niedziela, 31 października 2021

Echo na Kominiarskim Wierchu oraz sezon wycieczkowy

 87-88. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*



Kominiarski Wierch obok Hali Gąsienicowej, Małej Łąki i Doliny Kościeliskiej i Smreczyńskiego Stawu to najczęściej odwiedzane przez autorkę pamiętnika miejsca w Tatrach. W pierwszej połowie pamiętnika ich nazwy najczęściej wymienia w kolejnych wpisach.  Na Kominiarski Wierch, niestety nie możemy już podążyć jej śladem, bo szlak na niego prowadzący został dawno temu na stałe zamknięty. Spośród wielu wpisów o nim przybliżam dwa. Kolejność w oryginale jest odwrotna, ten pierwszy z drugiej połowy lat osiemdziesiątych, drugi jest dwadzieścia lat wcześniejszy, z lat sześćdziesiątych, ale tu jakoś inaczej mi to pasowało …


Echo

W Tatrach nie wybieram ścieżek, same mnie przyciągają. Dzieje się to spontanicznie. Często rządzi przypadek: pogoda, ludzka prośba o towarzystwo w górach, jakieś pytanie od wędrujących obok mnie, czy mijających mnie piechurów, opóźnienie w rozkładzie jazdy autobusu, lub nawet moja pomyłka. Kiedyś wybierali za mnie moi koledzy ze studiów. Oni decydowali o tym, gdzie pójdziemy. Trwało to krótko, bo już przy drugiej, czy trzeciej z nimi wycieczce zbuntowałam się. Od tej pory jest inaczej.

Dzisiaj się pomyliłam. Pomyliłam autobus i zamiast do Kuźnic zawiósł mnie do Chochołowskiej. Tam obok Siwego Potoku płynął ten ludzki. Ten drugi był tak hałaśliwy, że jego echo niosło się po okolicznych halach, lasach, ścianach. W poszukiwaniu ciszy skręciłam w bok, ku Iwaniackiej Przełęczy.

No tak, znowu jestem na ścieżce na Kominiarski. To nic, że przez pomyłkę …

Jestem tu szczęśliwa. Tu na ścieżce i tam na szczycie czuję się królową: królową gór, i widocznych stąd pięciu, czy sześciu dolin, królową wśród szybujących nad nami orłów. Ten Wierch to moje orle gniazdo. Gdzieś tu w ścianach mają swoje gniazda te wielkie ptaki, a to moje jest najwyżej, na samym czubku.

Co tu robię? Jestem, patrzę, siedzę w ciszy. Nie mówię o tej ciszy, która się zdarza przy bezwietrzności, gdy zamilknie ptak, gdy obok nie ma gadających głów, mówię o tej, o której nic nie da się powiedzieć. Nie poluję jak orzeł nade mną, na nic nie czekam, ot patrzę. Nie myślę – patrzę.

Naprawdę nigdzie w Tatrach, na żadnym wierzchołku, tak się nie czuję jak tu. Dla mnie to tatrzański Everest. Jest tak samo samotny jak ja. Jest tak samo cichy, dlatego tak często tu bywam. Bywają tu tłumy, wycieczki, sama jedną kiedyś tu przyprowadziłam. Jednak więcej już tego nie zrobię. To nie jest miejsce dla wycieczek, dla zdobywców, to miejsce dla zakochanych: prawdziwie, głęboko kochających drugiego człowieka, kochających naturę, wiatr, słońce, samotność. To miejsce dla uczących się kochać siebie …

Naprawdę. To sobie dziś uświadomiłam, że to miejsce sprzyjało w mojej nauce. I teraz, gdy już pokochałam i jest mi z tym dobrze jak nigdy wcześniej nie było, to … usłyszałam, że niedługo mają tę ścieżkę i ten szczyt zamknąć. No cóż … Teraz, gdy już potrafię akceptować wszystko, to i pogodzę się z tym.

 Gdzie ja znajdę mój inny Everest, gdzie odnajdę taki wiatr, tak okalające mnie przez cały dzień, bez innego cienia niż mój, słońce? Gdzie odnajdę tak samotny szczyt, miejsce, gdzie będę mogła pokrólować orłom? Gdzie odnajdę taką ciszę jak tu? Chyba tylko w sobie … 

Wokół mojego gniazda pokręciło się dzisiaj wielu wędrówców, nie zakłocili mojej ciszy, zrobił to orzeł. Przysiadł, gdzieś poniżej mnie, na jakimś luźnym kamieniu, a ten osunął mu się spod pazurów. Echo uruchomionej w ten sposób lawiny niosło się przez ładnych parę minut.

Teraz siedzę w domu i piszę te słowa, a echo trwa, nadal się niesie. Tak, dusza nie ma granic, więc jeśli zdarzy się w niej jakieś echo to pozostaje już na zawsze …

 

Sezon wycieczkowy

W samym środku czerwca, koleżanki z pracy namówiły mnie na wycieczkę szkolną. Jakoś nie za dobrze znoszę tłumne chodzenie za przewodnikiem i się opierałam, ale gdy doprecyzowały, że w planie są Tatry od razu stanęłam na baczność i … mnie miały.  W pociągu wiozącym nas do mojego raju przysłuchiwałam się rozmowom moich koleżanek, prawie się kłóciły nad planem wycieczki. Jedna rysowała bardzo ambitny plan, druga wręcz przeciwnie – minimalistyczny: owszem miasto, świat gór z daleka, „bo po co się męczyć, przecież to tylko wycieczka, jedziemy tam by wypocząć”, więc co najwyżej Gubałówka kolejką. W końcu pytają mnie o zdanie. Mówię: - Nie jedziecie tam dla siebie, tylko dla młodzieży. Pozwólcie im to miejsce pokochać lub znienawidzieć. Niech sami zobaczą i wybiorą, choć to trudne w grupie, bo jedni pokochają, inni znienawidzą na zawsze. Od was wiele zależy, więc … nie motywujcie, ani nie zniechęcajcie, niech to wygląda tak jakby … to oni prowadzili nas, wstrętne belferki i stare baby, na wycieczkę. Pogadam z przewodnikiem, opiszę im naszą młodzież, ich sprawność, wrażliwość, zainteresowania, on im zaproponuje, a my się zgodzimy. No jak, może być?

No i tak zrobiliśmy. Pierwszego dnia przewodnik zaprowadził nas do Strążyskiej, a później przez Sarnią Skałę do Doliny Białego, drugiego na Halę Gąsienicową, a później na Kasprowy, a trzeciego czekała nas, a szczególnie mnie, niespodzianka, zabrał nas na Kominiarski Wierch.

Byłam tu już może z dziesiąty raz, a zachwycona jak za pierwszym razem. Nie przyznałam się jednak ani przewodnikowi, ani moim koleżankom. Przewodnik, ciekawie opowiadał, lecz ja wolę góry, a nie ich historię, wolę na nie patrzeć i niekoniecznie muszę znać nazwy szczytów i dolin wokół. Nie muszę wiedzieć o tutejszych jaskiniach, kopalniach, które kiedyś tu eksploatowano. Odeszłam więc nieco na bok, by pobyć chwilę sama z górami. Przewodnik patrząc na mnie zaproponował pół godzinki kontemplacji tu na szczycie całej grupie. Po chwili podszedł do mnie i powiedział: - Dziękuję. Dałaś mi do zrozumienia, że góry to też chwila samotności tu w górach, że, być może, oprócz wiadomości i sugestii z mojej strony wobec moich podopiecznych, by spojrzeli na to lub na tamto, potrzebują tego, czego ty potrzebujesz, bycia z boku, sam na sam z górami i ze sobą. Naprawdę zrozumiałem to. Dziękuję!

Mało się nie popłakałam, gdy rozejrzałam się wokół. Młodzież rozeszła się po rozległym wierzchołku, niektórzy usiedli w grupkach, niektórzy sami. I patrzyli, słuchali, byli … Byłam wzruszona. Tak samo moje koleżanki.

W pociagu, później w drodze powrotnej, przyznały się, że to była ich najlepsza wycieczka w życiu. Nie potrafią powiedzieć, co się stało, ale jakiś duch opanował je, młodzież i na pewno mnie, bo widzą, że głęboko przeżywałam te górskie chwile. – Cieszymy się, że pokazałyśmy ci góry, pewnie tu wrócisz. – powiedziały. Udałam skromny uśmiech, a tak naprawdę o mało nie wybuchłam czymś tak gromkim, jak burza w górach. - Wrócę na pewno i to już za parę dni. – usłyszałam odpowiedź gdzieś z mojego wnętrza.

Piotr Kiewra

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane