare przestrzenie? To w morzu kosówek pojawiają się wyspy. To głazy, które tworzyły kiedyś okoliczne szczyty. Czy słyszysz szum, bulgotanie? To gdzieś głęboko pod skałami, przelewają się fale morza, które tu widzisz. Z tym, że tu jest odwrotnie, fale są w głębinach, nie na powierzchni. Tu wszystko jest inne, pełne tajemnic, a mimo monotonii, pełne piękna. – szeptał do niej z uśmiechem.

Stopniowo zielone morze kosówek przemieniało się w morze szarych kamieni. W pewnej chwili ona zaniepokojona zapytała: - Miałeś mi opowiedzieć o przyjaźni?
- Tak, opowiem ci, lecz teraz rozglądaj się uważnie. Ten szlak wymaga cierpliwości, jest żmudny, pełen zieleni, pełen błękitu nieba, lecz też pełen szarości. Samo życie. Zaufaj mi, to jest najlepszy szlak, by poczuć czym jest przyjaźń i czym jest miłość. Trzeba jednak go przejść od tej strony,  … i od przyjaźni trzeba zacząć. Zaufaj! – na koniec poprosił.

Szli więc dalej. Wyszli wcześnie, więc nie było tu jeszcze ludzi, pojawiło się już jednak słońce. Na razie samej jego tarczy nie było widać, oświetlało tylko okoliczne szczyty, dolina była w głębokim cieniu. Było cicho, prawie bezwietrznie, pod nogami szemrały niewidoczne potoki.

Gdy tak szli, ona powiedziała do niego:
- Cywilizacja została gdzieś daleko, zapomniałam o niej, zapomniałam też o czasie, czuję jakby go w ogóle nie było. Tylko ja i ty, dwie łódki, dwa samotne, białe żagle. Mam wrażenie, że płyniemy po tym zielonym i szarym morzu. Tam dalej widzę nieznane lądy, bezludne wyspy, niedotknięte ludzką stopą miejsca, a my jesteśmy tu, jesteśmy teraz. Lecz to morze jest dziwne - jest wzburzone, są tu fale, jest ich szum, lecz czuję się bezpiecznie, nie boję się, że utonę – pewnie dlatego, że ty tu jesteś.
On bez słów zgodził się z nią.  
W dali ukazało się  jeziorko. Po kilku minutach szli już jego brzegiem.  Ona zauważyła:
- Mamy kolejny kolor – czerwień. Tu jest cudownie. Jak się nazywa to miejsce?
- To „Czerwony stawek”, a jest czerwony od osadu na głazach. Chodź tam, zatrzymamy się po drugiej stronie jeziorka -  coś ciekawego zaobserwujemy. – zaproponował.
Gdy po chwili tam się znaleźli, ona od razu zauważyła:
 - „Łał”, ciekawe, stawek już nie jest czerwony, stał się błękitny. Patrzysz z jednej strony jest tak, patrzysz z innej strony – zupełnie inaczej. Tak jak w życiu, sporo iluzji. Nie zawsze to co widzisz, lub słyszysz, jest prawdą. Okazuje się, że ta ma różne oblicza, lecz jest jedna. Smutek przemienia się w radość, radość w smutek, nienawiść w miłość, noc w dzień, czerwień w błękit – tak jak tu, w  tym stawku. Wszystko jest jednym: to ten sam stawek, a jak go różnie postrzegamy, radość jest jedna, a jednak jak potrafi się zmieniać w nas samych. Ulegamy iluzjom, bo reagujemy na świat, na to co widzimy i słyszymy. Uzależniamy swoje emocje, odczuwanie, ale i postrzeganie prawdy, od czasu i miejsca, od naszych oczekiwań.
Jak wiele się można nauczyć od przyrody, z obserwacji świata, z obserwacji siebie. Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. - wyszeptała i cmoknęła swego przyjaciela w policzek.


