Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wybór najlepszych. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wybór najlepszych. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 marca 2015

Żebrak

„Pewien człowiek miesiącami siedział w tym samym miejscu i nic innego nie robił. Wszyscy miejscowi mieli go za szaleńca. Pewien podróżnik jednak postanowił poznać go bliżej. Zapytał: - Co robisz? - Patrzę na pola. - A co robisz poza tym? - A czy to nie wystarczy, by zrozumieć sens życia?”
 Khalil Gibran

Nie wie, czy były to dwa, czy dziesięć, lub więcej okrążeń ronda, ale gdy się zorientował, iż jeździ w kółko, zapytał sam siebie: - Do cholery, co się ze mną dzieje? Muszę coś postanowić, bo zwariuję. Muszę coś zrobić, nie mogę się kręcić ciągle w kółko. No dobrze, potrzebuję … Już wiem! Jadę! Pojadę, mimo, że nadciąga burza.

Droga sama go doprowadziła w miejsce, które zawsze go przyciągało, gdy zawieszał się, gdzieś na ścieżkach życia.

Z dala wypatrzył swoją ulubioną ławkę. Była pusta. – To dobrze. – przebiegło mu przez myśl.

Wjechał więc czym prędzej na parking, lecz nie wysiadł, postanowił przeczekać deszcz i burzę. Oparł ręce na kierownicy swojego czerwonego Ferrari, patrzył jak na szybę spadają krople deszczu, jak spływają po niej w dół. Było ich coraz więcej, były coraz większe i spływały coraz szybciej, i szybciej, i szybciej. Gdzieś w oddali słyszał grzmoty, były coraz bliższe i bardziej głośne. Kilka razy rozbłysło światło i odbiło się w tysiącach kropel na szybie. Zamknął oczy. Po chwili krople zaczęły znikać, odgłosy burzy zaczęły się oddalać …

Wysiadł, zamknął pilotem samochód. Odszedł kilka kroków, lecz zawrócił, by zrzucić z siebie marynarkę. Zdjął też krawat, rozluźnił koszulę, podwinął rękawy. Teraz był gotów.

Jeszcze raz spojrzał na swoją ławkę i ruszył ze wzrokiem skierowanym cały czas w jej stronę. Minął kilka parkowych alejek, pozostała mu jeszcze ostatnia kępa krzewów. Gdy znalazł się za nią i ukazał się cel jego marszu, stanął jak wryty. Na ławce ktoś siedział.
– Skąd on się tu wziął? Chwilę temu było tu pusto. A niech to … - zaklął z cicha.

- No dobrze. Idę, siadam. Nieznajomy zaraz odejdzie. – z nadzieją powiedział pod nosem. W międzyczasie przyjrzał się temu człowiekowi. Był to starszy mężczyzna o dłuższych, siwych, przerzedzonych już wiekiem włosach, ułożonych raczej rękami, niż grzebieniem.
Na twarzy kilkudniowy, również siwy zarost. Na sobie miał stare, znoszone, ubranie, koszulę, krawat, na nogach nie pasujące do niczego, lecz równie znoszone jak cała reszta, jaskrawo czerwone buty.  – Żebrak. – stwierdził.

Twarz żebraka była pogodna, bez widocznego uśmiechu, ale było w niej coś takiego jak uśmiech, bardziej się go czuło, niż widziało. Oczy zapatrzone w dal, nieruchome. Wyglądał jak figura z wosku.

Usiadł na przeciwnym krańcu ławki. Widział tylko żebraka, nie zwrócił zaś większej uwagi na to, co się działo za nim, w parku. Jego ławka, to tylko jedna z wielu ławek rozmieszczonych wśród drzew, krzewów, trawników, klombów z kwiatami.  Wszystkie pozostałe też były zajęte. Siedziały tam kobiety z dziecięcymi wózkami przed sobą, starsze panie zapamiętale o czymś rozmawiające, panowie z gazetami w dłoniach, na innych zaś pary zakochanych zapatrzone w siebie oraz młodzież skupiona na ekranach swoich telefonów. Na trawnikach wesoło bawiły się dzieci, zaś alejki pełne były spacerowiczów.

Lubił tę właśnie ławkę, bo z niej rozciągał się widok na leżące już poza miastem łąki i jeszcze bardziej odległe, różnokolorowe pola. Siadał zawsze tyłem do parku, ku polom i łąkom. Jego wzrok gubił się gdzieś tam wśród nich, nie skupiając się na czymś konkretnym, ani na kwiatach, ani na ptakach, tych w powietrzu i tych brodzących po łąkach. Takie zapatrzenie, takie zniknięcie w tych przestrzeniach przynosiło mu ulgę. Tu odnajdywał ukojenie, tu wracał mu spokój, tu - przynajmniej na chwilę - przestawał się kręcić jak na karuzeli.  

Karuzela życia zmęczyła jego ciało, zmęczyła jego umysł, czuł, że kręci się w kółko, że powtarza te same słowa, te same czyny, te same cele, że się nie rozwija, a mimo to czas pędzi coraz szybciej, a coraz mniej w nim entuzjazmu, wiary w sens życia. Wszystkie drogi, które znał, ale również te, których nie poznał, zdawały się prowadzić w ślepe uliczki. Dlatego bał się skrzyżowań i rond życia, bo nie chciał już decydować, nie chciał już wybierać dróg,  już nie wierzył, już nie był zaciekawiony.

Tak, ciekawość go opuściła, a na jej miejsce przyszła nuda. Nic nie pomagało, by wróciła ta dziecięca ciekawość, którą jeszcze pamięta: ani podróże, ani nowe relacje, ani coraz większe pieniądze, coraz większe znaczenie, sukcesy, popularność – nic. Myślał, czytał, szukał, upijał się, próbował szukać inspiracji w pismach, w biografiach wielkich ludzi, w rozmowach z przyjaciółmi, ale mimo wszystko karuzela przyspieszała.

Jedyne chwile wytchnienia pojawiały się tutaj. Nie rozumiał tej siły, która go tu przyciągała, ale gdy się pojawiała poddawał się jej bez wahania. Dzisiaj też się nie zawahał.

Zapadł w typowe dla tego miejsca zamyślenie, ale w pewnym momencie, wrócił do ławki i nieznajomego człowieka, spojrzał ponownie w jego twarz, w jego oczy i dojrzał w nich łezki. I pomyślał sobie: - Ludzie są bardzo nieszczęśliwi, użalają się nad sobą, płaczą, gubią sens życia i stają się żebrakami. Nie jest ze mną jeszcze tak źle. - pojawiło się w nim współczucie i postanowił go zapytać. – Co cię tak smuci, czemu płaczesz?

Żebrak odpowiedział:

- Skąd wiesz, że płaczę? Współczujesz mi, bo zobaczyłeś łezkę w moich oczach, ale skąd wiesz, że to łezka smutku, skąd ty to wiesz?

A może to łza z zupełnie innego świata, świata, którego nie znasz. Patrzysz i widzisz poprzez swój świat. Osądzasz ten mój, poprzez swój smutek, swoje cierpienie.  Chociaż pozornie patrzymy na te same łąki i pola, ale widzimy zupełnie różne łąki i pola. Skąd wiesz, że moje i twoje łzy są z tych samych światów? – zapytał żebrak.

- Nie wiem tego. – odpowiedział zakłopotany. Nie spodziewał się usłyszeć rzeczy, których nie rozumiał, zapytał więc żebraka ponownie:

- Czym się różnią nasze łzy? Czym się różnią nasze światy?

- Twoje łzy są łzami smutku, nieszczęścia, strachu, moje zachwytu. Twój świat to jest twoje myślenie i myślisz, że wiesz jaki jest mój świat, lecz nie wiesz, bo ze świata myśli nie możesz niczego zrozumieć, poza zrozumieniem, które w końcu do ciebie przyszło, że … nic nie wiesz. I dlatego tu trafiłeś, do bramy, przez którą masz szansę wejść w te pola i łąki … i zrozumieć.

Twój świat jest w głowie, mój w sercu i jeszcze głębiej, oto czym się różnią. W twoim świecie jest smutek i strach, jest cierpienie, jest błądzenie, w moim zachwyt, a jego źródłem, to czego szukasz i nie możesz znaleźć. – i ta odpowiedź jeszcze bardziej go zaskoczyła. Poczuł, że żebrak zna wszystkie jego tajemnice, zna źródło jego cierpienia. Poczuł wielką ufność, bezgraniczną ufność do niego.

Natychmiast zniknęło pytanie: skąd ty to wiesz, a w jego miejscu pojawiła się chęć nauki, chęć wysłuchania wszystkiego, co żebrak mu powie. Powiedział więc:

- Tak masz rację, boję się. Szukam i nie mogę znaleźć miłości. Szukałem szczęścia i już wiele razy wydawało mi się, że mam je na wyciagnięcie ręki, tuż, tuż, ale okazywało się być kolejnym mirażem. Lękam się stawiać sobie kolejne cele, bo teraz już wiem, że za nimi kryją się kolejne rozczarowania, lękam się swoich pragnień, bo po tym całym kręceniu się w kółko, pojawia się jeszcze więcej strachu i pojawia się niewiara, pewność, że idę fałszywą drogą, że nie znam podstawowej prawdy – prawdy o sobie, że cała moja wiedza jest nic nie warta i że nie ma ratunku, że nie ma nadziei na zmianę, na zniknięcie cierpienia.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, lecz teraz zastanawiam się, kto z nas dwóch, nim jest – przecież to ja żebrzę o pomoc w zrozumieniu, to ja żebrzę o ulgę w cierpieniu.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, bo osądziłem cię przez twój strój, porównałem go ze swoim. Teraz jest mi wstyd, bo to nie strój,  decyduje o tym do jakiego świata człowiek należy, lecz zupełnie coś innego. Może decydują o tym nasze pragnienia, czego oczekujemy od świata, od ludzi. A może to bezinteresowność wskazuje, kto z nas dwóch, jest żebrakiem? Teraz dopiero zrozumiałem, że nawet mój ubiór świadczy, że nie jestem całkiem bezinteresowny.

Mogę dużo mówić, zadawać wiele pytań, ale mam wrażenie, iż ty znasz wszystkie moje pytania, a najważniejsze, iż poczułem, że stanąłeś na mojej drodze nie przypadkiem, że masz dla mnie światło, że nauczysz mnie kochać, że dasz mi wskazówki. Możesz mi pomóc? Pomożesz mi odnaleźć drogę? Chcę przestać cierpieć, chcę przestać się bać. Naucz mnie kochać, bo czuję, że miłość jest tu kluczem.
- Tak, przyszedłem tu, bo wiem, że jesteś gotowy, by odkrywać, by się otworzyć, by zrozumieć. Twoje cierpienie cię tu przyprowadziło.

