niedziela, 20 maja 2018

Dlaczego nie wjeżdżam kolejką? A dziewczyny? … “padły” w malinach w Tomanowej Dolinie


44. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Dzisiaj w busie jadącym do Kuźnic, trzy studentki patrząc na mój plecak upchany kompletem wyposażenia na wszelkie możliwe, wysokogórskie okoliczności, pytają mnie: Gdzie się to babciu wybieracie?
- Na Kasprowy Wierch.
- My też. – pochwaliły się dziewczyny. No i pojechałyśmy. Jakież były jednak zdziwione, gdy zorientowały się, iż nie stoję w kolejce na wjazd kolejką i od razu zaproponowały:
- Możemy pani zająć miejsce, a w tym czasie pani sobie posiedzi.
- Dziękuję, nie skorzystam, idę pieszo, to będzie dobra rozgrzewka. Wy postoicie, z tego, co widzę, z dwie godziny. No to hej dziewczyny, do zobaczena na górze.   – odpowiedziałam tajemniczo i pewna siebie. I ruszyłam w kierunku Myślenickich Turni.
Po dwóch godzinach i trzech kwadransach byłam na górze. Rozejrzałam się wokół, a szczególnie w kierunku Stawów Gąsienicowych, pokręciłam się na Kasprowym parę minut i poniosło mnie z wiatrem i słońcem na zachód, w kierunku Czerwonych Wierchów.
Na podejściu na Małołączniaka widzę przed sobą moje znajome studentki z busa. Idę swoim tempem, a mimo to zbliżam się do nich. Gdzieś tuż pod szczytem je doganiam. Nie mogą uwierzyć, że weszłam na Kasprowy o własnych siłach i mimo godziny, którą zyskały wjeżdżając, tak szybko je dogoniłam.
Od razu, któraś z nich pyta o wiek. Gdy odpowidam, że mam siedemdziesiąt osiem, znowu nie dowierzają.
Idziemy od tej pory razem. Mijamy Krzesanicę, Ciemniaka. Na każdym z wierzchołków posiedziałyśmy, pojadłyśmy, popiłyśmy. Zaczynamy schodzić z Ciemniaka ku Dolinie Tomanowej. Dziewczyny coraz bardzie zwalniają. Kolana odmawiają im posłuszeństwa. Patrzą na mnie, mobilizują się, lecz jest coraz gorzej. Kroki stawiają coraz krótsze. Narzekają na ból nóg, a szczególnie kolan. Mówią, że nogi im się trzesą jak żelki. A drogi prawie nie ubywa.
Pytają mnie, jak ja to robię. Odpowiadam, że nic szczególnego, po prostu, na co dzień używam nóg. Nie korzystam z autobusów i samochodów w mieście. Jeżdżę rowerem, kiedy się tylko da, a nawet trochę truchtam. Odżywiam się naturalnie, i przede wszystkim dbam o pogodę, tę pogodę wewnątrz siebie.
Staram się być lekka ciałem i głową. Nie noszę w głowie balastu, wyrzuciłam co niepotrzebne, a tak naprawdę wszystko jest niepotrzebne. W głowie są same śmieci – powiedziała to im dawna nauczycielka. Dodała, że wszystko, co istotne i potrzebne jest w sercu.
Dziewczyny w końcu zaczynają wołać, że już umierają, a ja zagaduję, by zapomniały o bólu, by szły krok po kroku, cały czas w dół.
Idziemy ścieżką w otoczeniu krzewów malin. Nawet ich nie zauważają. Idziemy coraz wolniej, w końcu wśród malin padły. Chcą odpocząć, lecz po każdej takiej przerwie nie mogą wstać. Długo to trwa zanim ponownie się rozruszają. Masowałam im uda i łydki, a mimo to ich nogi nie chciały ich już nieść. Prawie wraz ze zmierzchem doczłapałyśmy się do Kościeliskiej, a mimo, że teren prawie płaski, szłyśmy - oświetlając sobie drogę czołówkami - prawie dwa razy dłużej niż normalnie.
Na parking przyjechała po nie koleżanka, przy okazji zabrały mnie.
W samochodzie mówią: - Gdy ruszałyśmy busem, śmiałyśmy się, że nie da pani rady wejść na Kasprowy, a tu odwrotnie, to my nie dałyśmy rady. To nie wiek w metryce się liczy, liczy się zadbane i ćwiczone ciało. Młodość nie daje żadnej gwarancji na góry. Obiecujemy sobie, że od tej pory nie będziemy jeździły kolejką. Jesteśmy pełne podziwu dla pani wytrzymałości. Jest pani naszą inspiracją i motywacją. Dziękujemy. To był piękny i pouczający dzień. I jeszcze jedno: śmieje się ten, kto się śmieje ostatni. – na, co natychmiast ripostuję:
- Dziewczyny, ja się z was nie śmieję. Mam za sobą wasze doświadczenia. Też byłam młoda i też zdarzało mi się być słabszą od starszych. Uczymy się całe życie. Wiem jedno: ból, cierpienie są nauczycielami, są naszymi mistrzami. Mądrość przychodzi z doświadczeniem. Gdybym wam o tym opowiadała w busie, śmiałybyście się, więc musiałam wam pozwolić pocierpieć. Wszystko, każde nasze zrozumienie przychodzi poprzez ból.
Cieszę się, bo trafiłyście na dobrą ścieżkę. Pokochałyście już odrobinkę góry. Ta większa miłość przyjdzie, gdy przejdziecie jeszcze więcej bólu. Te górskie ścieżki, są szkołą życia. Okrzepną wasze ciała, okrzepną dzięki górom wasze serca i dusze. Odkryjecie na tych ścieżkach … siebie. Wiem to, bo tak właśnie siebie odkrywałam i odkryłam. Odkryłam o wiele więcej. Nie powiem wam tego, bo czeka was wasza własna ścieżka. Moja opowieść nic wam nie da. Musicie ją przejść na własnych nogach. Życzę wam tego. I to byłoby wszystko. Dziękuję za dzień i za to, że byłyście tu ze mną. Hej!

Piotr Kiewra

sobota, 19 maja 2018

Służby specjalne na Wielkim Kopieńcu

43. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Lubię posiedzieć w słońcu na Wielkim Kopieńcu. Widać stąd piękną halę i szałasy na niej. Widać Tatry, świerkowe i kosówkowe lasy wokół. A czuje się tu spokój i nie czuje się tu miasta, pod warunkiem, że nie przynisło się tu go ze sobą.
Miło, lecz dalej na szerokim wierzchołku siedzi jakieś bardziej hałaśliwe towarzystwo i ono chyba jeszcze nie wykroczyło poza uliczny harmider.  Odwracam się od nich, by cieszyć się tą górską i pozamiejską przestrzenią, a tu ktoś mi zadaje pytanie:
- Czym się zajmujesz? – patrzę na człowieka i odpowiadam, zgodnie z prawdą: - Patrzę na góry.
- Nie o to pytam, pytam, czym się zajmujesz w życiu. – więc odpowiadam mu, zgodnie zresztą z prawdą:
- Chodzę po górach i obserwuję je. Uczę się od nich jak chodzić po górach, jak wybierać ścieżki i jak patrzeć na to wszystko, by nie zadawać zbędnych pytań. Moje życie to górska wędrówka. Zresztą twoje też, lecz ty używasz innych metafor, by je opisać. Zadowolony?
- No dobrze, zapytam inaczej: jaki jest twój zawód? – pyta dalej natręt, przypadkowo tylko obecny akurat w tym miejscu.
- A do czego ci potrzebna taka wiedza, akurat tu w górach? Ja tu jestem dla gór, miasto zostawiłam tam na dole. Tobie też to radzę. Po to tu chyba przyszedłeś, by obcować z naturą, by zostawic codzienność, by zostawić banalne pytania, by odkryć siebie prawdziwego, jak te góry, a nie tego, który gra, by zrobić wrażenie na innych, by coś kupić, albo sprzedać. Czyż nie po to tu przyszedłeś?
- No tak, właśnie po to.
- No to zostaw miasto, tam na dole. – weszłam mu niegrzecznie w słowo.
- Ale chcę wiedzieć. No dobrze, chcę wiedzieć, bo się założyłem z kumplami, że jesteś lekarką. Chciałbym wiedzieć, czy się nie pomyliłem.
- Pomyliłeś się. Nie jestem lekarką …
- No to kim? – tym razem, to on wszedł mi w słowo.
- No dobrze, powiem dla świętego spokoju: jestem nauczycielką. – zaspokoiłam wreszcie jego ciekawość.
- To nikt z nas nie zgadł. To piękny zawód i potrzebny. To misja. Pomagasz się rozwijać młodym umysłom. To potrzebne, społeczeństwu. Pewnie jesteś szczęśliwa, że robisz coś tak szczytnego? – próbował mnie skomplementować.
A ja do niego: - I tu się mylisz. Szkoła niczego nie rozwija. Wręcz przeciwnie, wszystko tłumi. Zabija indywidualność. Zakuwa w kajdany, czyni z niewinnego dziecka maszynę wygodną i potrzebną dla innych, dla społeczeństwa, dla władzy. Więc nie jestem szczęśliwa, że jestem narzędziem w rękach systemu. Dlatego jestem tu, by uciec od miasta, od tamtej nielubianej mojej roli, od udawania swojej przydatności i pasji. Tu uciekam, by, choć na chwilę, stać się sobą, by nie grać, by prawdziwie kochać, by na chwilę poczuć się wolną od kajdan i by, choć przez tę krótka chwilę, nikomu ich nie zakładać.
Jestem tu, by nie deptać, tam w mieście, kwiatów. Tak, te dzieci i młodzież to niewinne kwiaty, które depczę. Taka jest moja prawda. A ty mnie skłoniłeś do politykowania w tak świętym miejscu. No, ale cóż, chciałeś, to masz! - wyrzuciłam to z siebie. Poczułam, że to chyba, gdzieś było schowane głęboko we mnie. Tak, są rzeczy, których nie lubię, zmuszam się do ich robienia i niszczę w ten sposób świat i siebie. Może nawet to było potrzebne, że ten bunt jest we mnie tak silny i to tłumienie było tak silne. W tej przypadkowej rozmowie ujawniła się ta buntownicza i zbójecka moja natura, moja dzikość. Dodałam na zakończenie dla niego:
- Nie myśl, iż jesteś wolny od takich odczuć jak moje. Może to silniej tłumisz niż ja, nie pozwalasz sobie nawet, by tak pomyśleć. Prawda jest taka, iż też jesteś buntownikiem, dzikusem i sprzeciwiasz się swojej naturze. Prawdziwy, gdy jesteś sobą, czujesz się szczęśliwy, wtedy nie musisz się upijać wódką, albo władzą. Tylko, chyba, ty za mało chodzisz po górskich ścieżkach i nie masz odwagi zajrzeć do swojego serca i duszy. Zbyt rzadko jesteś w takim, górskim klimacie. Za dużo miasta i polityki zabierasz tu ze sobą. Zbyt rzadko uwalniasz się od kumpli. Ty pilnujesz ich, a oni ciebie. Tak to jest. Tak się pracuje dla systemu. Dlatego system tak pilnuje, byś, nawet na chwilę, nie został sam. No cóż … starczy?
- Powiem ci tak. Wszystko, co mówisz jest prawdą. Naprawdę jestem człowiekiem systemu. Wszystko, co dla niego robię, robię ze strachu. Naprawdę wódka jest moim przyjacielem, by, choć na chwilę, zapomnieć o pełnieniu tych podłych ról. Masz rację, że ja pilnuję moich kumpli, a oni mnie. Rozszyfrowałaś wszystko. Nie mam wobec ciebie tajemnic. Rozumiesz wszystko. Zazdroszczę ci. Ty przynajmniej na chwilę jesteś wolna. Teraz dzięki tobie przynajmniej będę miał wybór: czy pomóc sobie wódką, czy górami. Dzięki tobie widzę, że góry pozwalają na więcej, nie niszczą, a wręcz naprawiają. A już myślałem, że nie da się tu nic naprawić. Zbudowałaś we mnie nadzieję … A teraz ja ci powiem, czym ja się zajmuję. Jesteśmy z kumplami funkconariuszami tego systemu, jesteśmy z bezpieki. Ale nie obawiaj się. Jesteś chyba jedyną osobą, która była ze mną szczera i jedyną, której odpłacam tym samym. Jesteś jedyną osobą, której się nie boję. A boję się wszystkiego, kumpli, nawet żony i dzieci. Pomogłaś mi bardzo, wskazałaś mi światło. Dziękuję. Hej!
No i taki był mój kontakt z polityką w górach. Dobrze, że Tatry są od niej wolne …

Piotr Kiewra   

czwartek, 17 maja 2018

Chodzę po górach, bo mi lekarz … zabronił chodzić po górach

 
42. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Mój opóźniony o wiele godzin pociąg zamiast rankiem przywiózł mnie popołudniem do Zakopanego. Zanim znalazłam się na kwaterze dzień zrobił się zbyt krótki na zwyczajową dłuższą rozgrzewkę w górach. Poszłam więc do Kuźnic i trafiłam na ławeczkę skąd spoglądam na góry, czyli na … Nosal.
Tuż obok, przy jakiejś tablicy ze zdjęciami i historią kłóci się  małżeństwo w „moim wieku” … o poważne rzeczy: o „górskie” plany, czyli o której jutro pójdą … na  śniadanie, a o której na kolację. W tym planie zabrakło gór, bo … nie zdążą na obiad. No więc z powodu opóźnionego pociągu, zamiast gór, mam „obserwowanie” gór i dolin …  życia „Kowalskich”. Z mozołem pokonują trudy codzienności, w których największym wyzwaniem jest … zdążyć na obiad.
Przyjeżdżają na wczasy w góry, bo … je kochają, lecz tę miłość poświęcają dla sztywno ustalonego planu dnia i pewnie, dlatego nigdy w górach nie byli … mogłabym się założyć … W końcu kobieta do mnie:
- Przepraszam panią! Tak tu sobie z mężem gadamy i planujemy, no i utknęliśmy. Może pani zna jakieś lekarstwo na lepsze wczasy w górach?
- A gdzie do tej pory byliście w górach? – pytam ich.
- No cały czas jesteśmy. – odpowiada mąż.
- Nie pytam o miasto, pytam o to, co poza miastem, o góry, o górskie ścieżki, o to, co jest tam … - i pokazuję im w stronę Nosala i dalej, i w lewo i prawo. Znowu on:
- Byliśmy kolejką na Gubałówce, wczoraj na skoczni … to znaczy nie … na górze, w zeszłym roku zawieźli nas do Kościeliskiej, ale była taka mgła, że nic nie widzieliśmy. A poza tym, już jesteśmy za starzy na góry …
- Oooo, nie znam tej granicy, czyli od ilu lat się jest za starym? – pytam ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- W pani wieku jeszcze chodziliśmy po górach, ale gdy ma się siedemdziesiątkę na karku …
- Nie kłam! – protestuje kobieta – mamy dopiero po sześćdziesiąt cztery, a poza tym, ty nie lubisz gór, nigdy tam, gdzie pokazuje ta pani, nie byliśmy, w ogóle niczego nie lubisz i ciągle marudzisz, i chwalisz się swoimi chorobami.
- O przepraszam bardzo! To lekarz mi zabronił chodzić po górach, bo mam słabe serce. – prostuje obruszony.
- Masz serce jak dzwon, tylko jesteś leniwy i nudny jak flaki z olejem … No tak, brakuje ci serca, by być na tak wobec czegokolwiek na świecie, choćby tylko raz, Ty ciagle na „nie”. Nie i nie, i nie! Cokolwiek, by to nie było, to on jest na „nie”. Co ja mam z tym zrobić?
- Mam propozycję. Niech pan tu sobie pokontempluje w samotności swoje „nie” i swoje choroby, a my skoczymy sobie powolutku na Nosal. Zgoda? – zapytałam kobiety. Jej męża nie pytałam, bo znałam już jego odpowiedź. A on zaniemówił z wrażenia … pewnie nie mógł uwierzyć, że jego żonę stać na to, by go zostawić tu samego … Ona natomiast zerwała się na równe nogi gotowa do wycieczki ze mną.
I poszłyśmy. Zanim mężczyzna zdążył nabrać powietrza i ochłonąć, byłyśmy już … w górach.
Kobieta przyznała mi się, że to ona ma chore serce, ale mężowi o tym nie mówi, że to jej lekarz zabronił wysiłków. Pyta mnie, od ilu lat chodzę po górach i dlaczego sama i w ogóle, dlaczego chodzę?
- Bo kocham góry, a tak naprawdę, bo zabronił mi lekarz. Powiedział, że mam chore serce i że muszę je oszczędzać. Więc zrobiłam na przekór. Pomyślałam sobie, skoro mam wegetować ileś tam lat, to wolę pożyć krótko, ale intensywnie, na całego. No i chodzę po górach już pięćdziesiąt parę lat, ale za to nie chodzę do lekarzy … Od tamtej pory nie byłam ani razu, nawet jak skręciłam nogę, radziłam sobie sama. No i dlaczego sama? Bo gdybym miała przekonywać taką marudę jak twój mąż, to wolę sama …
- To ile masz lat? Wyglądasz bardzo młodo, młodziej niż ja i mąż.
- Siedemdziesiąt dwa …
- O matko, nigdy bym ci tyle nie dała. Myślałam, że masz pięćdziesiat, może parę więcej, ale …
Weszłyśmy powoli na Nosal. Usiadłyśmy na szczycie, a wokół, wszystko przygotowywało się już do spoczynku, do snu. Schodziłyśmy po kwadransie, już w szarzyźnie wieczora …
Kobieta mnie pyta: - Co mam robić? No wiesz, jestem nieszczęśliwa. Widzisz zresztą. Pobyłam z tobą chwilkę i już ci zazdroszczę. Jesteś wolna, widzę, że szczęśliwa, nikt cię nie wykorzystuje, nie wylewa na ciebie swoich nieszczęść, nikt cię nie trzyma na łańcuchu, żyjesz swoim życiem, a nie tak jak ja. O! Już się niepokoję, bo ten maruda, tam na dole, może już myśli, że gdzieś uciekłam od niego, albo, że padłam gdzieś po drodze, bo przecież jestem już za stara. A ja nie czuję się za stara. Czuję się żywa. Brakuje mi gór, nowych ścieżek. Dość już mam trzymania się sztywno pory obiadowej i wysłuchiwania po tysiąckroć powtarzanego „Nie”. – patrzyła na mnie oczekując, że pomogę jej rozwiązać jej problem.
- Nie powiem ci, co masz zrobić. Takich rad nikomu nie udzielam. Jestem sama, bo kocham takie życie. Nie byłabym nawet dnia z kimś, kogo nie kocham i ani minuty z kimś, kto mnie nie kocha. Jestem sama, bo nie potrzebuję nikogo, kto by zapełniał moją samotność. Kocham siebie taką, jaką jestem i tak naprawdę nie czuję się samotna. Jestem sobą. Taka jest moja misja, takie jest moje powołanie. Nie jest moim powołaniem udawać żonę, Samarytankę, siostrę Teresę, lub kogokolwiek innego. Ty też bądź sobą. A poza tym, gdy mnie pytałaś, to w twoich pytaniach tkwiły już odpowiedzi. Nie mam żadnych tajemnic, którymi się kieruję, żadnych cudzych mądrości. Zaufałam życiu i to ono mnie niesie: cieszę się tym, co daje, a nie smucę brakiem tego, czego mi skąpi. Dlatego nikogo o nic nie pytam, nie proszę, nie wykorzystuję i nie poszukuję. Cieszę się tą chwilą. Naprawdę, cieszę się, że jestem z tobą.Cieszę się, że was spotkałam, bo wiele się nauczyłam i zrozumiałam. Tak, nauczyłam się od was.
Chodźmy!        
Kobieta zeszła z Nosala odmieniona uśmiechem na twarzy i w oczach. Pewnie odkryła, że jej serce jest zdrowe i że umie kochać.
Tak potrafi odmieniać Nosal. Doświadczyłam tego wiele razy.

