piątek, 7 marca 2014

Motyl

Zapytał człowiek motyla:

- Widzę, że jesteś szczęśliwy, jaka jest tego tajemnica?

– Jestem wolny – to cała tajemnica. – odpowiedział motyl.

- Powiedz mi mój piękny przyjacielu, czego ty mnie możesz nauczyć o wolności? – kontynuował człowiek.

- Wolność to bycie sobą. Jestem sobą i nawet nie wiem, że jestem motylem. To wy, ludzie, tak mnie nazywacie. Jestem wolny, bo nie porównuję się z nikim i niczym, nie zazdroszczę słońcu światłości, wiatrowi swobody, chmurze nieustannego żeglowania po świecie, człowiekowi wiedzy, ptakom szybkości ich lotu i pięknego śpiewu, kwiatom ich kolorów i aromatu. Nie konkuruję z tobą w chęci panowania nad światem. Nie jestem przywiązany do tego, co było wczoraj, ani do tego co będzie jutro, żyję i cieszę się tym, czego doświadczam teraz. Mój dzień więc nigdy się nie zaczyna i nie kończy. Żyję bez lęku i kocham cały ten piękny świat. To jest właśnie wolność. To jest tajemnica mego szczęścia. – odpowiedział motyl i poleciał na następny kwiatek.

Człowiek postanowił zostać na łące dłużej i cieszyć się słońcem, zapachem i kolorami kwiatów, szumem wiatru wśród wysokiej trawy. Obserwował motyla i wraz z nim cieszył się chwilą.

Piotr Kiewra

Życie jest jak rzeka

Nad małym leśnym strumyczkiem usiadł człowiek. Miał już dość wszystkiego, ciągłej gonitwy za wszystkim: za pieniądzem, za ludźmi, za czasem, za pracą, za zdrowiem, za wieloma innymi cieniami …
Gonił, ale i uciekał. To że tu przyszedł też było ucieczką – ucieczką od życia.

To lęk był przyczyną jednego i drugiego , a on nie potrafił już nad nim zapanować, więc uciekał, to w świat telewizyjnej lub książkowej fikcji, to w marzenia i pragnienia, to w dalekie strony świata … Już nie miał gdzie uciekać (no może, mógłby uciec jeszcze w alkohol , tak jak wielu innych ludzi), bo za każdym razem, to wszystko przed czym uciekał, dopadało go, gdziekolwiek był, gdziekolwiek by się schował.
Nie wiedział jaka siła go skłoniła, by tu przyjść, ale przyszedł …
Pojawił się w tym miejscu pełen strachu, bo wiedział, że ta cała zgraja i tak za chwilę znowu będzie przy nim. Postanowił więc, by się nie rozglądać, by już dalej nie uciekać, by się poddać …
Przysiadł więc na wysokim brzegu i wpatrywał się w przepływającą wodę, wsłuchiwał się w jej szum. Pod ręką poczuł kamyk, chwycił go, przyjrzał mu się uważnie i zapytał: – Skąd się tu wziąłeś, gdzie ty byś chciał uciec, przed czym uciekasz i czy ty w ogóle uciekasz? A może jest tu ci niedobrze, może lepiej będzie ci w wodzie? – wrzucił więc kamyk do wody, w sam środek strumyczka.
Człowiek przyglądał się mu teraz, jak, dosłownie na chwilkę, kamyk spiętrzył przed sobą wodę, by ta momentalnie znalazła drogę i już bez przeszkód płynęła dalej.
Przyglądał mu się długi czas. Tak się zapatrzył w niego, w wodę, tak przeniknął go myślą, że w końcu zmęczył się nim i … przestał myśleć. Odpłynął gdzieś, tak jak ta woda w rzeczce. Poczuł, że odpoczywa. Gdy myśli odpłynęły pojawiło się uczucie, poczuł kamyk, poczuł wodę, poczuł szemranie potoku, poczuł miękkość podłoża na którym siedział …
Wpatrywał się nadal w przedmiot, który wrzucił na środek strumyczka i stał się jego świadomym, poczuł się jak ten kamień. Ten stał się jakby jego lustrem. Kamień to on. Woda to życie, wszystko to, co mu się przydarza: ludzie, rachunki, pieniądze, sytuacje, problemy, to wszystko to życie.
Uświadomił sobie natychmiast wiele rzeczy. Nie musiał nawet zadawać pytań sobie samemu. Wszystko stało się oczywiste. Prawda wypłynęła na wierzch jak woda w strumieniu. Niepotrzebne stały się pytania: czy nadal muszę tak gonić, czy nadal muszę być tak zaangażowany, czy nadal muszę się czegokolwiek bać, czy muszę się lękać ludzi, problemów, naturalnie się dziejących rzeczy? Czy muszę uciekać? Czy ja cokolwiek muszę?
I niepotrzebne stały się odpowiedzi, bo zamiast nich wypłynęło na powierzchnię, to co w nim już było, teraz jedynie to sobie uświadomił:
Nie, tak jak kamień w tej rzece niczego nie musi, a woda sama go opływa, tak i ja, jestem wolny. Niczego nie muszę. Życie – jak woda – wszystko przyniesie, ale i wszystko zabierze. Nie trzeba walczyć, bo i tak wszystko samo się przytrafia, a nasza walka to przeciwstawianie się rzece, które niczego nie zmieni, tylko zmęczy, zniszczy, unicestwi. Nic, nawet kamień, nie jest się w stanie przeciwstawić rzece, bo nawet mały strumień, w każdej chwili, może się przeistoczyć w wielką rzekę, która wszystko zmiecie, przeniesie, usunie. Tak i jest w moim życiu. Życie jest jak woda, płynie, nie zatrzymuje się. Dopływa, przepływa, odpływa. Nie chcę być barierą, tamą, a jednak do tej pory tak czyniłem – przeciwstawiałem się życiu, tak jak próbował tego kamień. Kamyk czuł się dobrze na brzegu, gdzie go owiewał wiatr, teraz świetnie się czuje w potoczku, choć go opływa woda, tak jak nie walczył z wiatrem, tak teraz nie walczy z wodą. Walczył, ale szybko zrozumiał, że nie pokona rzeki, więc się poddał.
Gdy tylko człowiek to sobie uświadomił, gdy odkrył tę prawdę, wszystko to, co do tej pory gonił wpadło do wody i odpłynęło, wszystko co jego goniło, również przepłynęło i odpłynęło. Już nie stawiał temu oporu, więc po co ma się lękać, po co uciekać, po prostu może się przyglądać, patrzeć bez wysiłku na wszystko. Nie potrzeba żadnej walki.
Poczuł się wolny, bo przyszło zrozumienie:
Wszystko za czym w swoim życiu gonisz, tak naprawdę goni ciebie. Gonisz z powodu lęku, i z tego samego powodu uciekasz. Gdy przestaniesz gonić, pragnąć – przestaniesz się lękać, a wtedy i tak wszystko przypłynie i odpłynie – jak rzeka. Nasze życie nie jest i nie powinno być gonitwą, nasze życie jest odkrywaniem, poznawaniem siebie.
Jego życie płynie od tej pory spokojnie jak mały strumień w lesie, a on siedzi i ze spokojem go obserwuje, cieszy się, żyje. Takiego życia nie można nie kochać, więc pokochał to życie, tak jak pokochał mały strumyk w lesie. W tym małym strumyku, jak i we wszystkim co widzimy, ukryta jest wielka mądrość. Część z niej stała się jego prawdą. Teraz, w każdej chwili, życie płynie, przepływa przez niego, obok niego, jak strumień, jak rzeka, a on się tego nie lęka.
Piotr Kiewra

Szczerość wiatru

- Wietrze, dlaczego tak mną tarmosisz? Dlaczego sypiesz mi piaskiem w oczy, smagasz me oblicze, tak ogłuszasz, iż nie słyszę swoich myśli? – spytał człowiek.
- Potrząsam tobą, budzę cię ze snu, bo widzę twą ponurą twarz, bo czuję jakie emocje okazujesz światu, bo ci dobrze życzę, bo jestem twoim przyjacielem. – odpowiedział wiatr.
- Wietrze, nie dość, że mnie życie niemile doświadcza, to i ty jesteś przeciwko mnie? Jeśli jesteś moim przyjacielem, to pomóż, nie przygniataj mnie kolejnym ciężarem. – z pretensją powiedział człowiek.
- Czy chcesz wiedzieć, kto tak naprawdę jest przeciwko tobie, kto cię przygniata ciężarami? Powiedz mi, czy jesteś gotów na mą szczerość? – zapytał wiatr.
- Nie boję się twojej szczerości, tylko nie smagaj mnie więcej, nie ogłuszaj, nie oślepiaj! – poprosił człowiek.
- Oto moja szczerość w takim razie – otóż ty sam siebie przygniatasz ciężarami, jesteś swoim wrogiem, sam ze sobą walczysz. Pragniesz miłości, wolności, szczęścia, a znikąd nie nadchodzą i … nie nadejdą. Stąd smutek, ponurość, pretensje do siebie, do życia, do ludzi. Uczyniłeś z siebie ofiarę, a to pozwala ci się nad sobą użalać, usprawiedliwiać, zrzucać odpowiedzialność, narzekać na swój los.
Liczysz na to, iż ktoś cię pokocha? Naprawdę na to liczysz? Czy jesteś aż tak naiwny, by wierzyć, że ktokolwiek jest w stanie pokochać ofiarę?
Nie znasz tajemnicy, więc ją poznaj:
Pamiętaj, dla szczęśliwego człowieka nie ma znaczenia, czy ktoś go kocha, czy ma upragnione rzeczy, czy jest doceniony – to wszystko nie ma znaczenia. On jest szczęśliwy, bo takiego dokonał wyboru.
Możesz być całe życie nieszczęśliwy, lecz możesz być też zawsze radosny – to jest twoim wyborem. Ty wybrałeś nieszczęście, bo chcesz być ofiarą.
Przyjacielu mój drogi, gdybym cię nie wysmagał, gdybym nie zagłuszył twoich myśli, gdybym cię od czasu do czasu nie przewrócił i tym samym nie obudził, spałbyś już do końca życia i do końca swoich dni byłbyś nieszczęśliwy.
Porzuć zatem rolę ofiary!
Oto klucz, którego szukasz: POKOCHAJ SIEBIE!
Pokochaj w pełni, bezwarunkowo.
Zapomnij o sobie i stań się miłością.
Gdy tak się stanie – będziesz wolny.
Będziesz wolny od pragnień, od braków, nie będziesz już ofiarą.
Twoja samotność nie będzie ci już przeszkadzać.
Będzie w tobie wieczna radość i szczęście.
Gdy pokochasz siebie, pokochasz świat i on cię pokocha. Świat potrzebuje twojej miłości.
Ja czekam, aż ty odkryjesz, iż ty jesteś miłością.
Dlatego cię budzę, potrząsam, przewracam, smagam, krzyczę z całych sił.
Budzę cię, bo cię kocham. – zakończył wiatr. Delikatnie przytulił człowieka swoim tchnieniem i … zostawił samego.


Piotr Kiewra

Czarodziejski dotyk

- Powiedz mi słońce, ty masz tak wielu przyjaciół, wszystko i wszyscy cię kochają, jaka jest tego tajemnica? – zapytał człowiek.

- Tajemnicą jest czarodziejski dotyk. – odpowiedziało słońce.
- Opowiedz mi o tym. – poprosił człowiek.

- To proste. Bądź sobą, wypełnij się sobą i dotykaj swoim światłem, swoim ciepłem, swoim uśmiechem, swoją radością, swoją przyjaźnią, swoją miłością, swoim szczęściem, wszystko i wszystkich. Nie oceniaj przy tym i niczego nie oczekuj w zamian. To wszystko. – odrzekło słońce.

- Och, to naprawdę proste! – wykrzyknął człowiek. – Powiedz mi tylko, co to znaczy być sobą?

- Popatrz na mnie! Rozdaję swoje światło, swoje ciepło, nie rozdaję cudzych słów, cudzej prawdy, dzielę się z innymi tylko tym, co posiadam, tym co jest moją naturą. To cała tajemnica. – skończyło słońce.

- Dziękuję! – odpowiedział człowiek. Na jego obliczu zagościł uśmiech, oczy zabłysły światłem, zaś serce wypełniło się ciepłem i radością.


Piotr Kiewra

Pobiegnij za motylem

Chłopak powiedział do dziewczyny:

- Widziałem cię w tańcu na łące biegającą za motylami, a wiatr rozwiewał twe włosy.

Pokochałem cię i  stałem się delikatny, wrażliwy i prosty – jak motyl.

Czy pobiegniesz za mną, jak za motylem?
Lecz pamiętaj nie zabiorę cię do domu, bo łąka jest moim prawdziwym domem, więc już jesteś w domu.

To jest też i twój dom.