Wiedz jednak, że niczego nie mogę zrobić za ciebie, mogę ci jedynie pozwolić pójść po moich śladach. Dlatego pytam: Czy jesteś gotów na trudną i niebezpieczną wspinaczkę, najtrudniejszą w twoim życiu?

Ta pełna niebezpieczeństw ścieżka sprawi, że będziesz musiał pozostawić wiele rzeczy, wszystko, czego się nauczyłeś, wszystkie twoje maski, ubezpieczenia, wygody, przekonania. Wszystko.

Zdziwisz się, ale łatwiej ci będzie porzucić swojego ojca i matkę, swoje własne dzieci, niż swój smutek, swoje nieszczęście, najbliższych ci towarzyszy – tych będziesz musiał zabić.

Czy jesteś na to gotów?

Czy jesteś gotów przestać szukać miłości, przestać oceniać, przestać gadać, przestać walczyć, przestać być żebrakiem i niewolnikiem?

Czy jesteś gotów stać się odpowiedzialnym za wszystko czego w życiu doświadczasz?

Czy jesteś gotów, by przestać oczekiwać, by przestać pragnąć, czy jesteś gotów by stać się w pełni bezinteresownym?

Czy jesteś gotów milion razy przegrać, by w efekcie doznać największej w życiu porażki, przegrać swoje własne imię i całkowicie o nim zapomnieć?

I zapamiętaj – z tego wszystkiego nie będziesz miał żadnych korzyści, nie pozostanie ci nic, co mógłbyś uznać za swoje, odejdziesz z zupełnie pustymi rękami, z wielką pustką w głowie i sercu, ale uwierz, że właśnie dla tej pustki warto to zrobić.

Uwierz, stracisz wszystko, nic nie zyskasz, ale warto. Nie dostaniesz nic, nic prócz zrozumienia. I to zrozumienie jest wszystkim, jest miłością. Tak mówię, bo sam doświadczyłem.

Chcesz tego?

Pamiętaj, że drogi powrotnej nie ma, bo nikt kto stracił siebie, nigdy nie zapragnął, by wrócić. U ciebie też tak będzie.

Jeszcze raz pytam: jesteś gotów?

- Jestem. Tak, jestem.– odpowiedział ze łzami w oczach, a one były świadectwem odwagi, odpowiedzialności, determinacji, a przede wszystkim zaufania.

Żebrak przez kilka chwil nic nie powiedział, tylko patrzył w dal, na łąki i pola, tak jakby dziękował im za to, iż może przekazać dalej to, co kiedyś otrzymał. W końcu powiedział do siedzącego obok mężczyzny:

- Popatrz na te łąki i pola. Przypatrz się im dłużej. Co widzisz?

Mężczyzna wpatrywał się bardzo intensywnie przez dłuższy czas, w myślach zgadywał, co takiego miałby zauważyć i już chciał coś powiedzieć, lecz żebrak zasłonił mu usta palcami. Mężczyzna nadal się wpatrywał, lecz coraz bardziej zmęczony w końcu przestał się zastanawiać i po prostu obserwował. Wtedy żebrak zezwolił mu mówić:

- Nic. Cisza. Oto co widzę!

Żebrak patrzył uważnie na swego rozmówcę, jednak bardziej chyba do jego wnętrza, niż na jego twarz, oczy, postawę. Później powrócił wzrokiem i uwagą do łąk i pól i nie przerywając tego, zaczął mówić. Mówił powoli, bardzo powoli. Słowa sączyły się pięknie, wolno - jak żywica z rozgrzanego słońcem pnia sosny.

- Niczego nie mogę cię nauczyć. Jedyne czego mogę cię nauczyć, to obserwować łąki i pola. Obserwuj je więc od dziś. Przyjdzie taki czas, że obserwując, odkryjesz, ale nie tam – wśród łąk i pól, ale w miejscu w którym się nie spodziewasz. Odkryjesz wielką przestrzeń, odkryjesz rzeczy nie z tego świata, odkryjesz to, co jest bardzo blisko, zawsze jest przy tobie i zawsze tam było, lecz nie widziałeś, bo spałeś, bo byłeś nieobecny. Obserwuj razem ze mną. Tego mogę cię nauczyć. – przerwał by spojrzeć na mężczyznę. Po dłuższej chwili znowu mówił:

- Tak. Zauważ, gdy przestałeś myśleć, zacząłeś odczuwać. I zawsze tak jest, gdy porzucisz umysł, czujesz, że przychodzi do ciebie prawda, a ona przychodzi z pustki i z ciszy. Nie idą za nią żadne słowa.

Już jesteś gotów do odkrycia prawdy o miłości.

Otóż nie mogę cię nauczyć kochać, bo ty tak, jak każdy człowiek, jak każda istota, masz potencjał by kochać, lecz do tej pory głowa przesłaniała ci miłość, tak jak chmura przesłania słońce.

Gdy nauczysz się patrzeć na łąki i pola, przyjdzie zrozumienie, przyjdzie miłość. Nie możesz kochać głową, bo miłość nie jest w głowie, lecz w sercu, a ty do tej pory próbowałeś kochać głową. Pomyliłeś współczucie z miłością. Prawie wszyscy ludzie to robią.  

Jeśli ktoś cię nie kocha, to jedyny problem jaki istnieje jest w tobie, ponieważ nie możesz odkryć w kimś miłości, jeśli nie odkryłeś jej w sobie. Jeśli ją odkryjesz i prawdziwie pokochasz, zostaniesz pokochany, dlatego że nikt nie będzie się jej w stanie oprzeć. Nikt, żadne stworzenie, żadna skała, żaden ptak, ponieważ prawdziwa miłość nie jest współczuciem, nie jest czymś oddawanym za coś, jest czymś bezinteresownym. Nie musisz czekać, szukać jej, bo już ją masz. Ona jest. Ty się stajesz miłością. Póki tego nie zrozumiesz, to szukasz, a póki szukasz, to cierpisz, póki nie zrozumiesz, to cierpisz.

Nauczyłeś się współczuć, wydaje ci się, że kochasz, ale zauważ, że łatwiej jest ci współczuć ludziom nieszczęśliwym. Oni, tak jak i ty, od dziecka nauczyliście się żebrać o współczucie. Współczujesz i wydaje ci się, że kochasz, ale ten, komu współczujesz, oddaje ci swoje nieszczęście, swój smutek, a ty nie możesz go uszczęśliwić swoim współczuciem. To fałszywa miłość. Współczucie jest brzydkie.

Możesz współczuć tylko po to, by prowadzić poprzez cierpienie do zrozumienia, by pomóc się rozwijać. Jeśli pomagasz, a ta osoba się nie rozwija, to może oznaczać, iż pracujesz z osobą, która nie jest gotowa na zmiany, za mało się nacierpiała, albo wręcz chce cierpieć, zabiega o współczucie, bo również tak jak ty, kojarzy sobie miłość ze współczuciem. Wydaje się jej , że ktoś kto współczuje jej, to ją kocha, a tak nie jest. Ktoś kto jest nieszczęśliwy, komu współczujesz jest dla ciebie atrakcyjny, bo przyjmuje to współczucie i dobrze się z tym czuje. To pasie twoje ego, ty się też dobrze czujesz, bo masz poczucie dobrze spełnionego obowiązku, robisz się współczujący, ale tak naprawdę nic dobrego nie zrobiłeś. Wydłużyłeś tej osobie tylko jej cierpienie, i swoje również, bo jesteś w fałszywym świecie. Tylko poprzez prawdziwą miłość, dawanie prawdziwej energii, kochasz. Poprzez współczucie stajesz się dla kogoś atrakcyjny, bo ci od razu odpłaca tym, czego oczekujesz, jest wdzięczny za okazane mu współczucie. Poprawiłeś mu samopoczucie, więc jest wdzięczny, ty się lepiej czujesz.

Natomiast ktoś kto cię naprawdę kocha – póki nie rozumiesz, czym jest miłość, jest dla ciebie nieatrakcyjny, dlatego, że w żaden sposób nie poprawia ci twojego samopoczucia. Chce byście pomilczeli razem, a poza tym niczego nie oczekuje, nawet wdzięczności. Po prostu ta osoba jest.
Ktoś kto cię kocha, jest dla ciebie nieatrakcyjny jeszcze z innego powodu, mianowicie jeśli cię kocha, to ty go nie zauważasz, ponieważ nie zagląda ci w oczy, woli byście razem patrzyli na księżyc, na gwiazdy, czy w słońce, nie mówi ci, że cię kocha, nie prawi komplementów, bo nic od ciebie nie chce, jest bezinteresowny. Natomiast, ci którzy ci współczują, mówią że kochają, a to zaspokaja twoje ego, cieszysz się tym. Im więcej mężczyzn, czy kobiet tak współczuje, tym wolniej się rozwijasz, bo komplementy, to pozorne powodzenie, pasie twoje ego, odczuwasz przyjemność z bycia zauważanym, pożądanym, czujesz się atrakcyjny. Dla ciebie natomiast to nic dobrego. Te chwilowe przyjemności, czyli nadmiar współczucia, sprawiają, że stoisz w miejscu, że coraz bardziej się zamykasz na prawdziwą miłość, bo wszędzie widzisz „płytkość”, coraz trudniej spotkać „głębię”. A wiedz, że spotkanie „głębi” polega na twoim otwarciu się na „głębię”. Ona w tobie już jest i jest w twoim otoczeniu, lecz boisz się jej, odrzucasz, bo pozornie jest dla ciebie nieatrakcyjna. Tak, „głębia” z pozoru jest nieatrakcyjna.

Nie widzisz tego, że ktoś cię kocha prawdziwą miłością, bo tego się nie widzi, lecz czuje, a ty nie potrafisz odczuwać, nie ufasz mu, nie wierzysz w to, że cię kocha, bo jak może cię kochać i ci tego nie mówić, jak może nie zaglądać ci w oczy, jak może nie żebrać? Ale nie możesz tego zrozumieć, bo sam nie kochasz, bo nie wiesz, że miłość taka właśnie jest, że jest bezinteresowna, i że tego, ten ktoś ci nie musi mówić. Bo po prostu kocha. Niczego od ciebie nie oczekuje, a ty chcesz by od ciebie oczekiwano, chcesz by się z tobą wiązano, by się tobą opiekowano, by ci współczuć.

Dlatego, osoba która ci współczuje, jest dla ciebie atrakcyjna. Ktoś kto cię naprawdę kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny. 

Ktoś, kto cię kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny, bo ty nie odczuwasz jego miłości, dlatego, że jesteś zamknięty. Nie możesz sprawić mu radości, bo twoje pancerne szyby ochroniły cię przed tym darem. W ten sposób bronisz swojego nieszczęścia, swojego ego, w ten sposób uciekasz od odpowiedzialności. Zachowujesz swoje imię, ale tracisz to czego szukasz. Będąc zamkniętym pozostajesz biedny, schorowany, niekochany, nieszczęśliwy, zalękniony, nienawidzący, zły, niszczycielski. Tacy ludzie są zagrożeniem dla świata, to oni prowadzą wojny, wzbudzają strach, betonują łąki i pola, bronią się przed zrozumieniem.

Ludzie boją się tych prawdziwe kochających, bo ci odkrywają więcej prawdy, mają zdolność do pokonywania murów obronnych, do zrywania łańcuchów, do obnażania prawdy o tobie, o twoim strachu. Ty też się boisz miłości. Miłość to obnażenie się przed kimś, odkrycie swoich tajemnic, skrywanych lęków, swojej pozornej małości, słabości, swojej pustki. Tak, miłość obnaża, zmusza do wysiłku, do pracy nad sobą, do wzięcia odpowiedzialności, do postawienia siebie na równi z innymi. Miłość to zaufanie do siebie i do życia.

No i miłość zmusza jeszcze do innej rzeczy, do czegoś o co najtrudniej: do porzucenia swojego smutku, swojego nieszczęścia.

Miłość zmusza cię do tego, byś przestał żebrać o współczucie.
Musisz wybrać: miłość albo żebranina.

Miłość zmusza cię do bycia otwartym.

W fałszywej miłości jest ból, cierpienie, tęsknota i zazdrość, w prawdziwej jest  tylko radość. Dlatego, jeśli cierpisz to znak, że nie kochasz, fałszywie kochasz, współczujesz. Współczucie nie daje trwałej radości, daje chwilową przyjemność. – żebrak przerwał i ponownie dłuższą chwilę patrzył nieruchomo w dal pól i łąk - odleciał jednak tam, nie jak ptak, nie jak motyl, lecz poszybował w głębię pól i łąk swego wnętrza.

Po dłuższym czasie wrócił i kontynuował:  

- Twój świat jest zupełnie inny niż mój. Ja niczego nie oczekuję, moja miłość jest bezinteresowna, taka jak do tych łąk i pól. Wystarczy, że pozwolą mi na siebie popatrzeć, wprawiają mnie w zachwyt. Patrząc na nie zaczynasz rozumieć sens życia, a tym sensem jest miłość. Jestem zachwycony, bo one przyjęły moją miłość, jestem pełen radości, nic nie muszą mi oddawać. Dlatego jestem wolny.

A ty jesteś przywiązany do nieszczęśliwych osób i w ten sposób również do swojego nieszczęścia. Jeśli chcesz to zmienić, to zmień siebie.

Odszukaj w sobie miłość, zapomnij o współczuciu. Źródłem współczucia jest strach, ze strachu rodzi się pragnienie, tęsknota, by być kochanym, by być kimś zauważonym, większym, znaczącym, akceptowanym, docenionym.  Lecz im bardziej pragniesz, tym dalej jesteś od miłości, bo szukasz jej wśród ludzi, w świecie zewnętrznym, podczas gdy ona jest w sercu, w naszym sercu, w naszej duszy. Więc nie trzeba jej szukać, lecz trzeba się otworzyć i pozwolić jej płynąć.

Boisz się i dlatego szukasz współczucia i współczujesz. Inni ludzie też się boją, a strach to przeciwieństwo miłości. Pragną twego współczucia, bo im się wydaje że bez współczucia nie mogą istnieć, że są zauważani tylko poprzez współczucie. Więc grają swoje role nieszczęśników. Takiego samego nieszczęśnika grasz ty. Wydawało ci się, że będąc człowiekiem sukcesu, będziesz szczęśliwy, a nie będziesz. Dlatego, że pragnienie sukcesu jest żebraniem, tak jak współczucie jest żebraniem o miłość.

Patrz na swoje pragnienia. Jeśli je masz, to znaczy, że jesteś żebrakiem, chcesz coś dostać nic w zamian nie dając. Bo nic nie dajesz, jeśli nie dajesz miłości. Tylko miłość jest trwałą wartością, reszta to iluzje, to pustka, to strach, reszta nie istnieje.

Nic nie masz, jeśli nie ma w tobie miłości. Zamiast niej, przechowywałeś współczucie, smutek, cierpienie, nieszczęście. Twoja misja zaczyna się dopiero wówczas, gdy niesiesz miłość. Do tej pory towarzyszyli ci u twego boku smutek, nieszczęście, strach, bo nie było miłości, gdy wypełniasz się miłością, wszystko inne znika, bo miłość ma największą moc. Tak naprawdę, nie ma nic oprócz miłości, reszta jest wyobrażeniem, myślą, pustką, nic nie wartym słowem.

Kiedyś byłem w twoim świecie, miałem dużo, miałem wszystko, jeśli chodzi o rzeczy, ale nie miałem tego najważniejszego, tego co mogę ze sobą zabrać, odchodząc z tej rzeczywistości, z tego świata.

Obserwując uparcie te łąki, zrozumiałem. Zobacz, że one tylko dają, jak się im dobrze przyjrzysz, jak się będziesz uparcie i długo przyglądał, to się od nich nauczysz kochać. Nauczysz się bezinteresowności. Nie znajdziesz w nich współczucia, bo współczucie jest tylko w świecie ludzi, jest produktem ego, a wszędzie wokół jest miłość.

Nie oceniaj, nie myśl, że piękne kwiaty, są szczęśliwe, bo są piękne. Są piękne i są szczęśliwe, bo czują, że sprawiają radość swoim obdarowywaniem. Kwitną tym szczęściem i tą radością. Pokazują ci to, ale ty tego nie widzisz, bo zamiast być wdzięcznym za to, co otrzymujesz, okazujesz swoje nieszczęście i smutek.    

Tak naprawdę nie możesz się zakochać w kimś komu współczujesz i nie może się w tobie zakochać ktoś, kto współczuje tobie.

To co uniemożliwia prawdziwą miłość to sznurki i łańcuchy, wszelkie więzy. Możesz się jedynie zakochać w czyjejś wolności. I tu dla ciebie podpowiedź – jeśli chcesz by cię kochano – stań się wolny. Wolność to najbardziej pożądana wartość duchowa. I obie: miłość i wolność, stanowią nierozłączną parę. Nie ma miłości bez wolności, no i miłość zawsze podąża za wolnością.

Zerwij wszelkie łańcuchy, wypuść z rąk wszystkie sznurki , a będziesz kochany.

Czyli jak widzisz, do miłości jest kilka dróg. Żadna z nich nie jest ani lepsza, ani gorsza, jak się dobrze przyjrzysz,  to dokonasz wielkiego odkrycia, które cię czyni naprawdę wolnym. Otóż te wszystkie łańcuchy, sznurki, więzy, granice to jest … twoje myślenie. Wszystkie łańcuchy i sznurki, to nic innego jak strach, coś czego nie ma, co nie istnieje – pustka i tego właśnie się boisz, pustki. Dla ciebie pustka to śmierć, to nieistnienie, to koniec wszystkiego, a tak naprawdę pustka, to miłość, to wolność i pełna obfitość.

I dlatego się mówi, że jeśli stracisz wszystko, stracisz siebie, swoje imię, swoje „ja”, to zyskasz wszystko. I nie próbuj tego zrozumieć, bo tego nie zrozumiesz teraz – przyjdzie na to czas, ale to zrozumienie nie narodzi się w twoim umyśle, lecz głębiej. Ono się nie narodzi, ono się odrodzi, wykiełkuje, bo od wieków nie trafiło na urodzajną glebę – na pustkę.

Szukaj więc pustki, zagłębiaj się w nią, patrz na łąki i pola, patrz na nie uparcie, patrz, słuchaj, czuj nie tylko oczami, patrz sercem, duszą, całym sobą. – i znowu nastąpiła chwila ciszy. Żebrak znalazł się kolejny raz wśród wysokich traw, łąk pełnych kwiatów, wśród żółtych i zielonych pól. A gdy wrócił, kontynuował:

- A teraz ja ci powiem kilka rzeczy, które cię zadziwią. Zacząłeś tą rozmowę ze mną, by się przekonać, że są ludzie bardziej nieszczęśliwi niż ty i chciałeś porozmawiać z kimś takim, by się lepiej poczuć w towarzystwie kogoś, kto ci opowie o swoim nieszczęściu, i w ten sposób cię podniesie na duchu, doda ci otuchy, bo powie: słuchaj, nie jesteś sam, bo inni są bardziej nieszczęśliwi, więc ciesz się, że twoje nieszczęście jest takie małe. Tego ode mnie oczekiwałeś.

Tak, jesteś zdziwiony i zastanawiasz się, skąd ja to wiem. Ale to jest proste: każdy nieszczęśliwy człowiek tak myśli i towarzystwa innych, nieszczęśliwych ludzi szuka. Nie jest to trudne do odgadnięcia, ponieważ tak mają prawie wszyscy ludzie. Rzadko kto jest bezinteresowny i rzadko kto kocha. Kocha bez względu kim człowiek jest, czy żebrakiem, czy bogaczem. Nie ocenia.

Ktoś kto cię kocha nie próbuje tobą zawładnąć. Ktoś kto potrzebuje twego współczucia, próbuje tobą zawładnąć. Daje ci swoje nieszczęście, jako klej, który cię przyciąga, coś co ma pokazać wielkość twego serca, byś się lepiej poczuł. On tak naprawdę nie przyciąga twojej istoty, przyciąga twój umysł. To jest gra, by coś osiągnąć, nieszczęście jest czymś co ma cię zainteresować, wzbudzić współczucie, ma pokazać twoją głębię, twoją wartość, a ty nie jesteś tym bardziej wartościowy im bardziej nieszczęśliwy, im jesteś bardziej współczujący w obliczu cudzego nieszczęścia, bo będąc współczującym pogłębiasz cudze nieszczęście, utwierdzasz w słuszności obranej drogi. Jest odwrotnie. Twoja wartość jest w twojej radości, w twojej miłości. Jesteś najbardziej wartościowy, gdy jesteś miłością. Wtedy jesteś boski, wtedy tak naprawdę jesteś wart pokochania. W innych przypadkach, nie.

Ktoś kto prawdziwie kocha, nie patrzy na twoją fałszywą naturę. Patrzy nie na twoje ego, patrzy i widzi twoje wewnętrzne szczęście, które jest jednak zakryte przez chmury twojego nieszczęścia. Lecz ktoś, kto prawdziwe kocha, ma dar widzenia ponad chmurami, poprzez chmury, ma dar przenikania w głąb ciebie. Ma klucz do twojego serca i twojej duszy, i widzi to, co w tobie najlepsze, twoją istotę, twoje prawdziwe piękno, czasem widzi więcej niż ty sam.

Ty widzisz tylko to, co sam chcesz widzieć, widzisz poprzez swoje okulary, poprzez swoje myśli, swoją wiedzę, wydaje ci się, że wiesz, że siebie znasz. I wydaje ci się, że świat jest nieszczęśliwy, bo patrzysz, poprzez swoje własne nieszczęście, a ono jest jak filtr, który zostawia tylko to co jest mu podobne.

Trudno jest się przyznać do tego, że się jest żebrakiem. A jest się nim, mimo pięknego stroju, pięknego samochodu, wielu rzeczy, wielu przyjaciół, wielu ludzi, którzy cię otaczają i obdarzają cię współczuciem.

Tak właśnie, im więcej osób cię obdarza współczuciem, im więcej masz tych, którzy mówią ci, że cię kochają, prawią ci komplementy, jaki jesteś mądry piękny i bogaty i wartościowy, to tym większym jesteś żebrakiem, bo się dobrze czujesz wtedy, gdy takie rzeczy dostajesz. Uzależniasz się od nich. Zauważ to, jak to podnosi twoje samopoczucie, jak zaspokaja twoje ego. Zauważ jaki jesteś szczęśliwy, gdy się tobą zachwycają! No i co, jak długo starcza ci takiego szczęścia? Jak długo?   
- Skąd ja to wiem? No widzisz, to proste, kiedyś też byłem żebrakiem i spotkałem żebraka. Ludzie których spotykamy pojawiają się po coś, po to byśmy pewne rzeczy zrozumieli.

Jeśli spotykasz żebraka, to tylko po to, by zobaczyć, że sam jesteś żebrakiem.

Jeśli stałeś się uważny, wrażliwy, to takie rzeczy dostrzegasz. Ale jest jeden warunek: porzuć swoje nieszczęście. Wtedy zaczynasz się rozwijać. Jeśli jesteś na to gotowy, to jest początek końca twojego bólu. Zrozum to.

Jesteś w nieszczęśliwym śnie. W śnie, który można nazwać nieszczęściem. Póki się z tego snu nie wybudzisz, to nie pokochasz. 

Ponieważ jesteś nieszczęśliwy, samotny, to spotykasz na swojej drodze, również nieszczęśliwych i samotnych. Dobrze ci się z nimi rozmawia, macie przecież wspólny temat. I zastanawiasz się dlaczego tak jest, dlaczego ciągle takich spotykasz. Dlatego, że przyciągasz swoim własnym nieszczęściem, samotnością. Dostajesz od życia, zwierciadła, jedno za drugim i one ci pokazują twoją prawdę. Póki tego nie zrozumiesz i nie zmienisz, nie odkryjesz siebie innego, to nic się nie zmieni, i będą takie lustra trafiać do ciebie, będziesz je mijał na swojej drodze.

Zawsze się dobrze czujesz, gdy widzisz w lustrze to, co chcesz zobaczyć. Czasem ci się wydaje że chcesz zobaczyć coś innego, lecz to takie płytkie pragnienie. Natomiast to prawdziwe, głębokie, ale ukryte pragnienie jest takie, by się nic nie zmieniło, ponieważ jest ci dobrze z takim obrazem, dlatego na pierwsze spojrzenie odrzuca cię od takiego widoku. W końcu po raz setny odkrywasz, że zagłębianie się w czyimś nieszczęściu, powoduje, że swoje własne się wzmacnia, lepiej je widzisz. Oboje się czujecie ze sobą źle. Dlatego później uciekasz i szukasz nadal. Sądzisz, że trafiłeś na złego człowieka, na niewłaściwą osobę. Ale problem nie tkwi w tamtym człowieku, lecz w tobie. Nikomu nie jesteś w stanie niczego dać, a przede wszystkim szczęścia. Tobie też nikt nie może tego dać. Szczęście to nie jest towar, który możesz gdzieś znaleźć. Ono nigdzie nie występuje, poza tobą samym.  

Jeśli nie znajdziesz w sobie odwagi i wytrwałości, by uparcie wyciągać tą prawdę z siebie, to będziesz się kręcił w kółko, będziesz jeździł w kółko jak na karuzeli. Za każdym razem te same sceny, podobni ludzie, podobne współczucie, podobne nieszczęścia, podobne fascynacje, podobne chwilowe przyjemności, ale w końcu zawsze to samo, na mecie samotność, i smutek, i rozgoryczenie.

Odszukaj w sobie radość, odszukaj te rzeczy, które zostawiałeś na końcu, spodziewałeś się znaleźć wśród ludzi oraz łąk i pól tego świata. To jest twoje pierwsze zadanie, które odkryjesz spacerując po łąkach i polach twego wnętrza.

Odszukaj tę radość łąk i pól, twoją własną radość. Odszukaj ją, bo radość jest twoją naturą. Ona ci wystarczy, by nagle wszystko stało się inne, by się pojawił zachwyt tym, czego do tej pory nie dostrzegałeś. Ona sprawi, że staniesz się tak wrażliwy, aż do bólu, odkryjesz, że na świecie są miliardy rzeczy, których nie dostrzegałeś: milionów zapachów, kolorów, kształtów, zagadek, tajemnic, podpowiedzi, niebosiężnych szczytów, z których widzisz wszystko.

Radość stanie się twoim przyjacielem i przewodnikiem w dalszej podróży.

Te łąki i pola, które tu widzisz są odbiciem twoich wewnętrznych łąk i pól. Radość jest z tych, które są w tobie. Patrz zatem uparcie na nie, spaceruj i czuj radość z tego spaceru. W końcu kiedyś zrozumiesz, że nie ma już nic do zrozumienia, że jesteś wolny.


Następna nauka: przestań gonić, ale przestań też uciekać. Wszystkie twoje miłości, sukcesy, słowa, które wypowiadasz, pracoholizm, pasje – to są twoje ucieczki. Musisz się zmierzyć sam ze sobą, stać się na tyle silnym, by przestać uciekać, przestać się bać, bo uciekasz ze strachu. Obejrzyj się za siebie i zobacz, że tam go nie ma. Ty się boisz spoglądania za siebie, do siebie, do swojej wewnętrznej przestrzeni łąk i pól, więc stań się odważny. Pobaw się w otwieranie, pobaw się tymi wewnętrznymi podróżami, pobaw się ze swoimi lękami. – znowu przerwał. Spojrzał na chwilkę na swoje czerwone buty i po chwili kontynuował:

- A czerwone buty? Nie myśl o czerwonych butach. Nie zajmuj się nimi. Widzisz? Zawsze angażujesz się w coś co krzyczy: zauważasz największy wodospad, a nie kroplę spływającą z liścia, najczarniejszą chmurę zasłaniającą słońce, a nie delikatną mgiełkę o poranku rozpostartą jak dywan na łące wśród kwiatów, wspinasz się na najwyższą górę, by się tym chwalić, a innym razem nie stawiasz kroku wyżej, bo nikt nie patrzy, pociąga cię najpiękniejsza kobieta, o niej opowiadasz i chcesz ją pokazywać, w ten sposób pokazując swoją wielkość – pozorną, wyżebraną wielkość, a odrzucasz tę, która cię prawdziwie kocha, odrzucasz prawdziwą wielkość.
 Słuchasz najgłośniej opowiadanych i najsmutniejszych historii, zmuszasz swoje serce do płaczu, a w tej samej chwili, depczesz kwiaty, nie wrzucasz z powrotem do wody skorupiaka wyniesionego na brzeg przez falę. Zajmujesz się najnieszczęśliwszymi ludźmi, a nie zwracasz uwagi na to, że to ty ich unieszczęśliwiasz swoim współczuciem, swoim strachem. Oni chcą być nieszczęśliwi, a ty na siłę chcesz to zmienić. Robisz z tego swoją misję, a to niepotrzebna wojna i to ty jesteś w niej ofiarą.
Zaciekawia cię burza, kataklizm, wojna, a nie zauważasz rzeczy najmniejszych, lecz tych, w których spokój, radość, szczęście.
Popieraj pokój, ale nie przystępuj do wojny o niego. Pokój jest twoją naturą, on w tobie jest, ale znika gdy rozpoczynasz walkę, gdy porzucasz jedno z najpiękniejszych słów: ufność. Zapamiętaj: wolność i spokój biorą się z ufności. Odszukaj ją w sobie i w rzece życia.
Rozchmurz swój smutek a pojawi się on u innych. Jesteś odpowiedzialny za wszystko, co się w tym świecie pojawia. Dlatego daj najlepszego siebie, swój prawdziwy i wielki potencjał, największą miłość, największą radość. Taka jest nasza misja: kochać a nie współczuć, pokazywać uśmiech, obdarzać radością, a nie zasmucać. – i znów żebrak przerwał. Tym razem spojrzał w słońce, które było już wielką czerwoną kulą i kryło się powoli za linią łąk i pól. Znowu pojawiła się w oczach żebraka łezka zachwytu. Mówił dalej:

-  Zachodzące słońce, ten kończący się dzień, to koniec czasu cierpienia, ale zanim się pojawi coś lepszego, czas na noc. Być może przyniesie ona jeszcze większe cierpienie, ale przejdź przez nie. To będzie twoje oczyszczenie, twój zły sen, ale i twój odpoczynek, rozluźnienie. Po nocy nastaje nowy dzień. Przychodzi pełnia słońca, światło na drogach i ścieżkach, za którym możesz stąpać, kroczyć odważnie. Zaufaj mu. Tylko bądź uważny, odszukuj ślady. Nowe spojrzenie, nowe siły, wejdź w życie w takie jakie jest, nie walcz z chmurami. Nie przejmuj władzy, poddaj się. Nie upieraj się przy swoich racjach.

Twoja misja - wybrać drogę: miłość czy strach, smutek czy radość. A co potrzebne? Nic. Tylko patrz na łąki i pola. Tam jest sens życia: rozwijać się, by kochać.

Ci, którzy nie poznali miłości, to ją odrzucają, ponieważ są za nisko, pojmują miłość intelektualnie, mówią o niej, bo nie czują. Nie potrafią wejść między słowa, w jej ciszę, w bezchmurność. Kalkulują, kierują się logiką. W miłości nie ma analizowania cech charakteru, urody ciała i intelektu. To nie ta ścieżka. Odrzucają miłość poprzez brak otwartości.

Lepiej ucz się samotności niż współczucia. - mężczyzna słuchał, doskonale rozumiał głos żebraka, wszystkie słowa, ale coraz więcej przychodziło też czegoś miedzy słowami. To była bezchmurność, zapomnienie tego świata, zapomnienie przeszłości, myśli, pragnień, a zaczęło się od bezchmurności łąki …

Co przyszło?

Przyszedł inny świat, świat bez słów. Mimo ich braku, nauczył się patrzenia i słuchania, rozumienia łąk i pól.

Nauczył się słuchania przewodnika – radości. To radość stała się latarnią. To dzięki niej z ufnością - już to widzi – porusza się w rzece życia. To dzięki niej zdarzy się, co ma się zdarzyć, i zrozumie co ma zrozumieć.

To dzięki niej odkrył na nowo pory roku, czym jest przeszłość i przyszłość, odkrył miejsce, gdzie przebywa prawda, odkrył wdzięczność za góry i doliny i to, że góry i doliny są jednym, odkrył wieczność. Odkrył akceptację.

To dzięki niej nie potrzebował już zmieniać pór roku, uczyć kwiatów, jak mają zakwitać, a ptaków jak mają śpiewać i latać. A tak właśnie czynił do tej pory z ludźmi, ze światem. Zamiast kochać chciał przejąć władzę, by dostać miłość, chciał kraść, zabijać, chciał się wywyższyć. Czynił to słowem, działaniem, myślą.

Teraz poznał serce i duszę łąk i pól, zrozumiał ich przekaz, a nadszedł czas, by udowodnić to swoim życiem.

Jeszcze na chwilę, jak echo płynące gdzieś z dala zabrzmiał głos żebraka: - zapomnij o współczuciu, zapomnij o ludzkiej miłości, zapomnij o ojcu i matce, zapomnij wszelkich nauk, zapomnij swego imienia, ale nie zapomnij o rozchmurzeniu swej duszy. Przyszedłem do ciebie w jednym celu – byś o wszystkim, łącznie z sobą samym, zapomniał. Lecz przyszedłem też by ci powiedzieć, że dopóki się nie przebudzisz, twoja miłość jest snem.

Gdy obudzisz siebie – obudzisz świat.

Pokochasz – pokocha świat.

Przestaniesz żebrać – przestanie żebrać świat.

Wszystko zaczyna się i kończy na tobie.

Weź odpowiedzialność – stań się miłością.


Pamiętaj! Nie rozdawaj współczucia żebrzącym o miłość, bo nigdy nie zaznają miłości!

Dopóki żebrak nie odejdzie, nie pojawi się radość. Współczucie nam ją odbiera, a w zamian nadchodzi smutek. Dlatego żebrak musi odejść.

Nie wolno ci żebrać o współczucie, bo nawet gdy je dostaniesz, to i tak nigdy nie zaznasz miłości.


Pamiętaj! Gdy odejdzie żebrak, pojawi się miłość. Pamiętaj! Żebrak musi odejść, by pojawiła się miłość. Musi odejść! Musi!

Po tych słowach żebrak patrzył już tylko na łąki i pola. Jego głos już tylko się oddalał i oddalał. Długo patrzył, a jego postać również zaczęła się oddalać, rozpływać wśród łąk i pól. W końcu znikła jak za mgłą. Pozostała cisza.

Stała się ciemność, a po niej nastał świt. Wzeszło słońce. 

Mężczyzna został sam. Zawsze był sam, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Wraz z nowym dniem, ze słońcem, nastała miłość …

I obudził się. Zasnął w samochodzie na parkingu. Przeczekał tu deszcz i burzę. Czy to wszystko było snem? A co nie było snem? Rozejrzał się wokół, spojrzał przez szyby samochodu, spojrzał w dół i zobaczył czerwone buty na swoich stopach. Tylko one nie były snem, były naprawdę. Ale to dzięki nim ten sen stał się prawdą, to jedyny dowód spotkania z żebrakiem.Uśmiechnął się, bo dzięki czerwonym butom wszystko zrozumiał.
Po chwili, poprzez szyby skropione deszczem zobaczył słońce. Wyszedł do parku na swoją ulubioną ławkę, ku łąkom i polom. Pierwszy raz był tu po deszczu i po burzy. Był zupełnie sam. Wszystkie ławki były puste, tylko przy swojej wspomniał żebraka i to jak razem wpatrują się w głębię łąk i pól. Po chwili jednak wspomnienie odeszło, a wraz z nim odszedł smutek. 

Mężczyzna pozostał sam i dobrze się z tym czuł.


Piotr Kiewra  

wtorek, 10 marca 2015

Bezinteresowność


- Dziadku, lubisz motyle? – zapytał Piotrek.
- Lubię. – odpowiedział krótko dziadek.
- Za co je lubisz?  
- Za to że są.
- A lubisz ptaki? – pytał dalej chłopak.
- Tak.
- Za co?
- Bo istnieją.
- A nie za to, że tak pięknie śpiewają? – Piotrek udał zdziwionego.

- Kocham je za to, że są i że są inne niż motyle, niż drzewa, niż chmury. Gdy na nie patrzymy widzimy piękno tego świata, jego różnorodność. Gdybym je kochał za coś, to bym je wyróżniał, porównywałbym z innymi. Jedne bym cenił za umiejętność latania, czy śpiewu, a pozostałych właśnie z tego powodu nie doceniałbym. Ptaki mają swoją misję, motyle swoją, słońce, drzewa i chmury swoją. Każda z tych rzeczy, każde z tych istnień jest jedyne w swoim rodzaju, coś wnosi do świata, więc jest częścią całości. Nie mogę nie kochać najmniejszych robaczków, czy jakiejś kropli wody w oceanie, tylko dlatego, że są inne, że jest inna. Nie wyróżniam, nie oceniam, kto i co jest bardziej przydatne, bo tego nie da się ocenić. Więc kocham wszystko za to, że jest i kocham właśnie za to, że jest takie jakie jest. – wytłumaczył dziadek.


- A czego nie lubisz? – pytał nadal, bo nie mógł uwierzyć, że można kochać wszystko.
- Nie ma takiego stworzenia, nie ma takiej rzeczy. – odpowiedział spokojnie.
- Ależ dziadku … Czy to znaczy, że kochasz wulkany i huragany? – z niedowierzaniem kontynuował chłopiec.

- Tak. Skąd by się brała żyzna gleba, góry i doliny, gdyby nie wulkany, trzęsienia ziemi? Kto rozkołysałby ocean, rozniósłby chmury po niebie, deszcz po polach i lasach, gdyby nie wiatr? Kto nauczyłby się budować mocne domy, gdyby nie huragan, jakie byłyby drzewa, jaka byłaby trawa, gdyby huragan nie nauczył je jak zadbać o własne bezpieczeństwo? – odpowiadał cierpliwie dziadek.

- A czy to znaczy, że lubisz też złodziei i złych ludzi, że lubisz brzydotę? – Piotrek nadal szukał słabych punktów w dziadkowej filozofii.

- Tak, lubię. Bo skąd wiedziałbyś, co to jest uczciwość, dobro i piękno, gdyby nie złodzieje, gdyby nie źli ludzie, gdyby nie brzydkie rzeczy. W brzydocie też jest piękno, to jest innego rodzaju piękno, tak samo jak zło, jest drugą stroną dobra. Dziękuję za doświadczanie zła, nieuczciwości, brzydoty, bo dzięki nim kształtuje się moja wrażliwość, moja akceptacja, moje współczucie. Dzięki złu, które dostrzegam staję się lepszy. Dzięki złodziejom i nieuczciwym ludziom, staję się bardziej uczciwy, dzięki brzydocie, którą obserwuję dostrzegam też własną i zmieniam się, staram się poprawiać to co brzydkie. Odkrywając dobro, uczciwość, piękno w sobie, pomagam w tym światu.
Cieszę się ze wszystkiego, bo dzięki temu się rozwijam.

Dzięki temu uczę się bezinteresowności. Dostrzegam walkę i grę, pragnienia, dążenia, zabiegi, by coś zyskać i akceptuję tych walczących, grających, pragnących, bo przez to rozumiem, czym jest bezinteresowność.

Kochanie wszystkiego i wszystkich za to że są, że istnieją, to właśnie bezinteresowność.

- Czy lubisz też pijaków? Tak, wiem, lubisz, bo dzięki nim doceniasz swoją trzeźwość. – Piotrek zadał pytanie i sam na nie odpowiedział, okazując tym zrozumienie dla mądrości dziadka.

Potem długo rozważał to, o czym z dziadkiem rozmawiali i w końcu uznał, że o ile mniej będzie potrzebował słów, ile zaoszczędzi czasu, o ileż więcej w życiu zrozumie, ile dobrego więcej zrobi, o ile mniej krzywd wyrządzi, i o ile będzie miał łatwiejsze i lepsze życie, kochając wszystko i wszystkich. O ileż będzie piękniejszy i lepszy świat, gdy nie będzie oceniał i wyróżniał, gdy zaakceptuje wszystko takie jakie jest.

Postanowił, że od tej pory będzie się uczył od dziadka kochania wszystkiego i wszystkich - będzie się uczył bezinteresowności.


Piotr Kiewra  

sobota, 20 grudnia 2014

Pajączek

Kiedyś Ela, którą nazywano pajączkiem, już jako staruszka stanęła przypadkiem nad brzegiem rzeki i ujrzała zapłakaną i smutną, brzydką dziewczynę. Podeszła do niej i zapytała:
- Chciałabyś teraz zasnąć i nigdy się już nie obudzić? Chciałabyś, by twoje życie było tylko brzydkim snem? Zgadza się, moja droga?
- Tak. – odpowiedziała dziewczyna.
- To w takim razie powinnaś się obudzić. Ty teraz śnisz, więc się obudź! – powiedziała uprzejmie kobieta.
- Nie rozumiem! – wyłkała dziewczyna.
- Dobrze. W takim razie, jeśli zechcesz, opowiem ci o pajączku. Chcesz? – zapytała staruszka.
- Tak, proszę mi opowiedzieć!

Kobieta opowiedziała jej swoją historię …

Płacz, łzy, to była codzienność małej Eli. Gdy tylko otwierała rankiem oczy, opanowywała ją gorycz, przypominał się jej okrutny świat pełen złych ludzi, ich nienawiść i od razu pojawiał się płacz. Nie lubiła patrzeć w lustro, nie lubiła patrzeć na swoją twarz, na swoje ręce, nogi. Ona była brzydka i świat był brzydki. I na dodatek cały ten świat jej dokuczał, podkreślał jej brzydotę. Na każdym kroku mówiły jej to dzieci, woda w misce, kałuży i stawie. Nie lubiła bawić się z dziećmi i widywać ludzi. Chciała się gdzieś ukryć, by na nią nie patrzono, nawet słońcu miała za złe, że spogląda na jej twarz, choć widziała je najczęściej poprzez łzy.

Najbardziej znienawidziła szkołę, bo tam było najgorzej. Chłopcy i dziewczynki z jej klasy, z innych klas dokuczali jej przy każdej okazji, wymyślili jej nawet przezwisko: pajączek. Po jakimś czasie mówili tak do niej nauczyciele, a później też jej tatuś i mamusia. Powoli zaczynała zapominać swego imienia. Nie chciała słuchać ptaków, szumu wiatru, bo słyszała w ich pieśniach o brzydkim pajączku. Znienawidziła drzewa, bo te się z niej naśmiewały, układając swe gałęzie na kształt pajęczych nóg, znienawidziła róże i inne kwiaty, bo te krzyczały do niej: - „Popatrz na nas, popatrz jakie jesteśmy piękne, jak nas wszyscy kochają”.

Za to lubiła deszcz, bo nie musiała wtedy uciekać od ludzi, lubiła rzekę, bo jej szybki nurt nigdy nie odbijał jej własnego oblicza. Uznała ją za swoją przyjaciółkę i często nad nią chodziła. Tak, rzeka to jedyna jej oaza, jej własny, odludny kawałek świata, gdzie mogła być samotna i mogła spędzać czas bez złych słów i spojrzeń. Tutaj zapominała o pajączku, zapominała o nim jeszcze tylko w nocy, we snach. Wtedy była wolna.

Tylko w nich pojawiało się piękno. We snach wszystko było inne, przyjazne, dobre. W nich pojawiała się babcia. Tylko dla niej mała Ela była śliczną wnusią, jej oczkiem w głowie. Wraz z nią wkroczyła do świata wielu pięknych bajek. To był najszczęśliwszy czas w życiu, pełen dobroci, dobrego słowa, ciepła, pełen nadziei, dobrych ludzi, dobrze kończących się historii.

Gdy babcia odeszła, odszedł też świat, o którym opowiadała. Ela została sama. Już nikt więcej małej dziewczynce nie powiedział, że ją kocha, od tej pory nikt nie zapewniał, że jest najpiękniejszą wnusią na świecie.

W nocy była wolna, w dzień nieszczęśliwa. W dzień wszystko i wszyscy się z niej śmiali, a w niej rósł strach i bezsilność.

Gdy pewnego dnia mama w chwili złości powiedziała: 
- Ty naprawdę jesteś jak pająk, czemu Bóg pokarał mnie taką szkaradą? – mała Ela wybuchła gdzieś w środku, ale nie mogła już tego wypłakać, bo zabrakło w niej łez, zabrakło w niej miejsca na aż tak wiele bólu i cierpienia, zabrakło nadziei i wiary, więc pobiegła. Uciekła. To co powiedziała mama zabolało najbardziej, jak żadne inne słowo, jak żadne spojrzenie, jak żaden inny szturchaniec, popchnięcie, których doświadczała codziennie wiele. 
Uciekła wtedy z domu i nie chciała już do niego nigdy wracać. Biegła i biegła, chciała uciec jak najdalej. Po drodze gubiła łzy, jej drogę znaczyły małe, słone kropelki żalu, małe krople wielkiego nieszczęścia. Wszędzie widziała ludzi – pająków, nawet drzewa które mijała, zwierzęta przybierały postać pająków i śmiały się z niej. Przybiegła zmęczona nad rzekę, usiadła na jej wysokim brzegu, a tuż obok na kołysanej wiatrem trawie zobaczyła pajęczynę, a w niej pająka. Rozpłakała się jeszcze bardziej, bo nawet on – jej przybrany brat, wydawał się z niej śmiać. Poczuła się jak złapana w sieć.

- Żadnej pomocy, żadnego ratunku, żadnego przyjaciela. Słońce, wiatr, drzewa, wszyscy ludzie, odwrócili się ode mnie, zdradzili, śmieją się ze mnie. - żaliła się w duchu.

Spojrzała na wodę w rzece i powiedziała: - Tylko ty jesteś mą przyjaciółką, tylko ty mnie zrozumiesz, tylko ty mnie przyjmiesz, z tobą się zaprzyjaźnię i … - wskoczyła do wody. Nie próbowała płynąć, chciała w niej zasnąć i już się nigdy nie obudzić. Po co? By się z niej śmiano, by nazywano ją pająkiem? Po co walczyć? Po co przeciwstawiać się tej nienawiści? Po co? I tak nie da rady, jest za słaba. Wszyscy są przeciwko niej – nawet jej mamusia. Po co? - Została więc pod wodą. Powiedziała sobie: 
- Zasnę tu. Woda jest moją przyjaciółką, sen jest moim przyjacielem. Nie chcę się budzić! - tak się zrobiło błogo, tak dobrze, nikt jej już nie będzie dokuczał, nikt z niej się nie będzie śmiał, nikt w tej wodzie nie będzie widział jej łez. Nawet rzeka nie zobaczy ich już nigdy więcej.

Woda ją niosła, a ona poddała się. Powoli zaczęła zasypiać i  pojawił się sen, a w nim babcia. Znowu tak jak dawno, dawno temu, gdy jeszcze nikt nie nazywał ją pajączkiem, pochylała się nad jej łóżeczkiem i mówiła do niej cicho: - Zaśnij, zaśnij moja mała, śliczna Elżuniu. Głaskała jej małą główkę, a gdy ona nadal nie mogła zasnąć babcia śpiewała jej kołysankę. Ela ucieszona poprosiła: - Babciu! Opowiedz mi bajkę, proszę!  
Babcia zaczęła swą opowieść, tym razem o bazyliszku, potworze, który zabijał swoim spojrzeniem i strachem, który wzbudzał u ludzi i wszelkiego stworzenia.

- O jejku! Babciu, czemu mi to przypominasz? Czyżbyś ty też chciała mnie zdradzić? Czyżbyś, moja kochana babciu, też chciała mi dokuczyć? – wykrzyczała z wielką pretensją i żalem dziewczynka. Babcia jednak kontynuowała, a Ela zapadając w coraz głębszy sen, słuchała zdumiona.

– Czy ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawiał się, co czuł bazyliszek, jak bardzo się bał, co przeżywał, gdy uśmiercał swoim widokiem? Tylko ty, mój pajączku, jesteś w stanie go zrozumieć, tylko ty jesteś w stanie zrozumieć jego strach, tylko ty możesz wiedzieć, co on czuł. A może jego strach był znacznie większy, może jego cierpienie było gorsze, niż tych wszystkich, których on uśmiercał? Tylko ty możesz poznać tę prawdę i tylko ty możesz zanieść tę prawdę ludziom! Tylko ty, tylko ty! Więc obudź się! Obudź się teraz! Obudź się moja śliczna wnusiu i kochaj wszystkich. Obudź się i kochaj. Tylko to się liczy, wszystko inne nie ma znaczenia. Nie bój się już więcej i kochaj. Obudź się! – coraz głośniej krzyczała do niej babcia, a ten głos coraz głębiej docierał do śpiącej dziewczynki. 
W pewnym momencie Ela obudziła się, wypłynęła na powierzchnię, wyszła z wody. Tuż obok dłoni zobaczyła kwiatek pokrzywy i wykrzyknęła do niego zdumiona: - O jejku, jaki jesteś śliczny, mój malutki!

Gdy spojrzała nieco dalej, na pobliskie drzewa, gdy usłyszała szept wiatru, śpiew ptaka, gdy poczuła na sobie słońce, wykrzyknęła:

- O Boże! Wszystko: drzewa, wiatr, ptaki, słońce, mówią - kocham. O Boże, byłam ślepa, głucha i nieczuła. Spałam i w dzień, i w nocy.  

Rozejrzała się wokół. Jej zdumienie rosło z każdą chwilą. Patrzyła na zupełnie inny świat. Wszystko wokół było takie piękne, żywe, kolorowe, przyjazne. Spojrzała na swoje odbicie w wodzie. Niby nic się nie zmieniło. Jej ciało było takie jak wcześniej, ale ona widziała siebie zupełnie inaczej. Poczuła, że jest pogodzona ze swoją brzydotą. Od tej pory jej brzydota stała się piękna, bo ona ją pokochała.

Poszła zdumiona w świat poznawać go na nowo.

Pokochała zarówno tych, którzy jej nie oceniali, lecz także tych którzy śmiali się z niej i dokuczali.  

Rosła, i mimo, że nadal była brzydka, coraz mniej śmiano się z niej. Pajączek odpowiadał na zaczepki uśmiechem, a gdy jej mówiono, że jest brzydka jak pająk, ona odpowiadała:
- Wiem, ale nic na to nie poradzę i dobrze mi z tym. Nie ma to dla mnie znaczenia, ale cieszę się, że inni są piękni, nie zazdroszczę im. Uroda ciała, to tylko forma, to takie ubranie dla duszy, dla serca, i nie po ubiorze się ocenia.

Pajączka widywano najczęściej radosnego, uśmiechniętego, widywano też smutnego, płaczącego, ale nie były to łzy z powodu swojego nieszczęścia.  W takich chwilach jej kochające serce wspierało innych, jej radość dodawała otuchy nieszczęśliwym. Każdy, kto spojrzał na pajączka, to coś w nim się zmieniało, tak jakby słońce zaświeciło, jakby się niebo otworzyło.

Dziewczynka zrozumiała, a to zrozumienie dodało jej wiele siły, posiadła moc wzmacniania nadziei i wiary u innych. Zrozumiała, że ona kiedyś, jak bazyliszek, uśmiercała swoja brzydotą, a dziś przebudzony pajączek uzdrawia swoją pogodą, swoją ciszą, swoim wewnętrznym spokojem, swoją wewnętrzną urodą - miłością.

Od tej pory nikt, nigdy już się z niej nie śmiał, bo coraz więcej rozumiała: - Nikt nie odrzuca mnie, odrzuca tylko wyobrażenie o mnie, odrzuca to, kim jestem wg niego, wg jego spojrzenia, jego mniemania, odrzuca moją formę, brzydotę mego ciała, a ja to nie tylko moje ciało. Zrozumiała, dlaczego tak się dzieje; ludzie nie akceptują innych dlatego, że nie akceptują siebie. Odrzucają czyjeś wizerunki, bo nie akceptują, nie kochają siebie i swoją nienawiść do siebie przerzucają na innych, a wtedy potrafią przerysować cudzą szpetotę, zło tkwiące w innych. Ich nienawiść do własnej brzydoty każe im niszczyć wszystkie lustra, bo w każdej brzydkiej istocie widzą swoją własną niedoskonałość. Boją się, że ktoś to odkryje i im więcej w nich strachu, tym bardziej są agresywni,  tym bardziej nienawidzą i dokuczają innym.

Zrozumiała, że bazyliszek, był najbardziej lękliwą istotą pod słońcem,  stąd jego  zdolność do wzbudzania strachu w innych, do uśmiercania tym strachem. Gdy zaczęła współodczuwać strach u ludzi, obudziła się. Wtedy łatwo jej już było kochać innych, bo zaakceptowała ich wszystkie wyobrażenia na ich i jej temat.

Przestała się bać i wszystko się zmieniło. Obudziła się i zniknął strach. Przestała oczekiwać od innych, że ją pokochają, a przede wszystkim tego, by oni się zmienili. To ona się zmieniła, a wtedy wszystko się zmieniło. To co przychodziło do niej od innych nie miało znaczenia, nie wpływało na jej samopoczucie, wręcz przeciwnie – przestała reagować, a zaczęła kochać. Im więcej dawali jej powodów, by ich nienawidzić, tym bardziej ich kochała i widocznie ta miłość ich odmieniała, bo przestali jej dokuczać, a później nawet zapragnęli jej towarzystwa, jej uśmiechu, pogody, ciszy, pozytywnej energii, mocy dzielenia się miłością, jej mocy wzmacniania. Ich ciała nadal były piękne, ale przy pajączku wypiękniały też ich serca i odkryły się dusze. 

I wtedy poczuła, że dostaje więcej niż daje.

To było wspaniałe uczucie. Zrozumiała wtedy, że jej misją – od chwili, gdy znalazła się na tym świecie – było być „pająkiem”. Miała zostać pająkiem, by zrozumieć i by dać coś od siebie innym, by pokochać, prawdziwie pokochać. By pokochać za bycie, a nie za coś, by znaleźć w sobie bezinteresowność i pomóc ją znaleźć innym.  


Dziewczyna przestała płakać, uśmiechnęła się do staruszki i po chwili obie kobiety poszły razem rozmawiając i śmiejąc się w głos.


Piotr Kiewra 

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Najpiękniejsza historia o miłości

Pod dużą, starą lipą z widokiem na wielką, bezkresną łąkę, siedział stary człowiek. 

Odmładzały go uśmiechnięta twarz, szeroko otwarte, ciekawe świata oczy i gdzieś wewnątrz niego młodzieńczy duch, który rwał się, by poganiać z wiatrem za motylami, by pobawić się z nimi w berka - tak jak kiedyś, gdy jako kilkuletni chłopiec, tak się właśnie bawił.
Cieszył go zapach kwitnącej lipy i pełnia życia wokół: krzątające się wśród listowia pszczoły, śpiewające ptaki, roztańczone wiatrem trawy i kwiaty. Cieszyło słońce, ścigające się po niebie obłoki, lecz cieszył najbardziej jeszcze jeden widok, a on pełen zachwytu go obserwował, aż zapomniał o całym świecie i o sobie. 

W oddali, wśród kolorowych motyli biegała, a właściwie latała, mała, kilkuletnia dziewczynka. Wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy, a z trzymanej za boki w rozpostartych ramionach czerwonej sukienki, uczynił skrzydła. Poruszając nimi dziewczynka frunęła niczym motyl wśród kwiatów i wysokich, nieskoszonych traw. Posłuszna wiatrowi, jak cała reszta łąki - lekka, zwiewna, radosna, bawiła się nie bacząc na zmęczenie, na palące, lipcowe słońce.

Rozczulił starca ten widok prawie do łez. Zna Adusię od urodzenia, lecz to co dzisiaj zobaczył, to wielka odmiana. Nigdy nie widział u niej zbyt wiele radości, co najwyżej rzadko uśmiechniętą buzię w czasie zabaw z innymi dziećmi, ale to rzadko, bardzo rzadko. Na jej twarzy więcej było powagi, troski właściwej dorosłym, bywało, że i strach.  

W pewnej chwili dziewczynka spostrzegła starca. Zatoczyła jeszcze kilka kółek i zostawiła motyle samym sobie. Podeszła do ławeczki i usiadła blisko starca. – Odpocznę sobie. Naganiałam się za tymi „paziami i księciami”, oj naganiałam. – powiedziała do niego.

On spojrzał na nią i odpowiedział: 
- Ach siedź, ty mały motylku, siedź, ile tylko chcesz! Chociaż, powiem ci, że kiedy przyglądałem się tobie i twoim latającym przyjaciołom, to bałem się, że gdzieś odlecisz z nimi i już cię nigdy nie zobaczę. - żartował.
- Mówisz, że to książęta? No tak, przecież ty jesteś ich królową. Te motyle to twój dwór. Powiem ci moja droga, że zazdroszczę ci tego latania. Chciałbym tak umieć latać jak ty, albo tak jak te motyle, ale chyba się już nie nauczę … - nie dokończył starzec, bo mała mu przerwała:
- Ależ ja pana nauczę. Naprawdę nauczę. – cieszyła się dziewczynka, a on uśmiechał się kiwając głową.
 – Nie wątpię, nie wątpię, chociaż, tak myślę, że prędzej nauczysz mnie chodu żółwia, niż latania. No, może jeszcze mogę pochodzić jak kruk po świeżo zaoranym polu, ale latanie, to już nie dla mnie. – przekomarzał się starzec.
- No dobrze, niech będzie kruk, nie musi być motyl, ale troszkę pana nauczę. – nie odpuszczała.
- No dobrze, zostaniesz moją nauczycielką, ale uprzedzam, mało zdolny ze mnie uczeń, a na dodatek wolę wagary i siedzenie na ławce, niż długie i trudne lekcje. – zgodził się w końcu, a ona zachwycona od razu zerwała się z ławki:
- To możemy ruszać, możemy już się uczyć! Proszę pana, niech pan wstanie! – prosiła energicznie i wdzięcznie jak mały ptaszek. 
Mężczyzna w końcu wstał z ławki, rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, czy nikt ich nie obserwuje i pozwolił się prowadzić małej wdzięcznej nauczycielce w nauce trudnej sztuki latania. 
On wykonywał jej polecenia, a ona ze śmiechem go chwaliła za odwagę bycia ptakiem i ganiła, to za zbyt sztywne i powolne ruchy, to za to, że zbyt szybko się męczy, a tu jeszcze tyle nauki przed nimi. Wyglądali bardzo pociesznie i …  dziwnie. On jak kruk, albo bardziej jak stary i leniwy kaczor lub gąsior, a ona jak wróbelek, pełna życia, spontaniczności, dziecięcej chęci zabawy. 

W końcu staruszek zmęczony poprosił:
- Nie mogę już dziecinko. To już dla mnie za dużo. Może innym razem, może jutro sobie jeszcze poćwiczymy, a teraz odpoczniemy. Dobrze?

Usiedli znowu na ławce. Staruszek zdyszany, słaby, a ona zdziwiona, że ta nauka trwała tak krótko, przecież ona mogłaby latać i bawić się cały dzień, od wschodu do zachodu słońca. Staruszek zamilkł. Siedzieli dłuższy czas w ciszy, obserwowali łąkę, słuchali słowiczych śpiewów dobiegających z oddali, cieszyli się wonią lip.

- Proszę pana, chciałabym coś panu opowiedzieć. Mogę? – zapytała dziewczynka.
- Ależ tak dziecinko, opowiadaj. Lubię twoje opowieści. A co chcesz mi opowiedzieć?  – spytał zaciekawiony.
- Najpiękniejszą historię o miłości. – gdy to oznajmiła, zdziwił się, bo nie mógł się spodziewać takiego tematu, ale uśmiechnął  się ciepło i poprosił:
- Tak. Historie o miłości to jest to, czego najbardziej lubię słuchać. Opowiedz mi, proszę, lecz, na początek chciałbym byś mi powiedziała, co ci dzisiaj sprawiło tak wiele radości, że aż zaniosłaś tę radość motylkom i wiatrowi?
- Wyobraziłam sobie, że będę miała małego pieska i … to świetnie, że chce pan posłuchać mojej historii. - odpowiedziała uszczęśliwiona. 

Do tej pory jej opowieści to proza życia: o siostrach, bracie, którymi jako najstarsza z rodzeństwa musiała się opiekować, gdy mama … była … pijana. O tatusiu, który kilka lat temu zmarł, a on ją kochał jak nikogo więcej na świecie, a mimo tego, że kochał to równocześnie wzbudzał w niej strach, bo bił mamę, gdy był pijany. Słuchał tych opowiadań starzec z uwagą, a we wnętrzu gdzieś płakał, bo wiedział, ile cierpienia, ile doświadczeń, które odbiją piętno w  sercu i umyśle tej małej osóbki w kolejnych latach życia. Widział – choć tego nie mówiła, ile w niej tęsknoty za ciszą, spokojem, miłością, za tym, co mogła tylko obserwować w innych rodzinach, ale sama tego nie zaznała. 

Dlatego słuchał jej z uwagą i sam opowiadał jej historie, które miały wzbudzić w jej sercu nadzieję, wiarę, rozwiać smutki. Jednak dzisiaj było inaczej, bo w Adusi dzisiaj zauważył nie smutek, lecz radość, nie łzy, lecz uśmiech, nie strach, lecz entuzjazm i wiarę. Dlatego też z niecierpliwością chciał wysłuchać jaka tajemnica kryje się za tą przemianą, co takiego się wydarzyło, że w ustach dziewczynki miał się pojawić tak wielki, najważniejszy na świecie temat – miłość. Powiedział więc bardzo zaciekawiony:

- Adusiu, nie mogę się już doczekać, opowiadaj, opowiadaj! – ona naprawdę szczęśliwa, rozentuzjazmowana, zaczęła natychmiast.

- Kiedyś dawno, dawno temu pewien pan znalazł małego, samotnego pieska. Podniósł go na ręce, pogłaskał, a piesek spojrzał na niego ciepło swoimi małymi, słodkimi oczkami. Nie wiadomo skąd się tam znalazł i czyj to był piesek, ale był mały i bardzo, bardzo samotny i niekochany. Mężczyzna rozglądał się wkoło, ale nie znalazł właściciela, zabrał go więc do swojego domu, nakarmił, zrobił mu miejsce do spania. Piesek wdzięcznie merdał ogonem i patrzył z taką przyjaźnią i miłością w oczach na mężczyznę, że ten postanowił się nim zająć. Nadał mu imię, ale nie pamiętam jakie … zapomniałam. Ale to nic … I od tej pory bawili się razem. 
Mężczyzna uczył pieska aportowania i zachowania się w różnych sytuacjach, a ten wyrósł na dużego, mądrego psa. Stali się wielkimi przyjaciółmi. On odprowadzał swego pana na dworzec, gdy ten jechał do pracy i później ponownie przychodził, gdy jego pan wieczorem wracał. – tu Adusia na chwilkę przerwała, bo jej broda zaczęła się trząść, a z oczu popłynęły łzy. Odwróciła główkę do tyłu, dłońmi kilka razy wytarła spływające łezki i nadal płacząc, kontynuowała:

- Proszę się nie śmiać ze mnie, ale to jest bardzo smutna historia. – powiedziała.
- Adusiu, nie śmieję się. Rozumiem, ale chyba możesz mi opowiedzieć dalej. Twoje łzy mi nie przeszkadzają. Proszę opowiadaj dalej! Bardzo jestem ciekaw co się wydarzyło. – prosił starzec.
- Tak, pewnego dnia pies odprowadził swego pana na dworzec, a wieczorem wrócił, lecz pana nie było. Pociąg przyjechał, a później odjechał, a on nadal czekał. I tak samo czekał następnego dnia, i następnego, i … tak przez wiele lat. - i tu znowu Adusia zaniosła się płaczem. Szlochała, a mężczyzna patrzył się na nią z wyrozumiałością. Czekał, bo wiedział że ona musi się wypłakać. 
W końcu to on zaczął dalej mówić.

– Tak Adusiu, to naprawdę piękne opowiadanie o miłości, o przyjaźni, o wierności, o wierze, że ktoś kogo kochamy wróci, będzie przy nas, będzie na zawsze. Dziękuję ci za to opowiadanie.
- Jest mi bardzo smutno. Chciałabym mieć takiego pieska. – powiedziała z tęsknotą w głosie. I po chwili już prawie, że radosna dodała: - I będę go miała, i będę go kochała, a on będzie kochał mnie.

Starzec ledwo był w stanie powstrzymać się od łez, bo widział, jak kipiała w dziewczynie tęsknota za miłością, by istniał ktoś w jej życiu, dla kogo byłaby ważna, kto czekałby na jej powrót z niecierpliwością, kto kochałby ją za to, że jest, że istnieje. 

Gdzieś w jego wnętrzu, odezwało się kilkakrotnie takie głębokie bezdźwięczne „ACH!” i poczuł się lepiej i by również dziewczynka poczuła się lepiej zadał jej pytanie:
- Powiedz mi Adusiu, skąd znasz tę historię?
- Obejrzałam wczoraj film* o takim piesku i cały czas płakałam i pomyślałam, że bardzo chciałabym mieć psa. – odpowiedziała.

- Proszę pana, a czy pan zna jakąś najpiękniejszą historię o miłości? I czy może mi pan ją opowiedzieć? – zapytała.
- Tak znam dziecinko. I chętnie ci opowiem. Tylko poczekaj chwilkę, niech zbiorę myśli. – poprosił. Jego twarz wypogodziła się zupełnie. Popatrzył z czułością na Adusię i zaczął opowiadać.

- Tak myślę, że wszystkie najpiękniejsze historie o miłości są bardzo podobne, lecz trzeba mieć w sobie dużo zrozumienia, by zauważyć co w nich jest najbardziej istotne, czego nas uczą, kim się stajemy dzięki miłości …

Ta historia, którą chcę ci opowiedzieć dotyczy mężczyzny i kobiety. Zdarzyła się bardzo dawno, lecz to co w niej było jej treścią – miłość, przetrwała do dzisiaj. Poznali się bardzo dawno, spotykali, pokochali, każde na swój sposób, ale prawdziwie, sercem. I mimo, że nie mogli być razem, że byli daleko od siebie, to miłość trwała. I najważniejsze, że była prawdziwa, bo nie zabierała wolności, bo dawała radość. I to ci muszę powiedzieć moja droga: prawdziwa miłość przynosi radość, bo niczego nie wymaga, niczego nie oczekuje, nie stawia żadnych warunków. I nawet wtedy, gdy ukochanej osoby nie ma w pobliżu, a być może jest gdzieś daleko, to sprawia ci radość. Ta druga osoba jest ważna, bardzo ważna, ale nie musi być przy tobie codziennie, nie musi ci tego mówić, że cię kocha, ważne, że istnieje. 

Miłość to obdarowywanie. Tak, miłość to dar, który niesiesz komuś: mężczyźnie, kobiecie, dziecku, światu, zwierzęciu i samo to, że obdarowujesz, czyni cię szczęśliwym. Niczego w zamian nie oczekuje, ani obecności tej drugiej osoby, żadnej obietnicy, wzajemności, niczego. To jest trudne do zrozumienia, dlatego miłości nie można się nauczyć w jednej chwili, można ją odkryć, najczęściej odkrywamy ją przez całe życie. Gdy odkryjemy, to taka miłość nigdy nas nie zasmuca, zawsze przynosi radość. I dzisiaj, gdy widziałem ciebie na łące, zobaczyłem jak obdarowujesz miłością motyle, wiatr, kwiaty, trawę. Jak na początek, całkiem nieźle. Zauważ, ile ci to przyniosło radości, ile radości motylom i kwiatom, wiatrowi, ile radości przyniosło to mi. 

Naprawdę lubię patrzeć na tak piękne historie o miłości, które rozgrywają się przed moimi oczami i lubię słuchać o nich. Ty chyba też lubisz, nieprawdaż?

- Lubię, proszę pana. Pana opowieść jest piękna. I mi bardzo potrzebna. Czuję, że mój smutek się już skończył. Dzisiaj się dużo nauczyłam. Pewnie kiedyś będę miała pieska, pokocham go, ale wiem, że mogę też pokochać i swoją mamę, a ona mi wcale nie musi mówić, że mnie kocha. Nie muszę pragnąć, by mnie pokochała, bo dla mnie ważne, że ona jest. Pokocham tatusia, który odszedł i już nie będę mu mogła powiedzieć, że go kocham, ale go pokocham, tak jak pokochał ten człowiek w pana opowiadaniu. 

Cieszę się, że pozwolił mi pan opowiedzieć najpiękniejszą historię o miłości, dziękuję za pana historię. To jest dla mnie najważniejszy dzień w życiu.  – starzec przerwał dziewczynce, by jej powiedzieć coś ważnego.
- Od tej pory, każdy następny dzień taki będzie, bo każdy następny dzień przyniesie ci jeszcze piękniejszą historię o miłości i to będzie twoja własna historia, albo historie innych ludzi, w których ty będziesz miała swój udział. 

Człowiek, który niesie dla świata swoją najpiękniejszą historię o miłości, sam jest tą historią, niesie największy dar, jest bardzo ważny dla świata, bo zamienia smutek w radość, nieszczęście w szczęście, strach w miłość. Naprawia siebie i naprawia świat. Zrozumiałaś Adusiu, więc już się nie wykręcisz z tego, by obdarowywać, tak jak dzisiaj obdarowałaś, tu i teraz, na tej łące. Cieszę się, cieszę bardzo, że mnie to spotkało, że to widziałem, że tego doświadczyłem na własne oczy. Jestem szczęśliwy. - radował się starzec.

Bardzo go to podniosło na duchu, bo takie chwile jak ta, to rzadkość. W jego życiu pełno radości, choć nie zawsze tak bywało, natomiast ostatnio jedyne chwile ze smutkiem są związane właśnie z Adusią. Ta mała siedmiolatka, wyglądająca na jeszcze młodszą, a już tyle w niej siły, tyle mądrości, tyle rezolutności, zapobiegliwości i pracowitości, że niejednemu dorosłemu człowiekowi i połowy tego brakuje.

Tyle w niej tych dobrych rzeczy co i smutku, tęsknoty, łez. Zastanawiał się starzec nad tym, ile jeszcze tego smutku, tej pracy ponad siły jest ta mała w stanie znieść, ale po tym co tu zobaczył uwierzył, że wszystko będzie dobrze. 

Cieszył się, że jednak ona potrafi się śmiać, tak samo jak potrafi płakać. Potrafi się radować tak samo, jak się smucić. Do tej pory bał się, że to jej smutne życie, przesiąknie tym smutkiem na tyle, by zarazić nim nie tylko jej umysł, ale i serce i duszę. Teraz zobaczył, że może i na twarzy, często i w oczach jest dużo smutku, ale jej serce, jej dusza potrafią się bawić, potrafią odnaleźć radość i uśmiech. To dla niego ważne odkrycie.

I to właśnie z powodu tego smutku na jej twarzy i w jej oczach płakało i rozdzierało się serce starego człowieka. Tak było do dzisiaj. Teraz zaczął się w jej życiu czas najpiękniejszej historii o miłości.

Kilka dni temu wątpił (ba – dzisiejszego ranka jeszcze tak było), czy ta mała istotka będzie potrafiła kiedyś kochać, czy ona się dowie, czym w ogóle jest miłość, bo nikt jej do tej pory nie pokazał, czym ona jest, jak smakuje, ile szczęścia zapewnia, jak wiele zmienia w życiu człowieka, jak go wzbogaca, albo jak okalecza jej brak.
Wątpił, gdy się jej przyglądał od kilku lat, lecz jej opowiadanie i to co zobaczył teraz na łące przywróciło mu pełnię wiary.

Piotr Kiewra


*Tu jest link do filmu, który zainspirował to opowiadanie https://www.youtube.com/watch?v=KXuTNjhOFuc