niedziela, 20 stycznia 2019

Robert


Gdy pewnego dnia na jego zawołanie nie pojawił się żaden przyjaciel, żadna zakochana w nim kobieta, nikt ze znajomych, poszedł się upić sam. Do tej pory zawsze mu ktoś towarzyszył, zawsze znalazł się ktoś, komu mógł opowiedzieć … i z kim, lub przy kim mógł się napić.

To zdarzyło się pierwszy raz. Dotychczas, gdy pił, ktoś zawsze siedział obok, choćby miałby się tylko przyglądać. Do tej pory zawsze znalazł się ktoś gotów go wysłuchać, razem się bawić, pojechać w góry, lub nad morze, odwieźć do domu, zaopiekować się, po prostu być. Czasem brał na weekend córkę i spędzał z nią czas, organizując jej wycieczki, próbując rozmawiać, próbując okazać się ojcem.

Dzisiaj było inaczej. We wszystkich telefonach jakie w desperacji wykonał, była albo cisza, albo „nie”.  Nawet mieszkający po sąsiedzku kumpel znalazł jakąś wymówkę.

Może dlatego upił się bardziej niż zwykle, do nieprzytomności.


- Robercie, obudź się! – usłyszał. Po chwili jeszcze głośniej i poczuł szarpanie za ramię: - Robercie obudź się wreszcie. Przesypiasz całe życie!
Odwrócił się na łóżku, patrzył przymrużonymi oczami, a na jego własnym fotelu, otoczony słonecznym światłem bijącym przez okno w oczy, siedział jakiś nieznajomy, głośno się śmiejący starzec.
- Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał zaskoczony.
- Chciałeś pogadać, opowiedzieć, szukałeś towarzystwa. Oto jestem! – odpowiedział nieznajomy.

- Ale ja cię nie znam. – odparł.

- A jakie to ma znaczenie? Gdy dzwoniłeś do przyjaciół, do kobiet, do znajomych, było ci wszystko jedno, kto z nich będzie. Powiedzmy, że jestem tu w imieniu ich wszystkich. Mam odejść?

- Masz rację, szukałem towarzystwa i było mi obojętne, kto przyjdzie, kto mnie przyjmie. Zostań! Tylko powiedz mi, czemu się śmiejesz? Mi wcale nie jest do śmiechu. I jeśli możesz, zasłoń to okno, bo mnie to światło razi w oczy. -  powiedział do starca.

- Dlaczego się śmieję? Razi cię mój śmiech, razi cię światło? Wiem, czuję - wolałbyś kogoś smutnego. Wolałbyś ciemność. Ale nie tym razem. Jestem twoim towarzyszem, więc też mam coś do powiedzenia, lecz najpierw ty. – powiedział, odczekał chwilkę i ponaglił:

-Chciałeś opowiadać, więc opowiadaj.

Mężczyzna zsunął nogi z łożka, sięgnął ręką po szklankę z alkoholem, lecz starzec ją odsunął i powiedział:  – Nie, tym razem bądź obecny. Zaprosiłeś mnie. Jestem tu, ty też bądź! Opowiadaj! - mężczyzna nerwowo rozejrzał się wokół, jeszcze raz trzęsącą się ręką siegnął po szklankę, lecz gdy ta powędrowała jeszcze dalej, wyjąkał słabym głosem:

- Nie potrafię bez tego.
Starzec nic nie powiedział, rozejrzał się po pokoju, sięgnał po leżące na stole płyty z muzyką i filmami, przeczytał ich tytuły i zaśmiał się znowu głośno. Po chwili znowu powtórzył: - Opowiadaj! A ten jeszcze raz wymamrotał:

- Nie potrafię. Nie wiem, co się dzieje, ale nie potrafię. Nie wiem nawet, o czym chciałem opowiedzieć. Mam pustkę w głowie. Ty mówisz, że jesteś w imieniu wszystkich moich przyjaciół, znajomych, a ja mam wrażenie, jakbyś naprawdę wiedział, o czym opowiem, jakbyś już to znał. Oni przecież tyle razy mnie wysłuchali.  Kim jesteś?

- Dowiesz się. Zrozumiesz, gdy będziesz gotów. - starzec śmiał się nadal. Tylko na chwilę przerwał, by znowu powtórzyć:
- Opowiadaj! Opowiadaj, nie przejmuj się niczym. Mów!

Jednak ten nie był w stanie.
Starzec spoważniał wtedy. Spojrzał przenikliwie na niego i powiedział:

- Nie masz nic do powiedzenia i nigdy nie miałeś. Zapytam cię, a ty sobie sam odpowiedz na to pytanie: Robert, a po co ty to opowiadasz, jaki masz w tym cel, co chcesz przekazać?  Co chciałeś przekazać tym wszystkim, których nazywałeś przyjaciółmi?
Nie padła żadna odpowiedź. Na to starzec:

- Robert, czy jesteś gotów mnie wysłuchać? A to, co powiem, powiem w imieniu tych, którym ty opowiadałeś swoją historię. Chcesz bym ci opowiedział o tobie, jak cię widzę, jak widzą cię twoi przyjaciele, kobiety, które wyznawały ci swoją miłość? Chcesz się dowiedzieć, z czego się śmieję?

Starzec wysłuchał chwili ciszy i kontynuował dalej:
- Już się nie boisz tego światła prawdy, które zagląda ci w oczy? Boisz się, wiem. Wolałbyś by ten pokój był wypełniony ludźmi, ludźmi, których zasmucasz, którym się żalisz, przed którymi żebrzesz o ich obecność, bo się boisz być sam. Boisz się też światła prawdy, wolisz ciemność, bo w niej można ukryć swoje aktorstwo, swój fałsz. Wolisz alkohol, bo wtedy zapominasz o swoim lęku.

Robert, ty kochasz być nieszczęśliwym.  To słychać w każdym twoim słowie, widać w każdym geście, w tym jak się narzucasz, jak błagasz podświadomie o współczucie.  Usłyszałem to w tej muzyce i widziałem w tych filmach. Znam wszystkie twoje opowieści, wszystkie teksty piosenek, wszystkie filmy. Znam wszystkie twoje ucieczki, znam wszystkie twoje triki.

Nieszczęście to jest jedyna i wielka twoja życiowa miłość.  I na dodatek masz jedną równie brzydką namiętność, bardzo chciałbyś byśmy ci w tym towarzyszyli. Przyjaciółmi nazywasz tych, którzy się dali wciągnąć w to twoje piekło. Jest dokładnie jak mowię.  Właśnie tak jest, ale tak się przyzwyczaiłes oszukiwać sam siebie i uciekać przed sobą, że już nie wiesz, co wymyśliłeś.
Zresztą, kiedy miałbyś się zderzyć z prawdą o sobie, skoro cały czas uciekasz od siebie, chlejesz i gadasz, skoro cały czas przekonujesz innych o swoim rycerstwie i heroizmie w walce z nieszczęściem?  

Jestes kiepskim aktorem. Nieszczęście to zły scenariusz na przedstawienie.  Widownia nie podziela twoich zainteresowań, nie chce uczestniczyć w tej żebraninie, nie może też w żaden sposób zaspokoić twego wielkiego ego.

Nikt nie był do tej pory na tyle odważny, by ci to wyrzygać i zamęczałeś tym ludzi.

Część z nich to ten sam typ uciekinierów. Oni chcieli ci opowiadać o swoim własnym nieszczęściu, lecz nie dawałaeś im szansy. Uważałeś się za silniejszego.
Dlatego w końcu źle się poczuli i odeszli poszukać swoich własnych słuchaczy.

Druga część naprawdę ci współczuła i naprawdę cię kocha. To ta mądrzejsza część. Oni też odeszli, bo poczuli, że pocieszanie ciebie jeszcze bardziej cię zatruwa. Zostawili cię, byś miał szansę się odnaleźć. Poczuli, że są dla ciebie tylko formą ucieczki od siebie samego. Musieli cię zostawić byś stracił wszelką nadzieję, że wyżebrzeż od nich jakąkolwiek pomoc. To niemożliwe – odkryli to i odeszli.

Mówimy ci to z powodu współczucia. Nie ma tu innego powodu.
Nie widzę czegokolwiek, czym mógłbym cię pocieszyć. Wręcz przeciwnie chcemy ci wszyscy dokopać. Zrobimy to nawet, gdy będziesz leżący, gdy będziesz błagał o litość. Nie będzie litości.

Jest jeszcze gorzej. Tak naprawdę jesteśmy mordercami. Chcemy cię zabić – tę twoją nieszczęśliwą część. Tę graną, tę z maską na twarzy, tę z prośbą na ustach, tę z wieloma słowami. Chcemy zabić tę fałszywą część ciebie. I jeśli nam się to uda, sprawi nam to radość. Robimy to w imię miłości. Lecz nie możemy użyć tu swoich rąk. Możemy ci powiedzieć, lub okazać to czynem – swoją nieobecnością, brakiem okazanego współczucia.

Reszta tego morderstwa jest w twoich rękach. My w tym nie możemy współuczestniczyć. Dlatego zostawiamy cię samego. Zostawiamy cię samego w tym najtrudniejszym czasie. Zostawiamy cię w ciemności, w smutku, rozpaczy, lęku.

Taka jest prawda. Ty się niczego nie boisz, oprócz lęku przed samym sobą. Boisz się siebie spotkać. To jest twoje nieszczęście, twój strach. Taka jest prawda twoich ucieczek, alkoholu, rozmów z ludźmi, niby miłości. To tylko ucieczki przed sobą.

Musisz w tej samotnej walce, z maską twardziela na twarzy nauczyć się być samemu.  Nie widzę żadnego słowa pocieszenia, żadnego innego rozwiązania, żadnej innej nadziei, żadnej innej drogi.  Wszędzie tylko pustka i ty. Tak ma być, od tej pory. Musisz zostać sam.
- To wcale tak nie jest. - próbował się bronić. Lecz starzec natychmiast mu przerwał:
-Jesteś po prostu głupcem, prostakiem, który gra człowieka skomplikowanego, intelektualistę, człowieka obciążonego. Ty wiesz wszystko o świecie, o innych ludziach, o ich nieszczęściach, chorobach, złu, nienawiści i lękach, które w nich tkwią. Chciałbyś ich zbawić. Ale – powiadam ci – najpierw zbaw siebie!