Piotr Kiewra  

wtorek, 15 maja 2018

W co mnie „wrobił” mały żuczek na Szpiglasowym Wierchu?

Kilka razy zadano mi pytanie dlaczego wspomnienia samotnego górskiego wędrowca są "rodzaju żeńskiego "? To proste: bo pisane są ręką kobiety. Oto wstęp do pamiętnika, który ukazał się w pierwszym odcinku wspomnień. Przytaczam go ponownie, gwoli wyjaśnienia .

"Kilkanaście lat temu, przy okazji jakichś tam rodzinnych świąt, a może pogrzebu, spotkałem daleką, sporo ode mnie starszą, kuzynkę. Była cicha, nic nie mówiła, lecz gdy się od kogoś dowiedziała, iż chodzę po Tatrach, podeszła i … kilka godzin przegadaliśmy właśnie o górach. Gdy wyjechała, nie spotkałem jej więcej. Zapomniałem o niej. Przez ten czas, aż do zeszłego miesiąca nie miałem o niej żadnej wiadomości.

No i … miesiąc temu dostałem od niej paczuszkę, a w niej twardo oprawiony pamiętnik zatytułowany: „Moja miłość – Tatry”. W załączonym liście napisała: „Jesteś pierwszą osobą, która ma to w rękach. Nikt nigdy nie widział i nie słyszał zamieszczonych tu słów.

Kochasz góry tak jak ja, więc nie mogłam znaleźć bardziej odpowiedniej osoby, by powierzyć tajemnicę mego życia. Wiem, że piszesz opowiadania, w tym dużo o Tatrach, więc jeśli coś z zawartych tam rzeczy zainspiruje Cię, nie krępuj się i korzystaj. Tu jest całe moje życie, opisuję (jeśli da się to opisać – czuję, że nie) jedyną i wielką miłość mego życia. Są tam moje poszukiwania i odkrycia, są pytania, na które starałam się znaleźć odpowiedź, jest moja dusza i jest – na ile mogłam ją odnaleźć – dusza Tatr. Nie ma tam za wielu ludzi, bo prawie ich nie było w moim życiu. Tak, żyłam na uboczu, prawie tak dzika jak moje ukochane góry.

W pamiętniku znajdziesz słowa, których nigdy nie użyłam w relacjach z ludźmi. Ludzie mnie często pytali o różne rzeczy, prawie na żadne ich pytanie nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi – mało było we mnie słów - chyba Tatry były bardziej rozgadane ode mnie. Często, gdy je odwiedzałam one mówiły do mnie, coś do mnie szeptały, nawet krzyczały, a moje serce czuło ten przekaz. Twoje też czuje …

Gdy trafi do Ciebie ten liścik, teraz, gdy czytasz te słowa, mnie już nie ma, chociaż moja dusza, na pewno spaceruje gdzieś po ukochanych zakątkach i gdy znowu tam będziesz … pozdrów proszę, ją i moje ukochane Tatry! Pa!”

