Zamyślona powoli wspinała się po schodach do swojego mieszkanka na samej
górze. Poprzedniej
nocy natrętne myśli - obrazki z przeszłości, nie pozwoliły jej spać, a później przez cały dzień przewijały się w
jej głowie jakieś zmontowane z nich filmy. Była wśród ludzi,
pracowała, ale tak naprawdę jakby jej nie było, jakby była w jakiejś dalekiej
podróży.
Otworzyła drzwi, ciężką ze zmęczenia ręką próbowała znaleźć
włącznik światła, lecz nie mogła na niego trafić. Zrezygnowana weszła do środka, a tam otoczyła ją ciemność – taka sama jak w jej duszy.
Po omacku wyszukała na ławie zapałki i świecę, po chwili jej światło wypędziło z pokoju mrok, a w jego miejsce pojawiła
się jakaś nadzieja, jakaś dobra nowina. Resztki ciemności pozostały tylko w
niej samej.
Usiadła na kanapie, puściła swoją ulubioną, smutną piosenkę i
natychmiast jeszcze większy smutek wdarł się w jej wnętrze, wycisnął łzy. Teraz,
gdy jej słuchała, gdy spojrzała w
płomień, we wspomnieniu wrócił jej tata.
On odszedł na zawsze, gdy była jeszcze małą dziewczynką, lecz
często wracał, by z nią porozmawiać, by coś opowiedzieć, by ją przytulić,
pogłaskać po główce, potrzymać na kolanach, ponosić na rękach.
Taki tata pozostał w jej w pamięci. Był dla niej opiekuńczy,
dobry, ciepły, miły. Mówił, że była jego słoneczkiem, ukochaną – najukochańszą córusią,
wtedy czuła, iż tatuś ją bardzo kocha, w takich chwilach czuła, że nic jej nie grozi i że jest szczęśliwa. Wraz z nim wracało poczucie
bezpieczeństwa, lecz wracało jeszcze coś innego, coś z czym do
dzisiaj nie potrafi sobie poradzić.
Mimo, że była dziewczynką tatuś uczył ją grać w piłkę. Miała w jego drużynie grać w ataku, obok taty i sióstr. Póżniej mieli dołaczyć i bracia, na których urodziny tata z utęsknieniem czekał. W czasie gry na podwórku wołał do niej: „Maryś! Podaj
piłkę! Pokażę ci, jak się strzela bramki!” Widział w niej rasowego
napastnika, prawdziwego wojownika, postrach wszystkich drużyn.
W jego wyobraźni
Maryś była chłopakiem, kazał ją więc ostrzyc jak chłopaka, by była twardsza,
silniejsza, bardziej waleczna, by jak mężczyzna, stała mocniej na nogach.
Tata czytał dla niej bajki, opowiadał o dobrych i złych
ludziach, mówił o kochaniu mamy, ojca i wszystkich innych ludzi, o kochaniu zwierząt,
słońca, gwiazd, najdrobniejszych nawet kamyczków. Uczył ją jazdy na sankach, na
rowerku, uczył ją życia.
Lecz jej najukochańszy tatuś nauczył jej też tego, czego nie
chciał nauczyć – nauczył ją się bać. Nawet nie wiedział, iż ją tego uczy, że
pozostawia w główce małej dziewczynki ślad, piętno, które na długie lata, być
może na całe życie będzie trwało i trwało. Nie wiedział, że to piętno strachu będzie w
niej obecne, że każdy krok jej życia będzie nim naznaczony.
Nauczył ją strachu. Pokazał jej nienawiść, gdy pijany bił
mamę. Wtedy był zupełnie innym człowiekiem, w takich chwilach bała się własnego
taty. Uciekała, chowała się, drżała, płakała, i bardzo, bardzo się bała, choć
on dla niej był dobry – nawet, gdy był pijany. Brał ją na ręce, przytulał,
uciszał jej szloch, głaskał po główce, mówił, że nie da nigdy nikomu skrzywdzić
swojej ukochanej córusi.
Gdy zniknął z tego świata, zniknęła jego dobroć, jego ciepło,
jego opieka, nie było przytulania, nie było bezpieczeństwa, nie było słów,
których lubiła słuchać.
Na zawsze pozostała tęsknota, lecz pozostał też strach. Gdy
dorastała, strach coraz bardziej nikł, tak jak powoli znikał obraz jej taty.
Stawał się coraz bardziej mglisty, coraz bardziej nierzeczywisty.
Gdy odszedł tata, znikła też mama. Nie znikła ciałem, lecz
duchem. Mężczyzna którego kochała, przestał istnieć, a był dla niej sensem
życia. Od tej pory życie stało się dla niej udręką, znienawidziła je. Choć ojciec
był dla mamy niedobry, ona go kochała. Wraz z tatą, u mamy zniknęło
zainteresowanie domem, dziećmi, pojawiło się zabijanie samotności alkoholem,
zabawą, poznawaniem co rusz to nowych mężczyzn.
Odeszła z ich domu miłość. Gdzieś tam jednak u małej
„tatusinej córeczki” pozostała i mała dziewczynka uczyła się ją okazywać swoim siostrom i braciom, została dla nich nie tylko siostrą, została ich opiekunką,
mamą, tatą. I w ten sposób okazywana miłość w niej pozostała już na zawsze. Miłość
skojarzyła z opieką. Gdy stała się dorosłą, tak kochała swojego męża, tak mu okazywała swoją miłość. Dla męża było to mało,
więc odszedł.
Wtedy zrozumiała, że coś jest nie tak, dopiero wtedy zaczęła
dojrzewać, a to jej dojrzewanie stało się od tej pory poznawaniem siebie, jedną
wielką próbą zrozumienia kim jest.
Wiedziała gdzieś tam w głębi, że kluczem jest tu wspomnienie
jej ukochanego tatusia, mówiono jej to na terapiach, które przeszła, lecz póki
co w jej życiu nie zaszła jakaś głębsza zmiana.
I dzisiaj temat wrócił. Wrócił po raz tysięczny, lub
milionowy i jak zawsze w takich chwilach wrócił smutek. Wspomnieniu taty zawsze
towarzyszył smutek. Próbowała –postępując zgodnie z sugestiami terapeutów, ale
i z własnymi decyzjami, przebaczyć swojemu tacie, pisała mu listy i odczytywała
je nad jego mogiłą, zapewniała go tysiące razy, że kocha i nie ma mu za złe, że
był taki jaki był. Nie ma mu za złe tego, iż nie kochał mamy, że pił, nie ma mu
za złe tego, że jej życie potoczyło się w ten sposób.
Przebaczyła, lecz coś ciągle było nie tak, ciągle coś z
przeszłości wywierało wielki wpływ na jej życie.
Zastanawiała się wiele razy nad tym. W końcu na nowo odkryła strach. Mężczyźni w jej
życiu mieli być dla niej tatusiami, szukała w nich dobra, opieki
i niczego więcej. Widziała też w nich, przede wszystkim, tę gorszą część taty,
tę wywołującą strach. Oni nie potrafili tego znieść, z tym się pogodzić, z tym
jej ciągłym „nie”, z tym brakiem pełnego zaufania, pełnego oddania. Mogła się
nimi zaopiekować, troszczyć o nich, w ten sposób okazywać im swoją miłość, to
potrafiła, ale niczego więcej.
Patrzyła nadal na płomień świecy. Gdy znów słowa
piosenki przedarły się przez obrazy i dźwięki z przeszłości, rozejrzała się po
pokoju. W jej oczach pozostało jednak światło widziane poprzez łzy i to chyba sprawiło,
iż popatrzyła na otaczające ją przedmioty głębiej. Przed oczami stanęły też te,
które na co dzień napotyka w swoim życiu i nagle zrozumiała, że to wszystko na
co patrzy, czego dotyka, z czym ma do czynienia, chce jej coś przekazać, chce
jej coś powiedzieć. Każde drzewko, każdy kamyczek na drodze, każdy napotkany
człowiek, jest jej własnym odbiciem, niesie jej jakąś informację o niej samej,
lecz ona nie zawsze to rozumie, nie zawsze potrafi to dostrzec.
Dzięki temu uświadomiła sobie, że i na swego tatę musi
spojrzeć głębiej. Mimo, iż myśli o swoim tacie, iż tyle razy rozmawiała z nim,
tyle do niego mówiła, to nigdy nie chciała, ani nie próbowała go zrozumieć, nigdy
nie była w tatusinych butach, nigdy nie była w jego skórze. Teraz po raz
pierwszy pojawiły się pytania: Kim był, co było dla niego najważniejsze, co i w
jaki sposób kochał?
Gdy spróbowała na nie odpowiedzieć, nagle w jej sercu zrobiło
się cieplej. Poczuła, że jej tata stał się dla niej znacznie bliższy, że teraz mu coś dała, a nie że tylko coś od niego dostała. Poczuła, iż
współodczuwa jego smutek, jego niepokój, jego żal, jego zagubienie i odczuła
też, iż on się boi. Tak, on naprawdę się lęka. Pierwszy raz w jej życiu, teraz
jako dorosła, dojrzała kobieta, odbyła
ze swoim ojcem szczerą, prawdziwie szczerą rozmowę:
- Czegóż, mój tatusiu kochany, możesz się lękać? – zapytała.
- Samotności, moja kochana córeczko, samotności. Bałem się,
że nie potrafię kochać, bałem się, iż w moim życiu są tylko słowa, są tylko
pozory, że nie potrafię dać twojej mamie prawdziwego siebie, kogoś na kogo
zasługuje, że nie jestem jej wart. Bałem się, bardzo się bałem i wiem, że
przekazałem ten strach tobie i wszystkim tym, którzy mnie kochali. Och jak mi
ciężko, och jakbym chciał cofnąć czas, jakbym chciał się wreszcie nauczyć
kochać, jakbym chciał wiedzieć czym jest prawdziwa miłość, och jak ja bym
chciał wiedzieć, że jestem wart prawdziwej miłości, och jak ja chciałbym się
nie bać.
Uciekałem od tego strachu. Lecz nie mogłem uciec, on mnie
zawsze doganiał, on sprawiał, że im bardziej go wykopywałem,
im bardziej go topiłem, tym był silniejszy, tym bardziej mnie prześladował.
Nie potrafiłem uciec, zagubiłem się na krętych drogach życia. Wiem, że
skrzywdziłem mamę, skrzywdziłem ciebie, skrzywdziłem was wszystkie, wszystkich moich
bliskich, chciałbym to naprawić, lecz znowu się boję, bo nie wiem - jak. Wiem
że nauczyłem cię tego samego, że też się boisz.
Córcio moja kochana, Maryś, posłuchaj
mnie, nie lękaj się! O nic więcej nie mogę cię prosić, tylko o to. Nie lękaj
się! Zrób to dla mnie! Pomóż mi! – zapłakał. Szlochał.
Szlochali razem, on - tata
i jego córka. Przytuli się do siebie i płakali. Poczuli, iż ten płacz ich
rozluźnia, poczuli, iż znika coś co tkwiło w nich tak, jak tkwi ciemność w
pokoju bez światła.
Gdy się tak wypłakali, jakaś siła nacisnęła włącznik, a gdy
zabłysło światło wszystko co było do tej pory znikło. Powoli – jak lód, topniał
też smutek. To ciepło, które rosło w jej sercu topiło ten lód. Z każdą odrobiną
tego ciepła przybywało jej radości i czegoś czego do tej pory nie doświadczyła,
czegoś co wypływało z niej, czegoś co było jej darem dla świata. Wiedziała już co
to jest, i w zamian czego się pojawiło.
Nigdy wcześniej nie próbowała zrozumieć swojego taty. I nigdy
też nie próbowała zrozumieć innych ludzi, chciała od nich opieki, chciała
budować z nimi relacje, ale jej nadopiekuńczy przykład miłości wyniesionej z
domu, nie pozwalał zrozumieć czym jest prawdziwa miłość, czym jest
współodczuwanie, bycie w czyjejś skórze. Liczy się nie tylko okazywana dobroć,
dobre słowo, nasz uśmiech, miłe spojrzenie, dobre uczynki, ale przede
wszystkim, głęboka, bezwarunkowa akceptacja, zrozumienie, współodczuwanie – to
jest miłość.
Tak pomyślała:
- Przecież nie wszyscy coś ode mnie chcą zabrać, nie wszyscy
chcą mnie okraść, wykorzystać mnie, częściej chcą mi coś dać, chcą mnie
obdarować uczuciem, przyjaźnią, dać mi miłość, zrozumienie, akceptację, lecz ja
nie potrafiłam tego dostrzec, mój strach kazał mi się na to zamknąć. Wytworzyłam
pancerną szybę, oddzielającą mnie od miłości innych ludzi, wytworzyłam barierę
nieufności. Obraz mojego tatusia pozostał bardzo ubogi, jego dobre słowo,
opieka, obraz miłości jaki pozostawił, to nie wszystko. Strach, którego wtedy
doznałam, to nie wszystko. Było w nim znacznie więcej czegoś czego nie
dociekałam, czego nie chciałam dostrzec, bo tak myślałam - mój tatuś był złym
człowiekiem. Pięknie mówił o dobroci, a naprawdę był inny. Na wierzchu dobry, a
pod spodem zły. Dlatego nie chciałam go zrozumieć. Tak było wygodniej,
wystarczyło spojrzeć na wierzch i wszystko było widać. Lecz czy prawda jest na
wierzchu. Teraz wiem, że nie. Prawda jest ukryta, prawda o człowieku jest nie
tylko w jego słowach, w jego uczynkach, jest głęboko, w jego istocie. By ją
zauważyć trzeba pokochać, trzeba zaakceptować, trzeba się otworzyć na drugiego człowieka.
Ten stary obraz ojca zubożył moje spojrzenie na życie, odebrał mi część mojego
własnego człowieczeństwa, piękna, dobroci, miłości, zdolności współodczuwania
innych.
Zdała sobie dzisiaj sprawę, by spojrzeć na innych inaczej niż
na swojego ukochanego tatusia, czas przesunąć swoje granice na granice
wszechświata, bo czas otworzyć się na dary, które do tej pory leżały u jej
stóp, bo nie były w stanie przeniknąć jej linii obrony, nie były w stanie do niej
dotrzeć z powodu strachu, z powodu nieustępliwego „nie”.
Czas pokochać inaczej,
czas okazać miłość inaczej niż tylko poprzez dobre słowo, opiekę, uśmiech, czas
zrozumieć innych, współodczuwać z nimi, czas poddać się prądowi życia, czas
przestać walczyć, przestać się napinać, udowadniać swoją niezależność, służyć
swojej „Zosi Samosi” jak lubi siebie nazywać.
Czas dopuścić do głosu serce,
pozostawić wspomnienia samym sobie, pozostawić pragnienie ucieczki od swojej
samotności. Dość tego! Tata uciekał i nie uciekł, ja też nie ucieknę!
Czas przestać myśleć o
miłości, czas zacząć kochać sercem, czas przestać porównywać z tatusiem, czas
dostrzec głębię, istotę, nie tylko zewnętrzność, słowo, ale to co między
słowami, to co niewypowiedziane, to co niepokazane, czas poczuć energię, a nie
tylko materię, uczynki. Czas obdarowywać, a nie tylko czekać na dary.
- Oj, dużo, bardzo dużo, jak na jeden dzień. – pomyślała i
znowu się rozpłakała. Szloch sprawił, że popłynęły całe potoki po jej twarzy,
wypłukały jej makijaż, pojawiły się na rękach, na bluzce, na podłodze pod jej
stopami. Wraz ze łzami przyszło rozluźnienie.
Poczuła, że dzisiaj, teraz,
wspięła się znaczne wyżej niż do tej pory, poczuła, że palące się w pokoju
światło, wypędziło ciemność nie tylko z jej pokoju, ale również z jej wnętrza,
z jej serca. Poczuła lekkość, zobaczyła gdzieś w głębi siebie płomień palący
się równym, jasnym, pięknym światłem.
To było światło zrozumienia. Tyłem do tego płomienia powoli
odchodziła w dal jakaś postać. Tak, to był jej ukochany tatuś. Teraz może już
odejść, powiedział jej już wszystko, co miał powiedzieć, przekazał prawdę o
sobie i o niej, i może już na dobre zniknąć. Zrozumiała, że to nie ona ma go uczyć miłości, bo tego nie może nikogo nauczyć.
Tak, czas opuścić dom rodzinny i przestać go naprawiać, czas zadbać o siebie, czas odkryć siebie do końca.
Postać zniknęła.
Tak, czas opuścić dom rodzinny i przestać go naprawiać, czas zadbać o siebie, czas odkryć siebie do końca.
Postać zniknęła.
Oboje teraz zaznają światła i
pokoju.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane