sobota, 4 kwietnia 2015

Starzec i stare, wielkie drzewo


Wpadłem na ślad tego zdjęcia zupełnie przypadkiem. Stara fotografia wielkiego drzewa otoczonego trawą z tysiącami małych, białych kwiatków, a wśród nich jakaś dziewczyna o czarnych, długich, rozwianych wiatrem, włosach. Leżała w tych kwiatach uśmiechnięta, radosna, szczęśliwa. Na odwrocie znalazłem kilka odręcznie zapisanych maczkiem zdań. Ot krótki tekścik o łąkowej dziewczynie, tańczącej na wietrze, biegającej za motylami … i tyle. Zdjęcie poblakło, szczegóły zatarł czas, ale coś mi podpowiadało, że muszę się zainteresować tą fotką, bo kryje się tam jakaś piękna i niezwykła historia. Jak stare było ? Wtedy nie wiedziałem, miało może kilkadziesiąt, może sto, a może jeszcze więcej lat.

Wypytałem ojca, nie wiedział nic. Pojechałem więc do dziadka. Powiedział mi jedynie, że dostał tę fotkę od swojego dziadka, a tamten od swojego. Pamięta już dziś niewiele, ale dowiedziałem się tylko, gdzie to drzewo rosło i nic więcej.

Pojechałem na spotkanie z drzewem. Pytałem o nie już na miejscu, ale tu znowu spotkał mnie zawód. Kilka zagadniętych osób nie potrafiło mi wskazać miejsca, gdzie mogło ono rosnąć, a o samym drzewie też nie słyszeli. No cóż pytałem dalej … i nic.

Pytałem urzędników - nie potrafili mi pomóc, bo od kiedy lasy przestały być gospodarczo wykorzystywane, zdziczały, ogrodzono je, a ludzie rzadko tam zaglądali, więc ścieżki zniknęły, mało kto interesował się ich leśnym życiem, drzewami, przyrodą.

Wyruszyłem więc na poszukiwanie zupełnie sam. Przemierzyłem je wzdłuż i wszerz i nic nie znalazłem. Już chciałem się poddać, ale w ostatnim dniu, tuż przed wyjazdem spacerowałem po lesie. Ot po prostu szedłem, gdzie oczy i nogi poniosą. A poniosły akurat tu. Dlaczego? Nie wiem. O ile pamiętam jakaś siła mnie tam ciągnęła. Jaka? Też nie wiem.

Stanąłem przy wielkim, zmurszałym pniu. To właściwie już tylko resztki, ślady wielkiego drzewa, które tu kiedyś stało. Musiało być ogromne i bardzo stare, i musiało być tu królem, czymś bardzo ważnym, bo do dzisiaj, żadne inne drzewa ani krzewy nie odważyły się zająć jego miejsca. Po prostu została kilkudziesięciometrowej szerokości polana pełna małych, białych kwiatków.

To chyba było tu. Czułem to.

Na samym dole tego pnia, wśród jego rozkładających się resztek było coś, co przypominało fotel. Usiadłem i prawie natychmiast poczułem dziwne wibracje, gdy zamknąłem oczy i oparłem się plecami o pień, jakaś dziwna energia zaczęła przepływać przeze mnie, zobaczyłem miliony małych gwiazdek lecących gdzieś od tyłu głowy do przodu i dalej. Leciały i leciały, rozświetlały pustkę w mojej głowie. Gdy otwierałem oczy, leciały nadal, ale były mniej widoczne. W dłoniach czułem mrowienie. Zapadłem w jakiś rodzaj snu, półsnu, medytacji. Trwało to może kilka sekund, może kilka minut … nie wiem. Coś mi podpowiedziało w czasie tego chwilowego zamroczenia, że wiąże się z tym miejscem jakaś historia i że muszę się o niej dowiedzieć i napisać.

Jedyne co wiedziałem, to, że dotyczy to kogoś z mojej rodziny. I znowu zacząłem pytać. To co usłyszałem nie było zachęcające. Większość coś słyszała o jakimś starcu - dziwaku, ale nic więcej, żadnych szczegółów, no i wyglądało na to, iż ta historia była już całkiem zapomnianą historią.

I chyba byłbym o tym wszystkim zapomniał, gdyby nie przypadek. Po raz drugi zdarzyło mi się coś takiego jak w tamtym lesie, przy pniu umarłego drzewa. Znowu jakaś siła mnie ciągnęła za sobą. Było to w pociągu. Znowu poczułem wibracje, jakieś ciepło w okolicy serca, jakiś wewnętrzny głos, który prowadził mnie do tego akurat wagonu i tego przedziału. Wszedłem i usiadłem. Przedział był pusty. Zdziwiłem się, ale cóż ta sama siła kazała mi czekać. Czekałem. Na następnej stacji dosiadł się jakiś starszy pan, przywitał się ze mną i od razu zagadał.
Skąd on wiedział, że miał wsiąść do tego wagonu i do tego przedziału, nie wiem. Nie wiem również, dlaczego to akurat dla mnie zechciał opowiedzieć tę historię. Ale cóż, zdarzyło się w tej sprawie kilka dziwnych rzeczy, tak że w końcu zacząłem wierzyć w magię.

Otóż ten pan jest pasjonatem drzew. Zbiera po całym kraju informacje o starych, wielkich drzewach i zbiera też historie, które się z nimi łączą. Wśród tysięcy okazów dzisiaj żyjących, spisał też sporo z przeszłości. Większość z nich to fascynujące i ciekawe historie, o których mógłby opowiadać całymi latami, ale wśród tych wszystkich historii jedna jest wyjątkowa i jego, starego człowieka, wzruszyła do łez.

Znalazł ją w jednej z książek napisanych dawno, dawno temu przez przyrodnika, którego również fascynowały drzewa. Człowiek ten spisał tę historię od ludzi, spisał daty, zebrał zdjęcia, ale co najważniejsze spotkał po wielu latach poszukiwań naocznego świadka zakończenia tej historii, rozmawiał z nim. Z tej rozmowy powstał zapis, jeden z wielu w książce, ale zapis szczególny, w formie bajki.
Jej początek sięga ponad stu lat wstecz. Bohaterem jest starzec ... ale, zamiast opowiadać pasjonat drzew przeczytał mi ten fragment. Usłyszałem piękną historię mego pra, pra przodka. Oto ta opowieść:    


Dawno, dawno temu zdarzyło się to, co się zdarzyło i to chciałbym wam opowiedzieć. Nigdy wcześniej nie widziałem tego starca, ale podobno tu mieszkał, tu żył, opowiadali o nim ludzie, a może do dzisiaj opowiadają. Czy to bajka, czy nie, nie wie nikt. Lecz historia jest piękna i warto o niej mówić, więc wam ją opowiem. Dzisiaj już takie historie się nie zdarzają.

Żył tu kiedyś starzec. Nikt nie wie jak długo żył, ile miał lat, skąd tu przyszedł. Nikt nie pamięta, ale ludzie powtarzają z dziada pradziada tę historię i mówią, że zawsze milczał, że nikt go nie znał, ale on znał wszystkich. Nikt go nie rozumiał, ale on rozumiał wszystkich. Nikogo o nic nie pytał i niczego nie mówił nie pytany. Jednak dużo wiedział, choć nikt tego nie sprawdzał.

Miejscowi się nim nie interesowali, lecz zaciekawiał obcych, podróżników, przybyszów. Pytali o niego, ale miejscowi mieli go za dziwaka, szczęśliwego, zawsze pogodnego, uśmiechniętego dziwaka, który się uśmiecha do słońca, do drzew, do motyli. Widywali go na łące jak obserwował jeżyki i jaskółki, jak pochylał się nad kwiatami, jakby z nimi rozmawiał, jak leżał na trawie i obserwował niebo i chmury.

Przez lata nic się nie zmieniał, oni byli młodzi, a on już tu był i był starcem. Oni się starzeli, a on nadal żył. Ludzie powtarzali, że on żyje wiecznie, bo czeka na jakąś dziewczynę, dziewczynę tańczącą na łące i biegającą za motylami. Ale ona nie przychodzi, więc on czeka i zawsze będzie czekał. Lata mijają a on ciągle wierzy, że ona przyjdzie, ale nie tęskni, po prostu czeka. Czeka pogodny, pogodzony, wytrwały, spokojny, milczący, cichy.

Poznał tę dziewczynę, gdy był jeszcze młody. Odwiedzała go. Oboje spotykali się pod wielkim drzewem. Przytulali się do niego, wymieniali się z nim swoją energią. Siedzieli razem na specjalnym fotelu, które to drzewo specjalnie dla nich utworzyło ze swoich odrostów i korzeni. Zostali przyjaciółmi tego drzewa. Odwiedzali je wiosną, latem, jesienią i zimą. Cieszyli się z każdego z nim spotkania, ale i drzewo się cieszyło. Oni szeptali mu swoje tajemnice, modlili się, on ze swojego miejsca przy pniu, pod wielkimi konarami, które sobie szczególnie upodobał i tak samo ona, po drugiej stronie drzewa. Ono okrywało ich swoim cieniem, gdy był upał, chroniło przed deszczem. Czasem siedzieli pod drzewem na swoim fotelu do później nocy, słuchając ciszy ich przyjaciela, słuchając śpiewu ptaków, dla których wielkie drzewo było domem. Patrzyli stąd na księżyc i gwiazdy, tu drżeli z zimna, tu razem płakali, tu razem się śmiali. Tutaj on robił jej zdjęcia wśród kwiatów, tutaj ją nosił na rękach, tutaj przychodził i rozmawiał, zwierzał się i smucił, gdy jej tu nie było.

Stare i wielkie drzewo oraz chłopak i dziewczyna na zawsze zostali przyjaciółmi.  Kochali oboje swego przyjaciela i tak samo on kochał ich.  

Pewnego dnia ona odeszła. I nie pojawiła się tu więcej. Ale on czekał. I czekało też wielkie i stare drzewo. On wierzył, że ona wróci i drzewo wierzyło. On płakał i rozpaczał, ale w końcu jego przyjaciel – stare, wielkie drzewo, nauczyło go cierpliwości i od tej pory czekał i nie cierpiał.

Chłopak czekał, a lata mijały, młodość minęła, aż stał się starcem. Zapatrzony w swego przyjaciela, stare drzewo, stał się tak silny, tak wytrwały, tak nieugięty jak jego stary i wielki przyjaciel, i czekał. I wraz z nim czekało stare i wielkie drzewo, wierny przyjaciel.

Więc siedział starzec przy drzewie i opowiadał mu o swojej tęsknocie do dziewczyny, którą kiedyś poznał i zapamiętał ją jako dziewczynę tańczącą na łące, z rozwianymi włosami, uganiającą się za motylami. Nauczył się tego tańca na pamięć, widział go w swoich snach, widział zawsze, gdy patrzył na łąkę i mimo, że nikt inny tego nie widział, to ta dziewczyna tam specjalnie dla niego tańczyła taniec radości. A on tam leżał w ukryciu, lub stał i patrzył. Opowiadał to tysiące razy, opowiadał to każdego dnia, a przyjaciel, wielkie i stare drzewo, wytrwale i w ciszy słuchał.

Mijały lata, dziesiątki lat. Wokół ludzie przychodzili i odchodzili, tylko obaj starzy przyjaciele trwali i czekali. Nigdy nie zwątpili, wzmacniali się nawzajem wiarą, a lata ciągle mijały. Nikt już starca nie znał, nikt go o nic nie pytał, bo nikt go nie rozumiał. Dla nich był dziwakiem. On natomiast znał ich wszystkich. Mogliby się od niego wiele nauczyć, a szczególnie cierpliwości, wiary. Mogliby też nauczyć się siły przyjaźni i miłości, ale nikt nie chciał. Te piękne słowa już odeszły w niepamięć. Pozostały już tylko pięknymi słowami, tylko starzec i jego przyjaciel, stare i wielkie drzewo wiedzieli jaka treść się tam kryje.

Tak czekali na dziewczynę, ich przyjaciółkę, starzec i jego przyjaciel, stare i wielkie drzewo.
Rozmawiali często razem w ciszy i obiecywali sobie, że będą tak czekać nadal.
Nikt tego nie może policzyć, ile lat minęło, ale pewnego dnia drzewo umarło, wiosną nie rozwinął się już żaden listek na starym i wielkim drzewie. W tym dniu, na fotelu utworzonym dla pary przyjaciół umarł też starzec. Odeszli razem starzy i wielcy przyjaciele.
I może by nikt w to nie uwierzył i ta historia byłaby dawno zapomnianą historią, gdyby nie to, że do dzisiaj pozostały ślady po wielkim i starym drzewie poza miastem. Nikt z obecnych mieszkańców nie wie, kiedy umarło, ale na pewno było bardzo stare i wielkie, musiało pewnie mieć z tysiąc lat.

Taka to była historia. Pewnie zmyślona, pewnie to tylko bajka. Tak kiedyś bywało; zmyślano historie, opowiadano je dzieciom i jedna z nich przetrwała. Kto to dzisiaj wie? Nikt już dzisiaj nie wierzy w historię o starcu i o drzewie, o ich przyjaciółce, tańczącej na łące dziewczynie.

Nikt nie wierzy też w przepowiednię, że starzec będzie żył do dnia, w którym umrze to wielkie drzewo, ale podobno tak się stało.

Opowiadam wam tę historię, starą jak świat historię, bo próbowałem sobie wyobrazić tego starca, to drzewo, tę przyjaźń. Próbowałem sobie wyobrazić dziewczynę, do której obaj tęsknili, którą kochał mężczyzna i na którą czekał. To piękna historia, bo miłość w niej pokazana jest tak wielka, że nawet drzewo się nią zachwyciło, współodczuwało więc ze swoim przyjacielem, a ich przyjaźń była tak trwała i tak wielka, że gdy droga jednego z nich przestała już być drogą na tej ziemi, to życie drugiego straciło sens, bo nie mógł już dłużej czekać, bo nie było już na tym świecie żadnej żywej istoty, która budowałaby jego wiarę. Póki drzewo żyło, żyła wiara człowieka, wraz ze odejściem drzewa odeszło wszystko.

A może nie odeszło, a może odeszły ich ciała, a miłość została. Może została, bo podobno nie umiera nigdy, zawsze istniała i zawsze będzie istnieć. Ciała mogą przestać istnieć, ale miłość zostaje.

I gdy odwiedzam dzisiaj te miejsca, to miejsce, gdzie żyło to drzewo, to czuję tu coś wielkiego, to co tu się kiedyś działo, widzę to drzewo, tego starca i tego młodego człowieka, który później stał się starcem. Widzę też tę dziewczynę. Widzę to wszystko w wyobraźni, ale czuję też to w sercu. Gdy tu jestem to czuję jakby to było dzisiaj  i jakby dotyczyło mnie. Coś tu jednak zostało i krąży, i odwiedza wrażliwe serca. Opowiadam wam o tym, bo może i ktoś z was potrzebuje troszkę tej energii, tej wiary i tej miary miłości, i cierpliwości. Warto o tym mówić, warto tu pochodzić i to poczuć.

Czuję co tu się działo, czuję te wibracje, te spojrzenia, dotyk, bliskość tych ludzi. Wydaje mi się, że widzę ich ślady na trawie, słyszę – jakby jeszcze dzisiaj śpiewały o nich ptaki. Ptaki pamiętają, bo o tych ludziach, o tej miłości starca i drzewa do tańczącej dziewczyny przekazali im w melodiach i ptasich pieśniach ich ptasi dziadkowie.

To naprawdę tu trwa. To jest niewidzialne, niesłyszalne, ale ta miłość tu trwa, i dopóki ta historia nie będzie zapomniana przez ostatniego człowieka, to i ta miłość nie będzie zapomniana. Będzie tu zawsze. Będzie inspirowała każdego człowieka, i będzie dodawała mu wiary i budowała nadzieję, będzie dodawała otuchy, by trwać, by mieć nadzieję, bo cóż innego miałoby zostać niż wiara nadzieja i miłość?

Chodzę tu dzisiaj w miejscu, gdzie kiedyś stało wielkie drzewo, gdzie w jego cieniu spotykali się chłopak i tańcząca dziewczyna. Słyszę te słowa, które wtedy wypowiadali do drzewa i do siebie. To wszystko nadal tu jest, choć drzewo umarło, a chłopaka i dziewczyny już nikt nie pamięta, nikt nie pamięta ich imion, łez, które wylali na tych i innych ścieżkach. Nikt nie jest w stanie zmierzyć też tej wiary, nadziei i miłości, ale po co to mierzyć, ich siła jest w tej historii, w tych setkach lat, które minęły i nie dały zapomnieć o tym, co ta ziemia widziała, słyszała i czuła.

Tak naprawdę starzec nadal żyje, żyje jego wielki przyjaciel - wielkie drzewo i żyje ich przyjaciółka, tańcząca na łące dziewczyna. Bo dopóki żyje miłość i przyjaźń, to oni żyją.


I… ? Czy taki miał być koniec tej historii?
Gdy skończyłem rozmowę w pociągu, gdy spisałem tę historię poczułem ulgę, bo oto znalazłem coś inspirującego, coś potrzebnego w tych czasach.
Ale dlaczego ta historia do mnie trafiła? Dlaczego miałbym przepisywać to co zapisał dawno temu ktoś inny? Dręczyło mnie to pytanie chyba przez kilka lat. Czyżby tu chodziło o coś więcej? Czyżby ta historia była nieprawdziwa? I dlaczego przyszła akurat do mnie?
Trafiały do mnie takie i inne pytania. Przychodziły, drążyły, nie dawały spokoju. Wiedziałem jednak, iż sam muszę to rozwikłać. Postanowiłem jeszcze raz pojechać do lasu, do starego i wielkiego drzewa.
Gdy tylko tam dotarłem, ta sama energia co kiedyś wręcz zmusiła mnie bym usiadł przy starym, zmurszałym pniu, starego wielkiego drzewa, na fotelu sporządzonym specjalnie dla mojego pra, pra dziadka i jego tańczącej dziewczyny. Znowu doznałem czegoś w rodzaju półsnu, medytacji, a gdy się ocknąłem zachodziło słońce, a ja już wiedziałem: ten fotel czekał na mnie. To o mnie chodziło. To w tym miejscu miało mnie spotkać coś niezwykłego.
Miałem odkryć tę starą historię na nowo, miałem poznać prawdę o trójce przyjaciół. Ta historia wcale nie byłą smutną historią, wręcz przeciwnie, to historia o radości, o trójce radosnych przyjaciół i ich miłości.
I tak zaprzyjaźniłem się z tym miejscem, zaprzyjaźniłem się ze starym, wielkim drzewem – dołączyłem do trójki starych przyjaciół. Przesiadując tu całymi dniami, z dnia na dzień poznawałem prawdę o trójce przyjaciół, ale przede wszystkim o sobie. I po to ten fotel, to stare i wielkie drzewo na mnie czekało.
Poznałem historię prawdziwej bezinteresownej miłości w której trójka przyjaciół trwała. Trwali w pełnej radości, bez tęsknoty, bez przywiązania. Oni nie czekali, on trwali pełni miłości. Nie musieli się spotykać, bo ich miłość była wszędzie, bez względu na to gdzie znajdowały się ich ciała. Kochali dziewczynę tańczącą na łące, a ona kochała ich, była szczęśliwa w zupełnie innym miejscu, ale to dla nikogo z trójki przyjaciół nie miało znaczenia.
Zrozumiałem, że zjawiłem się w tej historii nie tylko by ją poprawić, by powiedzieć prawdę, by pokazać jeszcze piękniejszą prawdę o miłości, o prawdziwej, bezinteresownej miłości, która nie ma granic, nie ma ograniczeń i trwa, nawet wtedy, gdy kochana osoba jest już w zupełnie innym świecie, jest daleko i nie może już powrócić. Zjawiłem się, by dołączyć do tych, którzy mieli dostąpić takiej miłości, dostąpić zrozumienia prawdy. I to na mnie to stare wielkie drzewo czekało. Na mnie czekał ten fotel.
Od tej pory nie rozstawałem się z tą energią, z radością, i prawdą.
I to o tym miałem wam opowiedzieć. To radość, a nie smutek miałem zanieść do waszych domów, do waszych serc.
Poprawiając tę historię miałem naprawić siebie.

I jeszcze jedno miałem ci powiedzieć: ten fotel czeka teraz na ciebie. 

Piotr Kiewra  

1 komentarz:

  1. Piotrze Pięknie opisujesz,kiedys może wydadzą Twój album,książkę,pozdrawiam Ania i Mariano

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane