Z pamiętnika córki alkoholików
Dziesiątki lat zazdrościłam moim rówieśnikom, przyjaciółkom,
znajomym normalnych rodzin. Widziałam w nich to, czego brakowało u mnie. Mieli
nie tylko rzeczy, lecz przede wszystkim oparcie, życie bez lęku, dobry
przykład, spokój. Widziałam wśród nich miłość, widziałam szczęście. Nie gościły
u nich depresja, samotność, niepokój o bliskich, o rodzeństwo, o jutro, skrajny
pesymizm – strach.
Przez te dziesiątki lat ich widziałam na górze, bliżej nieba, siebie na dole, blisko do piekła. Miałam o to pretensje do Boga, że tak nierówno nas potraktował. Czułam się pokrzywdzona, ukarana, no i winna, choć nie wiedziałam na czym moja wina polega. Wiele razy wokół słyszałam, że taki jest świat, że jedni mają lepiej, inni gorzej. Przeklinałam taką sprawiedliwość. Owszem próbowałam walczyć, zmienić środowisko, lecz moje fatum podążało za mną.
Przez cały ten czas odpowiedzialność za to była poza mną:
środowisko, rodzina, zbieg okoliczności, Bóg, byli odpowiedzialni, nie ja.
Pewnego dnia to się zmieniło. Ten zalążek zrozumienia
przyszedł z najmniej spodziewanego kierunku, od przyjaciółki, której
zazdrościłam, tej, która miała najwięcej tego, czego mi brakowało – tak
sądziłam.
Otóż, całkiem niedawno, zaskoczyła mnie, powiedziała, że to
ona mi zazdrości: siły, a przede wszystkim tego, że potrafię być w pełni
odpowiedzialna za siebie. Nie zgodziałam się z nią. Po tej rozmowie, poszłam do
domu z płaczem. Położyłam się ze wzrokiem skierowanym na sufit i analizowałam
każde nasze słowo, każdą wyrażoną, czy niewypowiedzianą myśl. Tak mnie to
zmęczyło, tak udręczyły przywołane najbardziej bolesne wspomnienia, iż
zasnęłam. O północy coś mnie zbudziło – to moje własne łzy. Szlochałam przez
sen, lecz nie było w tym smutku, lecz coś zupełnie odmiennego – zrozumiałam.
Zrozumiałam, że rodzice alkoholicy, te wszystkie
nieszczęścia, lęki, niepokoje nie były karą lecz … szansą. Zrozumiałam, że Bóg
z rozmysłem stawia nam przeszkody, trudy, powody do niepokoju, troski i
cierpienia, byśmy urośli, dojrzeli, zrozumieli. Tak, mamy zrozumieć, że
odpowiedzialność jest po naszej stronie.
Zrozumiałam, że życie jest jakie jest, że nic w nim nie jest
przypadkowe, że każdy problem, cierpienie, doznanie ma swój cel. Zrozumiałam,
że wszystko jest po coś. Życie jest szkołą życia. Jeśli natrafiam na trudy, na
góry i doliny to powinnam być wdzięczna, bo to mnie prowadzi do zrozumienia
siebie, natury, celu życia. Ot i cała filozofia.
Tego samego dnia, zupełnie przypadkiem, sięgnęłam po książkę
na półkę. Ta się otworzyła i pierwsze zdanie jakie przeczytałam, brzmiało:
„Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne”. Było
podkreślone, znałam je. Czytałam tę książkę wcześniej chyba z pięć razy, lecz
dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Eckhart Tolle powtarzał mi je
wielokrotnie, lecz moje tamto zrozumienie było intelektualne, czyli płytkie,
teraz było egzystencjalne, duchowe.
Teraz rozumiem: świat jest dokładnie taki, jaki ma być. Cokolwiek
nam Bóg dał, jest darem, powodem do bycia wdzięcznym. To, że postrzegamy
wszystko odwrotnie, że cierpimy, uważamy siebie za nieszczęśliwych, to, że
winimy innych, to dowód naszej niedojrzałości, dowód na to, iż uciekamy od
siebie, od zrozumienia, od odpowiedzialności. To dowód naszej obojętności,
nieuważności. Oceniamy wszystko po pozorach, wierzymy w słowo, pławimy się w
smutnej, posępnej, pełnej wizji niedoli myśli, karmiącej nasze ego.
Tak, to dowód, że tak naprawdę chcemy być nieszczęśliwi.
Sufit, na który od tamtego dnia patrzę nie jest już sufitem,
czymś co mnie ogranicza. Nie jest świadkiem moich łez, niemocy, depresji. Jest
bramą do wolności, nie jest czymś, co mnie oddziela, lecz czymś, co łączy.
Gdybym miała to moje doznanie opisać w możliwie najkrótszy
sposób, to powiedziałabym: Jestem na tak wobec życia, wobec wszystkiego, co
mnie napotyka. TAK, to jedyne prawdziwe słowo: oznacza prawdę, wolność, miłość,
sprawiedliwość, spokój, szczęście, radość, ufność.
Po prostu „TAK.”
Piotr Kiewra