środa, 1 kwietnia 2015

Burza w Cichej Dolinie

Gdy dwoje przyjaciół wyruszało z górskiego schroniska na Hali Kondratowej było jeszcze  całkiem ciemno. Dzisiejsza wędrówka miała być inna. On obiecał jej: - Dzisiaj chciałbym pokazać ci ciszę i to tę od krańca do krańca.

Ona zapytała: - Powiedz mi, czy słowa, czy rozmowa, należą do ciszy?

On milczał. Przeszli po ścieżce już spory kawałek, a ona czekała na odpowiedź. W końcu pomyślała: - Skoro cisza … to cisza!

Czołówki rozświetlały najbliższy kawałek chodnika, a wokół głęboka  i tajemnicza, górska noc, najciemniejszy jej fragment, bo tuż przed świtem. Oni milczeli, góry milczały, wiatr milczał, tylko głazy po których stąpali rozmawiały z butami dwójki wędrowców, tylko żwir coś szeptał.

U góry świeciły gwiazdy, niżej ciemność zespolona z lekką mgiełką przesłaniała świat gór, cały świat. Nie widać było kolejnych zakrętów ścieżki, tego co obok, poniżej i powyżej, kosówek, skał. Noc zubażała góry, gdy się chciało je oglądać oczami, lecz jednocześnie wzbogacała całą ich tajemnicę, dodawała ich więcej, nieodgadnionych, niemożliwych do zbadania, żywych, bo kryjących się przed światłem, przed wzrokiem. Tak, tych tajemnic nie można poznać poprzez obserwację, ale poprzez ciszę, poprzez uczucie. Tylko sercem i duszą można poznać góry nocą. Tak naprawdę tylko sercem i duszą można poznać wszystko. I chyba w oczekiwaniu na taką jakość poznania wyruszyła ta para przyjaciół. Nie tylko chcieli zobaczyć wschód słońca ze szczytu, chcieli to poczuć. Chcieli poznać to co temu zjawisku towarzyszy, poznać noc i dzień, poznać siebie, swoją wrażliwość, nie tylko wrażliwość swoich zmysłów, ale przede wszystkim wrażliwość swoich serc, swoich dusz.

Chcieli się przyjrzeć on jej, ona jemu. W tym miejscu, w takich okolicznościach gór, przyrody, nie mieli jeszcze okazji doświadczać siebie nawzajem. Chcieli się przyjrzeć sobie, i chcieli zobaczyć też siebie w zwierciadle przyjaciela, w jego, czy jej oczach, ale i głębiej, w duszy, w sercu. Tak, oboje na to liczyli, na takie poznanie. Czuli tę gotowość. 

Gdzieniegdzie poczęły się odzywać ptaki. Nie były to już śpiewy takie jak wiosną, czy z początku lata, to raczej takie ciche, ptasie, sierpniowe pogaduchy z całością istnienia: górami, dolinami, drzewami, wszechświatem.

Wtedy on się odezwał: - Czekałem na te zapowiedzi świtu. To ptaki obwieszczają nocy w największej jej głębi, iż nadchodzi jej kres. Noc jest piękna i cicha, a ptaki słowami pieśni przypominają jej tylko, że czekają dnia, że stęskniły się za słońcem. Jest to ich prośba, pieśń wdzięczności do nocy, do gwiazd, do słońca, do dnia, by nadal się wszystko działo, jak ma się dziać. Mogą to zrobić bez słów, lecz słowa też należą do ciszy, bo bez nich cisza nie byłaby ciszą. Któż by wiedział, któż znałby jej głębię, jej wymowność bez słów. Słowa są dla kontrastu. One należą do ciszy, lecz tylko te z serca, te wypowiedziane głosem miłości. Takie słowa, jak te ptasie. Tylko takie.

Uśmiechnęła się sama do siebie i powiedziała: - W takim razie, te moje też chyba takie są. Zauważ, że gdy jesteśmy w górach, ten temat pojawia się niemal automatycznie. Chyba dlatego, że tęsknię do tego. A … Powiedz mi proszę, czy tęsknota to miłość?

- Tak, pojawia się ten temat, bo … Wrócimy do tego później, zgoda? A tęsknota? … Proszę, do tego też wróćmy później! Dobrze? – tym razem on uśmiechnął się i wysłał jej ten uśmiech, a ona go poczuła, choć nie widziała, bo raz: przykryty był nocą, a dwa: on szedł za nią. Słyszała jego kroki, oddech, słowa, czuła obecność swego przyjaciela, lecz go nie widziała. – szli więc dalej w ciszy, w oczekiwaniu.

Powoli z nieprzeniknionego mroku zaczęły wyodrębniać się kształty. Trochę odpuszczała noc, lecz nie odpuszczała mgiełka. To co odsłoniła noc, mgła zmieniała w jakąś tajemnicę, zmieniała kształt pobliskich skał, krzewów jarzębiny, kosówek. Zaokrąglała albo wyostrzała, ujmowała kolorów, najbardziej czerni, dodawała bieli i szarości. Im wyżej wchodzili, tym mgiełki stawały się delikatniejsze, by w końcu tuż przed przełęczą zniknąć całkowicie. Po chwili dwoje ludzi ciekawych narodzin dnia znalazło się na przełęczy. Zadowoleni, że zdążyli. Wyłączyli latarki i w chłodzie odchodzącej nocy spacerowali po szerokiej, wypłaszczonej  przełęczy.


Noc powoli z czarnej zamieniała się w szarą. Od wschodu niebo jaśniało, lekko malowało się różą i pomarańczą. Powoli wyodrębniały się szczyty – te bliższe zaokrąglone, te dalsze ku wschodowi bardziej ostre.

Spacerowali, bo było zbyt chłodno, by usiąść, zbyt ciepło i zbyt ciekawie, by schodzić z powrotem w dół. Spodziewali się tu przeżyć kilka pięknych chwil, nie tylko górskich widoków widzianych przez niewielu turystów, bo o samym wschodzie słońca, ale i czegoś głębszego – duchowego. Czekali więc.

Nie padło ani jedno słowo, bo postanowili nie zakłócać ciszy przyrody i tej ważniejszej ciszy, tej wewnątrz nich. Nie patrzyli na siebie. Byli tu razem, jednak każde z nich przeżywało ten czas w samotności, w swoim własnym, wewnętrznym świecie. Tylko przez jedną chwilkę, ułamek czasu on spojrzał na nią i zobaczył … poczuł … jej nieobecność. Nie zastanawiał się nad tym już dalej, nie myślał, pogrążył się w górach i w sobie.

To był czas piękna, ale nie opisywanego słowami lecz odczuwanego. Żadne z nich nie próbowało tego co tu widzi opisywać, przekładać na słowa, zdania, czy jakieś poetyckie opisy, po prostu to piękno ich wzruszało wywołując jakieś ledwo wyczuwalne wibracje, łzy, zapomnienie, odlot. Czas się zwiesił. Wokół coś się działo: śpiewały ptaki, jaśniało niebo, jaśniały góry, szarzały mgiełki w dolinach, niebo zmieniało kolor - z pomarańczowego coraz bardziej żółkło.

W końcu kilka najwyższych szczytów zapaliło się, tak jak zapalają się świece. Od ich wierzchołków zaczynając i powoli posuwając się w dół szło światło. Czerń szczytów pochłaniała większość tego światła, lecz jego część błyszczała, odbijała się tak jakby tlące się iskierki w wielkich, na kształt gór bryłach węgla. Od nich zapalały się następne i w końcu wschodni kraniec nieba zaroił się ostrymi, rozświetlonymi krawędziami. Było ich coraz więcej i więcej, aż rozpaliła się może setka szczytów, światło odbiło się od nieba rozświetlając też mgły w dolinach. To była próba przeniknięcia ich tajemnic, na razie nieudana. To był czas największych tajemnic - tuż, tuż przed tym, jak ognista, trudna do oglądania, bo porażająca oczy kula ognia miała się wyłonić zza dalekich, zaokrąglonych wierzchołków, nie dokładnie na wschodzie, lecz gdzieś ponad miastem, nad tysiącami zabudowań rozsianych po wzgórzach, póki co niewidocznych, owianych tajemnicą - morzem mgieł.

Zatrzymali się, znieruchomieli i w końcu, czy to z powodu zimna, czy ot tak spontanicznie, wtulili się w siebie i obserwowali świecące wierzchołki gór, zamglone doliny, jaśniejące niebo. Oboje znaleźli się gdzieś na pograniczu dwóch światów: on tu na przełęczy i gdzieś w głębi siebie, bez pytań, bez odpowiedzi, bez słów, w ciszy, ona mniej w górach, bardziej w dolinach swoich myśli, w świecie kilku prześladujących ją pytań i mglistych odpowiedzi. Wyrzucała je usilnie z głowy, chciała je zastąpić ciszą, ale im bardziej je od siebie odpychała, im silniej je spychała w te górskie doliny bez dna, w przepaści zasłonięte mgłą, tym mocniej powracały, tym więcej było w niej hałasu. Czuła, że to nie jest to czego oczekiwała, ale nie mogła sobie z tym poradzić. Zamiast tego czego oczekiwała, rozluźnienia, błogości, było w niej napięcie. Wiedziała, że jej przyjaciel to czuje, szczególnie teraz gdy są tak blisko siebie. Wiedziała też, iż  przynajmniej jednego pytania nie uniknie, lecz czekała z nim.

Gdzieś wewnątrz niej pojawiły się łzy. Próbowała je hamować, kierować w jakieś ukryte ścieżki, z powrotem do jej wnętrza, ale one same odnalazły jednak drogę i w końcu popłynęły po policzkach. Żal jej było tych chwil. Czuła, że zawiodła. Chciała spędzić tu czas razem ze swoim przyjacielem, dać mu to co on jej ofiaruje, oddać mu jego zaangażowanie, przyjąć spokój, dać kilka chwil ciszy, swojej własnej ciszy, a tu w niej walka, zamieszanie, nieobecność.

Czy to były rozterki? Między czym, a czym się zawiesiła? Nie wiedziała, nie znała odpowiedzi, ale czuła, że sprawa rozgrywa się między jej głową a sercem. Problem w tym, że jej serce nie używa słów, więc nie odpowie na jej pytania. Liczyła więc na ciszę, na jej wymowność, ale gdy cisza pojawiła się, gdy jej przyjaciel doświadczał jej całym sobą, nic się nie zdarzyło. To tak jakby cisza się zatrzymała tuż przed nią, tak jakby zatrzymały ją jakieś niewidzialne wrota. Uświadomiła sobie, że to ona jest zamknięta. Zamknięta na coś tak bezpiecznego, wręcz pożądanego jak górska cisza, jak ta tysiącletnia stałość, ten ład i porządek. Teraz miała żal do siebie, teraz to odczuła, że ciszy nie można zaplanować, wzbudzić ją w sobie na zawołanie i że nie można się też dopasować do ciszy otoczenia, do tego medytacyjnego nastroju, który tu wysoko w górach panował, do tego nastroju, w którym był jej przyjaciel. Teraz to widziała: nie odrobiła pracy domowej i podświadomie miała nadzieję, że dostanie to wszystko tutaj, a jest jednak inaczej. Teraz rozumie: póki nie odnajdzie się swojego własnego spokoju wewnątrz siebie, póki nie poukłada się swoich własnych myśli, póki wcześniej nie odkryje się prawdy, to będą pojawiały się pytania i będą zakłócały tak podniosłe i odkrywcze momenty jak ten wschód słońca na przełęczy. Mało tego, nie dostrzeże prawie niczego, prawie nic ją nie wzbogaci, nie da jej swojej odżywczej energii. Nie dostanie niczego wzniosłego – tylko namiastki, tylko okruchy, tylko znaki, że taka wzniosłość istnieje, że szczyty naprawdę istnieją, lecz ona zobaczy tylko mgłę zakrywającą wszystko, przekona się, że istnieje świat tajemnic, nieodkrytych tajemnic – nieodkrytych dla niej, bo jest zamknięta, nieobecna, rozproszona.

Tego była świadoma. To jednak nie wystarczało, potrzebowała się otworzyć. Ale jak to zrobić? Jak? To pytanie póki co było bez odpowiedzi. Co ją rozpraszało, co było kluczem, gdzie ten klucz się podział?

Żal, a nawet obwinianie się było przyczyną jej napięcia, zachciało się jej powalczyć o ciszę, ale o ciszę nie można walczyć, trzeba się jej poddać, jej zaufać, a ona zaufała swoim myślom, a to one ją gubią tutaj w górach, nie pozwalają doświadczać radości, a wręcz ją zasmucają. – Dlaczego się obwiniam, dlaczego nie jestem tu i teraz, dlaczego zawiodłam? Dlaczego nie jestem jak on, jak te góry? – pytała siebie, ale to tylko zwiększało zamieszanie, to ją oddalało od gór, od wschodu słońca, od spokoju, od bycia. Czuła jakby znalazła się na jakimś wypełnionym po brzegi stadionie, a wokół wrzawa i krzyk, wszyscy popędzają kogoś do biegu, do wyścigu. Kogo popędzają? Ją popędzają. Kto ją dopinguje? Ona sama siebie dopinguje. Wszystkie role odgrywa ona sama. – To jakaś paranoja! Co się ze mną dzieje? Wróć dziewczyno, wróć! – krzyczała sama do siebie. Ten krzyk rozchodził się w jakiejś absolutnej pustce. Sam krzyk, żadnego echa, żadnego odzewu. Tylko pustka i samogasnący krzyk.

Teraz przypomniała sobie swoje sny: taki sam obrazek – nic, pusta przestrzeń bez granic i ona, i jej wołanie, i jej oczekiwanie na odpowiedź, a tu nic, ciągle pustka i pustka. Bała się tej pustki, zawsze gdy taki sen jej się przydarzał budziła się spocona i wystraszona, czuła, że gdzieś spada, że otwiera się przed nią przepaść, ale jej wołanie nic nie zmienia, nie pojawia się żadna przyjazna dłoń.

Tutaj przypomniały się jej te sny, na chwilę powróciła tamta pustka, tym razem na jawie. – Co się dzieje? Czego się boję? Przecież to nie jest zły sen! Może pustka powróciła, by mi pomóc? – znowu krążyły po jej głowie pytania. Lecz tym razem zorientowała się, że nie jest sama, że gdyby zawołała, przyjazna dłoń natychmiast znalazłaby się w pobliżu jej dłoni. Mocniej uścisnęła dłoń przyjaciela. On chyba wiedział co się w niej dzieje, ale o nic nie pytał. Stali nad przepaścią, w dole poza mgłą nie było nic widać, ale mimo tego nie bała się tej przepaści, tej pustki tam na dole – bo on tu był.

On natomiast dotrzymywał danego słowa: pokazywał ciszę od krańca do krańca. Poczuł jej drżenie, poczuł drżenie nie tylko jej ciała, ale też drżenie – rozterki w jej myślach, usłyszał krzyk jej serca i duszy. Usłyszał, bo tego typu krzyk można usłyszeć tylko w absolutnej ciszy, swojej własnej ciszy.

Uścisnął mocniej jej dłoń, mocniej przytulił i powiedział:

- Nie lękaj się, jestem przy tobie, nie pozwolę ci zrobić krzywdy. Zagubiłaś się, rozproszyłaś wśród pytań, i boisz się decyzji, bo to decyzje będą twoimi odpowiedziami. Lecz chciałbym ci powiedzieć, byś te decyzje podjęła dopiero wtedy, gdy odnajdziesz swoją ciszę. To co ci mogę podpowiedzieć: decyzje nie będą dotyczyły działania, lecz wyboru między sercem a rozumem. Cisza mieszka w sercu i duszy, hałas, krzyk, napięcie, strach, w głowie. Więc twoja decyzja dotyczy wyboru: cisza czy hałas, rozluźnienie, czy napięcie, ufność, czy walka – twoje działanie, opór, przeciwstawianie się. I wiem jedno: boisz się tego miejsca w którym mieszka cisza, ale wiedz, że cisza nie może mieszkać w żadnym innym miejscu. Tam gdzie cisza, nie ma nic. Mieszkaniem ciszy jest pustka, cisza jest tą pustką. To tylko pozorna pustka, więc niepotrzebnie się boisz. W tej pustce są same najpiękniejsze słowa – rzeczy, energie: miłość, spokój, wolność, ufność. Tylko tam, w pustce możesz to znaleźć. Tak, trzeba być odważnym, by tam szukać, by się w niej zanurzyć. Trzeba być bardzo odważnym, bo tak naprawdę czyha tam śmierć. Tam ginie hałas, napięcie, tam giną twoje lękliwe myśli, tam giną słowa, pytania, odpowiedzi, wszystko, co dzisiaj dla ciebie coś znaczy. Ale na dnie …

Dobrze, opowiem ci o tym inaczej. Uwierz, bo sprawdziłem, zaufaj mi, bo tam byłem, bo tu jestem. Mówię do ciebie z tej właśnie pustki …

Spójrz w tę dolinę, tutaj pod naszymi nogami. To Dolina Cicha. Jest piękna i pięknie się nazywa. Tam naprawdę jest wiele ciszy. Dolina Cicha jest częścią gór, jest piękną metaforą tego, o czym ci chcę powiedzieć. Zobacz, tam jest mgła, która przesłania wszystko co poniżej. Ta mgła to twoje myśli. Nie widzisz dna doliny, nie zauważasz jej ciszy, bo myślisz. Gdy znikną myśli, zniknie mgła, odnajdziesz – zobaczysz, odkryjesz, jej dno, nagle pustka, coś bezdennego staje się czymś zupełnie innym, czymś gdzie jest bezpiecznie, a nawet błogo.

Zaraz te mgiełki znikną. Jeszcze chwilka i słońce je uniesie, rozproszy. Wystarczy, że ono je poobserwuje a odparują. Tak samo jest z naszymi myślami. Poobserwuj je swoją duszą, bądź jak słońce, a ta mgiełka się rozproszy, rozchmurzy się. Poświeć więc chwilę na chmury swoich myśli, a zrozumiesz i przestaniesz się bać, bo zobaczysz, że ta dolina ma dno, że ta pustka nie jest bezdenna, że jest tam coś na czym możesz się oprzeć i pójść w górę.

Gdy odnajdziesz dno doliny, gdy się podniesiesz, możesz zacząć się wspinać, odkryjesz ścieżki prowadzące na szczyt. Musisz wejść sama, musisz ten trud podjąć sama, nie może cię nikt tam zanieść, zawieść śmigłowcem, bo niczego nie odkryjesz póki nie doświadczysz tego na własnych nogach. A gdy staniesz na szczycie, to oprócz poznania ciszy samej doliny, odkryjesz inne szczyty, odkryjesz ciszę bardziej uniwersalną, osiągniesz większe zrozumienie, coś czego z doliny nie widać.

Wtedy spojrzysz inaczej na życie.

Nasze życie jest autoterapią, czasem tylko wspomaganą przez innych ludzi, czy okoliczności przyrody – tak jak dzisiaj. Nasze życie to wspinaczka, ale zanim się zaczniesz wspinać musisz upaść, musisz się znaleźć w dolinie, bo tylko z doliny możesz pójść w górę, tylko w dolinie się na tyle nacierpisz, że w końcu zrozumiesz, że jeśli nie włożysz trochę wysiłku, nie podniesiesz się, nie spojrzysz w górę, nie zapragniesz zmiany, a później nie zrobisz paru kroków w górę, to nic się zmieni, to znikąd nadziei, znikąd wiary, znikąd siły, znikąd radości.

Musisz stoczyć się w przepaść, zatracić się w pustce, by się przekonać, że jest tam jednak dno, a jest nim miłość, to w oparciu o nią możesz istnieć w pustce, to właśnie ona jest wszystkim, treścią tej pustki. Ludzie kojarzą sobie ją z rzeczą, z czymś widzialnym, z działaniem, z ciałem, z emocjami, ale ona jest pustką, ale pozorną, bo tak naprawdę jest najbogatszą treścią. Nasze myśli są mgiełką tam w dolinie, niby niczym, jednak są przeszkodą. Nie widzisz tam dna, bo nie patrzysz sercem, gdy je uruchomisz, nagle zobaczysz, że ta pustka jest wypełniona bardzo bogatą treścią, radością, wolnością. Jednak trzeba zaufać, porzucić lęk, pozwolić na upadek, poddać się …
Trzeba przestać szukać i zaufać. W pustce niczego nie znajdziesz póki szukasz, próżne twoje pościgi za czymkolwiek, próżne podróże od krańca ciszy do krańca. Cisza niczego ci nie zdradzi póki będziesz na nią patrzeć oczami, słuchać uszami, próbować zrozumieć głową. Poza strachem niczego tam nie odkryjesz. Dopiero gdy nastąpi w tobie zmiana jakościowa, przewędrujesz z głowy do serca, albo jeszcze wyżej w stronę duszy, odkryjesz świat, który inaczej nie może być poznany. Nauka nie jest w stanie tego odkryć, żadna filozofia, żadne książki, opowieści, żadne doświadczenia, tylko zmiana w tobie.

Mogę ci powiedzieć to, co usłyszałem kiedyś od mędrców i to jest twój wybór: albo myśli, albo miłość.

Tylko w tym wybierasz. Nic więcej. Tak naprawdę nic więcej nie istnieje – albo jedno, albo drugie. Myśli to strach, to tajemnice, których się boisz odkryć i dlatego się zamykasz, dlatego drżysz. Myśli to niepokój, to stres, to wiedza dająca rozproszenie, to mnogość zawiłych i ciemnych, nieoświetlonych dróg. To błądzenie, to tysiące celów, nieszczęść, pragnień, to ciągłe poszukiwanie. To tyle słów, ile ziaren piasku, tyle ile kropel wody w morzach, słów, pustych, nic nie wartych. Zobacz, że one nawet nie potrafią opisać tego co tu czujesz. Nie potrafią, bo są puste. A miłość?  Miłość to otwartość, zaufanie, akceptacja, spokój, cisza, wolność. Miłość to nie słowo, to treść nie do opisania, to właśnie cisza.

Jest tylko jedna ścieżka do ciszy, tylko jeden cel, tylko jedna treść i tylko jedna kropla … ty. Ty jesteś tą kroplą miłości, jak ją odkryjesz, nagle stajesz się oceanem, nagle odkrywasz, że są tam wszystkie krople. Nagle od dna doliny, po najwyższe wierzchołki jest cisza, pustka, jest bogata treść.

Ale jest w tobie strach, jest rozproszenie. Sama musisz sobie z tym poradzić. Wiesz, że nie mogę cię niczego nauczyć i nie mogę ci dać ciszy, ani zabrać ci lęku. Na razie są w tobie sprzeczne rzeczy, jest rozproszenie. Pamiętaj, że tam gdzie lęk nie może być ciszy, tam gdzie cisza nie może gościć lęk. Skoro tak jest, to masz dwie drogi na szczyt, albo obserwować swój strach, aż zniknie, albo pokochać i pojawi się cisza. To drugie to dwa w jednym, to bardziej atrakcyjne – idealne rozwiązanie. Jednak nie mogę cię tego nauczyć, nikt nie może, bo tu nie ma nauki, tu nie ma gromadzenia wiedzy, tu jest zapominanie, tu jest porzucanie tego wszystkiego czegoś się nauczyłaś. Tracisz siebie, tracisz to co dostałaś od ojca, matki, od nauczycieli, ale zostaje tylko to, co twoje, to z czym przyszłaś na świat, czysta, niezapisana karta. Dopiero jak wszystko stracisz, przestaniesz się bać, bo nie będziesz już miała czego stracić i nagle okaże się, że masz wszystko i wszystko rozumiesz.

Moja rola to pokazać ci drogę do tego zapomnienia. Sama mnie uczyniłaś swoim mistrzem, a mistrz zabiera, nic nie daje, mistrz odziera ze wszystkiego co sztuczne i nie twoje. Mistrz jest okrutny, ale jest taki, bo cię kocha. Jest przy tobie i będzie dopóki to konieczne, ale tam gdzie pustka, tam gdzie prawda nie może z tobą iść, nie może cię nawet trzymać za rękę, tam już musisz iść sama. Czeka cię samotny marsz, upadek na dno i samotny marsz w górę, zacznij to teraz. Odwagi! –  i nagle skończył.

Słońce wzniosło się już na tyle, by mgły podjęły wędrówkę w górę i po chwili po mgiełkach pozostało już wspomnienie. Zrobiło się cieplej. Ruszyli w lewo, pięknym szlakiem na grani, wzdłuż Doliny Cichej. On niósł ze sobą ciszę, a ona walczyła i trwała w hałasie. Wpatrywała się w głębię doliny, to na otaczające ich szczyty, to w dal, to w górę, wszędzie, od krańca do krańca, tego widocznego ze szczytu, ale też tych niewidocznych, hen daleko za horyzontem. Widziała ciszę, czuła ją, lecz nie tam, gdzie jej najbardziej pragnęła.

Była rozproszona, lecz nie bardzo wiedziała, co ją rozprasza. Sytuacja materialna? Na pewno tak. Dom, praca? Tak. Było tu wiele napięcia, ale … jednak nie wie, co ją najbardziej rozprasza, nic jej nie przychodzi do głowy. – No tak, muszę pójść do serca, muszę przestać pytać, przestać badać, odpowiadać na pytania. Muszę też przestać „musieć”! Nic nie muszę. Poddam się, po prostu idę, zobaczę, co się stanie. Nie przyjechałam tu by myśleć, by męczyć głowę, stanęłam tu na szczycie, by się zainspirować wschodem słońca, by się zainspirować ciszą gór, ciszą Doliny Cichej, by tam spaść i zacząć się dźwigać, by się wspinać, by więcej widzieć, by więcej rozumieć, by więcej czuć. Tak, tak, by więcej czuć. Na pewno to. – to postanowiła i dalej szła, w krok w krok za swoim przyjacielem. Później to ona go wyprzedziła i szła w ciszy, obserwując zarówno góry i doliny, jak i własne myśli.

Doszli tak do Kasprowego Wierchu. Żal jej się zrobiło tej pięknej ścieżki, żal ciszy Doliny Cichej, a poza tym … nie była jeszcze gotowa … Więc bez słów zawrócili i przeszli tę trasę w drugą stronę. A górskie ścieżki mają tę zaletę, że pokonane w jedną stronę, stają się zupełnie innymi ścieżkami, gdy się po nich maszeruje w przeciwnym kierunku. Inne rzeczy się odkrywa, co innego dostrzega. Marsz w dwie strony i doświadczanie w ten sposób gór, to jak przyglądanie się monecie z obu stron, to jak awers i rewers. I tak naprawdę było. Słońce świeciło z innej strony, wtedy w twarz, teraz w plecy i z boku, cienie inaczej spacerowały po dnie doliny i po szczytach, chmury biegły w inną stronę, było zupełnie inaczej.   

Gdy doszli do końca ścieżki, do przełęczy z której obserwowali zapalanie szczytów, zatrzymali się, postanowili odpocząć. Ona oddaliła się, położyła się na trawie w pobliżu krawędzi, i patrzyła na niebo i chmury. W górze zobaczyła ptaki, chyba kruki, a później jeszcze wyżej, znacznie wyżej jakiegoś większego ptaka, może orła. Przez dłuższy czas przyglądała się mu, aż ją to zmęczyło. Zamknęła oczy …

- Rozproszenie, rozproszenie … - jak jakiś dzwon, bębniło gdzieś w jej głowie. Rozpraszała się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu stanął przed nią jakiś staruszek. Siwy, ale żwawy, dziarski, uśmiechnięty, z dobrem na twarzy i w sercu. Pamięta go, rozmawiała z nim kiedyś w polu wśród maków … - ale co on robi tutaj w górach? Skąd się tu znalazł? – zapytała samą siebie, a on odpowiedział jej, choć nie mógł słyszeć jej pytań:

- Przyszedłem, by ci powiedzieć o rozproszeniu. Znasz mnie i wiesz skąd przychodzę, więc nie pytaj. Rozpraszasz się tymi pytaniami. Twoje rozproszenie to jak nasiona. Siejesz ich całe mnóstwo, ale nie jesteś ogrodnikiem, rzucasz je na glebę i nie pozwalasz im dojrzeć. Nie dojrzewają, bo podlewasz je oczekiwaniami, pragnieniami, nieszczerością. Chcesz, by wykiełkowało z nich to, czym nie są. Dajesz im swoje myśli, zamiast serca, oddajesz im swoje współczucie, ale i błagasz by cię obdarowały tym samym: współczuciem. Wysiewasz lęk i smutek, a oczekujesz radości.
Słuchaj! To ważne, wysiewasz osty, a chcesz by kiełkowały maki. Zrozum, osty to twoje współczucie, a oczekujesz miłości, a gdy dostajesz miłość to jesteś zawiedziona, bo stwierdzasz, że jednak współczucie jest więcej warte od niej. Płaczesz, a powinnaś się cieszyć. Płacz to głos twego przewodnika. On ci podpowiada, że płacz i smutek to dzieci współczucia. Gdybyś kochała, to bawiłabyś się z dzieckiem o imieniu Radość.

Tak, jesteś rozproszona. Dzielisz swoje zaangażowanie, bo chcesz mieć kilka otwartych drzwi, ale za chwilę szczelnie je zamykasz dla innych. Zamykasz je dla wielu, a szczególnie dla tych, którzy cię kochają. Zamykasz je dosłownie przed nosem. Przyciągasz, a gdy zbliżają się - odpychasz, bronisz się. Otaczasz się murem, nie przyjmujesz darów, odrzucasz je. Nie zgadzasz się ze mną, widzisz to inaczej, bo chcesz inaczej widzieć, bo się boisz.
Chcesz być boginią, cesarzową, chcesz mieć pełnię władzy. Nie potrafisz przyznać racji, bo ją przyznając tracisz władzę. Jesteś na „nie”, bo przyzwolenie pokazałoby twoją słabość, twoje zaangażowanie, twoją za kogoś odpowiedzialność. Lubisz mówić o dzieleniu się, ale nie lubisz i nie chcesz dzielić się sobą. Nie potrafisz uczynić nikogo równym tobie, a szczególnie tych, którzy cię kochają. Boisz się, że ci coś zabiorą, że dybią na twoją wolność, ale pamiętaj, ktoś kto cię naprawdę kocha, nie zabierze ci wolności, bo on kocha bezinteresownie. Zaufaj. Wiem, że to trudne, bo nie potrafisz zaufać sobie, boisz się, bo cały czas podąża za tobą karma twojej mamy.

Jesteś rozproszona, bo pragniesz radości, ona jest twoją naturą, ale lubisz się pławić w smutku. Chcesz kochać, ale wybrałaś współczucie, jako bardziej bezpieczne, bo mniej zaangażowane, mniej ryzykowne. Chcesz obdarowywać miłością, ale wolisz opiekować się, bo to nie tworzy tak silnego przywiązania. Wolisz sprawować kontrolę nad przyjaźnią, chcesz nią zarządzać, bo miłość to zobowiązanie, a ty nie chcesz zobowiązań. Rozpraszasz rodzące się miłości, nie przyjmujesz tego największego daru, bo lękasz się, że nie będziesz potrafiła oddać, że nie będziesz potrafiła się otworzyć, tak jak otworzył się ktoś. Nie potrafisz przyznać się do słabości, wolisz się odizolować, zastawić się zwierzakiem niż oddać władzę, niż stracić kontrolę, niż nie myśleć, niż się nie smucić, niż zostać szczęśliwą i podzielić się szczęściem z kimś, kto oddaje ci siebie, kto oddaje ci władzę, kto pozwala ci być boginią, taką boginią jaką naprawdę jesteś.
Jedyne co potrzeba, to przyznać komuś władzę nad tobą, i pozwolić być bogiem temu, kto cię kocha. Chodzi tylko o wyznanie prawdy, bo tak naprawdę zawsze masz do czynienia z boskimi istotami. Ktoś kto cię kocha dostrzega twą boskość i ją ci przyznaje, zrewanżuj się tym samym. Niczego więcej nie trzeba.

Gdy oddajesz władzę, zyskujesz wolność, bo posiadanie władzy to największa niewola. Kontrola to niewola. Zamknięcie się na miłość, to niewola. Strach to niewola. Tylko miłość uwalnia, tylko ona.

Nie kalkuluj, to nic nie kosztuje, niczego nie tracisz poza sobą, ale zyskujesz lepszą siebie, bo otwartą na miłość, więc kochającą. Zyskujesz prawdę o sobie, zyskujesz radość z kochania i bycia kochaną. I zyskujesz wolność. Zrozum to zyskujesz wolność, ale tylko wtedy, gdy prawdziwie kochasz i gdy rozpoznasz i przyjmiesz prawdziwą miłość.

Co cię najbardziej rozprasza?

Oto co cię rozprasza:  Tęsknota cię rozprasza:  

Są dwie tęsknoty. Pierwsza należy do miłości. Ta jest typowo kobieca, wyczekiwanie pełne otwartości, gotowości na miłość. Jest kobieca, ale doświadczają jej też mężczyźni. Jest pełna miłości, bo to gotowość do jej ofiarowywania, to wysyłanie światu wokół jej energii i wyczekiwanie. To takie bezinteresowne obdarowywanie, takie jakie przydarza się kwiatom.

Druga tęsknota nie jest miłością, to tylko pragnienie miłości. To chęć otrzymywania. Tak tęsknią ci, którzy nie kochają, ci, którzy nie mają czego dać. Czekają daremnie, bo są zamknięci, nieufni. Są nieszczęśliwi, bo się boją, iż nie dostaną. I nie dostaną, bo nie uczestniczą w przepływie rzeki życia, a treścią – jej wodą, jest miłość. Ta rzeka to miłość. Woda, brzegi, początek – jej źródło i koniec, jej ujście, wszystko jest miłością. I jeszcze raz powtórzę, ale inaczej: Rzeka, czyli woda, brzegi, źródło, ujście to … ty. Miłość jest w tobie, ty jesteś miłością, jesteś źródłem i ujściem dla miłości. Jedyne czego potrzebujesz to otworzyć się na przepływ tej rzeki.

Rzeka to nie tylko to co widzimy, słyszymy, czujemy, gdy patrzymy na nią z brzegu, ale jej częścią jest też ocean, są chmury, jest deszcz, jest wiatr i słońce. Są ludzie, drzewa, kamienie, góry i doliny, jest wszystko. Wszystko to płynie, zmienia się. To wszystko jest miłością, jest życiem, jest klejem, który to wszystko skleja, utrzymuje w jedności, a jednocześnie w odrębności …

Jest też trzecia tęsknota … do zrozumienia tego wszystkiego, do zagłębienia się w tym, do uczestniczenia w tym przepływie. Ale ta jest tęsknotą podniebną, niezwykłą, nie dla żebraków, dla ludzi wolnych, dla mędrców – mistrzów. Lecz, gdy tylko ta tęsknota stanie się ciałem, pozbywają się jej. Już więcej w nich nie gości żadna tęsknota. Tak, ludzie wolni nie mają żadnych tęsknot, a wtedy mają wszystko.
I tak jak przy tej pierwszej parze, gdy jest obdarowywanie tym co nas przepełnia, czujemy radość bycia i uczestnictwa w tym bogactwie, doświadczaniu błogości tego ruchu, krążenia, przemierzania wszechświata od krańca do krańca, tak w tej ona sama znika. Taka tęsknota z czasem zamienia się w udział w tym wszystkim. Duchowy udział. To tak jakbyśmy byli w górach i nie tylko obserwowali je, maszerowali ścieżkami poprzez doliny, wspinali się na szczyty, doświadczali widoków, ale też byli tymi górami i nie tylko górami. To też tak, jakbyśmy byli uczuciami, które łączą nas z górami, ale też najwspanialszym uczuciem – poczuciem wolności – samą wolnością.  

Z czasem przydarza się to tym, co tak tęsknią, tęsknią wypełnieni miłością i kochają całym sobą, tak głęboko i zawsze. Ci, którzy tak tęsknią w końcu poznają prawdę o miłości, o sobie, o wszystkim.   

Twój problem, twoje rozproszenie to tęsknota, a jednocześnie trwoga: bo brak gotowości, brak odwagi, bo lęk, a za nim wymówki, namiastki i ucieczki. Rozproszenie to rozterki, to same pytania i czekanie, odkładanie wszystkiego na później, bo brak gotowości, brak dojrzałości, bo nieodpowiedni czas, nieodpowiedni człowiek, to brak spontaniczności, to zakotwiczenie się w smutku.

Rozterki pojawiają się, gdy jesteśmy rozproszeni. Rozprasza nas tęsknota za wolnością, jej brak. Opowiem ci o tym … Wyobraź sobie: jesteśmy jak krople w oceanie. Każda z tych kropel wywodzi  się z oceanu i jako krople dostają w darze to, co dostał człowiek, czyli umysł – wolną wolę: możliwość decydowania. Decydują więc, by się uwolnić od oceanu. Zaczynają więc gromadzić wiedzę, uczyć się, poznawać świat poza oceanem i poznawać siebie. Każda kropla chce się w jakiś sposób wyróżnić, być lepszą od innych, albo przynajmniej nie gorszą. Wyróżnia je nie tylko imię, przeszłość – w końcu z różnych części oceanu się wywodzą, ale wyróżniają marzenia i wytrwałość w ich realizowaniu, wiara w ich spełnienie. Szukają, szukają wolności i w końcu okazuje się, gdy poznały dobrze siebie, że były wolne a wolność straciły, gdy zaczęły tęsknić, gdy zaczęły poszukiwać wolności, gdzieś poza oceanem, poza sobą. W końcu zrozumiały, że wolność jest w nich i gdy stają się świadome, czym jest wolność na powrót stają się oceanem, z rozproszenia tworzą jedność.

Rozterki powstają, gdy chcemy bardziej szukać dróg ucieczki, niż dróg do celu, gdy poszukujemy różnic, tego co nas dzieli, niż łączy, gdy płaczemy nad własną słabością, zamiast korzystać z pełni mocy, która jest w nas.

To są twoje rozproszenia. - Przez chwilę przyglądała się dla starca. Kogoś jej przypominał, kogoś kogo dobrze znała. I głos i wiele szczegółów, tak … to był … lecz starzec odgadł jej myśli i powiedział:

- Tak to ja. Kocham cię, przeniknąłem cię na wskroś, jesteś obecna we mnie, ja w tobie, jestem nawet w twoich snach … - nie skończył, bo chciał kontynuować dalej to co wcześniej zaczął.

- Więc co nas rozprasza? Od czego nie jesteśmy wolni? – zapytał i siebie i ją. Przez dłuższą chwilę milczał spoglądając ze szczytu w Dolinę Cichą. W końcu zaczął:

- No dobrze, powiem ci, lecz nie mogę ci tego powiedzieć inaczej jak tylko z pełnią przyjacielskiej szczerości. Opowiem ci o nas, o tobie i o mnie. Powiem ci co rozprasza mnie i co rozprasza ciebie. Powiem ci co tobie zabiera wolność i co mi ją zabiera. I powiem ci jeszcze o dojrzałości … o … o tym, kiedy ja dorosnę do ławeczki, do tego by być gotowym, by na niej usiąść razem z tobą. Opowiem ci, kiedy ty wreszcie dorośniesz do tego marzenia. Opowiem ci o mojej i twojej drodze do wolności, a symbolem tego jest ławka. Inaczej: opowiem ci o drodze dwojga ludzi do wolności, do tego, by razem zasiąść na ławce i obserwować świat w pełnym zrozumieniu, w pełnym szczęściu i radości. Będzie to opowieść o wszystkich ludziach, bo ja i ty jesteśmy tylko pojedynczymi kroplami w oceanie i tak naprawdę niczym się nie różnimy …  Chcesz bym ci szczerze o tym opowiedział? – zapytał patrząc nadal na dno doliny.

- Tak opowiedz!

- Był on i ona. Oboje mieli marzenie o wielkiej miłości, lecz lata mijały i mimo, że oboje spotykali wielu ludzi, więcej w ich życiu było smutku, rozczarowań i zawodów niż pełni radości.

Wraz z wiekiem przybywało im dojrzałości, lecz jemu i jej brakowało jeszcze jednego kroku: decyzji. Jakiej decyzji? On i ona mieli podjąć inne decyzje, ale te decyzje niosły dla obojga ten sam skutek. Od dawna wiedzieli, że będzie to konieczne, ale wcześniej nie znali jeszcze czego dotyczył będzie wybór. Teraz powoli – z dnia na dzień tajemnice się odkrywały. Oboje intuicyjnie czuli, że któregoś dnia zdarzy się … być może burza, być może jakieś wielkie cierpienie … być może jakiś szczególny … wschód słońca i to będzie ta chwila.

I zdarzył się wschód słońca. Taki jak dziś i odkryła, objawiła się tajemnica dla mnie i dla ciebie. Potrzebna była cisza i przyszła cisza. W ciszy wschodu słońca, w ciszy przemiany ciemności nocy w jasność dnia coś się pojawiło. Tak się pojawiło jak promienie słońca na górskich szczytach. Objawiały się tajemnice, tak jak zapalają się słońcem kolejne górskie szczyty. Tajemnica rozprasza się tak jak mrok powoli znika od samego wierzchołka góry, coraz niżej i niżej, by się w końcu próbować gdzieś schować w dolinie. W końcu mrok znika i zostawia jedynie swoje ślady, wspomnienie o sobie – cienie rozsiane po górach, dolinach, lasach.

Oto ta tajemnica – najpierw moja. Potrzebuję decyzji , by uwolnić się od tęsknoty, poddać się, zaufać życiu, że i tak zdarzy się to, co ma się zdarzyć. Ta tęsknota czyni ze mnie żebraka. Tak, każdy człowiek, który tęskni – żebrze, to o miłość, to o sukces. Cokolwiek czego poszukuje, na co czeka, za czym tęskni, czyni z niego żebraka. Za decyzją, a ona wyniknie ze zrozumienia, pójdzie przemiana. I stanie się wolność, a wtedy, tylko wtedy, dostaniemy to, na co zasługujemy, a ja zasługuję na wszystko i ty zasługujesz na wszystko.

A teraz twoja tajemnica:

Twoje rozproszenie jest potrójne. Potrzebujesz kogoś by się opiekować. W ten sposób kochasz, w ten sposób rozumiesz miłość – gdy opiekujesz się jak mama. To jest część karmy twojej mamy. Więc spotkałaś kogoś, kim się opiekujesz, tu oddajesz swoje zaangażowanie. Ten ktoś spełnia twoje oczekiwania: pragnie twojego współczucia. Lecz twoje współczucie, twoja opieka nie wzmacnia go, wręcz przeciwnie – osłabia, tym bardziej osłabia im bardziej tęskni za tym współczuciem. On słabnie, staje się niewolnikiem twojego współczucia i ciebie, jest sfrustrowany, bo wie, że nie umie kochać, bo wie, że współczucie to fałszywa miłość, nie daje radości, zasmuca. No i ty żyjesz przekonana o wielkości twojej miłości i też słabniesz, przestajesz się rozwijać. I co bardzo istotne, trudno się z tego uwolnić. Trzeba mieć wiele odwagi, by to zrobić, bo pozostaje przekonanie o wyrządzonej krzywdzie. Jednak prawda jest taka, iż krzywdą było współczucie, a nie porzucenie współczucia. Trwanie w tym przedłuża tylko cierpienie, porzucenie daje szansę na odnalezienie drogi do miłości, na odnalezienie czegoś prawdziwego, na stanie się kimś autentycznym, a nie aktorem odgrywającym coś, czego się nie posiada, coś czym się nie jest wypełnionym.

Od tak pojmowanej miłości, od jej namiastki, od współczucia powinnaś się uwolnić. To uratuje i uwolni ciebie i uwolni tego kim się opiekujesz. On straci powód by chorować, by zasługiwać na opiekę. Od tej tęsknoty, od tego rozpraszającego cię zaangażowania powinnaś się uwolnić.

To uwolni część twojej wewnętrznej ciszy, uwolni serce. To jest przyczyna części twoich rozterek.

Tęsknisz też za ojcowską miłością. Więc trafił do twojego życia, ktoś kto cię kocha jak ojciec, który cię akceptuje taką jaka jesteś. Twój przybrany ojciec opiekuje się tobą, jest twoim mistrzem, nigdy cię nie opuści – bo ojciec nigdy nie opuści swojego dziecka, swojej ukochanej córki. Przy ojcu uczysz się jak pokonać strach, on ci daje bezpieczeństwo, tylko jemu ufasz, choć czasem jego ojcowska nauka, jego ojcowska ręka są ciężkie. Sprzeciwiasz się jemu, chciałabyś już się usamodzielnić, zostawić go, ale jest ci potrzebny, bo gdy tylko troszkę się oddalisz wracają lęki, wraca poczucie zagrożenia, gubisz tę ojcowską miłość – jedyną, którą tak naprawdę posiadasz. Ona jest bezinteresowna.
Twój tata nigdy cię nie oszukał, nie wykorzystał, choć jego dyscyplina ci ciąży, jest jak twoje sumienie – czujesz, że gdy go zawiedziesz, a zawodzisz jego miłość, gdy przestajesz się rozwijać, gdy robisz coś, co ci nie służy, co trwoni twoją energię, co oddala cię od prawdy, od poznania siebie i co nie służy twemu szczęściu.

Twój ojciec, twój mistrz, tego dla ciebie pragnie - twego szczęścia.

Ale i od tej ojcowskiej miłości musisz się uwolnić, bo tak naprawdę ta akurat miłość ojcowską nie jest, jest jak ojcowska, ale nie ojcowska. Musisz ją odkleić od wizerunku swego ojca, by zobaczyć kogoś prawdziwego, kogoś kto naprawdę istnieje. Ktoś kto cię tak kocha, kocha jak ojciec prawdziwie, ale ojcem nie jest. Nie chcesz stracić tej miłości, bo jest prawdziwa, ale czujesz się rozproszona i czasem ojciec w pobliżu ci uwiera, ogranicza, jest przyczyną kolejnych rozterek. Chciałabyś dokonać jakiegoś wyboru, ale jest to trudne, bo wiąże się z porzuceniem czegoś, do czego tęsknisz.

Musisz zdjąć te dziecięce okulary, musisz wydorośleć, uwolnić człowieka, który cię kocha od wizerunku twego ojca, bo to dla niego jest krzywdzące. Jesteś tego świadoma, dlatego przepełnia cię smutek, czujesz się z tym źle. Bywasz nieszczera, bywa, że przemilczasz niektóre rzeczy, bo obawiasz się, że zawiedziesz swojego tatusia.

Pamiętaj jednak, że twój tatuś współodczuwa wszystkie twoje rozterki, smuci się twoimi smutkami, cieszy twoimi radościami, ale i cierpi z powodu twojej nieszczerości, twoich przemilczeń. Twój ojciec jest twoim sumieniem i dlatego ty cierpisz.
Masz więc rozterki, jesteś rozproszona, boisz się decyzji, boisz się, że stracisz pozostałych kandydatów do ławeczki i dlatego jesteś zamknięta na ten jego dar. Nie zmarnuj tego daru, bo taki się dostaje raz w życiu. Jego miłość jest głębsza niż ojcowska, bo jest pełna, bardziej pełna niż ojcowska.

Uwalniając tego człowieka od swego taty, uwolnisz kolejną część swojej ciszy, uwolnisz też swoje serce.

Jest też w tobie trzecie rozproszenie. Tęsknisz do tego, by emanować kobiecością. Więc pojawił się człowiek, jeden lub kilku (i tu też miewasz problem z wyborem) wobec, którego możesz grać, tak samo jak on gra przed tobą. Tutaj są namiętności, więc one mocno pochłaniają, angażują, rozpraszają. W tym przypadku możesz się uwolnić na dwa sposoby, albo doświadczyć tych namiętności, albo sobie uświadomić, czym tak naprawdę są.

To jest ta największa i najcięższa część karmy twojej mamy, bo najdalsza od serca. Może to trwać dość długo, ale im głębiej sięgnie twoja obserwacja, albo im bardziej intensywne będzie twoje doświadczanie, tym szybciej nadejdzie zrozumienie. Wtedy się przekonasz, że nie tędy droga, że to tylko iluzja szczęścia, że to płytkie, bardzo płytkie i mało rozwijające doświadczenie, że to tylko strata czasu. Pojawi się też żal tego kroku, bo ten krok pokaże ci twoją słabość.

Od tego jest wyjątek. Ta droga może cię prowadzić do pełni ciszy, ale tylko gdy nastąpi to poprzez porozumienie ciała, serca i duszy.

Co nam zabiera wolność? Rozpraszane się w tym:
Nieprawdzie, fałszywej miłości, nienawiści;
Lęku i strachu;
Walce tworzącej napięcia;
Wspomnieniach rodzących poczucie nieszczęścia, niewiarę;
Marzeniach o rzeczach bez wartości;
Trwaniu  w stagnacji, cofaniu się, byciu nieobecnym, nieodpowiedzialnym, czyli upartym w trwaniu w przeszłości i przyszłości; 
Braku zaufania;
Przede wszystkim zaś w byciu żebrakiem. Żebrakiem czynią nas nasze własne myśli i wynikający z nich strach.

Co nas uwalnia? Miłość. Bezinteresowna miłość. Tylko ona uwalnia.

Czego potrzebujemy, by się uwolnić? – starzec zapytał, ale zanim sam zaczął odpowiadać, taki sam głos, gdzieś z daleka szepnął: - Obudź się! Burza idzie!


On siedział na trawie wśród falujących traw i coraz szybciej biegnących cieni, siedział i obserwował. Kilka razy spojrzał w kierunku leżącej nieopodal przyjaciółki. Gdzieś zza gór usłyszał dziwne pomruki. Już wiedział co to oznacza. Podniósł się czym prędzej, podszedł do niej – spała. Przysiadł i powiedział cicho:
- Obudź się! Burza idzie! - Ona zerwała się, usiadła nieprzytomna, po chwili spojrzała na pochylonego nad nią przyjaciela i uśmiechnęła się. - Śniłeś mi się. Ale byłeś już starcem, bardzo miłym, mądrym starcem. Co mówisz? Burza? Naprawdę? – on przytaknął i pokazał palcem na gęstniejące i ciemniejące z każdą chwilą chmury. Pojawiały się ni stąd ni zowąd, to zza szczytów Tatr Wysokich, to gdzieś z dołu, jakby gdzieś z podziemnych magazynów. Kolejny raz, tym razem oboje usłyszeli pomruk nadchodzącej burzy. Teraz już ich odwrót był bardzo szybki. Zebrali rzeczy, założyli plecaki i po kilku sekundach byli już gotowi do zejścia w kierunku Doliny Kondratowej. Rzucili jeszcze krótkie spojrzenia na góry, które niknęły już w chmurach, a te pędziły w ich stronę jakby chciały im coś powiedzieć zanim zejdą z przełęczy, jakby chciały ich dogonić, by coś jeszcze przekazać, co nie zostało dopowiedziane tutaj.

Lecz oni nie czekali. Pędzili już po stopniach ścieżki w dół. Krótkimi kroczkami, na ugiętych nogach, szybko, choć zdawali sobie sprawę, że nie zdążą uciec przed burzą. Chcieli jedynie zejść jak najniżej, zanim się zacznie to, co się miało zacząć. Zdążyli zbiec może z pięć, czy sześć zakosów, gdy uderzył w nich mocno wiatr, a zaraz po nim zaciął mocno deszcz, a gdzieś tuż za przełęczą rozległ się huk i przewaliło się przez góry i doliny coś wielkiego i potężnego, i skakało, odbijało się od kolejnych szczytów jeszcze przez kilka następnych chwil.

Założyli foliowe płaszcze, a po chwili ich ścieżką płynęła już dość duża struga wody, tak samo w pobliżu ścieżki, i wielu innych miejscach. Wiatr spychał ich w dół, czasem czuli jakby chciał ich zepchnąć na samo dno doliny. Pioruny uderzały jeden po drugim, jeszcze gdzieś po drugiej stronie przełęczy. Z czasem burza przeskoczyła przełęcz i rozpoczęła za nimi pościg. Nie stanęli jednak do walki, wyszukali wolne od strużek wody miejsce, przykucnęli parę kroków od siebie i czekali. Mimo grozy burzy, jej trzasków, krzyków, mimo jej zmowy z wiatrem i z deszczem, czuli się bezpiecznie. Bo ufali.

Czuli, że strach omija ufnych, a burza jest by uczyć, albo opróżniać ze śmieci, by rozluźniać, a nie by krzywdzić. Cieszyli się więc burzą. Cieszyli się jej gwałtownością, ogromem jej przemocy, jej władzą nad górami i nad nimi.
Po kilku dobrych minutach, on i ona odezwali się jednocześnie do siebie krzykiem: Dziękuję!
Za co podziękowali? Podziękowali sobie i burzy, bo dzięki niej byli tu i teraz. Ona oddała wreszcie władzę. Po raz pierwszy w życiu pozostawiła kontrolę nad sobą, nie walczyła, poddała się. Ta burza, ten deszcz, ten wiatr oczyściły ją z czegoś czego się kurczowo dotąd trzymała. Te śmieci spłynęły w dół razem ze strugami wody. Poczuła wielką ulgę. To był coś niesamowitego. Teraz zdała sobie sprawę, że potrzebowała burzy, że nie działało na nią słowo, pragnienie ciszy, koncentrowanie, ale takie oczyszczenie, otwarcie się, stanie się pustym. Wtedy to przepływająca rzeka życia, może tak wzburzona jak teraz, zabiera wszystko, przywraca czystość karcie, usuwa wszelkie zapisy i czyni wolnym.

- Ach! – wielokrotne „ach” wypłynęło z niej, a z każdym następnym czuła się lżejsza i bardziej wolna.

Trwali tak kolejne minuty. Deszcz hałasował uderzając wielkimi i gęstymi kroplami w ich kapoty, wiatr z całej siły tarmosił nimi, jakby chciał te folie zerwać z ich ciał i pobawić się tym co z nich zostało wśród kosówek i smreków, nad trawami, graniami, być może by zanieść je ku chmurom.

Burza trwała na zewnątrz, i mimo, że natężała się, używała całej swojej mocy, mimo, że wytoczyła najcięższe swoje działa: w ruch szły jedna za drugą błyskawice, odgłosy potężnych wyładowań, odbijane w setkach różnych miejsc, to w nich, w niej i w nim, był spokój, cisza. Była też wdzięczność za ten piękny dzień, za piękny wschód słońca, za zapalanie szczytów, za wiele wrażeń, ale przede wszystkim za odczucia, naukę, którą dostali od gór, za tę z ich wnętrz, ale i za to co tu stracili. A to co stracili było ich zyskiem. Byli wdzięczni i za tę burzę. To przełom, to moment w którym zaczyna się cenić to, co się ma, zaczyna cenić ciszę i dopiero wtedy się ją dostrzega, w kontraście z hałasem, niebezpieczeństwem. Wraz z burzą przyszło oczyszczenie, ulewny deszcz zmył z nich stary brud, wiatr zdmuchnął resztki śmieci, starych murów, pioruny obudziły ich ze snu, hałas i realne zagrożenie sprawiły, iż poczuli, że są tu i teraz i nie myślą, że przeżywają piękne zjawisko, i nie używają słów, by je podziwiać i nim się zachwycać. Poczuli, że góry pokazują swoją groźbę, ale oni się nie boją, są wolni od strachu, od emocji, od napięcia, od tęsknot.

Po tej burzy czegoś zapomnieli, coś zgubili i coś odnaleźli. Odnaleźli to, co można znaleźć na dnie doliny, to na czym można się oprzeć, by wspiąć się na szczyt i ujrzeć stamtąd całe piękno: ciszę. Zdecydowali by trwać w niej na szczycie już zawsze, a nawet wznieść się powyżej i trwać, i trwać już na wieki, nawet wtedy, gdy będą kroczyć we mgle po kolejnych górach i dolinach życia.

Od tej chwili oboje byli gotowi, by usiąść na ławeczce.  Nie wiedzieli jednak - ona nie wiedziała, kto będzie siedział obok niej - nie podjęła decyzji, bo teraz zrobi to jej serce, nie głowa. On też nie wiedział, bo uwolnił się od tęsknoty i ławeczka przestała być jego marzeniem. Zaufał życiu, a ono przyniesie, co przyniesie.  

Piotr Kiewra    


sobota, 28 marca 2015

Ławeczka

To ona zainspirowała go tym marzeniem. Pojawił się w jej życiu przypadkiem, ale to jedno jej marzenie, z tych wielu o których mówiła, poruszyło go najgłębiej.

Inni mają marzenia dotyczące domu, może domku z ogródkiem, ona miała właśnie takie, inne, oryginalne – piękne. Wspaniałe, pełne miłości, wrażliwości, duchowej głębi, a jednocześnie niezwykle banalne, a nawet śmieszne.

Banalne i śmieszne, gdy widziało się tylko „ten” przedmiot, ale piękne gdy wiedziało się, czego jest symbolem.

Było marzeniem, które się spełniło. Nie od razu się spełniło. Oczekiwanie trwało długo. Ona nawet nie wie dlaczego ten przedmiot, taka sytuacja stała się obiektem jej marzenia, ale tak było.

Opowiadała o tym dla wielu przyjaciół, znajomych, ale zainspirowała tym marzeniem tylko jednego mężczyznę.

Marzenie dotyczyło przyszłości, bardzo dalekiej przyszłości i sytuacji w tej przyszłości, sytuacji powtarzanej często, jak najczęściej. 

Nie wie, kiedy pojawiło się po raz pierwszy, może w dzieciństwie. A może już w głowie kilkunastoletniej dziewczyny, dziewczyny nad wyraz dojrzałej, ale i nieszczęśliwej, bo oglądającej życie od podszewki, pełne bardzo gorzkich doświadczeń.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyła w wyobraźni parę siedzących na ławeczce staruszków, parę wpatrzoną w świat, w drzewa, w niebo i chmury, przechodzących ludzi, bawiące się dzieci, chodzące po trawniku ptaki?

Tego nie wie, ale od kiedy ich zobaczyła, nie była już nieszczęśliwa. Zawsze, gdy było jej źle, gdy wzbierał w niej smutek, płacz, od razu pojawiali się ona i on, wpatrzeni w słońce, w księżyc, gwiazdy, rozmawiający językiem ciszy z wiatrem i z całością istnienia.

Takie było jej marzenie.

Powstało chyba w dzieciństwie, gdy jako mała dziewczynka tęskniła za piękną miłością zainspirowaną bajkami opowiadanymi przez babcię, filmami o miłości. Być może było jeszcze inaczej, powstało, by przeciwstawić się brzydkim obrazom z jej dzieciństwa, których postaciami byli jej rodzice: tatuś i jej mamusia. W nich była przemoc, krzyk, alkohol, był strach jej mamy, ale i jej własny lęk.

A może były to jeszcze późniejsze, jeszcze brzydsze obrazki z udziałem jej mamusi? Teraz tego nie wie i tak naprawdę nie chce wiedzieć. Zostawiła to już dawno za sobą. Wie jedno: ławka trzymała ją na duchu, bo dzięki ławce ufała – głęboko ufała.

Obraz siedzącej na niej pary był tak wyraźny i silny, tak rzeczywisty, tak wiele sprawiał jej radości, iż nie miała powodu, by nie ufać. Z ufnością więc czekała. Opowiadała o ławeczce napotkanym mężczyznom, ale obraz tak dalekiej przyszłości nie robił na nich wrażenia. Nie potrafili sobie wyobrazić siebie na ławce. Za mało było wrażliwości, może za mało wyobraźni, a może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, by zobaczyć to głębokie i prawdziwe piękno kobiecego marzenia.

Może tego było za mało, albo logiki i kalkulacji za dużo, ale nie byli w stanie zobaczyć czegoś jeszcze bardziej istotnego – ponadczasowości i tego czegoś z ziemskiego, ale i pozaziemskiego życia, czegoś z raju.

Nie potrafili uwierzyć w prawdziwą miłość, głębokie duchowe uczucie, bo - może - nie potrafili zaglądać w swoje własne serce, może nie chcieli, a może nie wierzyli, że to jest możliwe. Może ich nikt nie nauczył kochać, nikt nie nauczył czekać, może ich nikt nie nauczył wrażliwości, by zobaczyć w tym cudzym marzeniu, swoje własne.

Może nie byli na tyle wrażliwi, może nie byli na tyle wytrwali, może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, może … ona tego nie wie, ale przez długie lata, nikt, żaden z mężczyzn nie potrafi dostrzec w jej marzeniu czegoś co, by go poruszyło, co by sprawiło, że w oku, a przede wszystkim w sercu pojawiła się łezka, łezka tęsknoty do czegoś tak odległego i wzniosłego.

Wiedziała, że nie wszystkim powinna o tym mówić, bo wiele przyjaciółek, wielu mężczyzn z uśmiechem patrzyło na nią, mówili: - Oj kochana, zejdź na ziemię, przestań bujać w obłokach, bądź tu i teraz, bierz życie takim jakie jest!

A ona wierzyła, że życie właśnie takie jest. Ławeczka – tak naprawdę – to tylko pozornie obrazek z dalekiej przyszłości. To była rzeczywistość. Ta ławka istniała tu i teraz, miłość między tym dwojgiem staruszków istniała już teraz, choć się jeszcze nie spotkali, ale ona już była. Kobieta to czuła, więc czekała.

Widziała tę ławkę już wiele razy, to na swoich spacerach, to w czasie jakichś podróży, czy wakacji, widziała ją w filmach, widziała, gdy patrzyła na starych ludzi, a najbardziej żywe to było, gdy widziała starsze pary siedzące na ławkach, gdziekolwiek to było. Te pary podtrzymywały jej ufność.

Na razie jej ławka była pusta, ale ona nie miała się gdzie spieszyć, bo gdzieś w głębi niej, to co się miało zdarzyć, już się działo, tylko jeszcze tego nie widać.

Często swoim przyjaciółkom i przyjaciołom mężczyznom powtarzała, ten kto będzie siedział ze mną na mojej ławeczce się jeszcze nie narodził.

Ćwiczyła więc ufność …

Gdy się pojawił, jej nerwowe życie, pełne chaosu, stresów, krzyku, tysięcy niepotrzebnych słów, pełne smutku, a nawet depresji, powoli zaczęło się odmieniać. Powoli zniknął nadmiar słów, zniknęły nerwowe krzyki, gdzieś zaczęły przepadać jej nawykowe „nie”, odpuściła część stresów, bezpowrotnie odeszła depresja. Pojawiła się cisza. To on ją przyniósł. Ona mu oddała swoją spontaniczność. Przy nim rozluźniło się wszystko, i w jej ciele, i umyśle, a serce zaczęło nasłuchiwać bicia jego serca. Było ostrożne, nie od razu zniknął z jej serca lęk. Jej serce było jak listek na wietrze, raz się do niego przychylał, raz odwracał. On jej przyniósł w głębi swojego ducha, wiele odpowiedzi, pokazał jej -  jak w lustrze nią samą, jej lęki, jej tajemnice. Gdy zaczęła to odkrywać, zaczęła ufać. A gdy zaufała, powiedziała o ławeczce. Gdy to usłyszał, w ciszy i w odosobnieniu zapłakał, bo zobaczył siebie na tej ławce, zobaczył siebie obok niej.

Nic już nie było takie same jak wcześniej, nic nie było tak ważne jak ona, nic nie było tak piękne. Jego poszukiwanie zostało zakończone. Był u celu. Poddał się wyrokom losu. Poddał się jej.

Ona jeszcze poszukiwała: - To za wcześnie, to jeszcze nie teraz, ten się jeszcze nie narodził.

Poczuła się w pełni zaakceptowana i pokochana, ale broniła się, miała wątpliwości, pytania, wolała zachować dystans. Ani razu nie wychyliła się słowem, gestem, ciepłym spojrzeniem, nadal czekała, ale jej lód się jednak topił.

On wskazywał u niej na jej kolejne lęki, pomagał, dodawał odwagi, by się im przyglądać, by opanowywać drżące, zalęknione serce. W końcu, po raz pierwszy, jej gdzieś głęboko schowane w szufladach serce zobaczyło słoneczne światło.

Zaczęło ono mocniej przygrzewać i lód zaczął się topić. Topił się długo. Na początku była wielka lodowa góra i potrzeba było lat, by w końcu zaczęła rozdawać swoje własne, wewnętrzne ciepło. Marzenie o ławce było tym co ogrzewa, co rozpala płomień i podtrzymuje go. 

Któregoś majowego dnia, wraz z czerwonymi makami oraz chabrami lód całkowicie ustąpił. To był ich pierwszy dzień na ławce.

Teraz po wielu latach, gdy siedzieli – on i ona - na „swojej” ławeczce, gdy się trzymali za ręce i patrzyli przed siebie i tak patrząc w migoczące na falach jeziora ogniki słońca, widzieli przyszłość, tak piękną, tak wspaniałą i radosną, że widać to było w ich oczach, widać był w ich postaciach. Ktoś kto miał na tyle wrażliwości, by dostrzegać piękno, by dostrzegać światło, by dostrzegać miłość widział ich oboje tak jasnych, jakby rozświetlonych, płonących gdzieś od środka jakimś wielkim, ale spokojnym, jasnym płomieniem.

Nie patrzyli na siebie, patrzyli na toczące się wokół życie i to życie kochali. Byli obok siebie i razem płynęli w rzece życia, a ona ich niosła w najodleglejsze zakątki i pokazywała wszystko co warte zobaczenia, co warte uczestniczenia, co warte bycia.

Siedzieli więc wpatrzeni w dal przed siebie, gdy widzieli motyla, natychmiast ich dusze biegły za nim. Hasali więc po łące, godzinami grając z nim w berka, aż ona i on stawali się motylami. Wtedy siadali na kwiatach, upajali się ich zapachem, zaglądali do środka, przeskakiwali z jednego końca łąki na drugi, tańczyli, bawili się, cieszyli.

Latali też z ptakami w przestworzach, wśród chmur. Raz zabierali się na wycieczkę w dostojny lot z bocianem, czy parą krzykliwych żurawi, innym razem ze skowronkami by powisieć nad polem i popatrzeć na uwijających się żniwiarzy. Czasem woleli posiedzieć wśród gałęzi drzew, czy gdzieś w upojnie pachnących bzach i śpiewali całe wieczory i noce piękne słowicze melodie.

Nieraz, gdy mieli ochotę to zabierali się na dłuższe odloty to z jaskółkami, nie tylko tu nad lasami i jeziorami, ale i z mewami nad oceanami, czy z orłami nad górami i dolinami. Widzieli stamtąd z góry, nie tylko to, co widzą ptaki, ale też znacznie więcej, bo patrzyli sercem – sercem połączonym z dwóch serc, ze wszystkimi sercami, z całym stworzeniem.

Na ławeczce doświadczali życia, ono przed nimi przemaszerowywało, a oni byli tylko świadkami. Ale to obserwowanie było wszystkim, nie musieli się ruszać z ławki, dosiadać koni, by galopować po łąkach i polach, nie musieli latać samolotem by doświadczać dalekich podróży, te podróże zdarzały się tutaj i teraz przed tą ławką. A oni byli tu razem.

To już nie było marzenie, to się działo.

Widzieli ludzi, którzy przechodzą przed ławką, a ludzie …

Ten widok, ta para, to „coś” ich zastanawiało, zmieniało, sprawiało, że w tej jednej chwili troszkę tego świata przenikało do ich serc. Po chwili byli już innymi ludźmi, pojawiała się w nich nadzieja, wiara, pojawiało się „coś” w sercu, coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyli. Pojawiało się słońce, ciepło, lekkie drżenie, przyjemne wibracje.

Ta para to rozdawała. W tej chwili coś powstawało, coś się rodziło, jakieś ziarenko kiełkowało. Tutaj przy tej mijanej ławce to się wydarzało. Nikt tego nie potrafił nazwać, określić czym to jest, ale czuli, że coś w nich urosło, coś się zmieniło, coś pękło, coś się zbudowało, coś zniknęło i coś się pojawiło. Czuli, że coś zaczęło płynąć, że jakieś drzwi zostały otwarte.

Oni tylko patrzyli, obserwowali, ale nie była to zwykła obserwacja, to było połączenie, to była komunikacja, to był dar, jakaś niewidzialna energia pełna dobroci, optymizmu, czegoś co wznosiło do góry, pozwalało polatać, nie tylko w tej chwili, ale już zawsze. To było okno, do innego świata, to było rozchmurzone niebo, dziura w burzowych chmurach, przez które przenikało słońce i zabierało strach, oświetlało drogę w ciemności ich serc. Słońce, które dawało siebie.

I tych dwoje staruszków też dawało siebie. Nic więcej, po prostu patrzyli i dawali siebie. Nie wybierali, komu mają dać, kogo nagrodzić, po prostu rozdawali, a kto był gotów wziąć, brał i czuł tę zmianę, tę lekkość, tę możliwość latania, tę radość, samoistną, bezprzyczynową radość.

Ich młodość przebiegła bez miłości, za to miłość teraz kwitła za te wszystkie lata. Kwitła wszystkimi kwiatami naraz, mieszały się w niej zapachy bzów, konwalii, róż, mieszały się wszystkie kolory i kształty. Dzięki miłości odmłodnieli, w duszach byli dziećmi, ciała spoczywały na ławce, a dusze bawiły się, biegały, tańczyły, śpiewały, recytowały poezję, harcowały, kochały, łączyły się.

Mijając ławkę i siedzących tu staruszków wielu obserwatorów tego zjawiska młodniało na ciele i w sercu. Pojawiała się wiosna, wracała do nich w jesieni i zimie ich życia.

Gdy jedno marzenie, urosło do dwóch, gdy z marzenia – wizji, obrazka powstałego w jej głowie stało się uczuciem, uczuciem łączącym dwa serca, urosło do tak wielkich rozmiarów, że nie pomieściło się w tym dwojgu serc, w tym dwojgu staruszków, więc przelewało się na cały świat, na robaczki maszerujące wokół ławki, na kamienie pod ich stopami, na liście drzew i krzewów, które od tej pory oddychały tą wiadomością i niosły tę wiadomość innym liściom. Przylatywały tu ptaki, siadały na pobliskim drzewach, gałęziach i patrzyły, inspirowały się, a później śpiewały o tym. Przychodził tu wiatr, słuchał, patrzył, krążył, a później rozmawiał o tym ze swoimi braćmi i siostrami, kwiatami, trawami, skałami, orłami w locie, z chmurami, z falami na morzach i oceanach.

Pobliskie drzewa i krzewy były świadkami, były ich towarzyszami od wielu lat i tęskniły za tą parą, za tą krótką chwilką, gdy tu siedzą i nic nie robią, po prostu milczą, trzymają się za ręce i patrzą. Tęskniły mocno, szczególnie przez tych kilka miesięcy później jesieni i zimy, gdy ławka była pusta. Przestawała być pusta z nadejściem wiosny i ciepła. Drzewa czekały tak jak to jest w ich naturze, czekać, trwać, być … Ta para staruszków była jak drzewa.

I ta para tę właśnie wiadomość, to przesłanie niosła: trwać, być, czekać, kochać.

Niosła wielkie, największe przesłanie. Większego już nie ma i nie będzie.

To był piękny widok, tak piękny, że dla wielu, którym dane był go doświadczyć ruszał z oczu potok łez. Nawet mężczyźni, jeśli nie uronili łzy wzruszenia widocznej gdzieś w oku, bo się wstydzili, ronili je gdzieś wewnątrz siebie. Nie mogli przejść obojętnie, bo się nie dało i już!

I z tego jednego marzenia narodziło się wiele marzeń. Stały się one ziarnem, a gdy któregoś roku ta para znikła, już na zawsze i nieodwołalnie, zapełniły się ławeczki innymi parami. I od tej pory nigdy nie pozostały już puste. I to nie tylko tu, nad jeziorem, wśród łąk i pól, bo wieść o siedzącej na ławeczce parze staruszków rozeszła się po całym świecie. Poruszyła serca, stopiła wiele lodu, przyniosła wiele ciepła, połączyła wiele kropel w jeden ocean.

I tak się stało. Jedno marzenie to sprawiło, bo było tak wielkie i głębokie, by przeniknąć dusze wielu, by pokonać strach, by przetrwać, by na powrót przywrócić nadzieję i wiarę w miłość.






Piotr Kiewra     

piątek, 20 marca 2015

Żebrak

„Pewien człowiek miesiącami siedział w tym samym miejscu i nic innego nie robił. Wszyscy miejscowi mieli go za szaleńca. Pewien podróżnik jednak postanowił poznać go bliżej. Zapytał: - Co robisz? - Patrzę na pola. - A co robisz poza tym? - A czy to nie wystarczy, by zrozumieć sens życia?”
 Khalil Gibran

Nie wie, czy były to dwa, czy dziesięć, lub więcej okrążeń ronda, ale gdy się zorientował, iż jeździ w kółko, zapytał sam siebie: - Do cholery, co się ze mną dzieje? Muszę coś postanowić, bo zwariuję. Muszę coś zrobić, nie mogę się kręcić ciągle w kółko. No dobrze, potrzebuję … Już wiem! Jadę! Pojadę, mimo, że nadciąga burza.

Droga sama go doprowadziła w miejsce, które zawsze go przyciągało, gdy zawieszał się, gdzieś na ścieżkach życia.

Z dala wypatrzył swoją ulubioną ławkę. Była pusta. – To dobrze. – przebiegło mu przez myśl.

Wjechał więc czym prędzej na parking, lecz nie wysiadł, postanowił przeczekać deszcz i burzę. Oparł ręce na kierownicy swojego czerwonego Ferrari, patrzył jak na szybę spadają krople deszczu, jak spływają po niej w dół. Było ich coraz więcej, były coraz większe i spływały coraz szybciej, i szybciej, i szybciej. Gdzieś w oddali słyszał grzmoty, były coraz bliższe i bardziej głośne. Kilka razy rozbłysło światło i odbiło się w tysiącach kropel na szybie. Zamknął oczy. Po chwili krople zaczęły znikać, odgłosy burzy zaczęły się oddalać …

Wysiadł, zamknął pilotem samochód. Odszedł kilka kroków, lecz zawrócił, by zrzucić z siebie marynarkę. Zdjął też krawat, rozluźnił koszulę, podwinął rękawy. Teraz był gotów.

Jeszcze raz spojrzał na swoją ławkę i ruszył ze wzrokiem skierowanym cały czas w jej stronę. Minął kilka parkowych alejek, pozostała mu jeszcze ostatnia kępa krzewów. Gdy znalazł się za nią i ukazał się cel jego marszu, stanął jak wryty. Na ławce ktoś siedział.
– Skąd on się tu wziął? Chwilę temu było tu pusto. A niech to … - zaklął z cicha.

- No dobrze. Idę, siadam. Nieznajomy zaraz odejdzie. – z nadzieją powiedział pod nosem. W międzyczasie przyjrzał się temu człowiekowi. Był to starszy mężczyzna o dłuższych, siwych, przerzedzonych już wiekiem włosach, ułożonych raczej rękami, niż grzebieniem.
Na twarzy kilkudniowy, również siwy zarost. Na sobie miał stare, znoszone, ubranie, koszulę, krawat, na nogach nie pasujące do niczego, lecz równie znoszone jak cała reszta, jaskrawo czerwone buty.  – Żebrak. – stwierdził.

Twarz żebraka była pogodna, bez widocznego uśmiechu, ale było w niej coś takiego jak uśmiech, bardziej się go czuło, niż widziało. Oczy zapatrzone w dal, nieruchome. Wyglądał jak figura z wosku.

Usiadł na przeciwnym krańcu ławki. Widział tylko żebraka, nie zwrócił zaś większej uwagi na to, co się działo za nim, w parku. Jego ławka, to tylko jedna z wielu ławek rozmieszczonych wśród drzew, krzewów, trawników, klombów z kwiatami.  Wszystkie pozostałe też były zajęte. Siedziały tam kobiety z dziecięcymi wózkami przed sobą, starsze panie zapamiętale o czymś rozmawiające, panowie z gazetami w dłoniach, na innych zaś pary zakochanych zapatrzone w siebie oraz młodzież skupiona na ekranach swoich telefonów. Na trawnikach wesoło bawiły się dzieci, zaś alejki pełne były spacerowiczów.

Lubił tę właśnie ławkę, bo z niej rozciągał się widok na leżące już poza miastem łąki i jeszcze bardziej odległe, różnokolorowe pola. Siadał zawsze tyłem do parku, ku polom i łąkom. Jego wzrok gubił się gdzieś tam wśród nich, nie skupiając się na czymś konkretnym, ani na kwiatach, ani na ptakach, tych w powietrzu i tych brodzących po łąkach. Takie zapatrzenie, takie zniknięcie w tych przestrzeniach przynosiło mu ulgę. Tu odnajdywał ukojenie, tu wracał mu spokój, tu - przynajmniej na chwilę - przestawał się kręcić jak na karuzeli.  

Karuzela życia zmęczyła jego ciało, zmęczyła jego umysł, czuł, że kręci się w kółko, że powtarza te same słowa, te same czyny, te same cele, że się nie rozwija, a mimo to czas pędzi coraz szybciej, a coraz mniej w nim entuzjazmu, wiary w sens życia. Wszystkie drogi, które znał, ale również te, których nie poznał, zdawały się prowadzić w ślepe uliczki. Dlatego bał się skrzyżowań i rond życia, bo nie chciał już decydować, nie chciał już wybierać dróg,  już nie wierzył, już nie był zaciekawiony.

Tak, ciekawość go opuściła, a na jej miejsce przyszła nuda. Nic nie pomagało, by wróciła ta dziecięca ciekawość, którą jeszcze pamięta: ani podróże, ani nowe relacje, ani coraz większe pieniądze, coraz większe znaczenie, sukcesy, popularność – nic. Myślał, czytał, szukał, upijał się, próbował szukać inspiracji w pismach, w biografiach wielkich ludzi, w rozmowach z przyjaciółmi, ale mimo wszystko karuzela przyspieszała.

Jedyne chwile wytchnienia pojawiały się tutaj. Nie rozumiał tej siły, która go tu przyciągała, ale gdy się pojawiała poddawał się jej bez wahania. Dzisiaj też się nie zawahał.

Zapadł w typowe dla tego miejsca zamyślenie, ale w pewnym momencie, wrócił do ławki i nieznajomego człowieka, spojrzał ponownie w jego twarz, w jego oczy i dojrzał w nich łezki. I pomyślał sobie: - Ludzie są bardzo nieszczęśliwi, użalają się nad sobą, płaczą, gubią sens życia i stają się żebrakami. Nie jest ze mną jeszcze tak źle. - pojawiło się w nim współczucie i postanowił go zapytać. – Co cię tak smuci, czemu płaczesz?

Żebrak odpowiedział:

- Skąd wiesz, że płaczę? Współczujesz mi, bo zobaczyłeś łezkę w moich oczach, ale skąd wiesz, że to łezka smutku, skąd ty to wiesz?

A może to łza z zupełnie innego świata, świata, którego nie znasz. Patrzysz i widzisz poprzez swój świat. Osądzasz ten mój, poprzez swój smutek, swoje cierpienie.  Chociaż pozornie patrzymy na te same łąki i pola, ale widzimy zupełnie różne łąki i pola. Skąd wiesz, że moje i twoje łzy są z tych samych światów? – zapytał żebrak.

- Nie wiem tego. – odpowiedział zakłopotany. Nie spodziewał się usłyszeć rzeczy, których nie rozumiał, zapytał więc żebraka ponownie:

- Czym się różnią nasze łzy? Czym się różnią nasze światy?

- Twoje łzy są łzami smutku, nieszczęścia, strachu, moje zachwytu. Twój świat to jest twoje myślenie i myślisz, że wiesz jaki jest mój świat, lecz nie wiesz, bo ze świata myśli nie możesz niczego zrozumieć, poza zrozumieniem, które w końcu do ciebie przyszło, że … nic nie wiesz. I dlatego tu trafiłeś, do bramy, przez którą masz szansę wejść w te pola i łąki … i zrozumieć.

Twój świat jest w głowie, mój w sercu i jeszcze głębiej, oto czym się różnią. W twoim świecie jest smutek i strach, jest cierpienie, jest błądzenie, w moim zachwyt, a jego źródłem, to czego szukasz i nie możesz znaleźć. – i ta odpowiedź jeszcze bardziej go zaskoczyła. Poczuł, że żebrak zna wszystkie jego tajemnice, zna źródło jego cierpienia. Poczuł wielką ufność, bezgraniczną ufność do niego.

Natychmiast zniknęło pytanie: skąd ty to wiesz, a w jego miejscu pojawiła się chęć nauki, chęć wysłuchania wszystkiego, co żebrak mu powie. Powiedział więc:

- Tak masz rację, boję się. Szukam i nie mogę znaleźć miłości. Szukałem szczęścia i już wiele razy wydawało mi się, że mam je na wyciagnięcie ręki, tuż, tuż, ale okazywało się być kolejnym mirażem. Lękam się stawiać sobie kolejne cele, bo teraz już wiem, że za nimi kryją się kolejne rozczarowania, lękam się swoich pragnień, bo po tym całym kręceniu się w kółko, pojawia się jeszcze więcej strachu i pojawia się niewiara, pewność, że idę fałszywą drogą, że nie znam podstawowej prawdy – prawdy o sobie, że cała moja wiedza jest nic nie warta i że nie ma ratunku, że nie ma nadziei na zmianę, na zniknięcie cierpienia.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, lecz teraz zastanawiam się, kto z nas dwóch, nim jest – przecież to ja żebrzę o pomoc w zrozumieniu, to ja żebrzę o ulgę w cierpieniu.

Tak, pomyślałem, że jesteś żebrakiem, bo osądziłem cię przez twój strój, porównałem go ze swoim. Teraz jest mi wstyd, bo to nie strój,  decyduje o tym do jakiego świata człowiek należy, lecz zupełnie coś innego. Może decydują o tym nasze pragnienia, czego oczekujemy od świata, od ludzi. A może to bezinteresowność wskazuje, kto z nas dwóch, jest żebrakiem? Teraz dopiero zrozumiałem, że nawet mój ubiór świadczy, że nie jestem całkiem bezinteresowny.

Mogę dużo mówić, zadawać wiele pytań, ale mam wrażenie, iż ty znasz wszystkie moje pytania, a najważniejsze, iż poczułem, że stanąłeś na mojej drodze nie przypadkiem, że masz dla mnie światło, że nauczysz mnie kochać, że dasz mi wskazówki. Możesz mi pomóc? Pomożesz mi odnaleźć drogę? Chcę przestać cierpieć, chcę przestać się bać. Naucz mnie kochać, bo czuję, że miłość jest tu kluczem.
- Tak, przyszedłem tu, bo wiem, że jesteś gotowy, by odkrywać, by się otworzyć, by zrozumieć. Twoje cierpienie cię tu przyprowadziło.

Wiedz jednak, że niczego nie mogę zrobić za ciebie, mogę ci jedynie pozwolić pójść po moich śladach. Dlatego pytam: Czy jesteś gotów na trudną i niebezpieczną wspinaczkę, najtrudniejszą w twoim życiu?

Ta pełna niebezpieczeństw ścieżka sprawi, że będziesz musiał pozostawić wiele rzeczy, wszystko, czego się nauczyłeś, wszystkie twoje maski, ubezpieczenia, wygody, przekonania. Wszystko.

Zdziwisz się, ale łatwiej ci będzie porzucić swojego ojca i matkę, swoje własne dzieci, niż swój smutek, swoje nieszczęście, najbliższych ci towarzyszy – tych będziesz musiał zabić.

Czy jesteś na to gotów?

Czy jesteś gotów przestać szukać miłości, przestać oceniać, przestać gadać, przestać walczyć, przestać być żebrakiem i niewolnikiem?

Czy jesteś gotów stać się odpowiedzialnym za wszystko czego w życiu doświadczasz?

Czy jesteś gotów, by przestać oczekiwać, by przestać pragnąć, czy jesteś gotów by stać się w pełni bezinteresownym?

Czy jesteś gotów milion razy przegrać, by w efekcie doznać największej w życiu porażki, przegrać swoje własne imię i całkowicie o nim zapomnieć?

I zapamiętaj – z tego wszystkiego nie będziesz miał żadnych korzyści, nie pozostanie ci nic, co mógłbyś uznać za swoje, odejdziesz z zupełnie pustymi rękami, z wielką pustką w głowie i sercu, ale uwierz, że właśnie dla tej pustki warto to zrobić.

Uwierz, stracisz wszystko, nic nie zyskasz, ale warto. Nie dostaniesz nic, nic prócz zrozumienia. I to zrozumienie jest wszystkim, jest miłością. Tak mówię, bo sam doświadczyłem.

Chcesz tego?

Pamiętaj, że drogi powrotnej nie ma, bo nikt kto stracił siebie, nigdy nie zapragnął, by wrócić. U ciebie też tak będzie.

Jeszcze raz pytam: jesteś gotów?

- Jestem. Tak, jestem.– odpowiedział ze łzami w oczach, a one były świadectwem odwagi, odpowiedzialności, determinacji, a przede wszystkim zaufania.

Żebrak przez kilka chwil nic nie powiedział, tylko patrzył w dal, na łąki i pola, tak jakby dziękował im za to, iż może przekazać dalej to, co kiedyś otrzymał. W końcu powiedział do siedzącego obok mężczyzny:

- Popatrz na te łąki i pola. Przypatrz się im dłużej. Co widzisz?

Mężczyzna wpatrywał się bardzo intensywnie przez dłuższy czas, w myślach zgadywał, co takiego miałby zauważyć i już chciał coś powiedzieć, lecz żebrak zasłonił mu usta palcami. Mężczyzna nadal się wpatrywał, lecz coraz bardziej zmęczony w końcu przestał się zastanawiać i po prostu obserwował. Wtedy żebrak zezwolił mu mówić:

- Nic. Cisza. Oto co widzę!

Żebrak patrzył uważnie na swego rozmówcę, jednak bardziej chyba do jego wnętrza, niż na jego twarz, oczy, postawę. Później powrócił wzrokiem i uwagą do łąk i pól i nie przerywając tego, zaczął mówić. Mówił powoli, bardzo powoli. Słowa sączyły się pięknie, wolno - jak żywica z rozgrzanego słońcem pnia sosny.

- Niczego nie mogę cię nauczyć. Jedyne czego mogę cię nauczyć, to obserwować łąki i pola. Obserwuj je więc od dziś. Przyjdzie taki czas, że obserwując, odkryjesz, ale nie tam – wśród łąk i pól, ale w miejscu w którym się nie spodziewasz. Odkryjesz wielką przestrzeń, odkryjesz rzeczy nie z tego świata, odkryjesz to, co jest bardzo blisko, zawsze jest przy tobie i zawsze tam było, lecz nie widziałeś, bo spałeś, bo byłeś nieobecny. Obserwuj razem ze mną. Tego mogę cię nauczyć. – przerwał by spojrzeć na mężczyznę. Po dłuższej chwili znowu mówił:

- Tak. Zauważ, gdy przestałeś myśleć, zacząłeś odczuwać. I zawsze tak jest, gdy porzucisz umysł, czujesz, że przychodzi do ciebie prawda, a ona przychodzi z pustki i z ciszy. Nie idą za nią żadne słowa.

Już jesteś gotów do odkrycia prawdy o miłości.

Otóż nie mogę cię nauczyć kochać, bo ty tak, jak każdy człowiek, jak każda istota, masz potencjał by kochać, lecz do tej pory głowa przesłaniała ci miłość, tak jak chmura przesłania słońce.

Gdy nauczysz się patrzeć na łąki i pola, przyjdzie zrozumienie, przyjdzie miłość. Nie możesz kochać głową, bo miłość nie jest w głowie, lecz w sercu, a ty do tej pory próbowałeś kochać głową. Pomyliłeś współczucie z miłością. Prawie wszyscy ludzie to robią.  

Jeśli ktoś cię nie kocha, to jedyny problem jaki istnieje jest w tobie, ponieważ nie możesz odkryć w kimś miłości, jeśli nie odkryłeś jej w sobie. Jeśli ją odkryjesz i prawdziwie pokochasz, zostaniesz pokochany, dlatego że nikt nie będzie się jej w stanie oprzeć. Nikt, żadne stworzenie, żadna skała, żaden ptak, ponieważ prawdziwa miłość nie jest współczuciem, nie jest czymś oddawanym za coś, jest czymś bezinteresownym. Nie musisz czekać, szukać jej, bo już ją masz. Ona jest. Ty się stajesz miłością. Póki tego nie zrozumiesz, to szukasz, a póki szukasz, to cierpisz, póki nie zrozumiesz, to cierpisz.

Nauczyłeś się współczuć, wydaje ci się, że kochasz, ale zauważ, że łatwiej jest ci współczuć ludziom nieszczęśliwym. Oni, tak jak i ty, od dziecka nauczyliście się żebrać o współczucie. Współczujesz i wydaje ci się, że kochasz, ale ten, komu współczujesz, oddaje ci swoje nieszczęście, swój smutek, a ty nie możesz go uszczęśliwić swoim współczuciem. To fałszywa miłość. Współczucie jest brzydkie.

Możesz współczuć tylko po to, by prowadzić poprzez cierpienie do zrozumienia, by pomóc się rozwijać. Jeśli pomagasz, a ta osoba się nie rozwija, to może oznaczać, iż pracujesz z osobą, która nie jest gotowa na zmiany, za mało się nacierpiała, albo wręcz chce cierpieć, zabiega o współczucie, bo również tak jak ty, kojarzy sobie miłość ze współczuciem. Wydaje się jej , że ktoś kto współczuje jej, to ją kocha, a tak nie jest. Ktoś kto jest nieszczęśliwy, komu współczujesz jest dla ciebie atrakcyjny, bo przyjmuje to współczucie i dobrze się z tym czuje. To pasie twoje ego, ty się też dobrze czujesz, bo masz poczucie dobrze spełnionego obowiązku, robisz się współczujący, ale tak naprawdę nic dobrego nie zrobiłeś. Wydłużyłeś tej osobie tylko jej cierpienie, i swoje również, bo jesteś w fałszywym świecie. Tylko poprzez prawdziwą miłość, dawanie prawdziwej energii, kochasz. Poprzez współczucie stajesz się dla kogoś atrakcyjny, bo ci od razu odpłaca tym, czego oczekujesz, jest wdzięczny za okazane mu współczucie. Poprawiłeś mu samopoczucie, więc jest wdzięczny, ty się lepiej czujesz.

Natomiast ktoś kto cię naprawdę kocha – póki nie rozumiesz, czym jest miłość, jest dla ciebie nieatrakcyjny, dlatego, że w żaden sposób nie poprawia ci twojego samopoczucia. Chce byście pomilczeli razem, a poza tym niczego nie oczekuje, nawet wdzięczności. Po prostu ta osoba jest.
Ktoś kto cię kocha, jest dla ciebie nieatrakcyjny jeszcze z innego powodu, mianowicie jeśli cię kocha, to ty go nie zauważasz, ponieważ nie zagląda ci w oczy, woli byście razem patrzyli na księżyc, na gwiazdy, czy w słońce, nie mówi ci, że cię kocha, nie prawi komplementów, bo nic od ciebie nie chce, jest bezinteresowny. Natomiast, ci którzy ci współczują, mówią że kochają, a to zaspokaja twoje ego, cieszysz się tym. Im więcej mężczyzn, czy kobiet tak współczuje, tym wolniej się rozwijasz, bo komplementy, to pozorne powodzenie, pasie twoje ego, odczuwasz przyjemność z bycia zauważanym, pożądanym, czujesz się atrakcyjny. Dla ciebie natomiast to nic dobrego. Te chwilowe przyjemności, czyli nadmiar współczucia, sprawiają, że stoisz w miejscu, że coraz bardziej się zamykasz na prawdziwą miłość, bo wszędzie widzisz „płytkość”, coraz trudniej spotkać „głębię”. A wiedz, że spotkanie „głębi” polega na twoim otwarciu się na „głębię”. Ona w tobie już jest i jest w twoim otoczeniu, lecz boisz się jej, odrzucasz, bo pozornie jest dla ciebie nieatrakcyjna. Tak, „głębia” z pozoru jest nieatrakcyjna.

Nie widzisz tego, że ktoś cię kocha prawdziwą miłością, bo tego się nie widzi, lecz czuje, a ty nie potrafisz odczuwać, nie ufasz mu, nie wierzysz w to, że cię kocha, bo jak może cię kochać i ci tego nie mówić, jak może nie zaglądać ci w oczy, jak może nie żebrać? Ale nie możesz tego zrozumieć, bo sam nie kochasz, bo nie wiesz, że miłość taka właśnie jest, że jest bezinteresowna, i że tego, ten ktoś ci nie musi mówić. Bo po prostu kocha. Niczego od ciebie nie oczekuje, a ty chcesz by od ciebie oczekiwano, chcesz by się z tobą wiązano, by się tobą opiekowano, by ci współczuć.

Dlatego, osoba która ci współczuje, jest dla ciebie atrakcyjna. Ktoś kto cię naprawdę kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny. 

Ktoś, kto cię kocha jest dla ciebie nieatrakcyjny, bo ty nie odczuwasz jego miłości, dlatego, że jesteś zamknięty. Nie możesz sprawić mu radości, bo twoje pancerne szyby ochroniły cię przed tym darem. W ten sposób bronisz swojego nieszczęścia, swojego ego, w ten sposób uciekasz od odpowiedzialności. Zachowujesz swoje imię, ale tracisz to czego szukasz. Będąc zamkniętym pozostajesz biedny, schorowany, niekochany, nieszczęśliwy, zalękniony, nienawidzący, zły, niszczycielski. Tacy ludzie są zagrożeniem dla świata, to oni prowadzą wojny, wzbudzają strach, betonują łąki i pola, bronią się przed zrozumieniem.

Ludzie boją się tych prawdziwe kochających, bo ci odkrywają więcej prawdy, mają zdolność do pokonywania murów obronnych, do zrywania łańcuchów, do obnażania prawdy o tobie, o twoim strachu. Ty też się boisz miłości. Miłość to obnażenie się przed kimś, odkrycie swoich tajemnic, skrywanych lęków, swojej pozornej małości, słabości, swojej pustki. Tak, miłość obnaża, zmusza do wysiłku, do pracy nad sobą, do wzięcia odpowiedzialności, do postawienia siebie na równi z innymi. Miłość to zaufanie do siebie i do życia.

No i miłość zmusza jeszcze do innej rzeczy, do czegoś o co najtrudniej: do porzucenia swojego smutku, swojego nieszczęścia.

Miłość zmusza cię do tego, byś przestał żebrać o współczucie.
Musisz wybrać: miłość albo żebranina.

Miłość zmusza cię do bycia otwartym.

W fałszywej miłości jest ból, cierpienie, tęsknota i zazdrość, w prawdziwej jest  tylko radość. Dlatego, jeśli cierpisz to znak, że nie kochasz, fałszywie kochasz, współczujesz. Współczucie nie daje trwałej radości, daje chwilową przyjemność. – żebrak przerwał i ponownie dłuższą chwilę patrzył nieruchomo w dal pól i łąk - odleciał jednak tam, nie jak ptak, nie jak motyl, lecz poszybował w głębię pól i łąk swego wnętrza.

Po dłuższym czasie wrócił i kontynuował:  

- Twój świat jest zupełnie inny niż mój. Ja niczego nie oczekuję, moja miłość jest bezinteresowna, taka jak do tych łąk i pól. Wystarczy, że pozwolą mi na siebie popatrzeć, wprawiają mnie w zachwyt. Patrząc na nie zaczynasz rozumieć sens życia, a tym sensem jest miłość. Jestem zachwycony, bo one przyjęły moją miłość, jestem pełen radości, nic nie muszą mi oddawać. Dlatego jestem wolny.

A ty jesteś przywiązany do nieszczęśliwych osób i w ten sposób również do swojego nieszczęścia. Jeśli chcesz to zmienić, to zmień siebie.

Odszukaj w sobie miłość, zapomnij o współczuciu. Źródłem współczucia jest strach, ze strachu rodzi się pragnienie, tęsknota, by być kochanym, by być kimś zauważonym, większym, znaczącym, akceptowanym, docenionym.  Lecz im bardziej pragniesz, tym dalej jesteś od miłości, bo szukasz jej wśród ludzi, w świecie zewnętrznym, podczas gdy ona jest w sercu, w naszym sercu, w naszej duszy. Więc nie trzeba jej szukać, lecz trzeba się otworzyć i pozwolić jej płynąć.

Boisz się i dlatego szukasz współczucia i współczujesz. Inni ludzie też się boją, a strach to przeciwieństwo miłości. Pragną twego współczucia, bo im się wydaje że bez współczucia nie mogą istnieć, że są zauważani tylko poprzez współczucie. Więc grają swoje role nieszczęśników. Takiego samego nieszczęśnika grasz ty. Wydawało ci się, że będąc człowiekiem sukcesu, będziesz szczęśliwy, a nie będziesz. Dlatego, że pragnienie sukcesu jest żebraniem, tak jak współczucie jest żebraniem o miłość.

Patrz na swoje pragnienia. Jeśli je masz, to znaczy, że jesteś żebrakiem, chcesz coś dostać nic w zamian nie dając. Bo nic nie dajesz, jeśli nie dajesz miłości. Tylko miłość jest trwałą wartością, reszta to iluzje, to pustka, to strach, reszta nie istnieje.

Nic nie masz, jeśli nie ma w tobie miłości. Zamiast niej, przechowywałeś współczucie, smutek, cierpienie, nieszczęście. Twoja misja zaczyna się dopiero wówczas, gdy niesiesz miłość. Do tej pory towarzyszyli ci u twego boku smutek, nieszczęście, strach, bo nie było miłości, gdy wypełniasz się miłością, wszystko inne znika, bo miłość ma największą moc. Tak naprawdę, nie ma nic oprócz miłości, reszta jest wyobrażeniem, myślą, pustką, nic nie wartym słowem.

Kiedyś byłem w twoim świecie, miałem dużo, miałem wszystko, jeśli chodzi o rzeczy, ale nie miałem tego najważniejszego, tego co mogę ze sobą zabrać, odchodząc z tej rzeczywistości, z tego świata.

Obserwując uparcie te łąki, zrozumiałem. Zobacz, że one tylko dają, jak się im dobrze przyjrzysz, jak się będziesz uparcie i długo przyglądał, to się od nich nauczysz kochać. Nauczysz się bezinteresowności. Nie znajdziesz w nich współczucia, bo współczucie jest tylko w świecie ludzi, jest produktem ego, a wszędzie wokół jest miłość.

Nie oceniaj, nie myśl, że piękne kwiaty, są szczęśliwe, bo są piękne. Są piękne i są szczęśliwe, bo czują, że sprawiają radość swoim obdarowywaniem. Kwitną tym szczęściem i tą radością. Pokazują ci to, ale ty tego nie widzisz, bo zamiast być wdzięcznym za to, co otrzymujesz, okazujesz swoje nieszczęście i smutek.    

Tak naprawdę nie możesz się zakochać w kimś komu współczujesz i nie może się w tobie zakochać ktoś, kto współczuje tobie.

To co uniemożliwia prawdziwą miłość to sznurki i łańcuchy, wszelkie więzy. Możesz się jedynie zakochać w czyjejś wolności. I tu dla ciebie podpowiedź – jeśli chcesz by cię kochano – stań się wolny. Wolność to najbardziej pożądana wartość duchowa. I obie: miłość i wolność, stanowią nierozłączną parę. Nie ma miłości bez wolności, no i miłość zawsze podąża za wolnością.

Zerwij wszelkie łańcuchy, wypuść z rąk wszystkie sznurki , a będziesz kochany.

Czyli jak widzisz, do miłości jest kilka dróg. Żadna z nich nie jest ani lepsza, ani gorsza, jak się dobrze przyjrzysz,  to dokonasz wielkiego odkrycia, które cię czyni naprawdę wolnym. Otóż te wszystkie łańcuchy, sznurki, więzy, granice to jest … twoje myślenie. Wszystkie łańcuchy i sznurki, to nic innego jak strach, coś czego nie ma, co nie istnieje – pustka i tego właśnie się boisz, pustki. Dla ciebie pustka to śmierć, to nieistnienie, to koniec wszystkiego, a tak naprawdę pustka, to miłość, to wolność i pełna obfitość.

I dlatego się mówi, że jeśli stracisz wszystko, stracisz siebie, swoje imię, swoje „ja”, to zyskasz wszystko. I nie próbuj tego zrozumieć, bo tego nie zrozumiesz teraz – przyjdzie na to czas, ale to zrozumienie nie narodzi się w twoim umyśle, lecz głębiej. Ono się nie narodzi, ono się odrodzi, wykiełkuje, bo od wieków nie trafiło na urodzajną glebę – na pustkę.

Szukaj więc pustki, zagłębiaj się w nią, patrz na łąki i pola, patrz na nie uparcie, patrz, słuchaj, czuj nie tylko oczami, patrz sercem, duszą, całym sobą. – i znowu nastąpiła chwila ciszy. Żebrak znalazł się kolejny raz wśród wysokich traw, łąk pełnych kwiatów, wśród żółtych i zielonych pól. A gdy wrócił, kontynuował:

- A teraz ja ci powiem kilka rzeczy, które cię zadziwią. Zacząłeś tą rozmowę ze mną, by się przekonać, że są ludzie bardziej nieszczęśliwi niż ty i chciałeś porozmawiać z kimś takim, by się lepiej poczuć w towarzystwie kogoś, kto ci opowie o swoim nieszczęściu, i w ten sposób cię podniesie na duchu, doda ci otuchy, bo powie: słuchaj, nie jesteś sam, bo inni są bardziej nieszczęśliwi, więc ciesz się, że twoje nieszczęście jest takie małe. Tego ode mnie oczekiwałeś.

Tak, jesteś zdziwiony i zastanawiasz się, skąd ja to wiem. Ale to jest proste: każdy nieszczęśliwy człowiek tak myśli i towarzystwa innych, nieszczęśliwych ludzi szuka. Nie jest to trudne do odgadnięcia, ponieważ tak mają prawie wszyscy ludzie. Rzadko kto jest bezinteresowny i rzadko kto kocha. Kocha bez względu kim człowiek jest, czy żebrakiem, czy bogaczem. Nie ocenia.

Ktoś kto cię kocha nie próbuje tobą zawładnąć. Ktoś kto potrzebuje twego współczucia, próbuje tobą zawładnąć. Daje ci swoje nieszczęście, jako klej, który cię przyciąga, coś co ma pokazać wielkość twego serca, byś się lepiej poczuł. On tak naprawdę nie przyciąga twojej istoty, przyciąga twój umysł. To jest gra, by coś osiągnąć, nieszczęście jest czymś co ma cię zainteresować, wzbudzić współczucie, ma pokazać twoją głębię, twoją wartość, a ty nie jesteś tym bardziej wartościowy im bardziej nieszczęśliwy, im jesteś bardziej współczujący w obliczu cudzego nieszczęścia, bo będąc współczującym pogłębiasz cudze nieszczęście, utwierdzasz w słuszności obranej drogi. Jest odwrotnie. Twoja wartość jest w twojej radości, w twojej miłości. Jesteś najbardziej wartościowy, gdy jesteś miłością. Wtedy jesteś boski, wtedy tak naprawdę jesteś wart pokochania. W innych przypadkach, nie.

Ktoś kto prawdziwie kocha, nie patrzy na twoją fałszywą naturę. Patrzy nie na twoje ego, patrzy i widzi twoje wewnętrzne szczęście, które jest jednak zakryte przez chmury twojego nieszczęścia. Lecz ktoś, kto prawdziwe kocha, ma dar widzenia ponad chmurami, poprzez chmury, ma dar przenikania w głąb ciebie. Ma klucz do twojego serca i twojej duszy, i widzi to, co w tobie najlepsze, twoją istotę, twoje prawdziwe piękno, czasem widzi więcej niż ty sam.

Ty widzisz tylko to, co sam chcesz widzieć, widzisz poprzez swoje okulary, poprzez swoje myśli, swoją wiedzę, wydaje ci się, że wiesz, że siebie znasz. I wydaje ci się, że świat jest nieszczęśliwy, bo patrzysz, poprzez swoje własne nieszczęście, a ono jest jak filtr, który zostawia tylko to co jest mu podobne.

Trudno jest się przyznać do tego, że się jest żebrakiem. A jest się nim, mimo pięknego stroju, pięknego samochodu, wielu rzeczy, wielu przyjaciół, wielu ludzi, którzy cię otaczają i obdarzają cię współczuciem.

Tak właśnie, im więcej osób cię obdarza współczuciem, im więcej masz tych, którzy mówią ci, że cię kochają, prawią ci komplementy, jaki jesteś mądry piękny i bogaty i wartościowy, to tym większym jesteś żebrakiem, bo się dobrze czujesz wtedy, gdy takie rzeczy dostajesz. Uzależniasz się od nich. Zauważ to, jak to podnosi twoje samopoczucie, jak zaspokaja twoje ego. Zauważ jaki jesteś szczęśliwy, gdy się tobą zachwycają! No i co, jak długo starcza ci takiego szczęścia? Jak długo?   
- Skąd ja to wiem? No widzisz, to proste, kiedyś też byłem żebrakiem i spotkałem żebraka. Ludzie których spotykamy pojawiają się po coś, po to byśmy pewne rzeczy zrozumieli.

Jeśli spotykasz żebraka, to tylko po to, by zobaczyć, że sam jesteś żebrakiem.

Jeśli stałeś się uważny, wrażliwy, to takie rzeczy dostrzegasz. Ale jest jeden warunek: porzuć swoje nieszczęście. Wtedy zaczynasz się rozwijać. Jeśli jesteś na to gotowy, to jest początek końca twojego bólu. Zrozum to.

Jesteś w nieszczęśliwym śnie. W śnie, który można nazwać nieszczęściem. Póki się z tego snu nie wybudzisz, to nie pokochasz. 

Ponieważ jesteś nieszczęśliwy, samotny, to spotykasz na swojej drodze, również nieszczęśliwych i samotnych. Dobrze ci się z nimi rozmawia, macie przecież wspólny temat. I zastanawiasz się dlaczego tak jest, dlaczego ciągle takich spotykasz. Dlatego, że przyciągasz swoim własnym nieszczęściem, samotnością. Dostajesz od życia, zwierciadła, jedno za drugim i one ci pokazują twoją prawdę. Póki tego nie zrozumiesz i nie zmienisz, nie odkryjesz siebie innego, to nic się nie zmieni, i będą takie lustra trafiać do ciebie, będziesz je mijał na swojej drodze.

Zawsze się dobrze czujesz, gdy widzisz w lustrze to, co chcesz zobaczyć. Czasem ci się wydaje że chcesz zobaczyć coś innego, lecz to takie płytkie pragnienie. Natomiast to prawdziwe, głębokie, ale ukryte pragnienie jest takie, by się nic nie zmieniło, ponieważ jest ci dobrze z takim obrazem, dlatego na pierwsze spojrzenie odrzuca cię od takiego widoku. W końcu po raz setny odkrywasz, że zagłębianie się w czyimś nieszczęściu, powoduje, że swoje własne się wzmacnia, lepiej je widzisz. Oboje się czujecie ze sobą źle. Dlatego później uciekasz i szukasz nadal. Sądzisz, że trafiłeś na złego człowieka, na niewłaściwą osobę. Ale problem nie tkwi w tamtym człowieku, lecz w tobie. Nikomu nie jesteś w stanie niczego dać, a przede wszystkim szczęścia. Tobie też nikt nie może tego dać. Szczęście to nie jest towar, który możesz gdzieś znaleźć. Ono nigdzie nie występuje, poza tobą samym.  

Jeśli nie znajdziesz w sobie odwagi i wytrwałości, by uparcie wyciągać tą prawdę z siebie, to będziesz się kręcił w kółko, będziesz jeździł w kółko jak na karuzeli. Za każdym razem te same sceny, podobni ludzie, podobne współczucie, podobne nieszczęścia, podobne fascynacje, podobne chwilowe przyjemności, ale w końcu zawsze to samo, na mecie samotność, i smutek, i rozgoryczenie.

Odszukaj w sobie radość, odszukaj te rzeczy, które zostawiałeś na końcu, spodziewałeś się znaleźć wśród ludzi oraz łąk i pól tego świata. To jest twoje pierwsze zadanie, które odkryjesz spacerując po łąkach i polach twego wnętrza.

Odszukaj tę radość łąk i pól, twoją własną radość. Odszukaj ją, bo radość jest twoją naturą. Ona ci wystarczy, by nagle wszystko stało się inne, by się pojawił zachwyt tym, czego do tej pory nie dostrzegałeś. Ona sprawi, że staniesz się tak wrażliwy, aż do bólu, odkryjesz, że na świecie są miliardy rzeczy, których nie dostrzegałeś: milionów zapachów, kolorów, kształtów, zagadek, tajemnic, podpowiedzi, niebosiężnych szczytów, z których widzisz wszystko.

Radość stanie się twoim przyjacielem i przewodnikiem w dalszej podróży.

Te łąki i pola, które tu widzisz są odbiciem twoich wewnętrznych łąk i pól. Radość jest z tych, które są w tobie. Patrz zatem uparcie na nie, spaceruj i czuj radość z tego spaceru. W końcu kiedyś zrozumiesz, że nie ma już nic do zrozumienia, że jesteś wolny.


Następna nauka: przestań gonić, ale przestań też uciekać. Wszystkie twoje miłości, sukcesy, słowa, które wypowiadasz, pracoholizm, pasje – to są twoje ucieczki. Musisz się zmierzyć sam ze sobą, stać się na tyle silnym, by przestać uciekać, przestać się bać, bo uciekasz ze strachu. Obejrzyj się za siebie i zobacz, że tam go nie ma. Ty się boisz spoglądania za siebie, do siebie, do swojej wewnętrznej przestrzeni łąk i pól, więc stań się odważny. Pobaw się w otwieranie, pobaw się tymi wewnętrznymi podróżami, pobaw się ze swoimi lękami. – znowu przerwał. Spojrzał na chwilkę na swoje czerwone buty i po chwili kontynuował:

- A czerwone buty? Nie myśl o czerwonych butach. Nie zajmuj się nimi. Widzisz? Zawsze angażujesz się w coś co krzyczy: zauważasz największy wodospad, a nie kroplę spływającą z liścia, najczarniejszą chmurę zasłaniającą słońce, a nie delikatną mgiełkę o poranku rozpostartą jak dywan na łące wśród kwiatów, wspinasz się na najwyższą górę, by się tym chwalić, a innym razem nie stawiasz kroku wyżej, bo nikt nie patrzy, pociąga cię najpiękniejsza kobieta, o niej opowiadasz i chcesz ją pokazywać, w ten sposób pokazując swoją wielkość – pozorną, wyżebraną wielkość, a odrzucasz tę, która cię prawdziwie kocha, odrzucasz prawdziwą wielkość.
 Słuchasz najgłośniej opowiadanych i najsmutniejszych historii, zmuszasz swoje serce do płaczu, a w tej samej chwili, depczesz kwiaty, nie wrzucasz z powrotem do wody skorupiaka wyniesionego na brzeg przez falę. Zajmujesz się najnieszczęśliwszymi ludźmi, a nie zwracasz uwagi na to, że to ty ich unieszczęśliwiasz swoim współczuciem, swoim strachem. Oni chcą być nieszczęśliwi, a ty na siłę chcesz to zmienić. Robisz z tego swoją misję, a to niepotrzebna wojna i to ty jesteś w niej ofiarą.
Zaciekawia cię burza, kataklizm, wojna, a nie zauważasz rzeczy najmniejszych, lecz tych, w których spokój, radość, szczęście.
Popieraj pokój, ale nie przystępuj do wojny o niego. Pokój jest twoją naturą, on w tobie jest, ale znika gdy rozpoczynasz walkę, gdy porzucasz jedno z najpiękniejszych słów: ufność. Zapamiętaj: wolność i spokój biorą się z ufności. Odszukaj ją w sobie i w rzece życia.
Rozchmurz swój smutek a pojawi się on u innych. Jesteś odpowiedzialny za wszystko, co się w tym świecie pojawia. Dlatego daj najlepszego siebie, swój prawdziwy i wielki potencjał, największą miłość, największą radość. Taka jest nasza misja: kochać a nie współczuć, pokazywać uśmiech, obdarzać radością, a nie zasmucać. – i znów żebrak przerwał. Tym razem spojrzał w słońce, które było już wielką czerwoną kulą i kryło się powoli za linią łąk i pól. Znowu pojawiła się w oczach żebraka łezka zachwytu. Mówił dalej:

-  Zachodzące słońce, ten kończący się dzień, to koniec czasu cierpienia, ale zanim się pojawi coś lepszego, czas na noc. Być może przyniesie ona jeszcze większe cierpienie, ale przejdź przez nie. To będzie twoje oczyszczenie, twój zły sen, ale i twój odpoczynek, rozluźnienie. Po nocy nastaje nowy dzień. Przychodzi pełnia słońca, światło na drogach i ścieżkach, za którym możesz stąpać, kroczyć odważnie. Zaufaj mu. Tylko bądź uważny, odszukuj ślady. Nowe spojrzenie, nowe siły, wejdź w życie w takie jakie jest, nie walcz z chmurami. Nie przejmuj władzy, poddaj się. Nie upieraj się przy swoich racjach.

Twoja misja - wybrać drogę: miłość czy strach, smutek czy radość. A co potrzebne? Nic. Tylko patrz na łąki i pola. Tam jest sens życia: rozwijać się, by kochać.

Ci, którzy nie poznali miłości, to ją odrzucają, ponieważ są za nisko, pojmują miłość intelektualnie, mówią o niej, bo nie czują. Nie potrafią wejść między słowa, w jej ciszę, w bezchmurność. Kalkulują, kierują się logiką. W miłości nie ma analizowania cech charakteru, urody ciała i intelektu. To nie ta ścieżka. Odrzucają miłość poprzez brak otwartości.

Lepiej ucz się samotności niż współczucia. - mężczyzna słuchał, doskonale rozumiał głos żebraka, wszystkie słowa, ale coraz więcej przychodziło też czegoś miedzy słowami. To była bezchmurność, zapomnienie tego świata, zapomnienie przeszłości, myśli, pragnień, a zaczęło się od bezchmurności łąki …

Co przyszło?

Przyszedł inny świat, świat bez słów. Mimo ich braku, nauczył się patrzenia i słuchania, rozumienia łąk i pól.

Nauczył się słuchania przewodnika – radości. To radość stała się latarnią. To dzięki niej z ufnością - już to widzi – porusza się w rzece życia. To dzięki niej zdarzy się, co ma się zdarzyć, i zrozumie co ma zrozumieć.

To dzięki niej odkrył na nowo pory roku, czym jest przeszłość i przyszłość, odkrył miejsce, gdzie przebywa prawda, odkrył wdzięczność za góry i doliny i to, że góry i doliny są jednym, odkrył wieczność. Odkrył akceptację.

To dzięki niej nie potrzebował już zmieniać pór roku, uczyć kwiatów, jak mają zakwitać, a ptaków jak mają śpiewać i latać. A tak właśnie czynił do tej pory z ludźmi, ze światem. Zamiast kochać chciał przejąć władzę, by dostać miłość, chciał kraść, zabijać, chciał się wywyższyć. Czynił to słowem, działaniem, myślą.

Teraz poznał serce i duszę łąk i pól, zrozumiał ich przekaz, a nadszedł czas, by udowodnić to swoim życiem.

Jeszcze na chwilę, jak echo płynące gdzieś z dala zabrzmiał głos żebraka: - zapomnij o współczuciu, zapomnij o ludzkiej miłości, zapomnij o ojcu i matce, zapomnij wszelkich nauk, zapomnij swego imienia, ale nie zapomnij o rozchmurzeniu swej duszy. Przyszedłem do ciebie w jednym celu – byś o wszystkim, łącznie z sobą samym, zapomniał. Lecz przyszedłem też by ci powiedzieć, że dopóki się nie przebudzisz, twoja miłość jest snem.

Gdy obudzisz siebie – obudzisz świat.

Pokochasz – pokocha świat.

Przestaniesz żebrać – przestanie żebrać świat.

Wszystko zaczyna się i kończy na tobie.

Weź odpowiedzialność – stań się miłością.


Pamiętaj! Nie rozdawaj współczucia żebrzącym o miłość, bo nigdy nie zaznają miłości!

Dopóki żebrak nie odejdzie, nie pojawi się radość. Współczucie nam ją odbiera, a w zamian nadchodzi smutek. Dlatego żebrak musi odejść.

Nie wolno ci żebrać o współczucie, bo nawet gdy je dostaniesz, to i tak nigdy nie zaznasz miłości.


Pamiętaj! Gdy odejdzie żebrak, pojawi się miłość. Pamiętaj! Żebrak musi odejść, by pojawiła się miłość. Musi odejść! Musi!

Po tych słowach żebrak patrzył już tylko na łąki i pola. Jego głos już tylko się oddalał i oddalał. Długo patrzył, a jego postać również zaczęła się oddalać, rozpływać wśród łąk i pól. W końcu znikła jak za mgłą. Pozostała cisza.

Stała się ciemność, a po niej nastał świt. Wzeszło słońce. 

Mężczyzna został sam. Zawsze był sam, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Wraz z nowym dniem, ze słońcem, nastała miłość …

I obudził się. Zasnął w samochodzie na parkingu. Przeczekał tu deszcz i burzę. Czy to wszystko było snem? A co nie było snem? Rozejrzał się wokół, spojrzał przez szyby samochodu, spojrzał w dół i zobaczył czerwone buty na swoich stopach. Tylko one nie były snem, były naprawdę. Ale to dzięki nim ten sen stał się prawdą, to jedyny dowód spotkania z żebrakiem.Uśmiechnął się, bo dzięki czerwonym butom wszystko zrozumiał.
Po chwili, poprzez szyby skropione deszczem zobaczył słońce. Wyszedł do parku na swoją ulubioną ławkę, ku łąkom i polom. Pierwszy raz był tu po deszczu i po burzy. Był zupełnie sam. Wszystkie ławki były puste, tylko przy swojej wspomniał żebraka i to jak razem wpatrują się w głębię łąk i pól. Po chwili jednak wspomnienie odeszło, a wraz z nim odszedł smutek. 

Mężczyzna pozostał sam i dobrze się z tym czuł.


Piotr Kiewra