Przeczytałem pamiętnik, niejedna łza się w tym czasie cisnęła do oczu, może nawet niejedna spadła na te, dawno temu zapisane kartki. Już po kilku pierwszych wpisach znalazłem swój własny tytuł dla pamiętnika mojej kuzynki:



„Samotny, górski wędrowiec.”

41. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Wczoraj byłam i dzisiaj znowu na Szpiglasowy Wierch. Tak mi „wylosował” jakiś żuczek, który usiadł na mojej mapie przy Wodogrzmotach Mickiewicza, hihi.
Gdzieś w Roztoce, przy potoku, na którymś z mostków, dołączył do mnie mężczyzna. Moje milczenie zarzucił swoimi słowami i dłuższy czas mnie nawracał: że chodzę sama po górach, że mam ciężki plecak, że idę bez czapki z daszkiem. Umoralniał mnie, że kobiecie tego i tamtego nie wypada, a z kolei to i jeszcze tamto powinna. W duchu się śmiałam z jego słów, bo nie robił mi słowami krzywdy ... poprawiał mi humor, hihihi.
Nadal się nie odzywałam, więc zmienił repertuar i zaczął się chwalić swomi górskimi zdobyczami, że już był na Nosalu, a „nawet” na Czerwonych Wierchach i na Kasprowym, i mówi: - „A skoro Giewont jest niższy, to łatwo z nim pójdzie, z Rysami też, bo te kilkaset metrów różnicy wysokości nie robi różnicy, a Orla Perć nie taka straszna, bo przecież Czerwone Wierchy przeszedł w jeden dzień, a to przecież cztery dwutysięczniki” … i takie tam.
Nadal się nie odzywałam, wrócił na chwilę do moralizowania i nie „pozwolił” mi iść samej, więc szłam przed nim (pewnie cały czas gapił się na moje nogi w kusych spodenkach). Gdy już nauczył mnie topografii Tatr, które w jego wydaniu to Czerwone Wierchy i parę pomniejszych szczytów typu Nosal i Giewont, no i Rysy, oraz Orla Perć (ze słyszenia).
Dalej milczę, gdy on tymczasem z geografii „przeskoczył” na religię i zza moich pleców słyszę, czym jest niebo i piekło. Więc słucham - ja „żółtodziob”- „starego multidyscyplinarnego wygi”.
Gdzieś tak w okolicy podejścia na próg Doliny Pięciu Stawów, obok Wielkiej Siklawy, chyba „wystrzelał” się ze słów, bo zamilkł i słyszałam tylko jego ciężki oddech. Gdy minęliśmy próg i ze stromej ścieżki weszliśmy znowu na płaski teren, zaczął „strzelać”. Uśmiechnęłam się w sobie, bo odkryłam jego „piekło”.
Gdy szliśmy wzdłuż Wielkiego Stawu opisywał mi szczegóły nieba. Skręciliśmy w lewo, przeskakiwaliśmy potoczki, a on ciagle był w niebie. Nie wiedziałam, że w naszym języku jest aż tyle przymiotników, które pasowały do jego opisów. Hihihi.
Lecz, gdy ścieżka się poderwała w górę, gdy zrobiło się wąsko, a przestrzeń pod nogami zaczęła się oddalać, to nagle znowu odezwało się jego piekło. I wtedy zapytał (o jejku! Co za pytanie w ustach „starego górskiego wygi”?): Gdzie idę?
Odpowiadam, że na „Szpiglas”. On na to: - „Aha”. I tyle.
Aż do Przełęczy Szpiglasowej milczał. I tu znowu przyszła do mnie myśl: „Zawsze mi się wydawało, że jeśli ktoś ma w sobie niebo, to jest cichy, a piekło objawia się dużą ilością słów, a nawet krzykiem. A tu odwrotnie”.
Odrzuciłam jednak te oceny z siebie, bo … szkoda czasu na gadanie, nawet z samym sobą, czas być tu i teraz, bo zaczęły się łańcuchy.
Idę przodem i czasem się oglądam, co tam u „wygi”. A tam widzę strach w oczach, sztywność w ruchach, wielkie napięcie, no i słyszę absolutną ciszę. Myślę sobie: - No tak, by dostać się do nieba, a uciec przed piekłem, trzeba zespolić się z łańcuchem i nie ma czasu na filozofię, na moralność, a nawet na religię.
Z mojego doświadczenia wiem, że łańcuch, góry, przepaści zbliżają do prawdziwej religii, do prawdziwego, a nie filozoficznego nieba. W ciszy, bez słów, bez myśli, w tej chwili … jestem w niebie … tak to czuję i tak tego doświadczam. …
Weszliśmy powoli na Przełęcz. Tu usiadł i patrzył wokół z trwogą w oczach. Posiedziałam chwilę obok, aż oswoi się z wysokością, z widokiem przepaści, aż uspokoi oddech. Pytam:
- Jesteś pierwszy raz w takim terenie wysokich gór, prawda?
Chwilę pomilczał i przyznał z trudem, że się boi. Widzi, że szykuję się by iść wyżej na Szpiglasowy Wierch, więc przyznaje, że chciałby pójść, ale jest w nim lęk. Powiedziałam, że go zabiorę, pod warunkiem, że nie będzie gadał i nie będzie moralizował …
Gdy usiedliśmy na wierzchołku Szpiglasowego Wierchu, obejrzeliśmy trzy doliny wypełnione stawami, przyjrzeliśmy się błękitowi nieba i przesuwającym się na jego tle białym obłokom – jak zahaczają o Hawrań, o Lodowy Szczyt, Wysoką, o Rysy,  jak zbliżają się do Mięguszowieckich …
Mężczyzna milczał zgodnie z obietnicą, lecz z trudem. W końcu zapytał: - Czym dla ciebie jest niebo i piekło?
Odpowiedziałam: - Niebo to miłość. Niebo to to wszystko połączone miłością: góry i doliny, ja i ludzie, słońce, chmury – wszystko. Gdy jestem w ciszy i nie myślę – nawet o niebie, to jestem w niebie. Piekło natomiast, jest wtedy, gdy nie rozpoznajesz miłości, gdy nie czujesz połączenia z całością. Wtedy jest w tobie strach. Piekło to strach. A strach to myśli i słowa. To tyle.
- Pięknie! – podsumował lekko zawstydzony i ponownie zapytał:
- Kim jesteś, czym się zajmujesz?
- Jestem nikim, a zajmuję się nauczaniem, choć nie powinnam, bo tego, czego uczę nie da się nauczyć. Uczę „polskiego” na uczelni pedagogicznej, lecz system chce bym uczyła życia. A życia uczy życie, a nie literatura. Zauważyłeś to, że to góry uczą cię gór, a nie moje gadanie i mój marsz? Uczysz się przez swoje nogi i przez swoją świadomość … – odpowiedziałam.
- Hm. – wyjąkał jeszcze bardziej zawstydzony. A po chwili, gdy trochę się obudził z zawstydzenia, rzekł:
- Przepraszam za tyle gadania. Pewnie ci przeszkadzałem w kontemplowaniu gór, ty nie potrzebujesz być nauczana, ani tym bardziej umoralniana. Przepraszam! Masz rację, to chyba ze strachu, nie tylko tego górskiego, ale w ogóle. Uświadomiłaś mi, że gadam, bo się boję. Na co dzień się boję. Mówię o niebie, a czuję, że otacza mnie piekło. Pierwszy raz w życiu, ktoś nic do mnie nie mówił, a tyle mnie nauczył.  Nie wiedziałem, że można tyle życiowej mądrości uświadomić milczeniem. Dziękuję! Udawałem mądralę, bo myślałem, że jesteś tu w górach żółtodziobem …
Myślałem, że jak ktoś chodzi po górach bez czapki i w sandałach … to żółtodziób. Więc szpanowałem … ale przy tobie nie miałem czym … a ty milczałaś.  Myślałem, że jak kobieta idzie sama, to potrzebuje moralizowania …
Ależ ze mnie żółtodziób – stary żółtodziób!  Wiele mnie nauczyłaś. Dziękuję!
- Tak naprawdę, nigdy nie wiadomo, kto kogo uczy. To górskie i życiowe ścieżki uczą. – podsumowałam.
Dodał: - Teraz pójdę w dół sam. Pokonfrontuję się ze swoim piekłem. Spróbuję się stać wolnym. Dziękuję. Hej!
I poszedł.
Milczę więc dalej na Szpiglasowym …
Właśnie w takie rzeczy wrobił mnie dzisiaj mały żuczek. „Se la vie” … hihihi.
Piotr Kiewra

