Gdy dwoje przyjaciół wyruszało z górskiego schroniska na Hali
Kondratowej było jeszcze całkiem ciemno.
Dzisiejsza wędrówka miała być inna. On obiecał jej: - Dzisiaj chciałbym pokazać
ci ciszę i to tę od krańca do krańca.
Ona zapytała: - Powiedz mi, czy słowa, czy rozmowa, należą do
ciszy?
On milczał. Przeszli po ścieżce już spory kawałek, a ona
czekała na odpowiedź. W końcu pomyślała: - Skoro cisza … to cisza!
Czołówki rozświetlały najbliższy kawałek chodnika, a wokół
głęboka i tajemnicza, górska noc,
najciemniejszy jej fragment, bo tuż przed świtem. Oni milczeli, góry milczały,
wiatr milczał, tylko głazy po których stąpali rozmawiały z butami dwójki
wędrowców, tylko żwir coś szeptał.
U góry świeciły gwiazdy, niżej ciemność zespolona z lekką
mgiełką przesłaniała świat gór, cały świat. Nie widać było kolejnych zakrętów
ścieżki, tego co obok, poniżej i powyżej, kosówek, skał. Noc zubażała góry, gdy
się chciało je oglądać oczami, lecz jednocześnie wzbogacała całą ich tajemnicę,
dodawała ich więcej, nieodgadnionych, niemożliwych do zbadania, żywych, bo kryjących się przed światłem, przed wzrokiem. Tak, tych tajemnic
nie można poznać poprzez obserwację, ale poprzez ciszę, poprzez uczucie. Tylko
sercem i duszą można poznać góry nocą. Tak naprawdę tylko sercem i duszą można
poznać wszystko. I chyba w oczekiwaniu na taką jakość poznania wyruszyła ta
para przyjaciół. Nie tylko chcieli zobaczyć wschód słońca ze szczytu, chcieli
to poczuć. Chcieli poznać to co temu zjawisku towarzyszy, poznać noc i dzień,
poznać siebie, swoją wrażliwość, nie tylko wrażliwość swoich zmysłów, ale
przede wszystkim wrażliwość swoich serc, swoich dusz.
Chcieli się przyjrzeć on jej, ona jemu. W tym miejscu, w
takich okolicznościach gór, przyrody, nie mieli jeszcze okazji doświadczać
siebie nawzajem. Chcieli się przyjrzeć sobie, i chcieli zobaczyć też siebie w
zwierciadle przyjaciela, w jego, czy jej oczach, ale i głębiej, w duszy, w
sercu. Tak, oboje na to liczyli, na takie poznanie. Czuli tę gotowość.
Gdzieniegdzie poczęły się odzywać ptaki. Nie były to już
śpiewy takie jak wiosną, czy z początku lata, to raczej takie ciche, ptasie,
sierpniowe pogaduchy z całością istnienia: górami, dolinami, drzewami,
wszechświatem.
Wtedy on się odezwał: - Czekałem na te zapowiedzi świtu. To
ptaki obwieszczają nocy w największej jej głębi, iż nadchodzi jej kres. Noc
jest piękna i cicha, a ptaki słowami pieśni przypominają jej tylko, że czekają
dnia, że stęskniły się za słońcem. Jest to ich prośba, pieśń wdzięczności do
nocy, do gwiazd, do słońca, do dnia, by nadal się wszystko działo, jak ma się
dziać. Mogą to zrobić bez słów, lecz słowa też należą do ciszy, bo bez nich
cisza nie byłaby ciszą. Któż by wiedział, któż znałby jej głębię, jej wymowność
bez słów. Słowa są dla kontrastu. One należą do ciszy, lecz tylko te z serca,
te wypowiedziane głosem miłości. Takie słowa, jak te ptasie. Tylko takie.
Uśmiechnęła się sama do siebie i powiedziała: - W takim razie,
te moje też chyba takie są. Zauważ, że gdy jesteśmy w górach, ten temat pojawia
się niemal automatycznie. Chyba dlatego, że tęsknię do tego. A … Powiedz mi
proszę, czy tęsknota to miłość?
- Tak, pojawia się ten temat, bo … Wrócimy do tego później,
zgoda? A tęsknota? … Proszę, do tego też wróćmy później! Dobrze? – tym razem on
uśmiechnął się i wysłał jej ten uśmiech, a ona go poczuła, choć nie widziała,
bo raz: przykryty był nocą, a dwa: on szedł za nią. Słyszała jego kroki,
oddech, słowa, czuła obecność swego przyjaciela, lecz go nie widziała. – szli
więc dalej w ciszy, w oczekiwaniu.
Powoli z nieprzeniknionego mroku zaczęły wyodrębniać się
kształty. Trochę odpuszczała noc, lecz nie odpuszczała mgiełka. To co odsłoniła
noc, mgła zmieniała w jakąś tajemnicę, zmieniała kształt pobliskich skał,
krzewów jarzębiny, kosówek. Zaokrąglała albo wyostrzała, ujmowała kolorów,
najbardziej czerni, dodawała bieli i szarości. Im wyżej wchodzili, tym mgiełki
stawały się delikatniejsze, by w końcu tuż przed przełęczą zniknąć całkowicie. Po
chwili dwoje ludzi ciekawych narodzin dnia znalazło się na przełęczy.
Zadowoleni, że zdążyli. Wyłączyli latarki i w chłodzie odchodzącej nocy
spacerowali po szerokiej, wypłaszczonej przełęczy.
Noc powoli z czarnej zamieniała się w szarą. Od wschodu niebo
jaśniało, lekko malowało się różą i pomarańczą. Powoli wyodrębniały się szczyty
– te bliższe zaokrąglone, te dalsze ku wschodowi bardziej ostre.
Spacerowali, bo było zbyt chłodno, by usiąść, zbyt ciepło i
zbyt ciekawie, by schodzić z powrotem w dół. Spodziewali się tu przeżyć kilka
pięknych chwil, nie tylko górskich widoków widzianych przez niewielu turystów,
bo o samym wschodzie słońca, ale i czegoś głębszego – duchowego. Czekali więc.
Nie padło ani jedno słowo, bo postanowili nie zakłócać ciszy
przyrody i tej ważniejszej ciszy, tej wewnątrz nich. Nie patrzyli na siebie. Byli
tu razem, jednak każde z nich przeżywało ten czas w samotności, w swoim
własnym, wewnętrznym świecie. Tylko przez jedną chwilkę, ułamek czasu on
spojrzał na nią i zobaczył … poczuł … jej nieobecność. Nie zastanawiał się nad
tym już dalej, nie myślał, pogrążył się w górach i w sobie.
To był czas piękna, ale nie opisywanego słowami lecz
odczuwanego. Żadne z nich nie próbowało tego co tu widzi opisywać, przekładać
na słowa, zdania, czy jakieś poetyckie opisy, po prostu to piękno ich wzruszało
wywołując jakieś ledwo wyczuwalne wibracje, łzy, zapomnienie, odlot. Czas się
zwiesił. Wokół coś się działo: śpiewały ptaki, jaśniało niebo, jaśniały góry,
szarzały mgiełki w dolinach, niebo zmieniało kolor - z pomarańczowego coraz
bardziej żółkło.