Robert, jesteś jedynym, który może ciebie zbawić, który może cię uwolnić ze wszystkich ciężarów. Jedyne, co masz zrobić, to masz zostać sam.

Robert, nie ma innych ludzi na świecie, nie ma drugiego człowieka. Nie masz przed kim się wyspowiadać, nie masz nikogo, kto ci może pomóc, nie ma nikogo, kto cię mógłby pokochać, nikogo, kogo ty mógłbyś pokochać. Nie ma drugiego człowieka, jesteś zupełnie sam.

Drugi człowiek to twoje piekło. Drugi człowiek to twoja iluzja, to twoja ucieczka. Drugi człowiek to twoja pijacka wizja. Drugi człowiek to twoje wyobrażenie. Drugi człowiek to tylko twoje lustrzane odbicie, gdzie nie spojrzysz to ty. Nie możesz więc uciec.

I nie obwiniaj drugiego człowieka. Nie obwiniaj ojca, matki, bo nie jest ważne, co do ciebie wchodzi, ważne, co z ciebie wychodzi. Obwinianie to też twoja namiętność, lecz i tą drogą nie uciekniesz.

Nie ma takiej drogi, ścieżki, którą mógłbyś uciec, nie ma takiej niszy, w której mógłbyś się schować.

Nawet twój największy przyjaciel – alkohol, cię zawodzi, bo przecież musisz się obudzić, a ręka ci coraz bardziej drży. Przyjdzie taki czas, że nie dasz rady nic wypić, bo ręka ci nie usłuży. To już blisko.

Spotkaj się ze swoim lękiem. Tylko ta droga została. Stoisz na życiowym skrzyżowaniu, na ostatnim rozdrożu i gdziekolwiek byś nie ruszył, spotkasz tam siebie.
Jedyne co masz zrobić – zakceptować tę matnię, to dno, ten śmietnik … tę samotność, tę nieobecność, fakt nieistnienia drugiego człowieka … i spotkać się ze sobą.

Na początek trzy tygodnie, sam na sam, ze swoim hałasem w głowie i pustką w sercu.  Może po tych trzech tygodniach …

- Dlaczego nie potrafię nikogo pokochać? – spytał tonąc we łzach. Starzec niewzruszony jego łzami:

- A kto ma pokochać? Żebrak? Człowiek, który – tak naprawdę nie istnieje? Nie ma ciebie, bo jeszcze się ze sobą nie spotkałeś. Nie masz nic do dania drugiemu człowiekowi, zupełnie nic. Możesz dać tylko swoje własne nieszczęście. Ty znasz jedynie tę namiętność. Miłości nie możesz dać, bo jej nie masz. Jak masz dać coś, o co żebrzesz? Jesteś żebrakiem, awatarem żebraka – nieszczęśnika. Nie istniejesz, bo nie spotkałeś jeszcze siebie. Uciekałeś …  Kogo miałbyś pokochać? Przecież nie spotkałeś jeszcze drugiego człowieka. Spotykałeś jedynie lustra - ekrany, na które rzutowałeś swoje nieszczęście. Drugi człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy wiesz kim jesteś.

Może po tych trzech tygodniach …
To jest od nas, dla ciebie, lekarstwo. Daj nam spokój, zajmij się sobą! Może po tych trzech tygodniach …

Nagle zadzwonił budzik.

Mężczyzna poderwał się z łóżka. Zwrócił wzrok na środek pokoju, na fotel. Ten stał pusty. Spojrzał na zaciągnięte żaluzje w oknach. Dzienne światło ledwie przebijało gdzieś ich bokiem i od spodu. Gdy je rozchylił nie znalazł ani śladu słońca. Za oknem mżył deszcz.
W głowie zabrzmiało ponownie nieskończone: „Może po tych trzech tygodniach …”

- A więc to sen. – wymamrotał. Spojrzał na stół. Szklanka w połowie wypełniona alkoholem stała na swoim miejscu. Sięgnął po nią. Drugą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer do przyjaciółki. Odczekał na ostatni sygnał. Odłożył go.

- Nie ma drugiego człowieka. Nie istnieje. – powiedział sam do siebie.

Zbliżył brzeg szklanki do ust. Chwilę tak potrzymał. Spojrzał na nią ze wszystkich stron. Odłożył tam, gdzie starzec – w najdalszy zakątek stołu. Wyciągnął baterię z telefonu ze słowami: - Skoro drugi człowiek nie istnieje.

Usiadł na fotelu i zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu usiadł w tym fotelu, a w drugim obok, nikogo nie było. Siedział sam i nie rozmawiał z nikim przez telefon, nie czytał gazety, książki, nie oglądał filmu, nie słuchał muzyki, nie pił …

Siedział sam ze sobą.


Piotr Kiewra

1 komentarz:

  1. No nareszcie..., niech sobie tak posiedzi..., sam. Długo..., wystarczająco długo...

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane