niedziela, 30 sierpnia 2020

Aktor i widz



Pewien aktor grający na scenie swoją dramatyczną rolę zauważył głośno śmiejącego się starca. Głęboko dotknięty po spektaklu odszukał go i zapytał:

- To był pełen dramatyzmu wątek, a ty się śmiejesz, dlaczego?

- Bo widzę, że jesteś na scenie, by brać, a nie by dawać. Grasz króla, lecz mnie nie oszukasz, widzę w tobie żebraka. Tym jest twoje aktorstwo i życie, żebraniną. Nie ma w tobie wielkości, na którą cię stać. – odpowiedział starzec nadal się śmiejąc.

Zastanowił się aktor i po chwili nieśmiało: - Jak osiągnąć wielkość?

- Tego nie osiągniesz, lecz możesz zrozumieć. Zostałeś aktorem by skupiać na sobie uwagę. Powodem jest twoja namiętność (nazywasz to miłością, lecz nią nie jest), a ta wymaga umiejętności zdominowania innego człowieka. Aktorstwo to ułatwia. Czułeś to od małego chłopca. Jesteś aktorem by być kobieciarzem. Twoje aktorstwo jest tanie, bo płytkie. Twoja gra oddaliła cię od siebie. Nie znasz więc empatii, współczucia, nie poznajesz drugiego człowieka, narzucasz mu siebie. Teraz twoje aktorstwo i styl życia przyciągają jedynie głodnych namiętności.

Twoja namiętność prowadzi cię smutną ścieżką, pełną walki, wykorzystywania innych, poczucia niespełnienia, twojego cierpienia i innych, bo przecież krzywdzisz.   

Masz potencjał, by przyciągać głodnych empatii, współczucia, cierpiących. Rozwiązanie jest proste: przemień energię namiętności we współczucie – to ta sama energia. Gdy obserwujesz swoje energie, stajesz się ich świadomy, twoja namiętność przemienia się w empatię, zaczynasz dawać. Przestajesz żebrać, obdarowujesz jak król.

Nie mówię: zejdź ze sceny, nie. Mówię bądź widzem siebie, tego, co w tobie gra. Obserwuj poza sceną i na scenie, a wszystko się zmieni. Obserwuj swoją namiętność, żebraka w sobie. To wystarczy. Staniesz się mistrzem, który rozdaje empatię, radość potrzebującym. Nauczysz ich tej przemiany. Na scenie możesz być zbrodniarzem, lecz widza ogarniesz współczuciem. To ci sprawi wielką radość.

Zobaczyłem to w tobie, i to co jest, i to co będzie. Dlatego się śmieję. Widziałem sztuczność, grę. Stań się prawdziwy, a będziesz wielki. Stań się sobą, a będziesz potrafił zagrać wszystko, prawdziwie i głęboko. Staniesz się pomocny.

Teraz rozpaczliwie szukałeś pomocy. Namiętność bowiem jest rozpaczliwym szukaniem pomocy. Gdy jej nie rozumiesz, wszystko, co robisz jest płytkie, brzydkie, tanie.

Obserwuj. To wszystko. – skończył. Nadal się śmiejąc zostawił aktora, który, już teraz, stał się widzem siebie samego.

 

Piotr Kiewra

 

niedziela, 23 sierpnia 2020

Obojętność polnego kamienia

 

Zadzwoniła i poprosiła: - Przyjedź!

Pojechał. Poszli dobrze im znanymi drogami przez miasto, obok jeziora, lasem, a później polną ścieżką. Cały czas mówiła. Słuchał i czuł, że ona wyrzuca emocje.

Gdy na chwilę umilkła wskazał palcem i powiedział: - Popatrz na tę chmurę ponad innymi chmurami, tam daleko na horyzoncie! Przypomina zaśnieżony, górski szczyt.

Spojrzała w tamtą stronę przez sekundę i potwierdziła: - No tak. – Po chwili wróciła do swojej relacji z wydarzeń ostatnich tygodni.

Szli dalej wśród zasuszonych jesienią traw, opadłych, martwych liści. Oddalili się od ścieżki. Nagle on przerwał jej opowieść i zwrócił jej uwagę:  - Uważaj! Nie zadepcz go!  Zobacz, rośnie z dala od ścieżki, nikt go pewnie nigdy nie widział, a on zakwitł, tu, z dala od jakichkolwiek oczu, zakwitł w listopadzie, wtedy, gdy nikt nie spodziewa się kwitnących, polnych kwiatów.

- No, tak. Piękny. – I po sekundzie mówiła dalej. On słuchał.

Szli na przełaj przez pole wśród suchych źdźbeł próbujących usilnie opleść i złapać obute stopy obojga przyjaciół. W pewnym momencie potknęła się i syknęła z bólu. Gdy próbowała kopnąć schowany w trawie kamień, krzyknął:

- Nie kop!

- Dlaczego?

- Zaboli ciebie, a nie jego. On jest polnym kamieniem. Jest obojętny. – wyjaśnił.

- Chciałabym być tak obojętna. Jak stać się tak obojętną, by nie bolało?

- Nie jesteś kamieniem. Twoją, ludzką cechą jest ból. To dobrze, że boli. Boli, bo jesteśmy ludźmi. Nie obraź się, ale muszę ci to powiedzieć. Otóż, obserwuję ciebie od lat, słucham twoich opowieści, czasem coś powiem, próbuję przekierować twoją uwagę i … I oto, co zauważam: Ty już jesteś obojętna. Część ciebie stała się kamieniem, polnym kamieniem.

- Już jestem? Jak to? Jestem jak kamień? – odparła pytaniami. Lecz po chwili dodała: - Chyba niewiele o sobie wiem. Opowiedz mi o obojętności. Wszystko o niej opowiedz, bo … wszystko musi się zmienić. Musi, bo czuję, że … No tak masz rację. Od dłuższego czasu czuję, że jestem, ale jakbym była martwa, nic mnie nie cieszy. Widzę same problemy, wszędzie ciernie. Wszędzie czai się zło, zewsząd podąża za mną pech. Ciągle widzę jak inni podrzucają – jak życie podrzuca mi kamienie na moje ścieżki. Uciekam przed tym wszystkim, a to za mną podąża. Im szybciej biegnę, tym szybciej mnie to goni. Im bardziej wypieram myśli o tym z siebie, tym mocniej nacierają. Nie dają chwili wytchnienia. Przecież nie wszyscy tak mają. Życie innych ludzi jest inne. Twoje też. Opowiedz mi o obojętności. Opowiedz mi, proszę. Nie obrażę się. Jesteś moim mistrzem. Opowiedz.

- Przyjęłaś taką postawę, próbujesz się schować pod pancerzem z kamienia. I dlatego boli. Kamień jest nieczuły na ból, bo jest obojętny, bo jest kamieniem. Taką ma misję. Ciebie będzie boleć, bo nie jesteś kamieniem. Twoja misja jest inna, ty masz się przebudzić z obojętności. Nie możesz być kamieniem, możesz tylko go udawać, udawanie boli. Wszystko, co grane boli. Gdy nie jesteś sobą – boli. Po to istnieje ból, by budzić. Ból jest dobry. Ból jest darem, on ma cel do spełnienia: ma wykryć wszelkie udawanie, wszelką obojętność. Ma cię informować, gdzie, kiedy grasz, udajesz kogoś innego, gdy odstępujesz od siebie, choćby na krok. Ma informować, gdy oddalasz się od prawdy, od siebie. I to tylko to. I ty jesteś kowalem swego losu, bo gdy to zrozumiesz, ból ustąpi. Spełnił swoje zadanie, może odejść.

Kamień jest obojętny.

Przyjmuje ciepło, oddaje ciepło, przyjmuje chłód, odddaje chłód, jest materialny, tylko materialny. Nie złości się, nie nienawidzi, nie zazdrości i nie lęka się, lecz też nie kocha, nie współczuje, nie ma w nim radości, bo nie ma w nim serca i duszy. Nie potrafi dawać, bo dawać może serce, a to jest skamieniałe, martwe. Człowiek ma więcej możliwości: Może przyąć chłód i przemienić je w ciepło. Może przyjąć złość, cudzą nienawiść, może znieść cudzą nieautentyczność, aktorską grę i przmienić ją we współczucie, zrozumienie. To jest miłość. Tylko człowiek ma taką zdolność.

Przeszkodą jest obojętność. Gdy ta przeszkoda zostanie rozpuszczona, gdy zniknie jak rozwiana wiatrem mgła, wspomniane przemiany przynoszą mu radość. Radością takiego człowieka jest dawanie – dawanie odmienionego, przemienionych energii.

Obojętność to sen, głęboki sen – ucieczka od wizji rzeczywistości, od wyobrażonej prawdy. Lecz to tylko wyobrażenie, prawda jest inna – odwrotnością tej wizji. Ta wizja jest zestawem nawyków, wspomnień, czarnowidztwa, a nie rzeczywistości. Dlatego jest snem.

W tym śnie taki człowiek maszeruje depcząc kwiaty swojego istnienia, zagłuszając śpiew słowika, zamykając okna i drzwi by go nie słyszeć, by nie słyszeć swojego serca i duszy. Dzisiaj też o mało nie zdeptałaś kwiatów, nie zwróciłaś uwagi na słońce, na chmury, na mnie, na łzę współczucia we mnie. To jest właśnie obojętność.

Taki człowiek woli wiedzę niż uczucie, smutne piosenki, smutne opowieści przedkłada nad wewnętrzną ciszę, nad odgłosy natury. Taki człowiek ucieka od siebie w świat cudzej niedoli, chętnie opowiada o swojej jak i wysłuchuje cudzej.

Obojętnośc to odczucie pustki, nieufności do siebie samego, to przywiązanie do ciemności.

Obojętność to zamknięcie się na piękno, na miłość, bo piękno, miłość często chodzą w przebraniach. Człowiek obojętny potrafi doceniać wtedy jedynie te zjawiska, które są blisko jego smutku, jego postawy niedoli. Jego docenienie to identyfikacja z tymi przejawami.

Człowiek obojętny łatwo ulega wpływom, łatwo daje się wykorzystywać, można nim rzucać, wyrzeźbić, przyozdobić, wbudować w mur. Łatwo, bo trudno jest dla kamienia zrozumieć innego człowieka, odczytać jego intencje, skoro kamień ucieka od prawdy, stoi, nie rozwija się. Kamień albo stoi w bezruchu, albo stacza się, albo eroduje, rozpada się, ginie, zamienia w piasek.

Człowiek z przybraną rolą kamienia, dużo myśli, bardzo dużo. To jest przyczyna jego skamienienia. Myśli odwracają uwagę od rzeczywistości, od prawdy, od TU i TERAZ.

I o ile kamień sobie z tym radzi, bo jest wyłącznie materialny, nie ma umiejetności przemiany energii, o tyle człowiek już nie. Człowiek jest istotą transcendentalną, jego energie ulegają przemianom, a te stłumione wybuchają, muszą wybuchać..

Człowiek, który obrał obojętność jako postawę życiową tłumi w sobie wszelki ruch myśli, przez co je wzmacnia, rozgrzewa do temperatury wulkanicznej lawy, lub dokonuje wyborów, selekcjonując je na dobre i złe, na warte uwagi i niewarte. Ten dualny – rozwojonyświat jest powodem walki, nieustającym wewnętrznym gadaniem, ciągle powtarzającym się wybieraniem i pasmem porażek, bo każdy wybór jest zły … właśnie z powodu tego, że energia jest ta sama, jest jednością, nie ulega podziałom, a więc nie można trafnie wybrać.

- A moja emocjonalność? Ona też jest wynikiem obojętności – skamienienia? – wtrąciła.

- Tak, dokładnie. Ten stłumiony ruch to zatrzymana energia, to wulkan, objawia się i w ciele i psychice, objawia  się częsty drżeniem ciała, złością, niepokojem dysharmoniami w ciele, wysoką emocjonalnością . Emocjonalność JEST WYNIKIEM TŁUMIENIA jakiejś części psychiki, choroby ciała są objawem ignorancji wobec informacji dawanych przez ciało. Czyli obojętnośc ujawnia się zarówno w ciele i psychice.

Obojętność zamienia człowieka w kamień, zalękniony, niezdolny do ruchu, kamień, bardziej przypominający kamienny posąg człowieka, często tylko przyozdabiany zagranymi minami, pozami, łzami, płaczem. Lecz jest to raczej płacz z bezsilności, płacz nad samym sobą, niż wynik współczucia i miłości. Z czasem jednak kamień okazuje emocjonalność muchy: wykonuje gwałtowne ruchy, jego zachowaniem rządzi haos.

Kamień przyciąga kamień – takie jest naturalne prawo. Tak chce egzystencja, by łatwiej nam było poznać siebie, poprzez innych, bowiem to, co nas razi w innych jest obecne w nas.

Obojętność nie może trwać wiecznie, bo nadmiar energii rozsadza od środka i wtedy kamień staje się muchą, by wkrótce powrócić do roli kamienia. Człowiek o skamieniałym sercu i duszy zamkniętej w klatce z kamienia staje się skrajnie nieszczęśliwy, bo jego dusza kołacze, wysyła coraz silniejszy ból, byś zrozumiała.

Emocjonalność nie jest przejawem współczucia i wrażliwości. Jest oznaką przewag danych głowie nad sercem. To wynik kolejnego dokonanego wyboru. To, co bierzesz za współczucie to rozczulanie się nad sobą, w czym bierze udział ciało, bo ono jest jednym z psychiką. Ludzie, zjawiska, które obrałaś za podmioty twojego współczucia, to tylko preteksty do tych rozczuleń, do płaczu nad swoją, a nie ich niedolą. Poobserwuj to głębiej, najgłębiej jak się tylko da, nie uciekaj od tego, a to dostrzeżesz, dotrzesz do prawdy o sobie.

Przedmioty twojej obojętności gonią cię, są przy tobie 24 godziny na dobę. Swoją ucieczką przywiązujesz je do siebie. To jak czerwone róże, o których starsz się nie myśleć, jak małpy, które starasz się ignorować, przepędzić je, a te wracają coraz bardziej nachalne, coraz bardziej agresywne, bezczelne.

Obojętność nie jest i nie może być lekiem na cokolwiek, choć wielu stosuje ją jako coś, co ma chronć przed niebezpieczeństwem – takim, czy innym. Obojętność w takim przypadku jest jak zamkniecie oczu na trudnej, górskiej, przepaścistej ścieżce. Zamiast uważności jest zamknięcie oczu. Zamknięcie oczu zawsze potęguje strach i mnoży jego kolejne przyczyny.

 

Człowiek, który umie sobie radzić z energiami, potrafi je świadomie przemieniać, to człowiek świadomy. Człowiek świadom tych przemian energii, pozwala na te przemiany, nie walczy z tymi energiami, które uznał za złe, za niekorzystne, nie pielegnuje tych, które uznał za dobre, bo energia jest jedną energią, ulega pozornym zamianom poprzez psychikę. Ta sama energia potrafi być miłością i nienawiścią, lub strachem, energią seksualną albo współczuciem, smutkiem albo radością.

Człowiek, który świadomie obserwuje te przemiany, powoli staje się świadkiem tych przemian, dociera do źródeł, korzeni wszelkich procesów, które się w nim dzieją, doznaje głębokiego samopoznania. Człowiek, który poznał siebie nie może być obojętny, nie może być smutny, zezłoszczony, nie może nienawidzieć. Jego energie, ta ciemna ich strona przemienia się w światło, zrozumienie. Zrozumienie siebie to zrozumienie całości.

Czyli gdy obserwujesz skamienienie, swoją kamienność, uświadamiasz sobie jej istnienie, jej korzenie, rozmiękczasz ten kamień. Topnieje on jak lód w promieniach słońca.

Człowiek, który obserwuje swoje energie, myśli je rozróżniające, dostrzega w krótce ich źródła. Do tego potrzebna jest jedynie uważność, otwartość.  Taki człowiek zdaje sobie sprawę, że każdy opór, każda walka, każda niekaceptacja, każde „nie”, jest źródłem jego niepokoje, smutku, niedoli, cierpienia i chorób. Człowiek świadomy to człowiek akceptacji, to człowiek na TAK wobec życia, zjawisk, wszelkich sygnałów. TAK jest efektem zrozumienia. Zdrowie, cisza, spokój, radość, miłość jest efektem zrozumienia.

Obojętność powstaje w reakcji na postawy innych ludzi, by się chronić.

W obojętność popada ktoś, kto jest zmęczony cierpieniem, ciągłym nawrotem wspomnień, coraz to przegrywanymi marzeniami, człowiek zawiedziony innym człowiekiem, miłościami, człowiek wykorzystany przez człowieka, ludzi jak on nieszczęśliwych, ludzi żebrzących o uwagę, docenienie - człowiek smutku, depresji, nieszczęśliwy.

Obojetność jest wtedy wyimaginowanym lekarstwem – ono nie pomoże, takie lekarstwo jest gorsze od objawów, bo jest chorobą, jest przyczyną, źródłem.

Człowiek medytujący, uważny, cichy jest pozornie obojętny. Nie mówi, nie jest aktywny, nie zabiega o uwagę, nie zadaje pytań, lecz kocha choć o tym nie mówi. Jest wolny, ufny, wrażliwy, spokojny, zharmonizowany, mądry, choć tego nie okazuje. Naprawdę trudno znaleźć gdziekowiek więcej współczucia, miłości, choć te nie są okazywane. Kto patrzy ten widzi, kto słucha ten słyszy, kto ma serce otwarte ten czuje.

Tak jest tylko z jednego powodu – jest doskonale uważny.

Próba bycia niezależnym też jest formą obojętności, bo przecież nie jesteśmy samotnymi wyspami. Jesteśmy współzależni. Tak jak drzewo nie potrafi istnieć bez słońca, tak człowiek bez drzewa ale i bez innego człowieka. Jesteśmy współzależni w braniu i dawaniu, ale i w każdym przejawie życia. Próba zobojętnienia, stania się niezależnym to zaprzeczenie naturalności. Obojętność jest przeciw naturze. Kamień ma taką naturę, lecz z punktu widzenia człowieka, lecz nie dla natury. Człowiek, który udaje kamień, który udaje cokolwiek, nie jest naturalny, nie jest sobą.

Skamienienie to ucieczka od siebie.

Jaka jest różnica między obojętnością a uważnością?

Uważnośc rozwija, budzi. Obojętność jest snem. Uważność buduje, obojętność niszczy. Uważność budzi w tobie TAK – bezwarunkową akceptację. Zaczynasz wtedy rozumieć skąd się bierze NIE, ze słabości, nie z siły, z udawania, nie z autentyczności, z chęci brania, nie z dawania. Człowiek kamień jest żebrakiem, pragnie, pożąda, oczekuje, ze strachu, z poczucia niższości. Chroni się za postawą na NIE, za postawą z kamienia. To jest jego gra.

Utożsamiasz się ze swoimi myślami, a ty nie jesteś myślami, jesteś tym, który je obserwuje. To utożsamienie prowadzi do różnych, do wszystkich chorób, do nędzy, do nieszczęścia. Ból, cierpienie wskazuje ci to od samego początku. Zauważ, że zawsze, gdy myślisz, czy dobrze czy źle, to tracisz energię, to stajesz się nieszczęśliwa. Zdaj sobie sprawę z jednego: Ty nie jesteś myślą, nie jesteś tym, którego boli, nie jesteś tym, który cierpi, nie jesteś tym, który się z tym identyfikuje. Jesteś tym, który to obserwuje. A ten nie cierpi.

Jest jeden lek na wszystkie choroby: uważność – obserwowanie myśli. Nie ma innego leku. Tak, to trudno zrozumieć, bo trudno zrozumieć najprostsze prawdy. Kamień w tobie broni się przed tym, bo to zrozumienie to jego zguba.

Coż ci mogę więcej powiedzieć? Z moich słów niewiele wyniknie, póki nie zaczniesz być uważna, póki ona – uważność nie rozpuści kamienia w tobie – twoich myśli.

Dopóki będzie w tobie ból, cierpienie, to znak, że nie znikła twoja obojętność, nie stopniały w ogniu uważności twoje myśli. Myśli są tym kamieniem. Dopóty ich nie spalisz, nie oświetlisz swoją obserwacją, dopóty będzie w tobie ciemność, dopóty będziesz polnym kamieniem.

To tyle. – zamilkł.

Szli dalej przez pole. Teraz widziała kamienie na każdym kroku. Pole było nimi usiane. Spojrzała w górę. Zauważyła chmury, wielkie, ciemne jak góry, kamienne. Spojrzała ponownie pod nogi a tam mały, listopadowy kwiatek. Niepozorny, cichy, nie narzucający się, nie obojętny. Spojrzała na przyjaciela i zobaczyła w nim łzy. Nie było ich na twarzy, nie było ich w jego oczach. Były w nim, płynęły z jego serca i duszy. To były łzy współczucia. Nie widziała, nie czuła do tej pory takich rzeczy. Wspomniała innych ludzi i odkryła dlaczego tak walczyli, gonili, uciekali. Zapewne z powodu obojętności, z tego samego powodu jak u niej. Dlaczego pojawili się na jej ścieżce? By budzić, by rozpuszczać kamień w niej samej, by przemieniać cierpienie i ból, w inną energię, współczucie, miłość. By była bardziej uważna. By obserwowała swoje myśli, bo to one zamieniają wszystko w kamień.

 

Piotr Kiewra

niedziela, 2 sierpnia 2020

Życie jest jakie jest

Z pamiętnika córki alkoholików

Dziesiątki lat zazdrościłam moim rówieśnikom, przyjaciółkom, znajomym normalnych rodzin. Widziałam w nich to, czego brakowało u mnie. Mieli nie tylko rzeczy, lecz przede wszystkim oparcie, życie bez lęku, dobry przykład, spokój. Widziałam wśród nich miłość, widziałam szczęście. Nie gościły u nich depresja, samotność, niepokój o bliskich, o rodzeństwo, o jutro, skrajny pesymizm – strach.

Przez te dziesiątki lat ich widziałam na górze, bliżej nieba, siebie na dole, blisko do piekła. Miałam o to pretensje do Boga, że tak nierówno nas potraktował. Czułam się pokrzywdzona, ukarana, no i winna, choć nie wiedziałam na czym moja wina polega. Wiele razy wokół słyszałam, że taki jest świat, że jedni mają lepiej, inni gorzej. Przeklinałam taką sprawiedliwość. Owszem próbowałam walczyć, zmienić środowisko, lecz moje fatum podążało za mną.

Przez cały ten czas odpowiedzialność za to była poza mną: środowisko, rodzina, zbieg okoliczności, Bóg, byli odpowiedzialni, nie ja.

Pewnego dnia to się zmieniło. Ten zalążek zrozumienia przyszedł z najmniej spodziewanego kierunku, od przyjaciółki, której zazdrościłam, tej, która miała najwięcej tego, czego mi brakowało – tak sądziłam.

Otóż, całkiem niedawno, zaskoczyła mnie, powiedziała, że to ona mi zazdrości: siły, a przede wszystkim tego, że potrafię być w pełni odpowiedzialna za siebie. Nie zgodziałam się z nią. Po tej rozmowie, poszłam do domu z płaczem. Położyłam się ze wzrokiem skierowanym na sufit i analizowałam każde nasze słowo, każdą wyrażoną, czy niewypowiedzianą myśl. Tak mnie to zmęczyło, tak udręczyły przywołane najbardziej bolesne wspomnienia, iż zasnęłam. O północy coś mnie zbudziło – to moje własne łzy. Szlochałam przez sen, lecz nie było w tym smutku, lecz coś zupełnie odmiennego – zrozumiałam.

Zrozumiałam, że rodzice alkoholicy, te wszystkie nieszczęścia, lęki, niepokoje nie były karą lecz … szansą. Zrozumiałam, że Bóg z rozmysłem stawia nam przeszkody, trudy, powody do niepokoju, troski i cierpienia, byśmy urośli, dojrzeli, zrozumieli. Tak, mamy zrozumieć, że odpowiedzialność jest po naszej stronie.

Zrozumiałam, że życie jest jakie jest, że nic w nim nie jest przypadkowe, że każdy problem, cierpienie, doznanie ma swój cel. Zrozumiałam, że wszystko jest po coś. Życie jest szkołą życia. Jeśli natrafiam na trudy, na góry i doliny to powinnam być wdzięczna, bo to mnie prowadzi do zrozumienia siebie, natury, celu życia. Ot i cała filozofia.

Tego samego dnia, zupełnie przypadkiem, sięgnęłam po książkę na półkę. Ta się otworzyła i pierwsze zdanie jakie przeczytałam, brzmiało: „Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne”. Było podkreślone, znałam je. Czytałam tę książkę wcześniej chyba z pięć razy, lecz dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Eckhart Tolle powtarzał mi je wielokrotnie, lecz moje tamto zrozumienie było intelektualne, czyli płytkie, teraz było egzystencjalne, duchowe.

Teraz rozumiem: świat jest dokładnie taki, jaki ma być. Cokolwiek nam Bóg dał, jest darem, powodem do bycia wdzięcznym. To, że postrzegamy wszystko odwrotnie, że cierpimy, uważamy siebie za nieszczęśliwych, to, że winimy innych, to dowód naszej niedojrzałości, dowód na to, iż uciekamy od siebie, od zrozumienia, od odpowiedzialności. To dowód naszej obojętności, nieuważności. Oceniamy wszystko po pozorach, wierzymy w słowo, pławimy się w smutnej, posępnej, pełnej wizji niedoli myśli, karmiącej nasze ego.

Tak, to dowód, że tak naprawdę chcemy być nieszczęśliwi.

Sufit, na który od tamtego dnia patrzę nie jest już sufitem, czymś co mnie ogranicza. Nie jest świadkiem moich łez, niemocy, depresji. Jest bramą do wolności, nie jest czymś, co mnie oddziela, lecz czymś, co łączy.

Gdybym miała to moje doznanie opisać w możliwie najkrótszy sposób, to powiedziałabym: Jestem na tak wobec życia, wobec wszystkiego, co mnie napotyka. TAK, to jedyne prawdziwe słowo: oznacza prawdę, wolność, miłość, sprawiedliwość, spokój, szczęście, radość, ufność.

Po prostu „TAK.”

 

Piotr Kiewra


poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Pytają go: Czemu się śmiejesz? A on odpowiada pytaniem: Dlaczego się smucisz?




Pewnego starego człowieka nazywają „Śmiejącym”. On chodzi ze śmiechem w sercu. Ma też uśmiech na twarzy. Wielu kłuje to w oczy. Pytają: Czemu się śmiejesz?  Pytają tak jakby to było przestępstwo, grzech. Robią z tego śmiechu zarzut, pretensję. 


Gdy się zatrzymają, chętnie im odpowiada. Brzmi to tak: 

- Bo znam to ... poznałem twój problem u siebie. Dawno temu. Ludzie do mnie przychodzą i mówią o swoim nieszczęściu, a ja to znam, spotkałem u siebie. A że to było dawno i nabrałem dystansu, widzę, czuję: to jest śmieszne, błahe, warte tylko śmiechu.

Mnie śmieszy to, co ciebie smuci, dlatego zastanów się nie nad moim śmiechem, a nad swoim smutkiem.

Oceniasz życie po przewiędłych kwiatach, rozczulasz nad nasionami nie potrafiąc dostrzec w nich potencjału, którym są. Nie widzisz w nich przyszłego wybuchu radości, śmiechu właśnie - kwiatów życia. 

Nie rozumiesz, nie chcesz dostrzec tajemnic istnienia i w śmiechu, i smutku, że tak naprawdę są tym samym. Śmiech nie istnieje bez wcześniejszego smutku, tak jak kwiat nie może zaistnieć bez wcześniej posianego nasienia. 

Postrzegasz tylko śmierć kwiatów, bo nie dostrzegasz jej tajemnicy, że tak naprawdę jest ona … nasieniem, to ona zasiewa przyszłe kwiaty.

Patrzysz przez zasłony na życie, na siebie, na niebo, na kwiaty. Dlatego nie rozumiesz. 
Czym się zatem miałbym smucić?
Dlaczego miałbym się nie śmiać, skoro istnieją tylko same powody do śmiechu? 

Porzuć i ty te zasłony!

Pytają: - Śmiejesz się z naszego nieszczęścia? 
Odpowiada: - Nieszczęście nie jest twoje - przywłaszczyłeś je sobie, więc i możesz porzucić, a to co możesz porzucić nie jest twoje.
Najpierw je stworzyłeś, a teraz się nim opiekujesz jak dzieckiem. Troszczysz się by nie znikło. A ono nie przyszło by trwać. Jego rolą jest by cię poinformować, byś zrozumiał, że ono nie jest twoje, że jest niepotrzebne. Kiedyś też zrobiłem z siebie ojca podobnych twoim nieszczęść. Opiekowałem się nimi jak córkami i synami. Teraz się z tego śmieję. Ty też będziesz się śmiał. Wszyscy się śmieją, gdy zrozumieją.

To jednak ich nie przekonuje, nie potrafią, nie chcą zrozumieć. Dobrze im ze smutkiem, z cierpieniem. Dlatego nie potrafią wybaczyć starcowi jego uśmiechu, jego miłością patrzących oczu. Wolą go obwiniać i posądzać o śmianie się z nich. 

Gdy sam się temu przyjrzałem głębiej, a przede wszystkim sobie, widzę: prawie nikt nie rozumie czym jest śmiech.

Śmiech to objaw poznania siebie. Mówię o śmiechu nie z powodu jakiejś sytuacji czy dowcipu, lecz o śmiechu egzystencjalnym, o czymś, co życiu towarzyszy, jest przejawem jego energii, jest przejawem ufności wobec egzystencji, oznaką powierzenia się jej. Jest przejawem cieszenia się nią, wdzięczności, jest oznaką poznania tajemnicy życia, nieśmiertelności istnienia. 

Naprawdę, gdy się to duchowo pozna, pozostaje śmiać się. Niemozliwe staje się żadne cierpienie, bo jakżeby można cierpieć, smucić się w obliczu prawdy, że nasze życie – istnienie jest wieczne, nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Naprawdę można się śmiać na okrągło, gdy poznało się tajemnicę życia i śmierci. Można się śmiać, gdy poznało się tajemnicę miłości, tajemnicę modlitwy, czyli tego, iż jesteśmy jednością, całością z innymi, z tymi, których kochamy i w ogóle ze wszystkimi i wszystkim.
Można się śmiać z chorób ciała i umysłu, z różnych wieści, bo się widzi, czym tak naprawdę są. 

Można śmiać się, bo jakiż jest sens życia jak nie śmiech właśnie. 

Piotr Kiewra

niedziela, 12 kwietnia 2020

Bezpieczeństwo czy wolność?



Gdy zapytałem starca o koronawirusa, odpowiedział, że nie spotkał się z nim i nic nie wie na jego temat. Nie zdziwiłem się, bo przecież telewizor wyrzucił 50 lat temu, a on też nie jest człowiekiem wiedzy. Jest człowieiem mądrości biorącej się z doświadczania. 
Opowiedziałem mu więc pokrótce o tym, co się teraz dzieje, a on swoim zwyczajem wybuchnął śmiechem. 

Mając swoje własne odczucia i przeczucia dotyczące dalszego rozwoju wypadków, a przede wszystkim zdając sobie sprawę, że tak naprawdę sprawa rozgrywa się o naszą wolność, właśnie o to zapytałem:
W kontekście tego, o czym rozmawiamy, ale i też bardziej ogólnie, co jest ważniejsze, bezpieczeństwo, czy wolność? 

Oto jego wypowiedź:

Wolność ponad wszystko. Dlaczego wolność jest najważniejsza?
Oddając wolność oddajemy też nasze bezpieczeństwo i powierzamy je szalencom. Dlaczego wszystkich, którzy chcą cokolwiek zrobić dla naszego dobra, nazywam szaleńcami? Bo nie wiedzą, co czynią. Mówię to samo, co Jezus.Jeśli cokolwiek chcesz dla kogoś zrobić za niego, zdejmujesz z niego odpowiedzialność, zabierasz mu wolność i wiele innych rzeczy. W zamian dajesz mu parę iluzji, którymi człowiek żyje do śmierci, dziwiąc się stale nadmiarem smutku, nieszczęścia, chorób, cierpienia.
 
Każdy kto uzurpuje sobie prawo do dysponowania nasza wolnością jest szalony. Szalony może być rząd, lekarz, nauczyciel, kapłan, rodzic, partner, ktokolwiek. Więc każda władza jest szalona. Szalony również jest ten, kto wolność oddaje, bo też nie wie, co czyni. Otrzymuje strach, bo nic innego nie może dostać w zamian. 
Strach jest zresztą narzędziem władzy, nim się ona posługuje.  Oddając wolność otrzymujesz same iluzje. Jedną z nich jest bezpieczeństwo. Człowiek w nie zapatrzony nie dostrzega klatki, nie dostrzega pustych obietnic. Nie dostrzega tego, iż staje się maszyną, pracującą bez wytchnienia maszyną, a klatka stawarza tylko iluzuryczne poczucie bezpieczeństwa.
 Oddajemy coś, czego inteligentny człowiek nigdy nie odda. Wraz z wolnością oddajemy też inteligencję, a bez inteligencji człowiek nigdy nie będzie bezpieczny.  Klatka pozbawia nas uważności. To tak jak w górach na przepaścistej ścieżce, gdy masz w rękach łańcuch, czujesz się bezpieczniej, ale to poczucie tłumi twoją uważność.

Podobnie jest ze zdrowiem. Szczepionki, leki, nadzieje dawane przez lekarzy, uspokajają cię, uśmierzają twój niepokój, lecz sprawiają, że przestajesz dbać o odporność, przestajesz być za nią odpowiedzialny, więc rozluźniasz dyscyplinę, pozwalasz sobie na odstępstwa od zdrowej diety, potrzebnego ciału ruchu, przyzwyczajasz się do ciepła klatki, dajesz się zamknąć w niej, a zamiast starań masz wiarę. Nadal się jednak boisz, a może nawet coraz bardziej, bo szaleńcy, których już przecież znasz, wiedzą, iż jeszcze nie oddałeś wszystkiego, całej wolności, całej inteligencji, jeszcze pozostały w tobie, wątpliwości i ból, cierpienie jakiego doświadcza zwierzę pozbawione wolności, ptak, któremu odebrano możliwość latania. Jeszcze jej resztki masz, nawet, gy oddasz całą, pozostanie w tobiue jej cień, a wtedy wszystko może wrócić. Wtedy świadomie jesteś w stanie oddać całe bezpieczeństwo świata, bo ono nie ma żadnej wartości. Życie jest całością, niebezpieczeństwa są nieodłączną jego częścią. Bez niebezpieczeństw jesteś uboższy, mniej inteligentny, mniej uważny, mniej kochający, bo miłość … wiesz przecież, też jest niebezpieczna. Hihi. 

Znam ludzi i wiem o co im chodzi, chcą się pzbyć widma śmierci, chcą ją od siebie oddalić, oddać ją w cudze ręce, myśląc, że to coś da, że będą bardziej bezpieczni i że dłużej pożyją. Oj nie, wcale nie. Wręcz przeciwnie, oddają pełnię władzy nad sobą w cudze ręcę, składają w ręce władzy wszystkie narzędzia, które ta władza może wykorzystać, by odnieść korzyści, oraz po to by szantażować, władać przy pomocy strachu. Tym się to kończy – życiem w ustawicznym strachu. Są tylko pozory bezpieczeństwa, a strach jest realny. I brak zaufania jest realny, i kaprysy, łaski i niełaski. Znikamy, stajemy się marionetką, niewolnikiem, robotem, nikim. Taka jest prawda.

Dlaczego kochasz wspinaczkę, sporty ekstremalne, dlaczego jesteś ciekawy świata i siebie samego? Dlaczego fascynują cię tajemnice świata, natury, Wszechświata, kosmosu, Boga?  Bo jest tam niebezpieczeństwo. Poznawanie siebie też jest niebezpieczne, to prawdziwe samobójstwo, ale korzystne dla ciebie, bo zabijasz wtedy nieprawdę. Prawdy nie możesz zabić, ale strach, kłamstwa tak. Ludzie uznają to za niebezpieczne, medytację, modlitwę, bo mogą odkryć siebie, a to może przysporzyć kłopotów, bo inni mogą cię nie zaakceptować takim jakim jesteś naprawdę. Często wolimy gdy ktoś gra, bo my też gramy. 
Jeśli chcesz prawdziwie żyć, to musisz być wolny i musisz wędrować wśród niebezpieczeństw. Tajemnica, piękno zawsze zawiera domieszkę ryzyka, grozy. 
A zresztą, wszystko, co oceniasz jako złe, nigdy do końca takie nie jest. 
Podam ci przykład, gdy byłem młody podobały mi się takie i siakie kobiety. Za niektórymi się uganiałem i dostałem od nich kosza. Byłem zły, nieszczęśliwy, lecz po latach przekonałem, że życie lepiej wie, co dla mnie jest dobre.  

Życie bogate i pełne radości zawiera wszystko co spotykamy i zamknięcie oczu, odrzucenie niechcianego, albo schowanie się za plecami rządu, księdza, polityka, żołnierza, czy rodzica niczego nie rozwiązuje, a przede wszystkim pozbawia nas okazji do stania się mędrcem, madrośc bowiem opiera się na doświadczaniu. Dlatego mówię, że unikając niebezpieczeństw, kupując bezpieczeństwo w zamian za wolność pozbywasz się inteligencji. Część możliwości omija ciebie, twoje poznanie jest uboższe, całkiem ubogie. 
Oddając wolność stajesz się nie tylko niewolnikiem, ale i żebrakiem. Żebrzesz o nadzieję, a każdy szaleniec może ci jej dać wiele, ale co z niej masz? 

 Staliśmy się zależni od nadziei, od tego kto nią szafuje. Wzieliśmy nadzieję, za prawdę, a to niestety tylko nadzieja, bo nikt ci nic nie może więcej dać poza nią.
Człowiek, który poświęcił wolność, poświęcił ufność do natury, do swego ciała, do siebie samego, do Egzystencji w imię wiary w słowo głoszone przez innego człowieka, naukowca, często szaleńca sam jest szaleńcem – bardziej dosadnie – głupcem. Co ciekawe, głupców spotykamy tylko w cywilizacji, nie ma ich wśród dzikich. Dlaczego? Bo w dziczy, głupiec nie ma szans. Musi być odpowiedzialny, musi być inteligentny, musi być uważny. Życie tego wymaga, więc życie nie tworzy głupców. To oni sami siebie kreują. Zaczynają od poświęcenia wolności i tak krok za krokiem pozostają bez żadnej większej wartości, bez sensu życia. Tak sens życia odkrywasz na niebezpiecznych ścieżkach. W klatce to już nie życie, to wegetacja i żebranina o kęs pożywienia i ochłap nadziei, no i … wiara w życie po życiu.   

Różnica jest ogromna.  Człowiek, który oddał wolność, oddał wszystko: miłość, bezpieczeństwo, ufność, inteligencję, szanse na radość i zdrowie.
Tak. Człowiek nie wie, co czyni. Nie wie, bo sam nie poznaje, lecz dowiaduje się od innych. Zobacz na dziecko jak jest szczęśliwe, gdy poznaje, gdy cieszy się wolnością.  Zobacz na wolną sarnę w lesie. Zobacz na ptaki. 

Gdyby bezpieczeństwo było ważniejsze od wolności całe stworzenie, by ją oddało.
Tak, tylko człowiek może być głupi. Tylko cywilizowany może być głupi. Dzikiemu się to nie zdarza, bo jest mądrzejszy. Może niewiele wie o wszystkich niepotrzebnych mu rzeczach, lecz wie jedno, czym jest wolność. Dlatego jest mądry, bo na bycie mądrym można sobie pozwolić sobie tylko wtedy, gdy dysponuje się pełnią wolności.  Cywilizowany, czyli pozbawiony inteligencji, uzależniony od władzy, od danej mu na talerzu wiedzy, od cudzej opinii na jego temat, a przede wszystkim od zdania większości i strachu. Cywilizowany człowiek potrzebuje strachu, ofiara potrzebuje kata. To najlepszy dowód, że bezpieczeństwo jest iluzją. Wystarczy się przyjrzeć czym się ludzie karmią poprzez telewizor i inne media, jakie oglądają filmy, o czym rozmawiają: o złu, nieszcześciach, wojnach, wypadkach, katastrofach, chorobach. Przyglądają się cudzemu strachowi, bo jest w nich obecny ich własny. Gdzie tu bezpieczeństwo?
Pewne mistyfikacje się odgrywa po to, by ci którzy część wolności już oddali, przy okazji pozbywając się części swojej inteligencji brnęli dalej, by weszli do jeszcze mniejszych klatek, by demokratycznie, czyli większością, siłą wciągali tam tych znających wartość wolności.
Oddając swoją wolność, ludzie chcą też ją zabierać innym. Niewolnik staje się współwinny nie tylko swojej własnej, ale i niewoli innych.  Człowiek wolny, nigdy nie czuje się samotny, niewolnik zawsze.  

Sami pozbywamy się wolności, ale i bezpieczeństwa. Tak, to my sami się tego pozbywamy w imię iluzji. Odpychając niebezpieczeństwa, przyciągamy je. I tak nas dopadną, czy w wypadku drogowym, czy na przejściu na pieszych, czy na górskiej ścieżce, lub na zwykłym chodniku, albo nawet w łóżku. Gdy boimy się chorób to mam złą wiadomość, właśnie to, czego się najbardziej boisz dopadnie cię. Jeśli boisz się koronawirusa i zasłonisz się szczepionką, izolacją, ucieczką, to dopadnie cię jakiś inny kumpel tamtego wirusa. Nie masz żadnych szans.
Uciekasz? Gdzie?
A co z twoim życiem? Jak ono wygląda bez wolności? Jak ono wygląda, gdy patrzysz tylko ze strachem spoza krat? Czy nie widzisz tego żebraka, niewolnika? Żyjesz w nędzy i sam jesteś nędzą.


Piotr Kiewra

niedziela, 5 kwietnia 2020

Dar Atishy dla świata. O jedynym prawdziwym leku


Chcesz naprawić świat, napraw siebie. Użyj jedynego – prawdziwego leku 


Jesteś sfrustrowany tym, co się dzieje wokół ciebie: cierpieniem, grzesznością, złem innych ludzi? 

Jesteś niepokojony strachem o siebie, ludzi, świat, naturę, rodzinę, bliskich, środowisko?  

Troskasz się brakiem współczucia, ubóstwem widzianym wokół, wszechwładzą pieniądza? 

Przejmujesz się mocą zła, kłamstwami mediów, zbrodniami popełnianymi przez ludzi, polityków, rządy, władców, tych jawnych i ukrytych?

Czujesz, iż ograbiono cię z wolności, karmiono obietnicami bez pokrycia, wykorzystuje się ciebie jako robota, środek służący realizacji celów, które nie są twoimi celami?

Czujesz, wiesz, że dybie się na twoje zdrowie i życie, wolność, w imię jakichś podejrzanych idei?

Jesteś nieszczęśliwy z innych powodów?  

Czy chciałbyś to naprawić, a nie masz tyle siły, nie masz pomysłu jak to zrobić?

Czy Twoje dotychczasowe myśli, intencje, skupianie energii na pozytywnych działaniach, przeciwstawianiu się złu, zainicjowane rewolucje, bunt, walka o lepszy świat zawiodły cię?

Nie przejmuj się. W ten sposób to się jeszcze nikomu nie udało: walka do niczego nie prowadzi, przejmowanie się, troska, myślenie, żadne inne działania nie były, nie są i nie będą nigdy skuteczne.
Dlaczego? Ponieważ to, z czym walczysz wzmacniasz, to, przed czym uciekasz goni cię, a to, za czym gonisz, ucieka. Zawsze dostajesz to, czego się lękasz.
Walcząc, tak naprawdę, przyłączasz się do obozu wroga. Oni znają sekret i wiedzą, że jeśli przeciwstawiasz się im, to dodajesz im energii, trwonisz swoją, a dodajesz im: ludziom, zjawiskom, odczuciom, emocjom.
Prawda jest taka, iż walcząc ze strachem, krzewisz strach. Walcząc z biedą, zwalniasz ludzi z odpowiedzialności za siebie i w ostatecznych rozrachunku poszerzasz pola biedy. Przejmując za innych odpowiedzialność, albo oddając ją rządom, urzędnikom, powierzasz im nie tylko swoje bezpieczeństwo, przez co stajesz się bardziej zagrożony, bo nikt nie zadba o twoje bezpieczeństwo lepiej niż ty sam, ale pozbawaiasz się też … inteligencji. Tak, inteligencja idzie w parze z odpowiedzialnością. Zobacz, co wyczyniają z ludźmi media, politycy, władcy, a zrozumiesz to. 

I jeszcze jedna przyczyna – prawda: Istotą pragnienia jest niespełnienie.

Pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego doświadczyłeś/doświadczyłaś akurat tego, tych cierpień, tych zdarzeń. Inaczej, bez cierpienia, bez bólu nie próbowałbyś/nie próbowałabyś użyć, skosztować tego leku. Z tego punktu widzenia twoje cierpienia są potrzebne, czemuś służą. Ich celem jest przekierowanie cię na wędrówkę drogą zrozumienia, drogą prawdy, bo tak jak mówi kolejny mistyk: Cierpienie jst potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne.

Ludzkość, cywilizacja, to wszystko co dotychczas  było twoim życiem to poszukiwanie leku. Już dotknąłeś, spróbowałaś tamtych, z tak postrzeganego do tej pory świata, no i okazały się nieskuteczne. Teraz nadszedł czas, by …  

Istnieje inny lek. Najpotężnieszy, jedyny, prawdziwy. 


Istnieje jedyny – prawdziwy lek. Jest lekiem na wszystko: na choroby ciała i umysłu. Jest jednak znacznie większy, jego działanie jest niewyobrażalnie większe: naprawia też świat. 

Możesz go zastosować. Możesz nim naprawić siebie, ale i świat. Nie musisz jednak nikogo przekonywać,  by poszedł za tobą, by cię wysłuchał. Nie musisz zostawać politykiem, władcą świata, by go naprawić, by usunąć zeń zło, cierpienie choroby, by zakwitła tam miłość, wolność, szczęście, radość, zdrowie, dobro, harmonia. 
Wystarczy, że naprawisz nim siebie. 

Co jest tym jedynym, prawdziwym lekiem?

Jest nim medytacja (możesz ją nazywać również modlitwą, bo w istocie jest tym samym, połączeniem z CAŁOŚCIĄ, z boskością, z duchowym wymiarem człowieka).

Medytację jako lek na wszystko dostaliśmy od ludzi takich jak Budda, Jezus, Atisha i wielu innych. 

Medytacja Atishy, nazywanego „po trzykroć wielkim”, jest wyjątkowa. Jest największym darem jaki ludzkość otrzymała od tych, którzy poznali boskość – doświadczyli jej. Pochodzi od Atishy, lecz, tak naprawdę przekazują ją wszyscy mistycy, mędrcy, oświeceni ludzie. Jednak w takiej formie, w jakiej przyszła od niego, była jego osobistym poznaniem, była jego drogą. 

Jest piękna i niezwykła … ale o tym za chwilę. 


Poniższy materiał pochodzi od OSHO, z książki: „Księga mądrości”.


Rzadko spotyka się mistrzów takich jak Atisha, a to dlatego, że nauczało go trzech oświeconych mistrzów. Nie zdarzyło się to nigdy przedtem i nigdy potem. … nazywa się go więc Atishą Trzykroć Wielkim.

Żył w XI wieku, urodził się w Indiach, ale gdy jego miłość stała się aktywna, udał się do Tybetu, jakbyprzyciagał go tam jakiś wielki magnes. W Himalajach dostąpił i już nigdy nie wrócił do Indii. … jego miłość spłynęła na Tybet. Przemienił całą jakość tybetańskiej świadomości. Był cudotwórcą, czegokolwiek dotknął, przemieniało się w złoto. Atisha to jeden z największych alchemików, jakich poznał świat.”* (Osho użył tu metafory)

Traktat Atishy to siedem punktów.  My zajmiemy się tylko jednym zdaniem. Szczęśliwy posiadacz Księgi zrozumienia OSHO, może pokontemplować nad całym traktatem i tak jak mówi Osho: 

„Stwierdzenia te przypominają nasiona, wiele jest w nich zawarte. Może nie jest to tak widoczne, lecz jeśli głęboko w nie wejdziesz, gdy będziesz kontemplować, medytować i zaczniesz z nimi eksperymentować, będzie to największą przygodą twojego życia”. 

Oto to co proponuje Atisha, a później w komentarzach Osho:

„Ćwicz łączenie się, zbieranie i wysyłanie.
Ćwicz to ujeżdżając oddech.”

 „Atisha mówi: zacznij być pełen współczucia. Metoda polega na tym, że gdy robisz wdech – słuchaj uważnie, to jedna z najwspanialszych metod – gdy robisz wdech, pomyśl, że wdychasz całą niedolę wszystkich ludzi. Wdychasz wszelką ciemność, wszelką negatywność, całe istniejące piekło. Niech twoje serce wchłonie je. 
Może czytałeś lub słyszałeś o tak zwanych pozytywnych myślicielach Zachodu. Mówią coś dokładnie przeciwnego, ale nie wiedzą, co mówią. Mówią: „Gdy robisz wydech, wyrzucaj całą swoją niedolę i negatywność, a gdy robisz wdech, wdychaj radość, szczęście, pozytywność, pogodność”.
Metoda Atishy jest tego przeciwieństwem: na wdechu wchłaniaj wszelką niedolę i cierpienie wszystkich istnień świata, przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Gdy robisz wydech, wydychaj całą swoją radość, całą swoją błogość, wszelkie błogosławieństwo, które masz. Zrób wydech, wlej siebie w egzystencję. To jest metoda współczucia: wchłaniaj wszelkie cierpienia i wylewaj wszelkie błogosławieństwa. 

Jeśli to zrobisz, będziesz zaskoczony. Gdy wchłaniasz wszystkie cierpienia świata, przestają być cierpieniami. Serce natychmiast przemienia energię. Serce to siła dokonująca przemiany: wchłoń niedolę, a zostanie przemieniona w błogość … wtedy ją wlej.

Kiedy dowiesz się, że twoje serce potrafi dokonywać tej sztuczki, tego cudu, wciąż będziesz chciał to powtarzać. Spróbuj. Jest to jedna z najbardziej praktycznych metod, prosta i przynosząca natychmiastowe efekty. Zrób to dzisiaj i przekonaj się.”

Atisha jest bardzo naukowy i na pewno będzie zyskiwał coraz większe uznanie. Przekona również naukowy umysł, gdyż mówi:  

„Wszystko, o czym mówię można praktykować. Nie mówię byś wierzył, mówię, byś eksperymentował, doświadczał. Uwierz tylko wtedy, gdy sam to poczujesz. W przeciwnym razie nie trzeba wierzyć”.
Wypróbuj tę piękną metodę współczucia: wchłoń wszelką niedolę i wylej wszelką radość.”

I to by było na tyle. Naprawisz siebie, naprawisz świat. 
Nie ma innego leku. Medytacja jest jedynym, przy pomocy którego, dotykając duchem, dotykasz też materię. 

Piotr Kiewra 
na podstawie OSHO: Księga mądrości. Siedem punktów treningu umysłu. Komentarze do traktatu Atishy. Wydawnictwo KOS

środa, 1 kwietnia 2020

W co ludzie wierzą?



Zapytał ktoś starca:
- W co ludzie wierzą?
W gruszki na wierzbie.  Tym jest myślenie – taką właśnie wiarą.

A w co ty wierzysz? 
Nie ma we mnie wiary, bo nie ma we mnie myśli. Jest ufność, a ta pochodzi z istnienia, z poczucia Całości i oddania się jej.
Tym się różnią: wiara ma charakter materialny, ufność duchowy. 
Ponieważ zarówno przedmiot i podmiot wiary nie istnieją, nawet wg nauki (fizyka kwantowa), to … pozostają tylko gruszki na wierzbie. 
Jeśli chodzi o drugi wymiar, to nie ma czego rozważać, bo jest to poza sferą psychiki i materii, więc tu zarówno wierzba jak i gruszki nie istnieją.

Wniosek jest więc taki: Jeśli będziesz myślał, to pozostaniesz z niczym.

Co w takim razie czynić?
Nic. Patrz!
Wiosna przychodzi, a trawa rośnie sama. 

Piotr Kiewra