Ruszyli nieco ostrzej pod górę. Co jakiś czas, gdzieś blisko,  słyszeli odgłosy świstaków, lecz nigdzie nie mogli ich wypatrzeć. Minęli ostatnie wyspy kosodrzewiny i od tej pory królowały tu dwa kolory, szarość skał i błękit nieba. Gdy po małej wspinaczce przeszli przez skalny grzebień, znaleźli się w zupełnie innej krainie, w szarej, kamiennej pustce, ze wszystkich stron zamkniętej wysokimi szczytami. Za plecami łagodnie, a przed nimi prawie pionowo  opadały z niebios skalne ściany.
Wreszcie ukazał się im cel wycieczki – Przełęcz Krzyżne.

Tutaj mężczyzna zwrócił się do swojej przyjaciółki: - Zatrzymajmy się chwilkę, chcę cię o coś zapytać: Powiedz mi, co widzisz? Jak się czujesz?
- Czuję się dziwnie. Jest tu pięknie, jest tak  „wysokogórsko”, lecz jest jakoś dziwnie. Czuję się zamknięta, mało tu … powietrza i … mało wolności.  – wyznała i uśmiechnęła się.

- Pamiętasz „Proroka”, tę część o przyjaźni? Khalil Gibran pyta w „Proroku”:
Kimże jest przyjaciel, jak nie odpowiedzią na to, czego ci trzeba?”  a dalej mówi:

„Jest podobny ziemi, którą uprawiasz z radością. Jest też i plonem, który zbierasz pełen dziękczynienia. Jest niby dom twój i ognisko twoje.
Do niego przecież głodny przychodzisz. Jego to szukasz, gdy pragniesz spokoju.”


A teraz słuchaj! Tak Khalil Gibran mówi o przyjacielu:  „jest jako górski szczyt najpełniej widziany z doliny.” Zapamiętajmy te słowa!

Możemy ruszać dalej. Teraz czas na … kontrast. – powiedział, znowu uśmiechnął się tajemniczo i ruszyli dalej w górę.
W czasie tej mozolnej wspinaczki po coraz bardziej stromej ścieżce, wpatrywali się w szczyt, w przyjaciela najpełniej widzianego z doliny.

Dosłownie kilka kroków przed przełęczą, mężczyzna zwrócił się do swojej przyjaciółki:
- Odwróć się na chwilkę. Poobserwuj, zapamiętaj to wrażenie! A teraz przygotuj się! Otwórz oczy, uszy, otwórz serce, duszę! Weź kilka głębokich oddechów i … chodź za mną!


Po chwili znaleźli się na przełęczy. Mężczyzna obserwował swoją przyjaciółkę, a ta .. oniemiała. On sam, mimo, że był tu już kilkukrotnie przeżywał to podobnie. Ledwo krył łzy ekstazy, natomiast ona ich nie kryła. Stała zachwycona z szeroko otwartymi oczami i chłonęła to co przed nią , pod nią i nad nią.

A on spoglądał na świat i na swoją przyjaciółkę i nie wiedział, które z tych zjawisk, który z tych cudów jest większy. Patrzył to na nią, to na to co ich otacza i pewnie patrzyłby tak wieczność całą, gdyby nie to, że kobieta w pewnej chwili rozpostarła ramiona , podeszła do niego, rzuciła się jemu w objęcia i powiedziała:
- Dziękuję ci, dziękuję, dziękuję! Nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak cudownego. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa. To jest – mój drogi, kochany przyjacielu, najpiękniejsze co mogłam zobaczyć, czego mogłam doświadczyć.
Wtuleni w siebie nadal obserwowali świat dookoła. Zachwycały ich góry, głębia doliny, a w niej połyskujące jeziora, smuga wodospadu, a wokół niego różnokolorowa tęcza, ścieżka pełna malutkich, ludzkich postaci. Zachwycała zieleń górskich zboczy, szarość i czerń skał, a nad tym wszystkim słońce i błękit nieba.  Gdy w końcu odwrócili się do tyłu i spojrzeli w dolinę, z której przed chwilą przyszli, kobieta cicho wyszeptała:
- Teraz rozumiem. To jest ten kontrast. Tam jest ograniczona, tu jest otwarta przestrzeń. Tam jest przyjaciel  „…  jako górski szczyt najpełniej widziany z doliny”, tutaj jest przyjaciel, którego miłość jest jako bezkres, nie ma żadnej granicy.
Mężczyzna podjął temat:

- Gdybym miał dać uniwersalna definicję, podkreślającą różnicę, powiedziałbym tak:
Przyjaciel to szczyt widziany z doliny, natomiast miłość to bezkres widziany ze szczytu.
Przyjaciel jest „odpowiedzią na to czego ci trzeba”, natomiast ktoś kto cię kocha, daje ci znacznie więcej, daje ci bezkres, daje ci wszystko.
Przyjaźń to odpowiedź na potrzeby, miłość to bezinteresowne dawanie i otwartość na przyjmowanie.
Przyjaźń to sfera materialna, psychiczna, emocjonalna, miłość to duchowość.
Przyjaźń to związek dwóch osobowości, miłość nie jest związkiem, jest zrozumieniem, odkryciem istniejącej duchowej więzi.
Przyjaźń może przerodzić się w miłość, gdy się rozwinie, natomiast miłość musiałaby zejść ze szczytu, by stać się przyjaźnią.
Przyjaźń się widzi, miłość się czuje.
Przyjaźń rośnie w działaniu, w słowach, w myślach, więc na nią się pracuje. Miłość nie jest myślą, przejawia się w istnieniu, lecz nie można jej wyrazić ani słowem, ani żadnym działaniem, nie możesz jej w żaden sposób udowodnić.

Wg tego co mówi Gibran, wg typowego ludzkiego, takiego jak tam w dolinie pojęcia przyjaźni, przyjaciel to ktoś, kogo cenisz, za to, że jest użyteczny, poznajesz kim on jest, gdy jesteś w potrzebie. Przyjaciela potrzebujesz, wykorzystujesz go, by coś od niego dostać. W przyjaźni radość sprawia ci otrzymywanie.
W miłości tylko dajesz i niczego nie oczekujesz, kochasz bezwarunkowo, bo dawanie sprawia ci radość.
Miłość odkrywasz, gdy zrozumiesz, że nie jest nią pożądanie i zaspakajanie jakichkolwiek potrzeb, wtedy wraz z nią odkrywasz wolność, a bez wolności miłość nie może istnieć.
Odkrywasz miłość, gdy odczuwasz radość ze swojego istnienia i z obecności innych istot. Kochasz kogoś lub coś za to, że jest, nie dlatego, że zaspakaja twoje potrzeby. Kocha cię ktoś, komu sprawiasz radość tym, że jesteś. On pomaga ci osiągać szczyty twego rozwoju samą swoją obecnością.
Jeśli tak kochasz - osiągasz ten bezkres miłości widziany ze szczytu.

Tam na dole, w dolinie, nie było pełni miłości, bo nie było pełni radości, nie było „powietrza” - pełni wolności , tu na szczycie jest wszystko.
Według tego co tu widzę na szczycie, powiem ci tak: Bóg nie wymyślił przyjaźni, Bóg dał Wszechświatu miłość. To człowiek rozróżnił przyjaźń i miłość, uznając bliskość, seks za przeszkodę, by przyjaźń była miłością, a miłość przyjaźnią. Zatem, by przyjaźń urosła i stała się miłością muszą zniknąć potrzeby, musi pojawić się wolność.
Wg mnie to pojęcie przyjaźni, które poznaliśmy tam na dole, jest ludzkie, sztuczne, ograniczone, nieprawdziwe. To tutaj na górze jest boskie.

Wg tej ludzkiej definicji przyjaciel poprowadzi cię w stronę zwykłego, normalnego, codziennego, może ciekawego życia, lecz zwykłego życia. Poprowadzi cię jednak po poziomej ścieżce.
Ktoś kto cię kocha, poprowadzi cię po ścieżce wiodącej w górę, poprowadzi cię do zrozumienia siebie. Przejrzysz się w oczach kochającej cię osoby i zobaczysz tam twarz swojej duszy. Tego nie zobaczysz w oczach przyjaciela, bo nie ma tam bezkresu, nie ma tam widoku ze szczytu, nie ma tam aż takiej głębi.

W oczach przyjaciela za dużo ograniczeń, za dużo zasad, przekonań, za dużo trosk, smutku, za mało radości, za dużo strachu, czyli za dużo własnego podwórka, za mało wszechświata.

A najkrócej jak potrafię mógłbym powiedzieć:
Miłość to przyjaźń bez granic.
Miłość to przyjaźń bez cienia lęku.
Miłość istnieje tam gdzie wolność.
Miłość przydarza się wolnym ludziom.

Jednak – tu na górze odrzuciłem to ludzkie spojrzenie, tutaj widząc bezkres widzę też, że tak jak mężczyzna i kobieta są jednym, góra i dolina są jednym, tak i przyjaźń i miłość są jednym.

Tak - MIŁOŚĆ  I PRZYJAŹŃ to bezkres. – powiedzieli jednocześnie, kobieta i mężczyzna.

Dwoje przyjaciół długo siedziało na szczycie, w pełnym słońcu, z radością w sercach spoglądając w niczym nie ograniczoną przestrzeń.

Piotr Kiewra






piątek, 7 marca 2014

Pasjonat świata

Pewien smutny człowiek zapytał nieznajomego, gdy ten z uśmiechem w sercu i na twarzy przyglądał się spacerującym po niebie chmurom:

- Skąd u ciebie tyle radości? Czy znalazłeś ją w tych obłokach? Gdzie ja mam jej szukać?

Ten odpowiedział: – Radości nie znajdziesz w chmurach, ona jest w tobie, tak jak i jest we mnie. Dawno temu ją odkryłem i ty ją odkryj.

Smutny człowiek wysłuchał z zaciekawieniem i spytał:

- Jak to zrobić skoro świat jest taki smutny, tak wiele tam bólu i cierpienia, tak wiele łez?

- Świat nie jest ani radosny, ani smutny, wszystko zależy od tego, jak ty go postrzegasz. – zauważył nieznajomy, tym razem obserwując ptaki. – Bądź jak wiatr, zobacz jak on tańczy i wiruje wśród liści, jak bawi się z ptakami wśród słonecznych promieni. Zostań - jak wiatr – pasjonatem świata.

- Byłem nim, podróżowałem, lecz nie znalazłem w tym radości i szczęścia. Czy teraz będzie inaczej? Straciłem zdrowie, jestem chory i smutny. – mówił człowiek pełen żalu i goryczy.

Nieznajomy spojrzał na niego i powiedział:

- Wyjawię ci pewną tajemnicę. Wiem, że jesteś gotów, by ją poznać, bo wiele wycierpiałeś, a tylko ktoś kto cierpiał, zrozumie. Otóż, do tej pory nie podróżowałeś, nie odkrywałeś, lecz uciekałeś – od siebie, od ludzi, uciekałeś z jednego miejsca w drugie w nadziei, że tam zgubisz swój strach, że znajdziesz szczęście. Podróże, odkrywanie, poznawanie tajemnic, zaczyna się w zupełnie innym miejscu. Zaczyna się je blisko, bardzo blisko, bo każdą, nawet najdalszą podróż, zaczyna się w swoim wnętrzu. W czasie tej podróży pokochasz siebie, staniesz się swoim własnym pasjonatem, dopiero wtedy pokochasz świat, który widzisz wokół siebie. Zrozumiesz go na tyle, na ile poznasz i zrozumiesz siebie.

Pasjonat świata nie ucieka, nie szuka, by coś znaleźć, nie czeka, by coś dostać, on obdarowuje swoją pasją, swoją miłością. To z tego obdarowywania bierze się radość.

Trochę mniej smutny człowiek poprosił: – Pokazałeś mi nadzieję, lecz nadal nie wiem jak poznać siebie, jak zacząć tę podróż.

- Ciesz się życiem. Ciesz się jak wiatr i bądź obecny jak wiatr. Zauważ! Słońce i wiatr nie mogą dotknąć swoim ciepłem, swoim podmuchem tego, co było wczoraj, nie mogą dotknąć tego, co będzie jutro. Słońce i wiatr cieszą się życiem, a nie wspomnieniami i pragnieniami dotyczącymi przyszłości. Życie jest teraz, w tej chwili. Ty uciekasz myślą w przeszłość lub w przyszłość, jesteś nieobecny, niczego nie czujesz, niczego nie kochasz, z niczym nie jesteś w związku, jesteś znudzony, zalękniony. Nie ma w tobie pasji. Żyj! Nie uciekaj, żyj! Ktoś, kto ucieka od życia, albo goni za pragnieniami o jutrze, cierpi.

Tak jak słońce i wiatr, dotykając kwiatu swoją pasją, pozwalają kwitnąć miłości, uczestniczą w dziele tworzenia, tak ty dotykaj świata, dotykaj wszystkiego, rozdawaj z pasją siebie, swoją miłość, a zaczną się dziać cuda, będziesz tworzył.

Zacznij żyć jak wiatr, doceniaj, tak jak wiatr, wszystko co spotykasz. On zauważa każdy listek na drzewie, każdą pojedynczą trawkę, wita się muśnięciem z każdym motylem. On dotyka ciebie, przytula, lecz nie zauważasz tego.

Tak jak wiatr i słońce dotykając róży, jej zapachu, jej kolców, doświadczają, uczą się, wykonuja ciężką, odpowiedzialną pracę, bawią się przy tym, tak ty się ucz, baw, rozwijaj. Podejmuj trud wspinaczki, pełnienia swojej misji z uśmiechem, z pasją, z miłością.

Pasjonat nie zna nudy, bo w podróży, to co poznaje dociera do jego serca, a w sercu nie ma dla niej miejsca.

Pasjonat poznaje świat nie po to, by rywalizować w poznawaniu, by się tym chwalić, pasjonat poznaje dla radości doświadczania.

Zauważ jednak, wiatr nie ocenia, nie mówi o brzydocie i pięknie, on je czuje i ceni – jedno i drugie. Słońce również daje swoje światło dla obu, nie ocenia, nie wyróżnia. Nie wydawaj więc sądów i ty.

Tak właśnie poznaje wiatr. Raduje się, ale też cierpi, czasem wyje z bólu, zawodzi płaczem, burzy się, złości się wichurą. Nie jesteś wyjątkiem, nie tylko ty cierpisz, ból jest po to, by odkrywać kolejne tajemnice.

Odkrywanie tajemnic jest zabawą, pasją. W tej zabawie, jak u dziecka, pojawia się ufność. Pasjonat ufa, wie, że wystarczy czekać, iść, patrzeć, słuchać, a życie przyniesie wszystko i wszystkie rozwiązania. Ufaj i czekaj jak wiatr, jak słońce.

- Dlaczego miałbym ci wierzyć? – zapytał człowiek.

- Bo wiara pozwala ci dobrze wybierać między szczęściem a nieszczęściem, między zdrowiem a chorobą, między miłością a strachem, poznawaniem a nudą, światłem a ciemnością, wolnością i jej brakiem, życiem a śmiercią. Może ci w tym pomóc twoja radość, twoja pasja. One są światłem wskazującym właściwą ścieżkę. – odpowiedział nieznajomy.

- Czym jest ta pasja, czym ona jest naprawdę? – pytał człowiek, a na jego twarzy nie było już smutku.

- Pasja to miłość, to współodczuwanie z całym stworzeniem. Poznawanie przy pomocy zmysłów to tylko zwykłe dostrzeganie, pasja ma połączenie z sercem. Pasjonat poznaje poprzez serce, czuje to co poznaje. Im głębsze to uczucie, tym większa pasja, tym większa radość z poznania, tym więcej odkryć, tym większy rozwój.

Pasja świata jest dawaniem, pasji się nie bierze, pasję się daje, więc pasjonaci obdarowują świat swoją miłością, swoją wolnością , spokojem, dobrem, docenieniem, współczuciem. Ona łączy nas ze światem.Pasjonat jednoczy świat.

Pasjonat świata żyje, czyli jest obecny w każdej sekundzie, przez całą wieczność i z każdą chwilą jest coraz bardziej świadomy, coraz lepszy, jest coraz bliżej celu, jakim jest … odkrycie siebie.

Możesz znaleźć w świecie tylko to, co jest w tobie. Stań się zatem całym światem, wchłoń go w siebie i pokochaj jak kochasz siebie. Pokochaj świat , bo dając światu miłość naprawiasz go. Pasjonat chroni, szanuje, kocha świat, tak jak chroni, szanuje, kocha siebie.

W tobie jest źródło tej pasji, odwagi, by odkrywać.

W tobie jest źródło miłości,

Więc pozwól mu wypływać.

Pasjonat ufa i dlatego znajduje.

Dlatego:

Nie szukaj spełnienia pragnień, bo zaczniesz się lękać, strach przesłoni ci oczy, znieczuli serce,

Ten lęk nie pozwoli zrozumieć prawdy, a ona jest życiem.

Nie szukaj rajskich ptaków, bo przegapisz wszystkie pozostałe.

Nie szukaj złota w skałach, bo przegapisz złoto w sercach.

Nie szukaj raju w najdalszych zakątkach świata, bo przegapisz raj we własnym ogrodzie.


Dlatego szukając w sobie pasji pobiegnij za motylem, bo w nim jest prawda.

Spójrz w słońce.

Poobserwuj morskie fale,

Trawę poruszaną wiatrem,

Chmury na niebie.

Posłuchaj ptasich rozmów i pieśni,

Posłuchaj wiatru,

Posłuchaj ludzkich serc,

Posłuchaj ciszy, nie mowy, nie krzyku,

Posłuchaj bicia swego serca,

Posłuchaj tego najcichszego głosu, który jest w tobie.

Tu jest prawda.

Zdobądź szczyt ,

Tam poczujesz,

A więc i zrozumiesz sens bycia w górach i dolinach,

Zrozumiesz sens istnienia.

Ten marsz – być może – pełen bólu i cierpienia, wiele cię nauczy, bo w każdym kroku będzie okazja do poznawania.

Więc ucz się – choćby od najdrobniejszego stworzenia.

Bądź na tyle kochający, by z każdym i ze wszystkim, współodczuwać ich radości, lecz i smutki.

Bądź na tyle kochający, by obdarowując radością łagodzić ich smutek.

Bądź pasjonatem świata!

Bądź jak wiatr …

Dotknij sobą,

Tak jak wiatr dotyka swoim oddechem gałęzi drzewa, a one tańczą wraz z nim swój taniec radości,

Tak jak słońce swoim światłem dotyka liści, a one wzrastają z pasją,

Tak ty dotykaj.

Dotknij pierwszy raz,

A obdarowany wrażliwością poznasz uczucia innych istot.

Dotknij więc sobą – swoją wrażliwością,

Dotknij swoją odwagą,

Dotknij swoją wolnością,

Dotknij swoją miłością ludzi, wszystko.

Dotknij to co brzydkie, a stanie się piękne, bo nie ma brzydkiego,

Dotknij złego, a stanie się dobre, bo nie ma złego,

Dotknij nieszczęścia, bólu, cierpienia, a staną się szczęściem.

Dotknij innej kultury, dotknij innego języka, innych religii, innego jedzenia, poczuj to wszystko.

Wszystko czego dotkniesz zjednoczy się z tobą,

Stanie się częścią ciebie,

Zamieszka w twym sercu.

Poczujesz to.

Dotknij, a ten dotyk wzbogaci ciebie, wzbogaci świat.

Odnajdziesz więcej światła.

A gdy go dostąpisz,

Inspiruj pasją dzieci świata, smutnych ludzi.

Wiesz już czym jest pasja? Stań się zatem jak słońce, jak wiatr, pasjonatem świata! – skończył nieznajomy.

Człowiek wysłuchał z uśmiechem na ustach, z wiarą, bo poczuł … Pierwszy raz poczuł … Uświadomił sobie, że współodczuwa z chmurami i z ptakami, z wiatrem. Poczuł też wdzięczność. Pełen wdzięczności postanowił zapytać nieznajomego:

- Kim jesteś?

- Jestem wiatrem. – odpowiedział nieznajomy.

- Ależ ty przecież masz postać! Wiem … wiatru nie mogę zobaczyć, mogę go poczuć. Więc kim jesteś? – ponowił zapytanie człowiek.

Ten odpowiedział:

- Pasjonat świata zawsze może zobaczyć przedmiot jego pasji, choćby był on niewidzialny, choćby był wiatrem. Pasjonat widzi to czego inni nie widzą, bo patrzy sercem, a serce czuje to czego oczy nie widzą. Patrz zatem sercem, a zobaczysz niewidzialne.

Zobaczyłeś, bo poczułeś, bo uwierzyłeś. Twoje cierpienie zaprowadziło cię do serca.

Tekst: Piotr Kiewra


Zdjęcia: Tomasz Michalski i Piotr Kiewra