Urodziny minęły, goście się rozjechali, a cała wrzawa wokół
jego osoby ucichła.
Powiedział wtedy do prawnuczka z tajemniczą miną na twarzy:
- Widzisz, chociaż dopiero początek lata, ptaki odleciały już
do ciepłych krajów. – i obaj śmiali się głośno.
Następnego dnia rankiem, mimo przestróg i uwag, że w tym
wieku nie powinno się leżeć na słońcu, ustawił sobie leżak na trawniku i wylegiwał
się na nim patrząc w niebo. Natychmiast poczuł słoneczną moc spływającą do jego
ciała, umysłu i serca. Lekko zmrużył oczy i zatopił się w błękicie jak w
oceanie.
Później, gdy na niebie pojawiły się chmury, płynął wraz z
nimi w bezkres i niezmierzoną głębię nieba. Jeszcze później, gdy dostrzegł, hen
wysoko, ledwie widoczne dla jego zmęczonych i starych oczu ciemne i bardzo
szybko przemieszczające się punkciki, mógł się tylko domyślać, że to jego
ulubione ptaki. Od czasu do czasu przelatywały też znacznie niżej, nieraz tuż
nad domem i nad nim. Pędziły z piskiem dwa, trzy, lub więcej. Wodził żywo za
nimi oczami, cieszył go rozgrywany tuż nad jego głową jerzykowy berek.
Mógł tak patrzeć godzinami. Tym razem, czy to z powodu
ostatnich wydarzeń, czy z powodu pytań i próśb jakie się pojawiły w ustach niektórych
gości, przymknął na chwilkę oczy, by natychmiast powędrować myślą nad brzeg
jeziora, nad którym na ławeczce siedziała para, kobieta i mężczyzna. Ona jedną
dłoń trzymała w jego dłoni, a w drugiej bukiet wiosennych kwiatów, maków i
chabrów.
Dostała od niego kwiaty z zapewnieniem, iż on nigdy jej nie opuści. Dotrzymał
słowa i nadal dotrzymuje. Od prawie pięćdziesięciu lat zrywa maki i chabry dla niej, prawie od dwudziestu, kładzie je na pustej ławeczce na brzegu jeziora.
Kilka dni temu znowu je tam
położył. Ten obraz kobiety i mężczyzny na ławeczce to jedyne wspomnienie, które
wracało. Stało się świętem, taką bezbolesną pamiątką. Twarz kobiety pozostała
do dziś wyraźna, kwiaty natomiast dużo straciły ze swych kształtów i kolorów
...
- Dziadek zasnął, bo jest bardzo zmęczony. – usłyszał cichutki
głosik swojego prawnuczka.
Faktycznie ostatnie dni były dla starca męczące, było tłoczno
i gwarno. Odwiedziny rodziny, przyjaciół, znajomych, życzenia, wywiady, toasty,
rozmowy. A niemal w każdym pytaniu do niego wysłuchiwał próśb, by opowiedzieć
to o tym, to o tamtym ze swojego długiego życia. On zaś nie lubił wspominać,
wolał rozmawiać o górach, o kolejnych wyprawach, o zwierzętach i roślinach,
lecz jeszcze bardziej wolałby milczeć i by całe to zamieszane z jubileuszem już
się skończyło. Zawsze, gdy ktoś pytał o
tajemnicę jego stu lat życia odsyłał do kilkusetletniego dębu. Mawiał
wtedy: „Od niego dowiecie się wszelkich
tajemnic, tak jak ja kiedyś się dowiedziałem.” Gdy odpowiadano, że od drzewa
można usłyszeć jedynie szum liści i ciszę, on natychmiast ripostował: - Otóż
to, otóż to, ot i cała tajemnica - cisza i spokój, spokój i cisza. - uśmiechał
się tylko tajemniczo i niczego już więcej nie chciał powiedzieć.
- Nie, nie śpię. - powiedział cicho dziadek.
- Dziadku! Wiem co robisz. Mogę się przyłączyć? – zapytał
prawnuczek.
- Tak. Usiądź tu na trawie, na słoneczku. Opowiem ci o
jerzykach i jaskółkach. Chyba przyszedł na to czas. Nikomu do tej pory o nich
nie opowiadałem, bo nikt nie był gotów, by zrozumieć. Czuję, że ty jesteś. Lecz
najpierw popatrzmy razem na nie. – zaproponował dziadek.
- Dziadku, czego się nauczyłeś od tych ptaków? Czego ja się
mogę nauczyć? – zapytał wnuczek.
- To dobre pytanie. Bardzo dobre, bo nie zapytałeś czego się
możesz nauczyć ode mnie, lecz od nich. Ja niczego nie mogę i nie chcę ciebie
uczyć. Ode mnie dowiedziałbyś się tego,
co ja uważam za ważne, usłyszałbyś słowa, a to nie to samo co twoje własne
doświadczenie, to nie to samo co obserwacja. To duża różnica. Słowa nic nie
znaczą, póki to co się za nimi nie kryje – prawda – nie stanie się naszym
doświadczeniem. Gdybym ci opowiadał o jaskółkach, a ty sam byś ich nie wdział,
mógłbyś je pomylić z bocianem, albo z wróblem. Rozumiesz mój drogi? –
powiedział dziadek, bacznie przyglądając się wnuczkowi. Skierował wzrok z
powrotem ku niebu i długi czas milczał. Wnuczek domyślał się, że dziadek odbywa
długą podróż w czasie.
Mimo, że był jeszcze dzieckiem, umiał być cierpliwy, potrafił
czekać. Nic więc nie mówił, leżał na trawie, patrzył w niebo i tak jak dziadek
przyglądał się ptakom, które zataczały koła, wykonywały nagłe zwroty, to
nurkowały, to prawie się zatrzymywały, by za chwilkę tuż nad ich głowami
przelecieć z piskiem, z szybkością błyskawicy, z pełną energią, bez żadnego
planu, bez żadnego zamiaru, pragnienia, przewidywania, czy jakichś jawnych, czy
ukrytych intencji, czy zasad. Wnuczek, tak jak dziadek, po chwili obserwacji,
był już podekscytowany. Czuł, że to on tam szybuje, wykonuje te zakręty, bawi
się z nimi na całego, bez żadnej kontroli, bez żadnych zahamowań, marginesu
bezpieczeństwa. Lot tych ptaków był pełen przygód, pełen radości i takie samo
było ich obserwowanie.
Gdy dziadek zauważył, że wnuczek poczuł się szczęśliwy, zaczął
swą opowieść.
Śmierć po raz pierwszy
Gdzieś bardzo daleko stąd i bardzo dawno temu, mały, może 10
letni chłopiec stał z procą w rękach i płakał. Wysoko nad jego głową
przebiegały druty linii elektrycznej, a na nich siedziało kilkanaście ptaków,
wszystkie mu się przyglądały, a on czuł się winny.
Chłopak uczył się strzelać. Miał kieszeń wypchaną kamykami,
co chwilę sięgał do niej dłonią wyciągając pojedyncze pociski. Zakładał je na
kawałek skóry umieszczony pomiędzy dwoma gumowymi sznurkami rozpiętymi na małych
widełkach zrobionych z gałązki bzu. Wystrzeliwał kamyki to w górę, w stronę
chmur i słońca, to w dal, w stronę pobliskich łąk. Celował to w drewniane słupy
z drutami elektrycznymi, to do drzew, to do liści łopianu, w kolczaste kulki
ostów lub w łodygi pokrzyw. Za każdym razem obserwował lot kamyków; za każdym
razem, oprócz tego jednego, jedynego strzału. Minutę temu wystrzelił
przypadkowo do góry, a po chwili, u jego stóp, spadł czarno biały ptak. Na jego
główce zauważył dużą kroplę krwi. Domyślił się, że to jego przypadkowy strzał
zabił tego ptaka. Spojrzał to na trzymanego w rękach martwego ptaka, to na
siedzących na drutach jego towarzyszy i ujrzał w ich oczach zarzut popełnienia
strasznej zbrodni. Wszystkie ptaki przyglądały się mu uważnie, a on nie mógł
nic zrobić. Nie mógł już go uratować, nie mógł uciec, bo świadkowie i tak na
niego patrzyli, a w jego dłoni tkwiło jeszcze narzędzie przy pomocy, którego to
zrobił. Zapłakało biedne serce chłopaka. Poczuł się źle. Odrzucił procę i
postanowił już nigdy żadnemu zwierzęciu nie zrobić krzywdy.
Następnego dnia, gdy poszedł na swoją ulubioną łąkę, usiadł
na trawie nad rzeczką, ujrzał czarno-białe ptaki w locie. Latały bardzo szybko,
znacznie szybciej niż inne ptaki. Uganiały się po niebie za czymś, co nie było
widoczne. Chłopak rozpoznał w tych ptakach te, które dzień wcześniej był
świadkami jego czynu. Od tej pory często przyglądał się jak latają. Obserwował
ich lot, gdzie mieszkają, ich zwyczaje. Zawsze, gdy się z nimi spotykał na
łące, gdy widział je szybujące szybko nad dachami domów, czy latające tuż nad
ziemią, przepraszał je za śmierć jednego z nich.
Ich latanie, to nie była praca, czy jakieś rutynowe zajęcie w
poszukiwaniu jedzenia, to była zabawa - one zawsze się bawiły.
To wtedy na łące, po
raz pierwszy w życiu, zaczął marzyć: chciałby latać, latać tak szybko jak one.
Chciałby patrzeć na świat z góry, widzieć to co one widzą. Chciałby ciągle się
bawić, być radosnym bez powodu - tak jak one. Wtedy nie miał powodu by się
cieszyć, wręcz przeciwnie, te chwile na łące, obserwowanie jaskółek na niebie,
to jedyne chwile, gdy się uśmiechał, czuł się szczęśliwy. W domu i na podwórku
był strach.
Chciałby nie męczyć się i móc od rana do wieczora biegać,
latać - być tak wolnym jak one. Chciałby być wolnym i … się nie bać.
Wtedy jeszcze nie wiedział, czym jest entuzjazm, radość, czym
jest wolność, czym jest spontaniczność, nie wiedział też czym jest miłość. Nie
potrafił tego wszystkiego nazwać, ale właśnie tego pragnął. Przez następne lata
właśnie tego się uczył od obserwowanych ptaków. Uczył się radować najprostszymi
czynnościami, oddychaniem, marszem, biegiem. Uczył się od nich odważnego lotu.
Tak, to od nich uczył się spoglądać tylko do najbliższego zakrętu.
Tak długo przepraszał i prosił jaskółki o wybaczenie, aż nauczył
się przepraszać, prosić o wybaczenie i nauczył się wybaczać tak, jak jemu
wybaczono. Jaskółki zostały jego przyjaciółkami na całe życie. On dla nich też.
Poczuł ulgę. W domu i na podwórku również.
Cisza niezrozumienia.
Chłopak dorastał, lecz jaskółki się nie zmieniały. Ciągle
robiły to samo i ciągle były radosne. Odwiedzał codziennie łąkę. Przez pół roku
spotykał tam swoje przyjaciółki. Zapragnął, by na tej łące pojawił się ktoś jeszcze – kobieta.
Kobieta się pojawiła, lecz łąki nie odwiedziła nigdy, nie
chciała też przyjaźni z jego przyjaciółmi.
Chłopak nie zastanawiał się nad tym co za zakrętem, ona wymagała,
by wiedział. Gdy starał się i wprowadzał tę
wiedzę w życie, nie było lepiej. Ona była już za kolejnymi zakrętami.
W końcu nastała dziwna cisza – cisza niezrozumienia - wiele
słów wypowiedzianych na próżno i jeszcze więcej niemożliwych do wypowiedzenia.
Nie potrafił się zmienić i ciągle gonić tam, gdzie nie było
radości.
Pewnego dnia jaskółki odleciały, wtedy się poddał, bo zrozumiał,
że nie można się przeciwstawiać życiu, naturze, sobie, tak jak nie
przeciwstawiają się jego ulubione ptaki. Opustoszała łąka, również ta wewnątrz
niego. Aż do wiosny zniknęła radość.
Powrót wiosny
jesienią
Postanowił coś zmienić, bo czuł się winny. Po raz drugi w
życiu czuł się winny. Tym razem wybaczenie innym i sobie, to było trochę za
mało. Czekała go inna zmiana – jaka? Nie wiedział. Czekał więc. Znów obserwował
niebo i swoich szybkich i zwinnych przyjaciół.
Pewnego dnia odkrył to. Obserwował jaskółki, a jakiś głos
wewnątrz niego mówił mu: Odwróć kierunek! Odwróć kierunek!
I zmienił kierunek: Zamiast do siebie – od siebie.
Na początku nie wychodziło. Za bardzo się starał, lecz gdy
zaczął się tym bawić, wtedy wszystko się zmieniło. Wtedy jesienią przyszła
wiosna, a wraz z nią radość. Od tej pory wystarczyło być, a pojawiali się
ludzie, przyjaźnie, wiele dobrych rzeczy. – tu dziadek spojrzał na wnuczka, bo
poczuł, iż ten chce o coś zapytać, ale nie śmie przerywać. Domyślił się jednak
czego wnuczek nie rozumie, więc podpowiedział:
- Zamiast brać, zaczął dawać. Otworzył gdzieś wewnątrz
siebie, gdzieś w okolicy serca, takie małe nasionko z ukrytą w nim energią. A
ono zaczęło rosnąć, kwitnąć, świecić jasnym światłem. Rozumiesz mój drogi o
czym mówię?
- Tak dziadku, teraz wiem, co masz na myśli. – odpowiedział
wnuczek. Dziadek kontynuował:
- Gdy poobserwował jaskółki, one to potwierdziły, wszystko
inne wokół też. To był właściwy kierunek. Teraz wiedział skąd w nich taka
radość. To było przełomowe odkrycie.
Z miłości będziemy sądzeni pod koniec życia, mawiał pewien
święty, lecz sądzimy też sami siebie na co dzień. Nasz smutek oznacza, iż nie
dzielimy się w tej właśnie chwili miłością z nikim. Jeśli o tym wiesz to trzeba
to zmienić. – powtarzał sobie często od tej pory. Zauważył też, że ten kierunek
strumienia energii miłości jest bardzo ważny i właściwy, odmienia nasze życie i
to na zawsze. Zaczynamy wtedy siebie cenić, inni zaczynają nas cenić. Tak,
dawanie miłości to źródło radości. Jaskółki obdarowują miłością, stąd tyle w
nich entuzjazmu, zabawy.
Dzięki nim to odkrył. Szkoda tylko, że czekał na nie pół
życia, lecz wkrótce i tego przestał żałować, bo tak jak jaskółki nie potrafią
latać do tyłu, tak i rzeka jego życia nie mogła zawrócić.
Jerzyki i zupełnie inna cisza
Pewnego dnia usiadł naprzeciwko jakiejś kobiety i dzięki niej
odkrył jerzyki. Opowiedział jej o jaskółkach, a ona jemu o swoich ulubionych
ptakach i zaczęli je wspólnie obserwować. To im wystarczało. Siedzieli na ławce
i obserwowali. Mimo, że używali niewielu słów, rozumieli wiele: siebie, ona jego,
on ją, ich ptaki i świat wokół. Nie musiał jej pytać czy odwiedzi jego łąkę,
czy polubi jego przyjaciół, ona też nie zadawała mu wielu pytań.
Proza życia
- Dziadku, czy on ją pokochał? – zapytał wnuczek.
- Tak.
- To powiedz, dlaczego nie byli razem?
- Ona kochała wolność, a on tę wolność szanował, bo wiedział
od jaskółek czym jest wolność.
- Cierpiał?
- Tak, na początku ćwiczył swoją tęsknotę, ale wraz z jego
miłością rosła cierpliwość, wytrwałość i akceptacja. Tęsknota była niebosiężna
jak Himalaje, lecz jego miłość tak głęboka i wielka jak ocean, więc wytrwał.
Miał jej tyle do powiedzenia, tyle do wyśpiewania, wytańczenia i wyrecytowania,
lecz gdy się z nią widział, trwali w ciszy. Siedzieli na ławce nad jeziorem, spacerowali w
lesie, czy brzegiem morza, chodzili po górach, obserwowali jerzyki i jaskółki. Trzymał
ją za rękę, zaglądał jej w oczy i cieszył się tym, że jest blisko.
Później - jak jerzyki i jaskółki – odlatywali, każde w swoją
stronę, lecz radość trwała. Czuł bliskość jej serca, mimo że dzieliły ich
kilometry, czasem morza i góry, dzielił ich czas i mimo to, taka bliskość
wystarczała. Nigdy jemu nie powiedziała, że go kocha, wcale tego nie
potrzebował słyszeć, a ona nie potrzebowała mówić.
Ona nie musiała mówić co ją cieszy i dlaczego. On to czuł.
Tak, miłość to cisza zrozumienia. Nie musiał jej mówić, że
kocha kwiaty, dlaczego obserwuje jaskółki. Nie musiał tłumaczyć, że nie ma na
świecie rzeczy, których by nienawidził. Ona też. Nie musieli się starać, by
pokazywać siebie z jak najlepszej strony, udowadniać swoją wartość. Cieszył się
jej istnieniem, ona jego. Raz, czy dwa tylko zapytała, czy jej nie opuści.
Zapewnił, że nie mógłby, bo wiąże go z nią niewidzialna nić.
Na początku w jej życiu było wiele niepokoju. Uspokajała ją jego cisza, wspólne obserwowanie ptaków i drogi do najbliższego zakrętu. Gdy nauczyła się tego od niego od tej pory przeważała już radość.
To wszystko. Taka była proza ich życia. Opisywała i wypełniała ją cisza ich
serc. Była bardzo wymowna, wystarczała za słowa, muzykę, taniec, obraz i
poezję.
Śmierć po raz drugi
- Dziadku, czy ona umarła pierwsza? I co wtedy? Ja on to
przeżył?
- Ona została w nim, we wszystkim co go otaczało, a przede
wszystkim w sercu. Tyle razy odlatywała jak jaskółka, więc ten ostateczny odlot
nie był wcale inny. Może trochę dłuższy i dalszy, lecz on czuł, że ona trwa i
będzie trwała – ona nadal istnieje. Nie ma jej ciała, lecz pozostała po niej miłość, a miłość to radość, więc nie
cierpiał. Mimo, że obraz pustej ławki i kwiatów na niej wracał do niego od czasu do czasu, mimo, że sam siadał tam przynajmniej raz do roku i obserwował cichą taflę jeziora, ptaki, drzewa, to czuł, że tak naprawdę się nic nie zmieniło.
Zresztą zauważ, gdy dobrze patrzysz, gdy patrzysz głębiej –
sercem, to to dostrzegasz – czujesz, że śmierć niczego nie zabiera, że nic nie
przemija.
Trudno to pojąć, ty jesteś mały i nie doświadczyłeś jeszcze
wielu rzeczy, lecz na pewno doświadczysz. Wiem, bo mimo, że masz niewiele lat,
to potrafisz kochać. Widzę jak patrzysz na drzewa, na jerzyki i jaskółki i widzę
jak one patrzą na ciebie. Nie możesz tego ukryć. Czuję to. Mówię to tobie, bo
czuję, że rozumiesz. Wiesz – czujesz czym jest cisza, czym jest przyjaźń,
miłość, czym jest wolność.
Tak, jesteś mały, a już tak dużo rozumiesz, bo … czujesz, bo liczy się nie wiedza, to co
wiesz, lecz to co czujesz. Jeśli czujesz, to wiesz czym jest życie. – dokończył
dziadek.
Obaj leżeli po tych słowach może godzinę, może dwie. Nie
padło w tym czasie żadne słowo. Popijali wodę, jedli owoce i obserwowali jerzyki
i jaskółki. Dziadek na chwilkę zasnął.
Chłopak zastanawiał się nie nad tym, z czym wiąże go
niewidzialna nić, o której mówił dziadek, lecz z czym go nie łączy. Czuł, że
nie ma niczego takiego. Stąd chyba u niego taka wytrwałość, stąd umiłowanie
słuchania i obserwowania. Stąd tyle radości z każdego kroku, z każdej czynności
i bezczynności.
To nie nauka
- Dziadku, czego
jeszcze można się nauczyć od jaskółek? – pytał dalej malec.
Jerzyki i jaskółki nie mogą nauczyć cię niczego, pokażą tylko
kim jesteś. Czy jaskółka może udawać bociana? Nie, ty też nie możesz być ani
jednym ani drugim, musisz być sobą, musisz to odkryć, a później żyć zgodnie z
tą prawdą.
Mogą pozwolić ci szybciej dojrzeć, pozwolą by się szybciej
zacząć śmiać ze swoich problemów, ze społeczeństwa, z polityki, szkoły, z
pieniędzy, z wychowywania dzieci ...
- Dziadku, ty się śmiejesz z wychowywania dzieci? – zdziwił
się wnuczek.
- Tak, bo zrozumiałem to, co kiedyś - dawno temu - powiedział
poeta, że dzieciom możemy dać miłość, lecz myśli naszych dać nie możemy i nie
sprawimy, by stały się takie jak my. Więc po co je wychowywać? Czy ja ciebie
wychowuję? Razem obserwujemy jaskółki – to wszystko. – uśmiechnęli się w jednej
chwili, dziadek i wnuczek, a on kontynuował wcześniej zaczętą myśl:
- To co dzisiaj jest dla ciebie wielkim problemem, kiedyś
będzie śmieszne, może już jutro takie będzie, lub nawet dzisiaj wieczorem. Gdy
się dorasta wyrasta się ze swoich problemów. Dzisiaj gdyby na nowo się pojawiły
moje, śmiałbym się z nich.
Dzisiaj wszystko co jest dla wielu ważne, ogromne, to przede
wszystkim to, co sami stworzyli. Góry są wielkie, oceany też, i one są takie
dla wszystkich, natomiast problemy, te same sprawy, dla jednych urosły, dla mnie
zmalały. Nawet śmierć jest czymś czego się nie boję. Bo czego miałbym się bać. Nie
bałem się młodości, dojrzałości, czemu miałbym bać się starości. Ona jest piękna,
jest w niej tyle piękna, bo powoli staje się bramą a nie kresem wszystkiego.
Teraz rozumiem wiele z tego, co było do tej pory niezrozumiałe, teraz rozumiem
dlaczego w życiu pojawiają się jaskółki i jerzyki, te a nie inne kobiety, łąka,
drzewa, kwiaty, góry, wielkie góry problemów. To wszystko sprawia, że dorastasz,
a dorastanie sprawia radość. Dorastanie to jak zdobywanie górskich szczytów,
więcej - to jak opanowanie sztuki latania z jerzykami.
- Mój drogi, a czy mógłbyś mi powiedzieć, co zrozumiałeś ty
obserwując dziś jerzyki razem ze mną? – zapytał dziadek.
- Bawić się tak jak ścigają się jerzyki – to ma sens. –
odpowiedział chłopiec po chwili zastanowienia, a dziadek dokończył:
- Tak, kiedyś przyszła mi taka sama myśl, niestety dużo
później to zrozumiałem niż ty. Ściganie się za pieniędzmi, znaczeniem,
stanowiskami, prestiżem, rzeczami nie ma absolutnie żadnego sensu. Tylko zabawa
w ściganie się ma sens.
Powiedz mi co jeszcze zrozumiałeś?
Wnuczek znowu się zastanawiał chwilkę i w końcu powiedział:
- Próba zmieniania ludzi – nie ma sensu. Lecz tego się
dowiedziałem od ciebie, dziadku. Możesz mi powiedzieć dlaczego nie ma sensu zmienianie ludzi i skąd to wiesz?
- To, mój drogi, wiem z doświadczenia, bo nikt i nic do nas
nie należy, nikomu i niczemu nie możemy dać niczego, myśli, słów, rzeczy,
możemy dać jedynie naszą miłość. Nie możemy nikogo zmienić, poza sobą samym. Jerzyki
i jaskółki nikogo i niczego nie zmieniają. Uczą swoje dzieci latania, a reszta
ich nauki to życie. Mimo tego, że przez miliony lat, nie zbudowały żadnej
wieży, żadnego pałacu, żadnej drogi, nie posadziły żadnego lasu, są szczęśliwe.
Nie orzą, nie zbierają, a żyją dostatnio. Latają z entuzjazmem, cieszą oczy,
serca, dają z siebie tyle, ile mogą dać – siebie. Wszystkie nasze spotkania,
miłości służą tak naprawdę jednemu – poznaniu siebie. Poznając siebie,
poznajesz wszystko.
Gdy to zrozumiałem, przestałem zabiegać o to, by zmieniać,
ale sam też zyskałem wolność, bo przestałem stawać się takim jak ktoś to sobie
zaprojektował i przestałem dążyć do tego, by stać się tak jak inni. Zdałem
sobie z tego sprawę pewnego burzliwego dnia i od tej pory mój marsz, to
wspinaczka pełna radości i coraz to nowe, piękne widoki. Od tamtej pory nie
potrzebuję już skrzydeł, by latać.
Starzec zamilkł. Patrzył długo w niebo, patrzył na ptaki i w
końcu powiedział:
- Pamiętaj mój drogi chłopcze, że i ja nie chcę cię niczego
nauczyć, nie chcę ci przekazać żadnej wiedzy, żadnej prawdy, żadnej mądrości,
żadnej mojej mądrości, chciałem ci tylko pokazać skąd mądrość przychodzi – z
obserwowania, lecz to ty sam musisz ją odkryć. Ja obserwowałem jaskółki i
jerzyki, bo je pokochałem, ty – być może - znajdziesz swoje własne źródło,
znajdziesz nasionko ukryte w tobie. Szukaj, aż znajdziesz. Na pewno tego nie
przegapisz, bo temu odkryciu zawsze towarzyszy radość, trwała, bezgraniczna.
Ona jest i kwiatem, i owocem. Gdy ją znajdziesz nic nie będzie straszne, nic.
Nawet śmierć.
Obaj, starzec i mały chłopiec, leżeli tak do końca dnia,
obserwując niebo, jaskółki, jerzyki, chmury. Nic się nie zmieniło. Ptaki,
chmury, słońce zmieniły swoje miejsce na niebie, lecz pozostały takie same.
Jedynie w tych dwóch wytrwałych obserwatorach dużo się zmieniło.
Piotr Kiewra