Nie dam ci niczego prócz tej zielonej przestrzeni, widoku różnokolorowych kwiatów i ich aromatu, śpiewu skowronków i tej muzyki, która jest wokół.


Nie dam ci niczego prócz piękna głębokich traw falujących na wietrze, kilku słonecznych promieni, światła gwiazd na nocnym niebie, ciepła dnia i chłodu nocy.

Niczego prócz swego słowa, mojej delikatności, wrażliwości, prostoty, prócz mojej radości, mojego uśmiechu, uczucia płynącego z serca.

Cóż jeszcze mogę ci dać?

Tę chwilę, bo ona jest moja, jak i twoja.

Natomiast tego co było i będzie nie mogę ci dać, bo nie należą ani do mnie, ani do ciebie.

Wiatru, który tańczy w twoich włosach, słońca, gwiazd, skowronków też nie mogę ci dać, i kwiatów nie mogę ci dać, bo cóż ci z kwiatów, które stracą życie, cóż ze słońca, wiatru i gwiazd, które stracą wolność.
Rozważ też czy chcesz mnie - jestem wolny, tak jak i ty jesteś wolna.

Gdy będę twój, stracę wolność, a i ty ją stracisz, a tylko wolna możesz tańczyć pełna miłości, możesz z wiatrem we włosach pobiec za motylami.

Pobiegnij za mną, a ja pobiegnę za tobą i cieszmy się wolnością, bo ten dar jest największy.


Pobiegniesz za mną?






Piotr Kiewra 








Dno


- Czemu płaczesz, czemu się smucisz, mój drogi? – zapytał wiatr.

- Bo jest mi ciężko, bo jest mi smutno, bo nie wiem co mam zrobić. – odpowiedział człowiek.

- Oto co ci powiem: podnieś się, wejdź tu na górę. 

Chodź tu do mnie, do nas. Co prawda, stąd możesz upaść, stoczyć się, lecz nie bój się, nie myśł o tym. 


Chodź do nas! Tu więcej słońca, więcej zieleni, więcej optymizmu. Tu mniej smutku, mniej łez, więcej radości, więcej uśmiechu. Tu na szczycie mocniej dmucham, czasem trudno ustać na nogach, ale mimo to, tu nikt nie płacze, nikt nie rozpacza. Stąd lepsza perspektywa, tu więcej możliwości.

Wejdź tu na górę. Droga może trudna, niebezpieczna, lecz tu nadzieja, tu wiara, tu radość. – zawołał wiatr.

- Chciałbym tam wejść, ale nie wiem, czy potrafię. Nie znam drogi, nie wiem co mnie tam spotka, nie wiem, czy tam będzie lepiej, czy tam na górze nie będzie łez. To chyba dla mnie za trudne. – rozpaczał człowiek.

- Więc zostań na dole. Tam ci jest najwygodniej, tam się możesz użalać, usprawiedliwiać, nie musisz podejmować żadnych wysiłków, tam zawsze możesz liczyć na współczucie, tam zawsze się znajdzie ktoś, kto jest w gorszym niż ty położeniu. Tam może nie jesteś szczęśliwy, ale za to jest bezpiecznie … 

No i najważniejsze – tam już nie możesz niżej upaść. 

Króluje tam smutek, łzy, brak nadziei, wiary, widoków na przyszłość, lecz … jakoś to będzie.

Nie chcesz się wspinać, bo … się boisz. Jesteś przepełniony lękiem. Już się do niego przyzwyczaiłeś. Nie trzeba mu zaglądać w oczy, nie trzeba stawać się wojownikiem, nie trzeba się rozwijać – wystarczy trwać, nie trzeba się wychylać. Większość przecież robi to samo, oni są z tobą. To cię uspokaja.

Wiedz w takim razie, że radość, szczęście, miłość, pełnia słońca, życie pełnią – nie dla ciebie. To tylko dla tych, którzy pozbyli się lęku. To dla tych, którzy wykonali kilka kroków do góry, to dla tych, którzy nie boją się spojrzeć w przyszłość ze szczytu, dla tych, którzy nie boją się siebie samych. Tak, lękasz się siebie samego, nie tego, że jesteś mały – nic nie znaczący, lecz znacznie bardziej lękasz się swojej wielkości. Przez 365 dni w roku żyjesz w lęku. Co ty byś tu zrobił na górze bez tego lęku? Komu byś zaimponował? Więc zostań, szczyt nie dla ciebie.

Wspinaczka tylko dla tych, którzy ufają … 


dla tych, którzy ufają wiatrowi. – wykrzyczał wiatr.

I … przebiegł po okolicznych wzgórzach, mocno dmuchnął w tych co na szczycie, jakby sprawdzał ich siłę, jakby przepędzał resztki ich lęków, jakby chciał wspólnie z nimi cieszyć się wolnością.

Od czasu do czasu spoglądał na tych na dole, lecz wiedział, że nie może im pomóc, taki los sobie sami wybrali.



Piotr Kiewra

Płomień świecy


Jak każdego wieczora włączyła swoją ulubioną muzykę, a na ławie ustawiła zapaloną świecę. Usiadła naprzeciwko niej, a po sekundzie jej wzrok zagłębił się w jej jasnym, magicznym, żywym świetle.

Lubiła wpatrywać się w płomień, w jego aurę, rozchodzącą się promieniście jasność. Czuła wtedy jak przenika ją ciepło, poczucie bezpieczeństwa i … zrozumienia. Tak, ogień doskonale ją rozumie, odczuwa jej nastroje, jej emocje, mało tego – uspokaja ją, rozluźnia, wycisza po hałasach i gonitwach dnia – była o tym w pełni przekonana.

Gdy siadała naprzeciwko świecy rozdygotana, przepełniona stresem, płomień też dygotał, chwiał się, zachowywał się tak jakby chciał jej powiedzieć: – Nie przejmuj się! Ja też się denerwuję, też się boję, też przeżywam troski, mi też jest niedobrze.

Z kolei, w dniach pogody jej duszy świeca mówiła równym, prostym, spokojnym jasnym światłem: – Widzisz? Jest dobrze, cieszmy się razem tą chwilą.

W takich momentach miała wrażenie, że ona i płomień świecy współodczuwają nawzajem swoje smutki, swoje radości.

Częściej były to jednak smutki. Wtedy niespokojny ogień smutno pląsał, chwiał się na boki, jakby uginał się pod ciężarem żalu, przegranych szans. Gdy jej umysł spowijała mgła, gdy ona gubiła się w tej mgle, świeca również okrywała się delikatnym dymkiem. Ona płakała – płakał i ogień, a po bokach świecy spływały woskowe łzy. Gdy wyrzucała z siebie złość – ogień wyrzucał z siebie trzaski, iskierki, stawał się miniaturowym wulkanem, a gdy świat wirował jej w głowie – kręcił się i wirował płomień. Był lustrem jej nastrojów, jej zagubienia, obrazem jej wewnętrznego płomienia, niepokojów i rozterek jej duszy.

Teraz też wpatrując się wnikliwie w palącą się jasność ujrzała w niej historię kolejnego dnia pełnego niepokojów, stresu, problemów powoli stąpających jeden za drugim – jak w żałobnym marszu.


Smutna melodia, smutne słowa piosenki przenikały do jej serca, nasyciły też smutnym, powolnym rytmem cały pokój, wszystko pląsało w smutku: tańczył w smutku płomień świecy, tańczyły książki na półkach, zasuszone kwiaty w wazonie, cienie na ścianach i suficie.


Wniknęła głęboko w podłużny ognik, a ten powoli się uspokajał. Zaczęły znikać troski, niepokoje, mgiełki, cienie ze ścian i z sufitu. Rozpływał się smutek, tylko z czasem muzyka zdawała się nie pasować do nastroju chwili.


Pomyślała: – Jest coś magicznego w płomieniu świecy. Jest siła przyciągania, jest jasność, jest ciepło, jest kształt – pnąca się w górę energia. Jest i mądrość, jest i współczucie, głębokie współczucie. Tylko, powiedz mi ogniu – zapytała – czy to ja odczuwam twoje smutki, czy ty moje? Nie odpowiesz? – gdy zbliżyła twarz, płomień odchylił się w głąb pokoju. – No tak, unikasz odpowiedzi? A może ty mi chcesz powiedzieć, że to ty odczuwasz moje? Ach tak, rozumiem, to ja jestem smutna, to ja zasmucam ciebie. – płomień jakby na potwierdzenie jej słów zakołysał się i w końcu wyprostował.

- Gdzie się tak wspinasz płomieniu? Do czego dążysz? Czyżbyś chciał mi wskazać drogę w górę? Czy chcesz mi pokazać ścieżkę, której nie znam? Pokaż mi w takim razie! Czy jest tam tajemnica, którą powinnam poznać? Prowadź mnie w takim razie, daj mi więcej światła, spraw bym zrozumiała!

Tak, wiem, uspokajasz mnie, wskazujesz mi jasną drogę do ciszy, do spokoju. Tylko powiedz, gdzie mam go szukać! Gdzie szukać radości, takiej codziennej radości? Powiesz mi? – poprosiła.

Wpatrywała się przez dłuższą chwilą w nieruchomy, skierowany w górę ogień, a ten nic, tylko piął się w górę. – Tak wiem, chcesz mi wskazać drogę do większej ilości światła, do radości … czyżbyś ostrzem swego płomienia chciał mi powiedzieć, że też mam się piąć w górę? – kolejną chwilę zastanawiała się, a jej oczy nie opuszczały ognia ani na chwilę. Oczekiwała bowiem cały czas, że w nim ukryte są wszystkie odpowiedzi …

Zapytała więc: – Mam się rozwijać? Tylko na czym ma polegać ten rozwój? Nadal nie wiem, gdzie szukać radości, jak przepędzić na stałe moje problemy, moje smutki? – patrząc w niego oczekiwała odpowiedzi. W tym momencie przez lekko niedociągniętą żaluzję dotarł promień słońca, zostawił swój jasny ślad na ławie, na świecy i na ścianie pokoju. Na chwilę spotkał się z płomieniem, a ten natychmiast lekko się zakołysał i pochylił w stronę słońca.

Kobieta zapytała: – Wskazujesz mi słońce, czyżby tam było rozwiązanie mojej tajemnicy? - Poderwała się natychmiast ze swojej kanapy, uchyliła szerzej płócienną żaluzję, a jej oczom spod chmur ukazał się rąbek zachodzącego słońca – na krótko. Zdążyła jednak spojrzeć w jego oślepiające światło. Patrzyła jeszcze kilka chwil w to miejsce – słońce zniknęło, jednak światłość w jej oczach i głowie pozostała. Przemknęło jej przez myśl to spostrzeżenie: – Światłość pozostała. Światłość pozostała …

Gdy na powrót zwróciła się w stronę pokoju, zobaczyła płomień świecy. Był spokojny – niby taki jak zawsze, a jednak inny … Znowu zatopiła się wzrokiem i myślą w świetle świecy. W ciszy – bez słów, odbywał się dialog między nią a żywym płomieniem:



- Patrzyłam w słońce, ono też patrzyło na mnie. Zaglądało mi głęboko w oczy, tak jakby chciało zajrzeć w mą duszę. Teraz rozumiem … Teraz wiem gdzie światło, gdzie radość, gdzie odpowiedzi …

Teraz rozumiem, to ja tworzę swoje smutki. Oczekuję od świata radości, od ciebie płomieniu pociechy, podczas gdy to ja powinnam światu ofiarować swoją radość, tobie winna jestem pociechę. A co robiłam? Obdarowywałam smutkiem

Obiecuję, już nie będę. Obiecuję, obiecuję. Dziękuję, wskazaliście mi drogę do prawdziwego źródła światła, do źródła radości. To ja decyduję, to ja wybieram, czy pragnę spokoju, czy niepokoju, czy wybieram radość, czy smutek … – wstała energicznie z kanapy. 

Odsunęła żaluzję, uchyliła okno, a przez nie wpadł – niewiadomo skąd, jeden, jedyny radosny świergot jakiegoś ptaszka. Czy był to naprawdę śpiew ptaka, czy tylko śpiew gdzieś głęboko w jej duszy, nieważne, bo był to śpiew pełen radości, pełen optymizmu, entuzjazmu. Była to radosna muzyka i radosne były słowa. Gdy rozejrzała się po pokoju, to wszystko tu radośnie wirowało: książki na półkach, zasuszone kwiaty, cienie na suficie i ścianach. Wyłączyła płytę ze smutną muzyką, bo w jej duszy grała teraz zupełnie inna, pełna radości, pełna tańca. Zatańczyła więc, a wraz z nią zatańczył płomień świecy, cały pokój, zatańczyły jej nogi, ręce, zatańczyły włosy, zatańczyło wszystko w niej. Stała się tańcem i radością, muzyką. Gdy znalazła to w sobie, znalazła też wszędzie wokół.

Spojrzała na płomień świecy, a ten się jej pokłonił.


Piotr Kiewra