W końcu kilka najwyższych szczytów zapaliło się, tak jak
zapalają się świece. Od ich wierzchołków zaczynając i powoli posuwając się w
dół szło światło. Czerń szczytów pochłaniała większość tego światła, lecz jego
część błyszczała, odbijała się tak jakby tlące się iskierki w wielkich, na
kształt gór bryłach węgla. Od nich zapalały się następne i w końcu wschodni
kraniec nieba zaroił się ostrymi, rozświetlonymi krawędziami. Było ich coraz
więcej i więcej, aż rozpaliła się może setka szczytów, światło odbiło się od
nieba rozświetlając też mgły w dolinach. To była próba przeniknięcia ich tajemnic,
na razie nieudana. To był czas największych tajemnic - tuż, tuż przed tym, jak
ognista, trudna do oglądania, bo porażająca oczy kula ognia miała się wyłonić
zza dalekich, zaokrąglonych wierzchołków, nie dokładnie na wschodzie, lecz
gdzieś ponad miastem, nad tysiącami zabudowań rozsianych po wzgórzach, póki co
niewidocznych, owianych tajemnicą - morzem mgieł.
Zatrzymali się, znieruchomieli i w końcu, czy to z powodu
zimna, czy ot tak spontanicznie, wtulili się w siebie i obserwowali świecące
wierzchołki gór, zamglone doliny, jaśniejące niebo. Oboje znaleźli się gdzieś
na pograniczu dwóch światów: on tu na przełęczy i gdzieś w głębi siebie, bez
pytań, bez odpowiedzi, bez słów, w ciszy, ona mniej w górach, bardziej w
dolinach swoich myśli, w świecie kilku prześladujących ją pytań i mglistych
odpowiedzi. Wyrzucała je usilnie z głowy, chciała je zastąpić ciszą, ale im
bardziej je od siebie odpychała, im silniej je spychała w te górskie doliny bez
dna, w przepaści zasłonięte mgłą, tym mocniej powracały, tym więcej było w niej
hałasu. Czuła, że to nie jest to czego oczekiwała, ale nie mogła sobie z tym
poradzić. Zamiast tego czego oczekiwała, rozluźnienia, błogości, było w niej
napięcie. Wiedziała, że jej przyjaciel to czuje, szczególnie teraz gdy są tak
blisko siebie. Wiedziała też, iż
przynajmniej jednego pytania nie uniknie, lecz czekała z nim.
Gdzieś wewnątrz niej pojawiły się łzy. Próbowała je hamować,
kierować w jakieś ukryte ścieżki, z powrotem do jej wnętrza, ale one same odnalazły jednak
drogę i w końcu popłynęły po policzkach. Żal jej było tych chwil. Czuła, że
zawiodła. Chciała spędzić tu czas razem ze swoim przyjacielem, dać mu to co on
jej ofiaruje, oddać mu jego zaangażowanie, przyjąć spokój, dać kilka chwil
ciszy, swojej własnej ciszy, a tu w niej walka, zamieszanie, nieobecność.
Czy to były rozterki? Między czym, a czym się zawiesiła? Nie
wiedziała, nie znała odpowiedzi, ale czuła, że sprawa rozgrywa się między jej
głową a sercem. Problem w tym, że jej serce nie używa słów, więc nie odpowie na
jej pytania. Liczyła więc na ciszę, na jej wymowność, ale gdy cisza pojawiła
się, gdy jej przyjaciel doświadczał jej całym sobą, nic się nie zdarzyło. To
tak jakby cisza się zatrzymała tuż przed nią, tak jakby zatrzymały ją jakieś
niewidzialne wrota. Uświadomiła sobie, że to ona jest zamknięta. Zamknięta na
coś tak bezpiecznego, wręcz pożądanego jak górska cisza, jak ta tysiącletnia stałość,
ten ład i porządek. Teraz miała żal do siebie, teraz to odczuła, że ciszy nie
można zaplanować, wzbudzić ją w sobie na zawołanie i że nie można się też
dopasować do ciszy otoczenia, do tego medytacyjnego nastroju, który tu wysoko w
górach panował, do tego nastroju, w którym był jej przyjaciel. Teraz to
widziała: nie odrobiła pracy domowej i podświadomie miała nadzieję, że dostanie
to wszystko tutaj, a jest jednak inaczej. Teraz rozumie: póki nie odnajdzie się
swojego własnego spokoju wewnątrz siebie, póki nie poukłada się swoich własnych
myśli, póki wcześniej nie odkryje się prawdy, to będą pojawiały się pytania i
będą zakłócały tak podniosłe i odkrywcze momenty jak ten wschód słońca na
przełęczy. Mało tego, nie dostrzeże prawie niczego, prawie nic ją nie wzbogaci,
nie da jej swojej odżywczej energii. Nie dostanie niczego wzniosłego – tylko
namiastki, tylko okruchy, tylko znaki, że taka wzniosłość istnieje, że szczyty
naprawdę istnieją, lecz ona zobaczy tylko mgłę zakrywającą wszystko, przekona
się, że istnieje świat tajemnic, nieodkrytych tajemnic – nieodkrytych dla niej,
bo jest zamknięta, nieobecna, rozproszona.
Tego była świadoma. To jednak nie wystarczało, potrzebowała
się otworzyć. Ale jak to zrobić? Jak? To pytanie póki co było bez odpowiedzi.
Co ją rozpraszało, co było kluczem, gdzie ten klucz się podział?
Żal, a nawet obwinianie się było przyczyną jej napięcia,
zachciało się jej powalczyć o ciszę, ale o ciszę nie można walczyć, trzeba się
jej poddać, jej zaufać, a ona zaufała swoim myślom, a to one ją gubią tutaj w
górach, nie pozwalają doświadczać radości, a wręcz ją zasmucają. – Dlaczego się
obwiniam, dlaczego nie jestem tu i teraz, dlaczego zawiodłam? Dlaczego nie
jestem jak on, jak te góry? – pytała siebie, ale to tylko zwiększało zamieszanie,
to ją oddalało od gór, od wschodu słońca, od spokoju, od bycia. Czuła jakby
znalazła się na jakimś wypełnionym po brzegi stadionie, a wokół wrzawa i krzyk,
wszyscy popędzają kogoś do biegu, do wyścigu. Kogo popędzają? Ją popędzają. Kto
ją dopinguje? Ona sama siebie dopinguje. Wszystkie role odgrywa ona sama. – To
jakaś paranoja! Co się ze mną dzieje? Wróć dziewczyno, wróć! – krzyczała sama
do siebie. Ten krzyk rozchodził się w jakiejś absolutnej pustce. Sam krzyk,
żadnego echa, żadnego odzewu. Tylko pustka i samogasnący krzyk.
Teraz przypomniała sobie swoje sny: taki sam obrazek – nic,
pusta przestrzeń bez granic i ona, i jej wołanie, i jej oczekiwanie na
odpowiedź, a tu nic, ciągle pustka i pustka. Bała się tej pustki, zawsze gdy
taki sen jej się przydarzał budziła się spocona i wystraszona, czuła, że gdzieś
spada, że otwiera się przed nią przepaść, ale jej wołanie nic nie zmienia, nie
pojawia się żadna przyjazna dłoń.
Tutaj przypomniały się jej te sny, na chwilę powróciła tamta
pustka, tym razem na jawie. – Co się dzieje? Czego się boję? Przecież to nie
jest zły sen! Może pustka powróciła, by mi pomóc? – znowu krążyły po jej głowie
pytania. Lecz tym razem zorientowała się, że nie jest sama, że gdyby zawołała,
przyjazna dłoń natychmiast znalazłaby się w pobliżu jej dłoni. Mocniej
uścisnęła dłoń przyjaciela. On chyba wiedział co się w niej dzieje, ale o nic
nie pytał. Stali nad przepaścią, w dole poza mgłą nie było nic widać, ale mimo
tego nie bała się tej przepaści, tej pustki tam na dole – bo on tu był.
On natomiast dotrzymywał danego słowa: pokazywał ciszę od
krańca do krańca. Poczuł jej drżenie, poczuł drżenie nie tylko jej ciała, ale
też drżenie – rozterki w jej myślach, usłyszał krzyk jej serca i duszy.
Usłyszał, bo tego typu krzyk można usłyszeć tylko w absolutnej ciszy, swojej
własnej ciszy.
Uścisnął mocniej jej dłoń, mocniej przytulił i powiedział:
- Nie lękaj się, jestem przy tobie, nie pozwolę ci zrobić
krzywdy. Zagubiłaś się, rozproszyłaś wśród pytań, i boisz się decyzji, bo to
decyzje będą twoimi odpowiedziami. Lecz chciałbym ci powiedzieć, byś te decyzje
podjęła dopiero wtedy, gdy odnajdziesz swoją ciszę. To co ci mogę
podpowiedzieć: decyzje nie będą dotyczyły działania, lecz wyboru między sercem
a rozumem. Cisza mieszka w sercu i duszy, hałas, krzyk, napięcie, strach, w
głowie. Więc twoja decyzja dotyczy wyboru: cisza czy hałas, rozluźnienie, czy
napięcie, ufność, czy walka – twoje działanie, opór, przeciwstawianie się. I
wiem jedno: boisz się tego miejsca w którym mieszka cisza, ale wiedz, że cisza
nie może mieszkać w żadnym innym miejscu. Tam gdzie cisza, nie ma nic.
Mieszkaniem ciszy jest pustka, cisza jest tą pustką. To tylko pozorna pustka,
więc niepotrzebnie się boisz. W tej pustce są same najpiękniejsze słowa –
rzeczy, energie: miłość, spokój, wolność, ufność. Tylko tam, w pustce możesz to
znaleźć. Tak, trzeba być odważnym, by tam szukać, by się w niej zanurzyć.
Trzeba być bardzo odważnym, bo tak naprawdę czyha tam śmierć. Tam ginie hałas,
napięcie, tam giną twoje lękliwe myśli, tam giną słowa, pytania, odpowiedzi,
wszystko, co dzisiaj dla ciebie coś znaczy. Ale na dnie …
Dobrze, opowiem ci o tym inaczej. Uwierz, bo sprawdziłem,
zaufaj mi, bo tam byłem, bo tu jestem. Mówię do ciebie z tej właśnie pustki …
Spójrz w tę dolinę, tutaj pod naszymi nogami. To Dolina
Cicha. Jest piękna i pięknie się nazywa. Tam naprawdę jest wiele ciszy. Dolina
Cicha jest częścią gór, jest piękną metaforą tego, o czym ci chcę powiedzieć.
Zobacz, tam jest mgła, która przesłania wszystko co poniżej. Ta mgła to twoje
myśli. Nie widzisz dna doliny, nie zauważasz jej ciszy, bo myślisz. Gdy znikną
myśli, zniknie mgła, odnajdziesz – zobaczysz, odkryjesz, jej dno, nagle pustka,
coś bezdennego staje się czymś zupełnie innym, czymś gdzie jest bezpiecznie, a
nawet błogo.
Zaraz te mgiełki znikną. Jeszcze chwilka i słońce je uniesie,
rozproszy. Wystarczy, że ono je poobserwuje a odparują. Tak samo jest z naszymi
myślami. Poobserwuj je swoją duszą, bądź jak słońce, a ta mgiełka się
rozproszy, rozchmurzy się. Poświeć więc chwilę na chmury swoich myśli, a
zrozumiesz i przestaniesz się bać, bo zobaczysz, że ta dolina ma dno, że ta
pustka nie jest bezdenna, że jest tam coś na czym możesz się oprzeć i pójść w
górę.
Gdy odnajdziesz dno doliny, gdy się podniesiesz, możesz zacząć
się wspinać, odkryjesz ścieżki prowadzące na szczyt. Musisz wejść sama, musisz
ten trud podjąć sama, nie może cię nikt tam zanieść, zawieść śmigłowcem, bo
niczego nie odkryjesz póki nie doświadczysz tego na własnych nogach. A gdy
staniesz na szczycie, to oprócz poznania ciszy samej doliny, odkryjesz inne
szczyty, odkryjesz ciszę bardziej uniwersalną, osiągniesz większe zrozumienie,
coś czego z doliny nie widać.
Wtedy spojrzysz inaczej na życie.
Nasze życie jest autoterapią, czasem tylko wspomaganą przez
innych ludzi, czy okoliczności przyrody – tak jak dzisiaj. Nasze życie to
wspinaczka, ale zanim się zaczniesz wspinać musisz upaść, musisz się znaleźć w
dolinie, bo tylko z doliny możesz pójść w górę, tylko w dolinie się na tyle
nacierpisz, że w końcu zrozumiesz, że jeśli nie włożysz trochę wysiłku, nie
podniesiesz się, nie spojrzysz w górę, nie zapragniesz zmiany, a później nie
zrobisz paru kroków w górę, to nic się zmieni, to znikąd nadziei, znikąd wiary,
znikąd siły, znikąd radości.
Musisz stoczyć się w przepaść, zatracić się w pustce, by się
przekonać, że jest tam jednak dno, a jest nim miłość, to w oparciu o nią możesz
istnieć w pustce, to właśnie ona jest wszystkim, treścią tej pustki. Ludzie
kojarzą sobie ją z rzeczą, z czymś widzialnym, z działaniem, z ciałem, z
emocjami, ale ona jest pustką, ale pozorną, bo tak naprawdę jest najbogatszą
treścią. Nasze myśli są mgiełką tam w dolinie, niby niczym, jednak są
przeszkodą. Nie widzisz tam dna, bo nie patrzysz sercem, gdy je uruchomisz,
nagle zobaczysz, że ta pustka jest wypełniona bardzo bogatą treścią, radością,
wolnością. Jednak trzeba zaufać, porzucić lęk, pozwolić na upadek, poddać się …
Trzeba przestać szukać i zaufać. W pustce niczego nie
znajdziesz póki szukasz, próżne twoje pościgi za czymkolwiek, próżne podróże od
krańca ciszy do krańca. Cisza niczego ci nie zdradzi póki będziesz na nią
patrzeć oczami, słuchać uszami, próbować zrozumieć głową. Poza strachem niczego
tam nie odkryjesz. Dopiero gdy nastąpi w tobie zmiana jakościowa, przewędrujesz
z głowy do serca, albo jeszcze wyżej w stronę duszy, odkryjesz świat, który
inaczej nie może być poznany. Nauka nie jest w stanie tego odkryć, żadna
filozofia, żadne książki, opowieści, żadne doświadczenia, tylko zmiana w tobie.
Mogę ci powiedzieć to, co usłyszałem kiedyś od mędrców i to
jest twój wybór: albo myśli, albo
miłość.
Tylko w tym wybierasz. Nic więcej. Tak naprawdę nic więcej
nie istnieje – albo jedno, albo drugie. Myśli to strach, to tajemnice, których
się boisz odkryć i dlatego się zamykasz, dlatego drżysz. Myśli to niepokój, to
stres, to wiedza dająca rozproszenie, to mnogość zawiłych i ciemnych,
nieoświetlonych dróg. To błądzenie, to tysiące celów, nieszczęść, pragnień, to
ciągłe poszukiwanie. To tyle słów, ile ziaren piasku, tyle ile kropel wody w
morzach, słów, pustych, nic nie wartych. Zobacz, że one nawet nie potrafią
opisać tego co tu czujesz. Nie potrafią, bo są puste. A miłość? Miłość to otwartość, zaufanie, akceptacja,
spokój, cisza, wolność. Miłość to nie słowo, to treść nie do opisania, to
właśnie cisza.
Jest tylko jedna ścieżka do ciszy, tylko jeden cel, tylko
jedna treść i tylko jedna kropla … ty. Ty jesteś tą kroplą miłości, jak ją
odkryjesz, nagle stajesz się oceanem, nagle odkrywasz, że są tam wszystkie
krople. Nagle od dna doliny, po najwyższe wierzchołki jest cisza, pustka, jest
bogata treść.
Ale jest w tobie strach, jest rozproszenie. Sama musisz sobie
z tym poradzić. Wiesz, że nie mogę cię niczego nauczyć i nie mogę ci dać ciszy,
ani zabrać ci lęku. Na razie są w tobie sprzeczne rzeczy, jest rozproszenie.
Pamiętaj, że tam gdzie lęk nie może być ciszy, tam gdzie cisza nie może gościć
lęk. Skoro tak jest, to masz dwie drogi na szczyt, albo obserwować swój strach,
aż zniknie, albo pokochać i pojawi się cisza. To drugie to dwa w jednym, to
bardziej atrakcyjne – idealne rozwiązanie. Jednak nie mogę cię tego nauczyć,
nikt nie może, bo tu nie ma nauki, tu nie ma gromadzenia wiedzy, tu jest
zapominanie, tu jest porzucanie tego wszystkiego czegoś się nauczyłaś. Tracisz
siebie, tracisz to co dostałaś od ojca, matki, od nauczycieli, ale zostaje
tylko to, co twoje, to z czym przyszłaś na świat, czysta, niezapisana karta.
Dopiero jak wszystko stracisz, przestaniesz się bać, bo nie będziesz już miała
czego stracić i nagle okaże się, że masz wszystko i wszystko rozumiesz.
Moja rola to pokazać ci drogę do tego zapomnienia. Sama mnie
uczyniłaś swoim mistrzem, a mistrz zabiera, nic nie daje, mistrz odziera ze
wszystkiego co sztuczne i nie twoje. Mistrz jest okrutny, ale jest taki, bo cię
kocha. Jest przy tobie i będzie dopóki to konieczne, ale tam gdzie pustka, tam
gdzie prawda nie może z tobą iść, nie może cię nawet trzymać za rękę, tam już
musisz iść sama. Czeka cię samotny marsz, upadek na dno i samotny marsz w górę,
zacznij to teraz. Odwagi! – i nagle
skończył.
Słońce wzniosło się już na tyle, by mgły podjęły wędrówkę w
górę i po chwili po mgiełkach pozostało już wspomnienie. Zrobiło się cieplej.
Ruszyli w lewo, pięknym szlakiem na grani, wzdłuż Doliny Cichej. On niósł ze
sobą ciszę, a ona walczyła i trwała w hałasie. Wpatrywała się w głębię doliny,
to na otaczające ich szczyty, to w dal, to w górę, wszędzie, od krańca do
krańca, tego widocznego ze szczytu, ale też tych niewidocznych, hen daleko za
horyzontem. Widziała ciszę, czuła ją, lecz nie tam, gdzie jej najbardziej
pragnęła.
Była rozproszona, lecz nie bardzo wiedziała, co ją rozprasza.
Sytuacja materialna? Na pewno tak. Dom, praca? Tak. Było tu wiele napięcia, ale
… jednak nie wie, co ją najbardziej rozprasza, nic jej nie przychodzi do głowy.
– No tak, muszę pójść do serca, muszę przestać pytać, przestać badać, odpowiadać
na pytania. Muszę też przestać „musieć”! Nic nie muszę. Poddam się, po prostu
idę, zobaczę, co się stanie. Nie przyjechałam tu by myśleć, by męczyć głowę,
stanęłam tu na szczycie, by się zainspirować wschodem słońca, by się
zainspirować ciszą gór, ciszą Doliny Cichej, by tam spaść i zacząć się dźwigać,
by się wspinać, by więcej widzieć, by więcej rozumieć, by więcej czuć. Tak,
tak, by więcej czuć. Na pewno to. – to postanowiła i dalej szła, w krok w krok
za swoim przyjacielem. Później to ona go wyprzedziła i szła w ciszy, obserwując
zarówno góry i doliny, jak i własne myśli.
Doszli tak do Kasprowego Wierchu. Żal jej się zrobiło tej
pięknej ścieżki, żal ciszy Doliny Cichej, a poza tym … nie była jeszcze gotowa
… Więc bez słów zawrócili i przeszli tę trasę w drugą stronę. A górskie ścieżki
mają tę zaletę, że pokonane w jedną stronę, stają się zupełnie innymi
ścieżkami, gdy się po nich maszeruje w przeciwnym kierunku. Inne rzeczy się odkrywa,
co innego dostrzega. Marsz w dwie strony i doświadczanie w ten sposób gór, to
jak przyglądanie się monecie z obu stron, to jak awers i rewers. I tak naprawdę
było. Słońce świeciło z innej strony, wtedy w twarz, teraz w plecy i z boku,
cienie inaczej spacerowały po dnie doliny i po szczytach, chmury biegły w inną
stronę, było zupełnie inaczej.
Gdy doszli do końca ścieżki, do przełęczy z której
obserwowali zapalanie szczytów, zatrzymali się, postanowili odpocząć. Ona
oddaliła się, położyła się na trawie w pobliżu krawędzi, i patrzyła na niebo i
chmury. W górze zobaczyła ptaki, chyba kruki, a później jeszcze wyżej, znacznie
wyżej jakiegoś większego ptaka, może orła. Przez dłuższy czas przyglądała się
mu, aż ją to zmęczyło. Zamknęła oczy …
- Rozproszenie, rozproszenie … - jak jakiś dzwon, bębniło
gdzieś w jej głowie. Rozpraszała się coraz bardziej i bardziej, aż w końcu
stanął przed nią jakiś staruszek. Siwy, ale żwawy, dziarski, uśmiechnięty, z
dobrem na twarzy i w sercu. Pamięta go, rozmawiała z nim kiedyś w polu wśród
maków … - ale co on robi tutaj w górach? Skąd się tu znalazł? – zapytała samą
siebie, a on odpowiedział jej, choć nie mógł słyszeć jej pytań:
- Przyszedłem, by ci powiedzieć o rozproszeniu. Znasz mnie i
wiesz skąd przychodzę, więc nie pytaj. Rozpraszasz się tymi pytaniami. Twoje
rozproszenie to jak nasiona. Siejesz ich całe mnóstwo, ale nie jesteś
ogrodnikiem, rzucasz je na glebę i nie pozwalasz im dojrzeć. Nie dojrzewają, bo
podlewasz je oczekiwaniami, pragnieniami, nieszczerością. Chcesz, by
wykiełkowało z nich to, czym nie są. Dajesz im swoje myśli, zamiast serca,
oddajesz im swoje współczucie, ale i błagasz by cię obdarowały tym samym:
współczuciem. Wysiewasz lęk i smutek, a oczekujesz radości.
Słuchaj! To ważne, wysiewasz osty, a chcesz by kiełkowały
maki. Zrozum, osty to twoje współczucie, a oczekujesz miłości, a gdy dostajesz
miłość to jesteś zawiedziona, bo stwierdzasz, że jednak współczucie jest więcej
warte od niej. Płaczesz, a powinnaś się cieszyć. Płacz to głos twego
przewodnika. On ci podpowiada, że płacz i smutek to dzieci współczucia. Gdybyś
kochała, to bawiłabyś się z dzieckiem o imieniu Radość.
Tak, jesteś rozproszona. Dzielisz swoje zaangażowanie, bo
chcesz mieć kilka otwartych drzwi, ale za chwilę szczelnie je zamykasz dla
innych. Zamykasz je dla wielu, a szczególnie dla tych, którzy cię kochają.
Zamykasz je dosłownie przed nosem. Przyciągasz, a gdy zbliżają się - odpychasz,
bronisz się. Otaczasz się murem, nie przyjmujesz darów, odrzucasz je. Nie zgadzasz
się ze mną, widzisz to inaczej, bo chcesz inaczej widzieć, bo się boisz.
Chcesz być boginią, cesarzową, chcesz mieć pełnię władzy. Nie
potrafisz przyznać racji, bo ją przyznając tracisz władzę. Jesteś na „nie”, bo
przyzwolenie pokazałoby twoją słabość, twoje zaangażowanie, twoją za kogoś
odpowiedzialność. Lubisz mówić o dzieleniu się, ale nie lubisz i nie chcesz
dzielić się sobą. Nie potrafisz uczynić nikogo równym tobie, a szczególnie
tych, którzy cię kochają. Boisz się, że ci coś zabiorą, że dybią na twoją
wolność, ale pamiętaj, ktoś kto cię naprawdę kocha, nie zabierze ci wolności,
bo on kocha bezinteresownie. Zaufaj. Wiem, że to trudne, bo nie potrafisz
zaufać sobie, boisz się, bo cały czas podąża za tobą karma twojej mamy.
Jesteś rozproszona, bo pragniesz radości, ona jest twoją
naturą, ale lubisz się pławić w smutku. Chcesz kochać, ale wybrałaś
współczucie, jako bardziej bezpieczne, bo mniej zaangażowane, mniej ryzykowne.
Chcesz obdarowywać miłością, ale wolisz opiekować się, bo to nie tworzy tak
silnego przywiązania. Wolisz sprawować kontrolę nad przyjaźnią, chcesz nią zarządzać,
bo miłość to zobowiązanie, a ty nie chcesz zobowiązań. Rozpraszasz rodzące się
miłości, nie przyjmujesz tego największego daru, bo lękasz się, że nie będziesz
potrafiła oddać, że nie będziesz potrafiła się otworzyć, tak jak otworzył się
ktoś. Nie potrafisz przyznać się do słabości, wolisz się odizolować, zastawić
się zwierzakiem niż oddać władzę, niż stracić kontrolę, niż nie myśleć, niż się
nie smucić, niż zostać szczęśliwą i podzielić się szczęściem z kimś, kto oddaje
ci siebie, kto oddaje ci władzę, kto pozwala ci być boginią, taką boginią jaką
naprawdę jesteś.
Jedyne co potrzeba, to przyznać komuś władzę nad tobą, i
pozwolić być bogiem temu, kto cię kocha. Chodzi tylko o wyznanie prawdy, bo tak
naprawdę zawsze masz do czynienia z boskimi istotami. Ktoś kto cię kocha
dostrzega twą boskość i ją ci przyznaje, zrewanżuj się tym samym. Niczego
więcej nie trzeba.
Gdy
oddajesz władzę, zyskujesz wolność, bo posiadanie władzy to największa niewola.
Kontrola to niewola. Zamknięcie się na miłość, to niewola. Strach to niewola.
Tylko miłość uwalnia, tylko ona.
Nie kalkuluj, to nic nie kosztuje, niczego nie tracisz poza
sobą, ale zyskujesz lepszą siebie, bo otwartą na miłość, więc kochającą.
Zyskujesz prawdę o sobie, zyskujesz radość z kochania i bycia kochaną. I
zyskujesz wolność. Zrozum to zyskujesz wolność, ale tylko wtedy, gdy prawdziwie
kochasz i gdy rozpoznasz i przyjmiesz prawdziwą miłość.
Co cię najbardziej rozprasza?
Oto co cię rozprasza: Tęsknota
cię rozprasza:
Są dwie tęsknoty. Pierwsza należy do miłości. Ta jest typowo
kobieca, wyczekiwanie pełne otwartości, gotowości na miłość. Jest kobieca, ale
doświadczają jej też mężczyźni. Jest pełna miłości, bo to gotowość do jej
ofiarowywania, to wysyłanie światu wokół jej energii i wyczekiwanie. To takie
bezinteresowne obdarowywanie, takie jakie przydarza się kwiatom.
Druga tęsknota nie jest miłością, to tylko pragnienie
miłości. To chęć otrzymywania. Tak tęsknią ci, którzy nie kochają, ci, którzy
nie mają czego dać. Czekają daremnie, bo są zamknięci, nieufni. Są
nieszczęśliwi, bo się boją, iż nie dostaną. I nie dostaną, bo nie uczestniczą w
przepływie rzeki życia, a treścią – jej wodą, jest miłość. Ta rzeka to miłość.
Woda, brzegi, początek – jej źródło i koniec, jej ujście, wszystko jest
miłością. I jeszcze raz powtórzę, ale inaczej: Rzeka, czyli woda, brzegi,
źródło, ujście to … ty. Miłość jest w tobie, ty jesteś miłością, jesteś źródłem
i ujściem dla miłości. Jedyne czego potrzebujesz to otworzyć się na przepływ
tej rzeki.
Rzeka to nie tylko to co widzimy, słyszymy, czujemy, gdy
patrzymy na nią z brzegu, ale jej częścią jest też ocean, są chmury, jest
deszcz, jest wiatr i słońce. Są ludzie, drzewa, kamienie, góry i doliny, jest
wszystko. Wszystko to płynie, zmienia się. To wszystko jest miłością, jest
życiem, jest klejem, który to wszystko skleja, utrzymuje w jedności, a
jednocześnie w odrębności …
Jest też trzecia tęsknota … do zrozumienia tego wszystkiego,
do zagłębienia się w tym, do uczestniczenia w tym przepływie. Ale ta jest
tęsknotą podniebną, niezwykłą, nie dla żebraków, dla ludzi wolnych, dla mędrców
– mistrzów. Lecz, gdy tylko ta tęsknota stanie się ciałem, pozbywają się jej.
Już więcej w nich nie gości żadna tęsknota. Tak, ludzie wolni nie mają żadnych
tęsknot, a wtedy mają wszystko.
I tak jak przy tej pierwszej parze, gdy jest obdarowywanie
tym co nas przepełnia, czujemy radość bycia i uczestnictwa w tym bogactwie,
doświadczaniu błogości tego ruchu, krążenia, przemierzania wszechświata od
krańca do krańca, tak w tej ona sama znika. Taka tęsknota z czasem zamienia się
w udział w tym wszystkim. Duchowy udział. To tak jakbyśmy byli w górach i nie
tylko obserwowali je, maszerowali ścieżkami poprzez doliny, wspinali się na
szczyty, doświadczali widoków, ale też byli tymi górami i nie tylko górami. To
też tak, jakbyśmy byli uczuciami, które łączą nas z górami, ale też
najwspanialszym uczuciem – poczuciem wolności – samą wolnością.
Z czasem przydarza się to tym, co tak tęsknią, tęsknią
wypełnieni miłością i kochają całym sobą, tak głęboko i zawsze. Ci, którzy tak
tęsknią w końcu poznają prawdę o miłości, o sobie, o wszystkim.
Twój problem, twoje rozproszenie to tęsknota, a jednocześnie
trwoga: bo brak gotowości, brak odwagi, bo lęk, a za nim wymówki, namiastki i
ucieczki. Rozproszenie to rozterki, to same pytania i czekanie, odkładanie
wszystkiego na później, bo brak gotowości, brak dojrzałości, bo nieodpowiedni
czas, nieodpowiedni człowiek, to brak spontaniczności, to zakotwiczenie się w
smutku.
Rozterki pojawiają się, gdy jesteśmy rozproszeni. Rozprasza
nas tęsknota za wolnością, jej brak. Opowiem ci o tym … Wyobraź sobie: jesteśmy
jak krople w oceanie. Każda z tych kropel wywodzi się z oceanu i jako krople dostają w darze
to, co dostał człowiek, czyli umysł – wolną wolę: możliwość decydowania.
Decydują więc, by się uwolnić od oceanu. Zaczynają więc gromadzić wiedzę, uczyć
się, poznawać świat poza oceanem i poznawać siebie. Każda kropla chce się w
jakiś sposób wyróżnić, być lepszą od innych, albo przynajmniej nie gorszą.
Wyróżnia je nie tylko imię, przeszłość – w końcu z różnych części oceanu się
wywodzą, ale wyróżniają marzenia i wytrwałość w ich realizowaniu, wiara w ich
spełnienie. Szukają, szukają wolności i w końcu okazuje się, gdy poznały dobrze
siebie, że były wolne a wolność straciły, gdy zaczęły tęsknić, gdy zaczęły
poszukiwać wolności, gdzieś poza oceanem, poza sobą. W końcu zrozumiały, że
wolność jest w nich i gdy stają się świadome, czym jest wolność na powrót stają
się oceanem, z rozproszenia tworzą jedność.
Rozterki
powstają, gdy chcemy bardziej szukać dróg ucieczki, niż dróg do celu, gdy
poszukujemy różnic, tego co nas dzieli, niż łączy, gdy płaczemy nad własną
słabością, zamiast korzystać z pełni mocy, która jest w nas.
To są twoje rozproszenia. - Przez chwilę przyglądała się dla
starca. Kogoś jej przypominał, kogoś kogo dobrze znała. I głos i wiele
szczegółów, tak … to był … lecz starzec odgadł jej myśli i powiedział:
- Tak to ja. Kocham cię, przeniknąłem cię na wskroś, jesteś obecna
we mnie, ja w tobie, jestem nawet w twoich snach … - nie skończył, bo chciał
kontynuować dalej to co wcześniej zaczął.
- Więc co nas rozprasza? Od czego nie jesteśmy wolni? – zapytał
i siebie i ją. Przez dłuższą chwilę milczał spoglądając ze szczytu w Dolinę
Cichą. W końcu zaczął:
- No dobrze, powiem ci, lecz nie mogę ci tego powiedzieć
inaczej jak tylko z pełnią przyjacielskiej szczerości. Opowiem ci o nas, o
tobie i o mnie. Powiem ci co rozprasza mnie i co rozprasza ciebie. Powiem ci co
tobie zabiera wolność i co mi ją zabiera. I powiem ci jeszcze o dojrzałości … o
… o tym, kiedy ja dorosnę do ławeczki, do tego by być gotowym, by na niej
usiąść razem z tobą. Opowiem ci, kiedy ty wreszcie dorośniesz do tego marzenia.
Opowiem ci o mojej i twojej drodze do wolności, a symbolem tego jest ławka.
Inaczej: opowiem ci o drodze dwojga ludzi do wolności, do tego, by razem
zasiąść na ławce i obserwować świat w pełnym zrozumieniu, w pełnym szczęściu i
radości. Będzie to opowieść o wszystkich ludziach, bo ja i ty jesteśmy tylko
pojedynczymi kroplami w oceanie i tak naprawdę niczym się nie różnimy … Chcesz bym ci szczerze o tym opowiedział? –
zapytał patrząc nadal na dno doliny.
- Tak opowiedz!
- Był on i ona. Oboje mieli marzenie o wielkiej miłości, lecz
lata mijały i mimo, że oboje spotykali wielu ludzi, więcej w ich życiu było
smutku, rozczarowań i zawodów niż pełni radości.
Wraz z wiekiem przybywało im dojrzałości, lecz jemu i jej
brakowało jeszcze jednego kroku: decyzji. Jakiej decyzji? On i ona mieli podjąć
inne decyzje, ale te decyzje niosły dla obojga ten sam skutek. Od dawna
wiedzieli, że będzie to konieczne, ale wcześniej nie znali jeszcze czego
dotyczył będzie wybór. Teraz powoli – z dnia na dzień tajemnice się odkrywały.
Oboje intuicyjnie czuli, że któregoś dnia zdarzy się … być może burza, być może
jakieś wielkie cierpienie … być może jakiś szczególny … wschód słońca i to
będzie ta chwila.
I zdarzył się wschód słońca. Taki jak dziś i odkryła,
objawiła się tajemnica dla mnie i dla ciebie. Potrzebna była cisza i przyszła
cisza. W ciszy wschodu słońca, w ciszy przemiany ciemności nocy w jasność dnia
coś się pojawiło. Tak się pojawiło jak promienie słońca na górskich szczytach.
Objawiały się tajemnice, tak jak zapalają się słońcem kolejne górskie szczyty.
Tajemnica rozprasza się tak jak mrok powoli znika od samego wierzchołka góry,
coraz niżej i niżej, by się w końcu próbować gdzieś schować w dolinie. W końcu
mrok znika i zostawia jedynie swoje ślady, wspomnienie o sobie – cienie
rozsiane po górach, dolinach, lasach.
Oto ta tajemnica – najpierw moja. Potrzebuję decyzji , by uwolnić
się od tęsknoty, poddać się, zaufać życiu, że i tak zdarzy się to, co ma się
zdarzyć. Ta tęsknota czyni ze mnie żebraka. Tak, każdy człowiek, który tęskni –
żebrze, to o miłość, to o sukces. Cokolwiek czego poszukuje, na co czeka, za
czym tęskni, czyni z niego żebraka. Za decyzją, a ona wyniknie ze zrozumienia,
pójdzie przemiana. I stanie się wolność, a wtedy, tylko wtedy, dostaniemy to,
na co zasługujemy, a ja zasługuję na wszystko i ty zasługujesz na wszystko.
A teraz twoja tajemnica:
Twoje rozproszenie jest potrójne. Potrzebujesz kogoś by się
opiekować. W ten sposób kochasz, w ten sposób rozumiesz miłość – gdy opiekujesz
się jak mama. To jest część karmy twojej mamy. Więc spotkałaś kogoś, kim się
opiekujesz, tu oddajesz swoje zaangażowanie. Ten ktoś spełnia twoje
oczekiwania: pragnie twojego współczucia. Lecz twoje współczucie, twoja opieka
nie wzmacnia go, wręcz przeciwnie – osłabia, tym bardziej osłabia im bardziej tęskni
za tym współczuciem. On słabnie, staje się niewolnikiem twojego współczucia i
ciebie, jest sfrustrowany, bo wie, że nie umie kochać, bo wie, że współczucie
to fałszywa miłość, nie daje radości, zasmuca. No i ty żyjesz przekonana o wielkości
twojej miłości i też słabniesz, przestajesz się rozwijać. I co bardzo istotne,
trudno się z tego uwolnić. Trzeba mieć wiele odwagi, by to zrobić, bo pozostaje
przekonanie o wyrządzonej krzywdzie. Jednak prawda jest taka, iż krzywdą było
współczucie, a nie porzucenie współczucia. Trwanie w tym przedłuża tylko
cierpienie, porzucenie daje szansę na odnalezienie drogi do miłości, na
odnalezienie czegoś prawdziwego, na stanie się kimś autentycznym, a nie aktorem
odgrywającym coś, czego się nie posiada, coś czym się nie jest wypełnionym.
Od tak pojmowanej miłości, od jej namiastki, od współczucia
powinnaś się uwolnić. To uratuje i uwolni ciebie i uwolni tego kim się
opiekujesz. On straci powód by chorować, by zasługiwać na opiekę. Od tej
tęsknoty, od tego rozpraszającego cię zaangażowania powinnaś się uwolnić.
To uwolni część twojej wewnętrznej ciszy, uwolni serce. To
jest przyczyna części twoich rozterek.
Tęsknisz też za ojcowską miłością. Więc trafił do twojego
życia, ktoś kto cię kocha jak ojciec, który cię akceptuje taką jaka jesteś.
Twój przybrany ojciec opiekuje się tobą, jest twoim mistrzem, nigdy cię nie
opuści – bo ojciec nigdy nie opuści swojego dziecka, swojej ukochanej córki.
Przy ojcu uczysz się jak pokonać strach, on ci daje bezpieczeństwo, tylko jemu
ufasz, choć czasem jego ojcowska nauka, jego ojcowska ręka są ciężkie.
Sprzeciwiasz się jemu, chciałabyś już się usamodzielnić, zostawić go, ale jest
ci potrzebny, bo gdy tylko troszkę się oddalisz wracają lęki, wraca poczucie
zagrożenia, gubisz tę ojcowską miłość – jedyną, którą tak naprawdę posiadasz.
Ona jest bezinteresowna.
Twój tata nigdy cię nie oszukał, nie wykorzystał, choć jego
dyscyplina ci ciąży, jest jak twoje sumienie – czujesz, że gdy go zawiedziesz,
a zawodzisz jego miłość, gdy przestajesz się rozwijać, gdy robisz coś, co ci
nie służy, co trwoni twoją energię, co oddala cię od prawdy, od poznania siebie
i co nie służy twemu szczęściu.
Twój
ojciec, twój mistrz, tego dla ciebie pragnie - twego szczęścia.
Ale i od tej ojcowskiej miłości musisz się uwolnić, bo tak
naprawdę ta akurat miłość ojcowską nie jest, jest jak ojcowska, ale nie
ojcowska. Musisz ją odkleić od wizerunku swego ojca, by zobaczyć kogoś
prawdziwego, kogoś kto naprawdę istnieje. Ktoś kto cię tak kocha, kocha jak
ojciec prawdziwie, ale ojcem nie jest. Nie chcesz stracić tej miłości, bo jest
prawdziwa, ale czujesz się rozproszona i czasem ojciec w pobliżu ci uwiera,
ogranicza, jest przyczyną kolejnych rozterek. Chciałabyś dokonać jakiegoś
wyboru, ale jest to trudne, bo wiąże się z porzuceniem czegoś, do czego
tęsknisz.
Musisz zdjąć te dziecięce okulary, musisz wydorośleć, uwolnić
człowieka, który cię kocha od wizerunku twego ojca, bo to dla niego jest
krzywdzące. Jesteś tego świadoma, dlatego przepełnia cię smutek, czujesz się z
tym źle. Bywasz nieszczera, bywa, że przemilczasz niektóre rzeczy, bo obawiasz
się, że zawiedziesz swojego tatusia.
Pamiętaj jednak, że twój tatuś współodczuwa wszystkie twoje
rozterki, smuci się twoimi smutkami, cieszy twoimi radościami, ale i cierpi z
powodu twojej nieszczerości, twoich przemilczeń. Twój ojciec jest twoim
sumieniem i dlatego ty cierpisz.
Masz więc rozterki, jesteś rozproszona, boisz się decyzji,
boisz się, że stracisz pozostałych kandydatów do ławeczki i dlatego jesteś
zamknięta na ten jego dar. Nie zmarnuj tego daru, bo taki się dostaje raz w
życiu. Jego miłość jest głębsza niż ojcowska, bo jest pełna, bardziej pełna niż
ojcowska.
Uwalniając tego człowieka od swego taty, uwolnisz kolejną
część swojej ciszy, uwolnisz też swoje serce.
Jest też w tobie trzecie rozproszenie. Tęsknisz do tego, by
emanować kobiecością. Więc pojawił się człowiek, jeden lub kilku (i tu też
miewasz problem z wyborem) wobec, którego możesz grać, tak samo jak on gra
przed tobą. Tutaj są namiętności, więc one mocno pochłaniają, angażują,
rozpraszają. W tym przypadku możesz się uwolnić na dwa sposoby, albo doświadczyć
tych namiętności, albo sobie uświadomić, czym tak naprawdę są.
To jest ta największa i najcięższa część karmy twojej mamy,
bo najdalsza od serca. Może to trwać dość długo, ale im głębiej sięgnie twoja
obserwacja, albo im bardziej intensywne będzie twoje doświadczanie, tym
szybciej nadejdzie zrozumienie. Wtedy się przekonasz, że nie tędy droga, że to
tylko iluzja szczęścia, że to płytkie, bardzo płytkie i mało rozwijające
doświadczenie, że to tylko strata czasu. Pojawi się też żal tego kroku, bo ten
krok pokaże ci twoją słabość.
Od tego jest wyjątek. Ta droga może cię prowadzić do pełni
ciszy, ale tylko gdy nastąpi to poprzez porozumienie ciała, serca i duszy.
Co nam zabiera wolność? Rozpraszane się w tym:
Nieprawdzie, fałszywej miłości, nienawiści;
Lęku i strachu;
Walce tworzącej napięcia;
Wspomnieniach rodzących poczucie nieszczęścia, niewiarę;
Marzeniach o rzeczach bez wartości;
Trwaniu w stagnacji,
cofaniu się, byciu nieobecnym, nieodpowiedzialnym, czyli upartym w trwaniu w
przeszłości i przyszłości;
Braku zaufania;
Przede wszystkim zaś w byciu żebrakiem. Żebrakiem czynią nas
nasze własne myśli i wynikający z nich strach.
Co nas uwalnia? Miłość. Bezinteresowna miłość. Tylko ona
uwalnia.
Czego potrzebujemy, by się uwolnić? – starzec zapytał, ale
zanim sam zaczął odpowiadać, taki sam głos, gdzieś z daleka szepnął: - Obudź
się! Burza idzie!
On siedział na trawie wśród falujących traw i coraz szybciej
biegnących cieni, siedział i obserwował. Kilka razy spojrzał w kierunku leżącej
nieopodal przyjaciółki. Gdzieś zza gór usłyszał dziwne pomruki. Już wiedział co
to oznacza. Podniósł się czym prędzej, podszedł do niej – spała. Przysiadł i
powiedział cicho:
- Obudź się! Burza idzie! - Ona zerwała się, usiadła
nieprzytomna, po chwili spojrzała na pochylonego nad nią przyjaciela i
uśmiechnęła się. - Śniłeś mi się. Ale byłeś już starcem, bardzo miłym, mądrym
starcem. Co mówisz? Burza? Naprawdę? – on przytaknął i pokazał palcem na
gęstniejące i ciemniejące z każdą chwilą chmury. Pojawiały się ni stąd ni
zowąd, to zza szczytów Tatr Wysokich, to gdzieś z dołu, jakby gdzieś z
podziemnych magazynów. Kolejny raz, tym razem oboje usłyszeli pomruk
nadchodzącej burzy. Teraz już ich odwrót był bardzo szybki. Zebrali rzeczy,
założyli plecaki i po kilku sekundach byli już gotowi do zejścia w kierunku
Doliny Kondratowej. Rzucili jeszcze krótkie spojrzenia na góry, które niknęły
już w chmurach, a te pędziły w ich stronę jakby chciały im coś powiedzieć zanim
zejdą z przełęczy, jakby chciały ich dogonić, by coś jeszcze przekazać, co nie
zostało dopowiedziane tutaj.
Lecz oni nie czekali. Pędzili już po stopniach ścieżki w dół.
Krótkimi kroczkami, na ugiętych nogach, szybko, choć zdawali sobie sprawę, że
nie zdążą uciec przed burzą. Chcieli jedynie zejść jak najniżej, zanim się zacznie
to, co się miało zacząć. Zdążyli zbiec może z pięć, czy sześć zakosów, gdy
uderzył w nich mocno wiatr, a zaraz po nim zaciął mocno deszcz, a gdzieś tuż za
przełęczą rozległ się huk i przewaliło się przez góry i doliny coś wielkiego i
potężnego, i skakało, odbijało się od kolejnych szczytów jeszcze przez kilka
następnych chwil.
Założyli foliowe płaszcze, a po chwili ich ścieżką płynęła
już dość duża struga wody, tak samo w pobliżu ścieżki, i wielu innych
miejscach. Wiatr spychał ich w dół, czasem czuli jakby chciał ich zepchnąć na
samo dno doliny. Pioruny uderzały jeden po drugim, jeszcze gdzieś po drugiej
stronie przełęczy. Z czasem burza przeskoczyła przełęcz i rozpoczęła za nimi
pościg. Nie stanęli jednak do walki, wyszukali wolne od strużek wody miejsce,
przykucnęli parę kroków od siebie i czekali. Mimo grozy burzy, jej trzasków,
krzyków, mimo jej zmowy z wiatrem i z deszczem, czuli się bezpiecznie. Bo ufali.
Czuli, że strach omija ufnych, a burza jest by uczyć, albo
opróżniać ze śmieci, by rozluźniać, a nie by krzywdzić. Cieszyli się więc
burzą. Cieszyli się jej gwałtownością, ogromem jej przemocy, jej władzą nad
górami i nad nimi.
Po kilku dobrych minutach, on i ona odezwali się jednocześnie
do siebie krzykiem: Dziękuję!
Za co podziękowali? Podziękowali sobie i burzy, bo dzięki
niej byli tu i teraz. Ona oddała wreszcie władzę. Po raz pierwszy w życiu
pozostawiła kontrolę nad sobą, nie walczyła, poddała się. Ta burza, ten deszcz,
ten wiatr oczyściły ją z czegoś czego się kurczowo dotąd trzymała. Te śmieci
spłynęły w dół razem ze strugami wody. Poczuła wielką ulgę. To był coś
niesamowitego. Teraz zdała sobie sprawę, że potrzebowała burzy, że nie działało
na nią słowo, pragnienie ciszy, koncentrowanie, ale takie oczyszczenie,
otwarcie się, stanie się pustym. Wtedy to przepływająca rzeka życia, może tak
wzburzona jak teraz, zabiera wszystko, przywraca czystość karcie, usuwa
wszelkie zapisy i czyni wolnym.
- Ach! – wielokrotne „ach” wypłynęło z niej, a z każdym
następnym czuła się lżejsza i bardziej wolna.
Trwali tak kolejne minuty. Deszcz hałasował uderzając
wielkimi i gęstymi kroplami w ich kapoty, wiatr z całej siły tarmosił nimi,
jakby chciał te folie zerwać z ich ciał i pobawić się tym co z nich zostało
wśród kosówek i smreków, nad trawami, graniami, być może by zanieść je ku
chmurom.
Burza trwała na zewnątrz, i mimo, że natężała się, używała
całej swojej mocy, mimo, że wytoczyła najcięższe swoje działa: w ruch szły
jedna za drugą błyskawice, odgłosy potężnych wyładowań, odbijane w setkach
różnych miejsc, to w nich, w niej i w nim, był spokój, cisza. Była też
wdzięczność za ten piękny dzień, za piękny wschód słońca, za zapalanie
szczytów, za wiele wrażeń, ale przede wszystkim za odczucia, naukę, którą
dostali od gór, za tę z ich wnętrz, ale i za to co tu stracili. A to co
stracili było ich zyskiem. Byli wdzięczni i za tę burzę. To przełom, to moment
w którym zaczyna się cenić to, co się ma, zaczyna cenić ciszę i dopiero wtedy
się ją dostrzega, w kontraście z hałasem, niebezpieczeństwem. Wraz z burzą
przyszło oczyszczenie, ulewny deszcz zmył z nich stary brud, wiatr zdmuchnął
resztki śmieci, starych murów, pioruny obudziły ich ze snu, hałas i realne
zagrożenie sprawiły, iż poczuli, że są tu i teraz i nie myślą, że przeżywają
piękne zjawisko, i nie używają słów, by je podziwiać i nim się zachwycać.
Poczuli, że góry pokazują swoją groźbę, ale oni się nie boją, są wolni od strachu,
od emocji, od napięcia, od tęsknot.
Po tej burzy czegoś zapomnieli, coś zgubili i coś odnaleźli.
Odnaleźli to, co można znaleźć na dnie doliny, to na czym można się oprzeć, by
wspiąć się na szczyt i ujrzeć stamtąd całe piękno: ciszę. Zdecydowali by trwać
w niej na szczycie już zawsze, a nawet wznieść się powyżej i trwać, i trwać już
na wieki, nawet wtedy, gdy będą kroczyć we mgle po kolejnych górach i dolinach
życia.
Od tej chwili oboje byli gotowi, by usiąść na ławeczce. Nie wiedzieli jednak - ona nie wiedziała, kto
będzie siedział obok niej - nie podjęła decyzji, bo teraz zrobi to jej serce,
nie głowa. On też nie wiedział, bo uwolnił się od tęsknoty i ławeczka przestała
być jego marzeniem. Zaufał życiu, a ono przyniesie, co przyniesie.
Piotr Kiewra