poniedziałek, 14 maja 2018

Mgła na Szpiglasowej Przełęczy


40. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
W pamiętniku Szpiglasowa Przełęcz opisana jest kilkanaście razy. Jego autorka bywała tam często. W trzech kolejno opisanych przygodach na tym najpiękniejszym, jej zdaniem, szlaku, poznamy Szpiglas we mgle, Szpiglas jako sposób na nudę, oraz doświadczymy nieba i piekła, innej twarzy Morskiego Oka, skorzystamy z nowej mapy, no i nie unikniemy moralizowania w wykonaniu „starego, górskiego żółtodzioba”.  Dzisiaj dwa wspomnienia ze Szpiglasowej Przełęczy i w następnym odcinku kolejne.
 
Dzisiaj przypomniałam sobie o dawnej rozmowie z mężczyzną w pociągu. Rozmawialiśmy o górach. Poprosił wtedy, by go zaprowadzić na najpiękniejszy tatrzański szlak, gdy tylko będzie miał … wolny dzień. Poprosił o telefon. Nie miałam swojego, więc dałam mu do pracy, no i dzisiaj zadzwonił … po siedmiu latach. Uśmiałam się, bo nie mogłam uwierzyć, że można czekać siedem lat na wolny dzień i że siedem lat można czekać na Szpiglasową …
„Niebo istnieje, choć go nie widać. Piękno istnieje, choć czasem trudno go dostrzec, na przykład w człowieku. Nie mówię o fizycznym pięknie i astronomicznym niebie, mówię o czymś głębszym.” – takie mnie naszły słowa po dzisiejszej ścieżce.
I jeszcze jedno:
„W górach niebo i cała reszta jest w jednym miejscu … gdy jest tam człowiek z niebem w sercu”.
Zamarzył człowiek, by być na szlaku, który mu kiedyś zachwaliłam. To bardzo zagoniona osoba, ale umówiliśmy się, akurat teraz, w połowie sierpnia, jedynym dniu wolnym, który wyrwał z kalendarza swoich rytynowych zajęć. Ruszyliśmy skoro świt na trasę. I byliśmy wśród tego piękna, lecz on nic nie widział, bo Roztokę, Wielką Siklawę, zasłaniała nieprzenikniona mgła, jakby grube chmury opadły w doliny, by zasłonić niebo, akurat teraz, akurat osobie, która dzisiaj najbardziiej go pragnęła. Słyszeliśmy tylko szum potoku, łoskot spadającej Wielkiej Siklawy, ciszę Pięciu Stawów, chrzęst żwiru pod nogami na ścieżce na Przełęcz, pobrzękiwanie łańcucha w ostatnich krokach przed szczytem.
I gdy człowiek już stracił całą nadzieję, gdy już porzucił swoje pragnienie nieba … ono się pojawiło. Krok wyżej … na Przełęczy, znaleźliśmy się po drugiej stronie … a tu niebo Doliny Morskiego Oka, Czarny Staw, Rysy, Mięguszowieckie, Lodowy, Hawrań … wszystko takie nasłonecznione, świeże, żywe … niebiańskie.
I uwierzył w niebo, bo go dotknął, a ja do niego: „Błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli” …
A on do mnie: - Uwierzyłem, zaufałem tobie, twojemu doświadczeniu, twojej wrażliwości i zapragnąłem takiego samego doświadczenia jak twoje. Ważniejsze było: „być”,  niż widzieć. Zdarzyło się jedno i drugie, choć życie wystawiło mnie na próbę … ale ostatecznie było łaskawe. Dziękuję! Dobry z ciebie przewodnik.
A  ja mu na to: - To góry były przewodnikiem i twoje serce.
Kupiłam w mieście nową mapę i siadłam sobie na ławeczce na Równi Krupowej, a tu przyplątała się jakaś „wycieczka” – jakieś znudzone towarzystwo. Stanęli przed moją ławką i zasłaniają mi góry, więc rozkładam sobie moją nowiuśką mapę i tam je „obserwuję”.
Jedni mówią do drugich: - Kościeliska, Chochołowska, Morskie Oko … żygamy już Morskim Okiem! Tu nic więcej nie ma!
A drudzy: - Pewnie coś jeszcze, by się znalazło, ale co?
Ktoś z nich patrzy na mnie i na moją mapę i pyta: - A co pani o tym myśli?
- O czym? – odpowiadam pytaniem.
- O Morskim Oku. Bo my już nim żygamy, ileż razy można tam chodzić? – uściśla mój rozmówca.
- Tatry to tysiące miejsc, nie tylko Morskie Oko, ale skoro się upieracie, to powiem tak: byłam już tam może ze sto razy i nigdy się nie pożygałam. Za każdym razem było inaczej.
- To jak pani to robi?
- Po prostu unikam asfaltu.
- A jak inaczej tam można dotrzeć? Może pani pokazać na mapie?
Towarzystwo wybrało Szpiglasową Przełęcz, bo tak im zachwaliłam ten najpiękniejszy, tatrzański szlak, że następnego ranka sama tam poszłam, lecz, po drodze „przeskoczyłam” Zawrat.
Wędrowałam moją najpiękniejszą ścieżką (jedną z dwóch najpiękniejszych, bo Krzyżne stawiam na równi), by nad Morskim Okiem odpocząć na moim ulubionym głazie.
Idę, a tu ktoś mnie szarpie głośnym słowem - to wczorajsze towarzystwo wchodzi szczęśliwe ścieżką za mną. – No – myślę sobie – znowu oblazły mnie „Krupówki”! hihihi.
Oni, jeden przez drugiego, do mnie: - Widzisz, nie żygamy! Dziękujemy. Jest naprawdę pięknie. Już jesteśmy padnięci, wymęczeni, ale warto … Już wiemy, że warto, a tyle przed nami jeszcze.
I szli dalej przede mną. Co chwilę zatrzymywali się, patrzyli … tak jak ja …
Pyta mnie na samej przełęczy jeden z mężczyzn, dlaczego nic nie mówię, a ja mu na to: - Rozejrzyj się, tu wszystko mówi za siebie, do czego komu potrzebne jeszcze moje paplanie?
On: - Faktycznie, zauważyłem, tu w nas wszystkich mniej słów. Nie żygamy nimi, tak jak jeszcze wczoraj.
Siadamy w końcu nad Morskim Okiem i otwiera się worek ze słowami:
- Poczekajcie wariaci, nie zakrzykujcie pani! – przywołuje ich do porządku jedna z kobiet.
- No dobrze, to ja opowiem. – wyrywa się jeden z mężczyzn. I opowiada mi o tym, co widziałam i czułam już dziesiątki razy: o spokoju Roztoki, o szemrzącym tam ciszą potoku, o największym wodospadzie w Tatrach, Wielkiej Siklawie, o lśniącej jeziorami Dolinie Pięciu Stawów, o emocjonującej ścieżce na samą Przełęcz, o widoku ze Szpiglasowego Wierchu na trzy Doliny zalane jeziorami, o najwyższych tatrzańskich szczytach widzianych z przełęczy, o ścieżce pełnej zakrętów, i o rodzącym się za każdym razem pytaniu: a co jest za następnym, i na koniec o Morskim Oku z tysiącem twarzy, których nie znali.
Mężczyzna pięknie opowiadał, reszta słuchała, ciesząc się, że wreszcie zobaczyli je prawdziwe, a nie te ze „szkolnych” wycieczek.
Towarzystwo do mnie: - Dziękujemy, jesteś najlepszą przewodniczką!
A ja do nich: - Nie, nie, przecież nie oprowadzałam was. Wiecie, co jest najlepszym przewodnikiem? – pytam ich.
- Nie! – zgodnie odpowiadają.
- Góry! Wasza ciekawość! I przede wszystkim wasze serca!

Piotr Kiewra

niedziela, 13 maja 2018

Pierwszy raz w wysokich górach. Odwaga, czy uważność?


39. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Dzisiaj jedno z pierwszych wspomnień autorki pamiętnika, oraz zestawione z nim, znacznie późniejsze. Łączy je wątek z górskimi ratownikami i tytułowy temat, a dzieli kilkadziesiąt lat doświadczania górskich wędrówek i siebie na ścieżce.  
Wybrałam się na spacer do niedawno poznanej Hali Gąsienicowej. Gdy ją ujrzałam było … Ach!!!
Kilka chwil później odbijajace się od grzbietów Tatr słońce, zachęciło mnie do zbliżenia się do górujących nad Halą i Doliną szczytów, Kościelca, Granatów, Koziego Wierchu.
Kościelec lśnił jak bryła węgla poprzetykana brylantami, co mnie tak zauroczyło, że dwa razy o mało nie runęłam ze ścieżki u stóp jego mniejszego brata. Uświadomiłam sobie, że mogę grać odważną, ale na pierwszym miejscu powinna być uważność.
To drugie potknięcie miało o tyle dobrą stronę, że zdałam sobie sprawę, że góry to to, co powyżej, ale i poniżej. Szczyty i doliny potrafia rosnąć, im jestem wyżej, tym bardziej „rosła”jest dolina, czyli przepaść.
A przy okazji dostrzegłam tablicę pamiątkową poświęconą Karłowiczowi, który zginął tu gdzie ja się potknęłam i o mały włos byłabym całkiem blisko tej pamiątki.
Tu usłyszałam za sobą śmiech i głosy: - Co, tęsknisz do niego? Nie wychylaj się młoda damo, bo będziemy cię musieli ratować!  
No i spotkałam dwóch Taterników, którzy jednocześnie są ratownikami i górskimi przewodnikami.
Pytają, czemu idę sama. Mówię im, że moi towarzysze są zbyt lekkomyślni i latają po szczytach i nie widzą gór, lecz zdobycze.
- Mądrze mówisz. Oj, gdyby tacy wszyscy byli, nie musielibyśmy tyle razy ich wyciagać z opresji, albo zbierać ich kawałków ze skał na dole. Nie interesują cię wysokie góry?
- Interesują, ale jeszcze ich nie znam. Muszę się nauczyć tam poruszać. – odpowiadam.
Oni się śmieją i mówią: - Chyba zostaniesz jedną z nas. Jesteś jeszcze młoda, szybko się nauczysz. Chcesz dzisiaj zacząć?
I tak zaczęła się moja nauka wysokich gór.
Zabrali mnie na Zawrat, a poźniej stamtąd, tzw. Małą Orlą Percią, na Świnicę. Nauczyli mnie techniki, trzech punktów podporu i innych, ważnych rzeczy.
Taki był mój pierwszy raz … nauczyłam się i to chyba nie jest najważniejsze, że tu wcale nie chodzi o odwagę, bo jak się zamknie oczy, to każdy jest odważny, jak się ma długi język, to on też potrafi być odważny, ale liczy się coś innego …
Wspomniałam dzisiaj moje wycieczki z ratownikami na Zawracie i Świnicy, mój pierwszy i drugi raz na Kościelcu, na Rysach, swoją pierwszą Orlą Perć i znowu poszłam na Świnicę przez Zawrat. I znowu pojawiło się słowo: odwaga. Nie u mnie, wśród tłumu ludzi, którzy przede mną i za mną wędrowali. I pokontemplowałam na Zawracie z godzinkę w słońcu: Czy, tak naprawdę, tu chodzi o odwagę?
Odwaga to tylko początek. Resztę musiałam sama sobie ustawić … swoją uważność. Odwaga to tak naprawdę udawanie ślepego, prawdziwym pomocnikiem w górach, ale i w życiu jest uważność – być tu i teraz.
Odwaga to „zamknięcie oczu” na prawdę, uważność to ich otwarcie.
Praktykowanie odwagi to tłumienie swojego lęku, to praktykowanie nawyku bycia stłumionym, przyzwyczajonym, ślepym, niewrażliwym na to, co wokół i wewnątrz siebie, to odsuwanie lękliwych myśli, albo ich zagłuszanie …
Gdy automatyzm zastępuje myśl czujemy się odważni. W uważności jest odwrotnie: żadnego nawyku, żadnego spania na jawie, żadnej ucieczki w chmury,  … żadnej praktyki. Uważność to bycie z samym sobą, to świadkowanie sobie i rzeczywistości, świadkowanie myślom … One przestają wodzić rej i zaczynają służyć, i przestają podpowiadać: Odwagi! Bądź odważny!
Przestają, bo … odwaga się rozpuszcza, bo jest tylko myślą, pewnym snem, myślą o przyszłości, o następnej chwili …
W praktykowaniu odwagi konsekwencją jest koncentracja, a wtedy nie starcza miejsca na … rzeczywistość, na sprawy serca, na piękno, bo są zakryte strachem i walką z nim.
W uważności wszystkie zmysły i wszystko jest otwarte i piękno nie tylko jest widziane, ale i spotęgowane widzeniem wszelkich barw i odcieni, oraz głębi.
Koncentracja to bardzo wąskie widzenie. Dlatego moi kumple wspinacze i zdobywcy nigdy nie pamiętali gór, nie widzieli szczegółów – chmury lękliwych myśli im to zasłaniały, przyszłość, oczekiwana chwała i zadowolenie je zasłaniały.
Dlatego chodzę po górach z uważnością, a nie z odwagą …
Nie wiem, co znaczy być odważnym, bo ona znikła jak ciemność, gdy zaświeci słońce …
Uważność zabiera mnie w teraźniejszośc, czyli w wieczność, wiąże uczuciowo z doświadczaną rzeczywistością. Dzięki niej jest ufność i wolność …
W uważności doświadcza się za każdym razem czegoś nowego, nawet, gdy się tam jest tysięczny raz. W uważności nie ma nudy, bo nuda jest w praktykowaniu, w uczeniu się, we wbijaniu do głowy, a głowa jest zbyt mała, zbyt powolna i zbyt nauczona. Głowa ma za dużo na głowie i jest ciagle zajęta … głowieniem się … nad samą sobą.
W uważności jest ciagły kontakt z sercem … ze swoim i sercem natury, sercem gór.
Czułam się dzisiaj jak … rzeka przez, którą wszystko przepływa.
Na Świnicy „przyjrzałam” się słońcu. Ono też wszystko widzi, przygląda się wszystkiemu z uważnością.
No tak, stałam się jak słońce …

Piotr Kiewra