Zdarzyło się święto: piękne, radosne, najpiękniejsze ze świąt – święto miłości.
Była mała leśna polana, a na niej wśród letnich traw,
kwiatów, motyli, wpadło na siebie dwoje ludzi: chłopak i dziewczyna. Na czas wakacji łąka stała się ich domem, tu
śpiewały ich dusze, tańczyły ciała, zbliżyły się serca.
Gdy wraz z końcem lata zasnęły kwiaty, ucichły skowronki, gdy
ustały tańce motyli, zagubili się w przestrzeni i czasie chłopak i dziewczyna.
Dwie małe połówki jednej kropelki pochłonął ocean, lecz nawet wobec ogromu
oceanu ich serca pozostały bliskie.
Kilka lat później na miejscu łąki stanęła fabryka. Pamięć o tym
miejscu przetrwała przez 50 lat tylko na jednym jedynym, czarno-białym zdjęciu
oraz w dwu gorących sercach.
Powrót
motyla
Gdy pewnego letniego poranka zamyślona, starsza pani
przechadzała się parkowymi alejkami podeszła do niej para młodych ludzi
przebranych za motyle. Zamienili z nią parę słów i zostawili gazetkę. Kobieta
wysłuchała w ciszy tego co mówią, pokiwała głową na znak, że zgadza się z ich
zdaniem, zwinęła gazetkę w rulonik i ruszyła dalej w swój rytualny spacer.
Ostatnie 50 lat jej życia to rytuał. Takie same poranne
herbatki i kawki, popołudniowe drzemki, wieczory, takie same spacery, tematy w
rozmowach, te same wiadomości w gazetach. Przez 50 lat ani chmury, ani gwiazdy
na niebie, ani nawet jej ulubione motyle nie przyniosły żadnej odmiany, żadnej
nowej wiadomości dającej nadzieję …
A
ona cały czas czeka. Tak czekanie to jej mocna strona. Całe jej życie to
czekanie. Czeka i to nie specjalnie w jakimś celu, ot po prostu … czeka.
Dzisiaj jednak coś od samego poranka, coś gdzieś głęboko w
niej, podpowiadało, że coś się wydarzy. Dlatego rozmyślała, zadawała sobie
pytania - „co takiego może się jeszcze wydarzyć
w życiu starej kobiety?” Od kilkudziesięciu lat powtarzała bowiem przy każdej sposobności,
że jest już stara, że nie ma się co oszukiwać – „tak, starzeję się”.
Stawiała krok za krokiem. Te kroki wybijały pewien rytm, a w
jej głowie zgodnie z tym rytmem przewijał się kawałek po kawałku stary film,
film z fragmentami jej życia - wspomnienia – 50 lat z milionami różnych chwil,
dobrych i złych, szarych i kolorowych, bolesnych i przyjemnych. Przeważały
jednak te przynoszące cierpienie, poczucie winy i łzy.
Tak, płacz to kolejny z jej rytuałów, nawet w czasie spacerów.
Kwiaty: maki, chabry, stokrotki, jakiekolwiek łąkowe i polne kwiaty podlewała
własnymi łzami. Słowik, skowronek, płynące po niebie chmury, nawet letnia burza
były okazją, by znaleźć powód do popłakania. Teraz wystarczył widok jakiejś
pary starszych ludzi siedzących razem na ławce i trzymających się za ręce, a z
kącika oka wypłynęła kropelka, lub dwie. By nikt tego nie zauważył szybko wytarła
je nawykowo tym, czym miała w rękach – gazetką. Po chwili chciała ją wyrzucić, rozejrzała
się więc za koszem, lecz nie zrobiła tego. Dlaczego? Raz! – przecież miało się
coś wydarzyć, dwa! – dostała tę gazetkę od „motyli”. Rozwinęła rulonik, rzuciła
tylko okiem na pierwszy fragment i … zakrzyknęła: - O Boże to już jutro! – ruszyła
szybko do domu.
Powrót
radości
Starszy, acz dziarski, wysportowany mężczyzna dołączył do
grupki ludzi uczestniczących w wydarzeniu, może niezbyt ważnym dla małego
miasteczka, jednak bardzo ważnym dla tego mężczyzny. Otóż w miejscu
zlikwidowanej fabryki utworzono trawnik przecięty ścieżkami. Zrekultywowano
teren, przywrócono naturze to co kiedyś zabrano. Wokół posadzono drzewa.
Dzisiaj było otwarcie. Mimo ogłoszenia w gazecie pojawiło się niewielu ludzi.
Zrobiono trochę fotek, po czym większość przybyłych rozeszła się. Pozostali
siedzieli na ławkach, spacerowali, lecz po jakimś czasie i oni się rozeszli.
Tylko jeden starszy pan pozostał. Dłuższy czas chodził,
rozglądał się jakby próbując sobie przypomnieć jak to miejsce wyglądało kiedyś,
dawno, dawno temu. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie, czarno-białą fotkę i co rusz
spoglądał to na nią, to na miejsce, które kiedyś, 50 lat temu sfotografował podczas
swoich pierwszych poza rodzinnym domem wakacji.
Jeszcze raz rozejrzał się dookoła, upewnił się, że wokół jest
pusto, że nikt na niego nie patrzy, udał się na środek trawnika i położył się.
Patrzył na płynące po niebie obłoki, nasłuchując śpiewu ptaków, próbował wrócić
myślami do chwili w której znalazł się tu po raz pierwszy. Chociaż minęło 50
lat, wszystko wróciło. Ptaki śpiewały tak jak kiedyś, chmury goniły za chmurami
jak kiedyś, słońce przygrzewało jak kiedyś, tak jak kiedyś niczego nie
oczekiwał, po prostu cieszył się łąką, płynącym tu spokojnie życiem i jego
sygnałami, a przede wszystkim ciszą.
Poczuł się jak u siebie w domu, poczuł się młody, tak samo
jak kiedyś pełen życia, entuzjazmu, tańca, energii, czegoś co wibrowało w nim z
taką siłą i szybkością, że miał wrażenie, że gdyby dotknął w tym momencie
czyjejś dłoni, ba, nawet gdyby ktokolwiek znalazł się w pobliżu, zostałby nią
porażony. Wypełnił tą energią całego siebie, całą łąkę, powoli wypełniał cały
świat. W pewnym momencie zaczęła ona do niego wracać. Jedyna różnica między tym
co teraz, a podobną chwilą sprzed 50 lat jest taka, iż teraz potrafi ją nazwać –
to MIŁOŚĆ. Do tej pory sądził też, iż by kochać i otrzymywać miłość potrzebny
jest ktoś, jakiś odbiorca i dawca, lecz teraz przekonał się, że tak nie jest.
Wokół niego powstał ocean miłości, ocean żywej energii, która
natychmiast pobudziła życie na odrodzonej łące. Wróciły ptaki, wróciły maki,
chabry, inne polne i łąkowe kwiaty. Zrobiło się ciepło wokół niego, ale i
wewnątrz niego, poczuł, że istnieją dwa słońca, jedno te które świeci nad nim,
a drugie wewnątrz niego, gdzieś w okolicy serca.
Zamknął oczy i poczuł, że tak naprawdę w życiu niczego już nie
potrzebuje, że wszystko ma, niczego nie żałuje. W tym momencie poczuł, że stał
się kimś całkowicie dojrzałym, nie ze względu na swój wiek, ale ze względu na
zrozumienie, które przyszło, ze względu na szczęście, które okazało się być
blisko, którego nie trzeba szukać, gonić za nim, dla którego wcale nie trzeba
niczego pragnąć, stawiać i realizować celów. Ono jest. Wystarczy kochać,
wystarczy wysyłać tę energię w świat, a ona wróci. Zrozumiał, że to co daje to
i otrzymuje. I tyle. Proste. Lecz nie wystarczy wiedza, musiało się to stać
jego własnym doświadczeniem, musiało to się wydarzyć w nim, musiało się stać częścią
niego samego.
Mężczyzna zapomniał o całym świecie. Zamknął oczy, zniknął
świat zewnętrzny, lecz w tym samym czasie otworzył się ten wewnętrzny,
bogatszy, piękniejszy, istniejący tu i teraz, bez czasu, wieczny, wymagający
tylko jednego – odkrycia go. To jest właśnie rozwój, największa tajemnica
naszego życia. Okazuje się, że wszystko co daleko, co wydaje się być
niebosiężne, odległe, nieosiągalne, jest tu. Wszystko co gonisz ucieka, że tam
gdzie próbujesz otworzyć na siłę drzwi, to wiele innych się zamyka, że im
bardziej chcesz, im bardziej się boisz, tym jest dalej, tym trudniej, tym mniej
osiągasz, tym mniej rozumiesz. Poczuł, że znalazł się ponad chmurami, że otacza
go jedynie błękit.
Pewnie pozostałby już na dłużej w tym oceanie błękitu, spokoju i
błogości, gdyby nie kilka lekkich kroków, bezszelestnych kroków, delikatnuych jak szelest skrzydeł
motyla. Otworzył oczy. Nad nim stała kobieta, dojrzała, starsza pani, lecz on
zajrzał głębiej w jej oczy i … ujrzał nad sobą młodą - łąkową dziewczynę.
Spojrzeli sobie w oczy. On wstał, ona siadła na trawie
naprzeciwko niego. Nic nie mówili. Siedzieli tak do wieczora, do pierwszych
gwiazd wśród ciepłej nocy. Ne potrzeba było ani jednego słowa. Wszystko co się
wydarzyło od ich ostatniego spotkania, pięćdziesiąt lat temu, do dziś nie
wymagało ani jednego słowa komentarza, ani jednej nuty, gestu, miny, czegokolwiek.
Wystarczyła cisza. W tym języku zostało wyrażone wszystko to czego nie dało i
nie da się wyrazić żadnym słowem, czynem, gestem.
Kobieta i mężczyzna patrzyli na siebie, a ich serca kołatały
jak kościelne dzwony, wydawało się im, że te uderzenia usłyszy cały świat.
Patrząc na siebie nawzajem zrozumieli - chłopak
i dziewczyna sens miłości, sens cierpienia, sens 50 lat błądzenia w oceanie,
sens pokonywania jego fal, uderzania o podwodne skały, sens tracenia wiary i
ponownego łapania powietrza na powierzchni.
Powróciła ich łąka, powróciły kwiaty, skowronki i motyle.
Powrócił wiatr kołyszący trawami, nabrało kolorów czarno białe zdjęcie.
Zrozumieli chłopak i dziewczyna że nic się nie zmieniło, że te 50 lat było
jedynie chwilą, chwilą której nie stracili. Zrozumieli, że gdy trwa miłość nic
nie trzeba postanawiać, niczego planować, na nic nie czekać, niczego nie
oczekiwać, że po prostu trzeba cieszyć się życiem, rozwijać, trzeba żyć tak jak
żyje ta łąka, a wtedy nic się nie zmienia – miłość trwa. Taki jest jej sens.
Ich miłość przetrwała bo jedyne co zrobili ten chłopak i
dziewczyna to nią nawzajem się obdarowali.
Czekali i ufali. Gdy zaczęło się w nich pojawiać coraz więcej
zrozumienia, odczuli też że to przez te 50 długich lat życie nauczyło ich czym
ta prawdziwa miłość jest.
I jeszcze jedno nie stracili wolności, której brak zniszczył niejedną
wielką miłość.
Dla chłopaka i dziewczyny, całkiem dojrzałych już ludzi, tego
dnia, wieczora i nocy, jak i w następne,
trwa i będzie trwało święto miłości – największe ze świąt.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane