Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aniołki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aniołki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 4 marca 2014

Światło

Trzecia część opowiadania „Aniołki nad Doliną cichą”. 
Piotr przyglądał się dziewczynom z zaciekawieniem, przecież nie widział ich kilka lat. W tym czasie młodsza urosła, zmieniła się, ale nadal było w niej to, co kilka lat temu: ciekawość, przede wszystkim ciekawość. Starsza to poszukiwaczka, wytrwała poszukiwaczka. W jej oczach, w postawie ciała – pytania i stąd poszukiwanie. Poszukiwanie celów, poszukiwanie dróg, poszukiwanie odpowiedzi. Obie lubią się uczyć, lubią słuchać. Jedna i druga pełne entuzjazmu, jedna w zaspokajaniu ciekawości, druga w szukaniu, w znajdowaniu odpowiedzi. Obie odważne i obie bardzo, bardzo … podobne. Podobne odwagą, ciekawością, entuzjazmem, a identyczne urodą. W końcu matka i córka. Gdyby nie lekko widoczna różnica wieku, można by powiedzieć – siostry bliźniaczki.
Aniołki, tak je nazwał i z tego co się wydarzyło kilka lat temu i dzisiaj … – Bez wątpienia: Aniołki! –  potwierdzał w myślach.
Piotr wiedział skąd się ten entuzjazm u nich pojawił. Odkrył to u siebie. Zawsze, gdy wykonał krok do przodu, krok w górę, krok w swoim własnym rozwoju pojawiała się radość. Kiedyś, lata wcześniej, nie był świadom tej prawdy, teraz odkrył, że jest to chyba podstawowy cel naszego życia – rozwijać się. Obserwował ludzi, obserwował siebie i wszystko to potwierdzało. Gdy ktoś się rozwijał, stawał się doskonalszy, bardziej przydatny, gdy więcej wiedział, ale przede wszystkim, gdy więcej dawał, pojawiała się radość, pojawiał się entuzjazm w pokonywaniu tej ścieżki. Radość – teraz już to wie, jest miarą postępu w rozwoju.
Jego własny, obserwowanych kobiet, obserwowanych wielu innych ludzi entuzjazm udowadniał, że celem naszego życia jest rozwój, jest odkrywanie prawd dotyczących świata, ale przede wszystkim tajemnic dotyczących swojego wnętrza. Dzisiaj jeszcze kilka chwil temu nie wiedział, czy u tych kobiet było to świadome, czy nie, teraz doszedł do wniosku, że tak. Cieszyły się przecież z tego, co odkryły przez ostatnie dwa dni, ale jeszcze bardziej cieszyła je nadzieja na jeszcze większe odkrycia dzisiaj.
Widział jak na wielkie głazy nad powierzchnią Czarnego Stawu wylało się wiele ich łez – łez szczęścia. Z policzków obu kobiet co rusz zmywała je zimna woda nabierana dłońmi prosto z jeziora. Woda mieszała się ze łzami. Gdy to obserwował, uśmiechnął się pod nosem, bo pomyślał, że to górskie jezioro, jest takim małym morzem łez. Jest morzem zbierającym łzy radości wylewane przez ludzi, dziką, górską przyrodę, chmury zawieszone nad szczytami i dolinami.
Tak pomyślał, ale pomyślał też … iż czas ruszać, bo może to jezioro się nadmiernie nimi przepełni. Zaśmiał się pod nosem i wstał, wskazał palcem dziewczynom kierunek na góry. Poderwały się ucieszone, że wreszcie …
Piotr sprawdził krótko swoje i Aniołków wyposażenie. Jeszcze raz z humorem przepytali się nawzajem z instrukcji dotyczącej zasad wspinaczki na trudnej, górskiej trasie i … ruszyli.
Szli w milczeniu. To otoczenie, góry, jezioro, dźwięk szumiącej obok, ale i gdzieś pod nogami – w niewidzialnych potokach, wody, nastrajał do marszu w ciszy. Najpierw szli wzdłuż Stawu z widokiem na Kościelec, na Żółtą Turnię, na Granaty. Te same szczyty widzieli też zanurzone w jego toni. Widzieli dwa razy błękit, jeden nad głowami, drugi u ich stóp, dwa razy zieleń kosówek. Od czasu do czasu, gdy zbliżali się do gładkiej powierzchni stawu, gdy patrzyli na wodę z góry, widzieli też własne odbicia.
Tuż nad samą wodą pojawiły się znowu fioletowe kwiaty i … znowu ich nazwa gdzieś uleciała.
Parę razy zatrzymali się, spojrzeli za siebie. Za każdym razem zaskakiwał ich widok, ale nikt nic nie powiedział, nikt nic nie skomentował. – Po co? Widzimy i czujemy to samo. Po co zakłócać słowami tę ciszę, tę czystość przyrody, tę czystość i radość myśli, tę radość serca? – pomyśleli.
Szli dalej.
Zauważył kolorowego motyla. Przeleciał dosłownie o centymetry przed jego oczami. Trochę się pokręcił i odleciał w górę – gdzieś zniknął. Spojrzał, by go poobserwować, lecz natychmiast zmrużył oczy, bo … spojrzał na słońce. – Acha! – pomyślał. – Przyniosłeś mi wiadomość, przyniosłeś mi światło, albo … prowadzisz mnie do światła. Ok., dzięki! Na razie to mnie oślepiło. Dobrze, poczekam. – ucieszył się.
Minęli w ciszy ostatni zaułek jeziora. Ruszyli po kamiennych schodach ostrzej w górę. Pod nogami szemrała woda, ukryte potoki. Tylko od czasu do czasu ukazywały one swoją połyskującą i bardzo żywą, bo górską postać.
Zaczęli wchodzić w ciemną, zimną czeluść. Czarne, szare, ciemne ściany po prawej stronie ścieżki coraz bardziej przesłaniały widok na Czarny Staw – stąd zupełnie inny – błękitno biały i jakby większy.
Raz, czy dwa, użyli rąk, by wejść na kolejne kamienne schody i po chwili znaleźli się w zupełnie innej krainie.
To miejsce otoczone ciemnymi skałami, sprawiało dość przygnębiające wrażenie. Wszędzie wokół odcienie czerni i szarości, tylko u góry kawałek błękitnego nieba. Mały kawałek … zresztą gwałtownie zmniejszający się, bo nie wiadomo skąd pojawiła się mała, biało szara chmurka i zaczęła rosnąć, i rosnąć. Przykryła już cały błękit i poczęła przykrywać część wierzchołków. Zrobiło się jeszcze ciemniej, jeszcze bardziej szaro i czarno.
Piotr lubił to miejsce, bo tu wszystko jest takie kontrastowe, czarno – białe, takie …  iż łatwo to zrozumieć. To jest kraina dwóch władców: ciemności i światła, nieprawdy i prawdy, niewiary i wiary, strachu i miłości, smutku i radości, braku wolności i wolności. To jest jedno z takich miejsc, gdzie ci władcy ukazują swe oblicza i tym samym pokazują … ile mamy do zrobienia, ile drogi do pokonania, ile czeka nas wysiłku.
Dlatego lubił to miejsce. Tu za każdym razem dowiadywał się czegoś nowego, tu wykonywał następny krok, tu doznawał kolejnej porcji światła, tu ukazywał się następny ślad, następny trop. To tu, mimo, że to kraina mroku, za każdym razem dostrzegał tu mniej mroku, mniej smutku, mniej niewiary, strachu … i tak za każdym razem.
Posiedzieli chwilę nad małym, wysokogórskim jeziorkiem. Na twarzach całej trójki widać było wyczekiwanie, taką małą niecierpliwość …
Nie rozmawiali. Przez tych parę minut wypowiedzieli może tylko kilka zdań o „inności” tego miejsca. Spoglądali w górę na swoją ścieżkę i na częściowo przesłoniętą chmurą przełęcz – cel ich wyprawy. Chmura obniżała się ciągle, przesłaniała już ich trasę prawie do połowy. Zrobiło się jeszcze ciemniej, jeszcze zimniej. Dlatego postanowili ruszyć.
Piotr zwrócił się do Aniołków: – Dziewczyny, gdy będziemy maszerować, gdy będziemy na ścieżce i na ścianie, na każdym postoju oglądajcie się za siebie! Dobrze? Jestem ciekaw co zauważycie. Porozmawiamy o tym na górze. Dobrze?
- Dobrze! – odpowiedziały.
Szli w ciszy. Mijali po drodze ludzi, tych, którzy odpoczywali i tych, którzy schodzili z góry, z przełęczy. Czasem niespodziewane „Dzień dobry”, albo „Cześć”, budziło ich z jakiegoś jakby snu, czegoś typowego w górach – szczególnie u stałych bywalców. Piotr zauważył to dawno temu, że w takich chwilach „ogląda” góry sercem, nie umysłem i jego zmysłami, ale sercem. Dziewczyny doświadczały dzisiaj chyba tego samego „snu”, bo … trwały, wspinały się w ciszy.
Oglądały się co kilka, kilkanaście kroków, przystawały wtedy, spoglądały w dół, ale spoglądały jeszcze w inne miejsce, w znacznie głębsze niż te otchłanie, przepaści, spoglądały w głąb siebie. Każde takie spojrzenie to kolejne odkrycie, to nowe dokonanie, to postęp …
Doszli w takiej ciszy, w takim zamyśleniu do przełęczy. Wraz z ich wejściem zaświeciło słońce, bo sekundy temu, przesłaniająca przełęcz chmurka gdzieś spadła, gdzieś uleciała, schowała się w jakichś sobie tylko znanych zakamarkach gór.
To słońce, ten blask, tak ich oślepił, że w pierwszych chwilach nie zauważyli widoku otwartej przed nimi doliny z błyszczącymi, połyskującymi klejnotami, jeziorkami. Nie zauważyli setki szczytów dumnie sięgających błękitu nieba, nie zauważyli ludzi siedzących na przełęczy.
Teraz wszystko się odwróciło, wyszli z krainy ciemności do krainy światła, to światło było tak jasne, tak wiele w nim było radości, prawdy, miłości i blasku, że zatkało ich zupełnie.
Nagle pojawiło się nie tylko światło, pojawiło się więcej powietrza, więcej wszystkiego … to potrafi oszołomić, olśnić, zaskoczyć, zakręcić w głowie.
Usiedli. Po kilku chwilach oczy się przyzwyczaiły, ale … oszołomienie pozostało. Następne chwile, to oglądanie, zachwycanie się, odkrywanie nowego świata, to taniec radości w sercach. Ciała potrzebowały wypoczynku po trudach wspinaczki, natomiast serca skakały, szalały z radości.
Siedzieli i patrzyli … Patrzyli na góry i doliny, ale patrzyli też na inne góry i doliny, te bliżej, te głębiej położone, te wewnątrz siebie.
Trwało to długo, bardzo długo, choć tu czasu nikt nie wylicza, tu się czas zatrzymał. Tu czas nie istniał. Nie istnieje, nawet wtedy, gdy słońce zmieni swoje położenie, gdy zacznie przyspieszać w stronę zachodu.
Młodszy Aniołek ocknął się pierwszy. Dziewczyna zaczęła fotografować.
Piotr natomiast z jej mamą usiedli nieco niżej i zaczęli rozmowę. Był ciekaw co zauważyła w czasie marszu, w czasie postojów na trasie. W ogóle był ciekaw …
Ona zaczęła.
- Piotrze, kilka lat temu nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Opowiedziałeś nam Aniołkom tak dużo o miłości, ale nie powiedziałeś nam wszystkiego. Zgadza się?
- Tak, bo nie wszystko wiedziałem, a po drugie, te największe prawdy musimy odkryć sami, bo one są w nas. Nikt inny tego nie może zrobić za nas, nikt inny nie może wejść do naszego wnętrza, tylko my sami. Wiem, że ty o tym wiesz, i … chyba chcesz mi o tym powiedzieć. Prawda? – cicho zapytał.
- Tak. Powiedziałeś nam tak wiele o górach, o miłości, ale chyba nawet tobie czegoś zabrakło, czegoś nie dopowiedziałeś … Przez tych kilka lat tak naprawdę zastanawiałam się, czym tak naprawdę jest miłość. Pytałam siebie, przypominałam tamtą naszą rozmowę, wszystkie słowa, które wypowiedziałeś … Analizowałam, pytałam, wspominałam, myślałam, i tak w kółko. Przyjeżdżałam z córką w góry, myślałam, że ich echo przyniesie mi rozwiązanie, że dokończy twoją opowieść, ale nic z tego … Powoli coś tam zaczynałam rozumieć, ale to nie było to … Nie rozumiałam tego, aż do tej chwili. Gdy powiedziałeś, tam na dole, żebyśmy się oglądały co chwilę za siebie, nie wiedziałam, po co to powiedziałeś. Nie wiedziałam co mam odkryć. Ale ty wiedziałeś dobrze o tym, ty chyba wcześniej odkryłeś to, co ja dopiero teraz ujrzałam. I powiem ci, że znowu popełniłam stary błąd – szukałam w górach i dolinach świata, podczas gdy nie spojrzałam w góry i doliny mego serca. Powiem, ci co odkryłam … Odkryłam … Odkryłam … – zawahała się.
- Odkryłaś strach. – dopowiedział.
- Tak Piotrze – strach. Piotrze, jeśli mogę cię poprosić, dokończ swoją opowieść. – poprosiła, patrząc łagodnie w oczy Piotra.
- Aniołku. Nie dokończyłem tamtej opowieści, bo potrzebowałem światła, takiego światła jakie ujrzałem dzisiaj. Potrzebowałem błysku. To dzisiaj przyszło. Tak mi się zdaje, że dzisiaj to do mnie dotarło, chociaż tak jak powiedziałaś, dotarło sekundę wcześniej, właśnie tam na dole. Dlatego tam was poprosiłem, byście się oglądały za siebie. Wiedziałem co odkryjecie. To odkrycie to oświecenie, to zrozumienie sensu wszystkiego, to zrozumienie na czym polega nasz rozwój, to odkrycie tajemnicy, największej tajemnicy, naszego celu głównego …  Aleeee … ale to odkrycie nic jeszcze nie załatwia, niczego nie rozwiązuje. To co się stanie później, gdy … doznasz tego światła, gdy dokonasz zmian, no dobrze …
Powiem ci tak. Jeśli wyobrazisz sobie jakąś przestrzeń, nieograniczoną przestrzeń, to ta przestrzeń jest przestrzenią miłości. Możemy ją wypełnić miłością całkowicie. Z takim pełnym potencjałem się rodzimy. Ale później, niestety trochę tego ubywa. Wiesz z jakiego powodu? Tak, z powodu strachu. Strach, jest czymś co zabiera miłości przestrzeń. Im go więcej, tym mniej zostaje miejsca dla miłości. Nasza miłość jest podziurawiona strachem. Góry i doliny życia sprawiają, iż pojawia się strach. Obserwowanie innych, ambicje, marzenia, porażki, choroby, pieniądze, przekonania, sprawiają, że pojawia się strach.
Nasze ego, nasz umysł, zagłusza serce, podpowiada nam, że warunkiem szczęścia jest to, i to, i jeszcze to. Nasz logiczny umysł wmawia nam, że będziesz szczęśliwa jeśli osiągniesz to i tamto. Każe ci szukać szczęścia, gdzieś na zewnątrz, w rzeczach, w innych ludziach, w Bogu, w dobrach tego świata i tego, który nadejdzie, przyszłego. Powstaje uczucie niedostatku i głód pracy nad ciągłym uzupełnianiem niedostatku, głód wyszarpywania czegoś tam od świata, od innych … Pojawia się też fałszywa miłość, miłość zaborcza, miłość tylko dla siebie i stąd pytania do innych: „Kochasz mnie?”, powiedz „Jak mnie kochasz?” Pojawia się zazdrość, pojawia się rozczarowanie – bo to nie jest miłość. To jest tylko zauroczenie, to nie jest współodczuwanie, to coś fizycznego, to tak naprawdę niewola, gorycz, smutek, wyrzuty sumienia, to wykorzystywanie … to strach. No dobrze, za dużo mówię…
Tajemnicą jest miłość, pełna przestrzeń miłości, gdy ta przestrzeń jest całkowicie nią wypełniona to jest radość, jest dostatek wszystkiego, jest wolność, jest szczęście. Gdy jest odrobina strachu, nie ma pełni miłości…
Ale te lęki, ten strach, to fałszywy strach. Tak, fałszywy. To lęki, to strach naszego świadomego umysłu, przez niego wypracowane i zakorzenione w podświadomości.
Tak naprawdę są tylko dwa naturalne źródła strachu: lęk przed upadkiem i lęk przed hałasem. Tego pierwszego tutaj doświadczyłaś, czułaś go, pokonywałaś go odwagą, a spoglądając za siebie obserwowałaś go, uświadamiałaś sobie co ci grozi i nabierałaś pewności siebie. Ten jest naturalny i potrzebujesz jedynie odwagi, pewności siebie, by go zneutralizować, albo unikać. Tak samo hałas. Wszystkie pozostałe lęki, strachy, to niedostatki miłości. Tutaj odwaga nic nie pomoże, tu może pomóc coś zupełnie innego.
- Tak Piotrze. Gdy skończyłeś nad Doliną Cichą swoją opowieść, tam, kilka lat temu, zaczęłam się bać. Bo to co powiedziałeś o miłości, by się w pełni otworzyć, by się nią wypełnić, by pokochać pełnią miłości siebie. By się zacząć nią dzielić, by nie oczekiwać niczego od innych, by nie stawiać warunków, by zmieniać tylko siebie, że zmieniając siebie zmienimy wszystko, zmienimy świat. No i próbowałam, no i wystraszyłam się …  a właściwie inaczej, nie pozbyłam się strachu, który we mnie był. Teraz dopiero, tutaj w górach, tutaj na tej ścianie, wspinając się do góry i oglądając się ciągle za siebie, obserwując swoje strachy, przestaję się bać. Nie odpychałam ich od siebie, nie usuwałam, lecz spoglądałam lękowi w oczy, a on odpłynął. To było światło.
Wtedy, nad Doliną Cichą pojawił się strach, bo nie byłam gotowa, bo nie chciałam podjąć szybkiej decyzji, bo coś chciałam odłożyć, bo chciałam przemyśleć, zabrakło mi odwagi i … zaufania. Do tej pory ufałam tylko swojemu rozumowi, swojej logice, brałam to za kobiecą intuicję, a to były gierki mojego ego. To ono się podszyło i grało na dwa fronty. Prowadziło dyskusję z drugim swoim kumplem i udawało moje serce. Moja intuicja, moje serce było uśpione, zarzuciłam im zasłonę, przykryłam je śmieciami …  - przerwała. – Mów Piotrze, przepraszam, mów!
- Tak, tam wtedy wydawało ci się, że się dowiedziałaś wszystkiego, że zrozumiałaś. Wydawało ci się, że miłość polega na zrozumieniu. Nie. Nie polega na zrozumieniu. Polega na załataniu dziur po strachu miłością. A wtedy tego nie zrobiłaś. Zauważyłem, to się pojawiło od razu, już wtedy po pełnych entuzjazmu chwilach zauważyłem u ciebie strach. On cię powstrzymywał, kazał odkładać wszystko na później, kazał ci rozważać, analizować, przemyśliwać. I znowu trwało to latami. Piękne definicje nie sprawdziły się, gdy była wiosna wszystko grało, gdy chodziłaś z córką po górach, wszystko grało, gdy obserwowałaś ptaki wszystko grało, gdy obserwowałaś innych ludzi, wszystko grało, gdy spojrzałaś na siebie … smutek, poczucie niedostatku i jeszcze coś. No właśnie czegoś brakowało, albo czegoś było za dużo. Tak, to strach. To strach – antagonista miłości.
W rozmowach z ludźmi, z mężczyznami, z córką, ze mną, z kimkolwiek, deklarowałaś, że kochasz: kochasz innych ludzi, świat, Boga, przyrodę, zwierzęta, kamienie, nawet wrogów, ale … ale nie byłaś szczera. Nikt nie jest szczery, gdy to mówi, a jest w nim strach. Kłamie świadomie, albo nieświadomie, ale kłamie, albo przynajmniej nie mówi prawdy. Bo tak naprawdę nie rozumie na czym polega prawdziwa miłość, czym się przejawia, co jej towarzyszy. Nie byłaś szczera w deklaracjach, nawet tych czynionych wydawałoby się po głębokich przemyśleniach, naprawdę nie byłaś szczera. Nie byłaś, bo chwilę później pojawiał się smutek. Ten smutek to jest właśnie miara szczerości.
Pełna miłość, miłość wypełniająca całą przestrzeń możliwą do wypełnienia objawia się radością. Pełną radością, nie chwilami radości, ale radością zawsze i wszędzie. Jeśli jej nie ma, nawet chwilowo, to znaczy, że nie ma w tym czasie miłości. Smutek, brak radości jest objawem strachu. Smutni ludzie, to ludzie zalęknieni, to ludzie z wielkimi niedostatkami miłości.
Strach może pokonać tylko miłość. Strachu nie pokona odwaga, brawura, analizowanie, badanie, spełnienie warunków bezpieczeństwa. Nie pokona go myślenie nad nim, nie pokona go odpychanie od siebie, zastępowanie go czymś innym, na przykład motywacją … Tak wielu ludzi przechodzi szkolenia motywacyjne, nabudowuje się celami, buzuje się afirmacjami potęgującymi odwagę, ale to na dłuższą chwilę nie działa, bo nie może, bo nie usunięta została przyczyna tego strachu. Nic go nie pokona, bo strach jest czymś wytworzonym w umyśle, nie czymś zewnętrznym, rzeczą, nic, nic, nic … tylko miłość.
Strach jest w umyśle, a pilnuje go nasze ego. Nasze ego pielęgnuje go, bo tym samym utwierdza swoją obecność, potrzebę swojego istnienia. Ego zagłusza wiele prawd, zagłusza intuicję, zagłusza nasz wewnętrzny głos, głos ze źródła, by nie stracić swojej pozycji, pozycji czegoś co kieruje człowieczym życiem i losem, podczas gdy to nie ego, nie umysł powinien dominować. Umysł powinien nam służyć w kontaktach ze światem zewnętrznym, zawiadywać ciałem, ale nie powinien dominować, bo to nie jego rola. Stąd tworzy przekonania, a z nich rodzą się lęki, strach.
Czym jest strach? To ciemny, to zamknięty pokój, to braki, to niepokoje, to ucieczka, ale i gonitwa, to walka, to agresja, to złość, zazdrość, to wycofywanie się. Strach to gruba, pancerna szyba, to pancerz, wstyd, to słabość, … to wiele innych postaci.
Strach dominuje. Wiele naszych działań, wydawałoby się zupełnie niewinnych, po głębszym zastanowieniu to działania, które sprowokował strach, lęk, obawa. Chcemy wiele wiedzieć, uczymy się, zdobywamy wiedzę, bo się boimy, że jak czegoś nie będziemy wiedzieli to … Tak, nauka to strach. Zdziwisz się, ale nawet posiadanie marzeń też wynika ze strachu, z poczucia braku …
Co może pokonać strach? Tylko miłość, bo miłość jest jak światło, a strach jest jak ciemność. Zapalasz światło miłości, ginie, znika strach. Tylko miłością wypełniasz ciemność, wypełniasz dziury, ciemne dziury.
Ale nie można strachu odpychać, bo im bardziej go odpychasz, tym bardziej wraca. Wraca jak piłka odbita od podłogi, albo od ściany. Im mocniej odpychasz, im mocniej uderzasz, tym mocniej wraca.
Tylko miłość …
Jak? Jak pokonać strach? Miłością. Strach trzeba zauważyć i obserwować … Obserwuj strach, a zniknie. Dzisiaj tego doświadczyłaś. Gdy wiesz z czego on wynika, wiesz, że to strach, namierzyłaś swego oponenta, obserwuj go a zniknie. W jego miejsce pojawi się miłość. Gdy znika strach, znikają blokady, szyby, pancerze oddzielające nas od miłości. Nie musimy jej szukać, ona pojawia się sama.
Jeśli twój strach dotyczy ludzi, relacji, zła, itd., poobserwuj swój strach, poobserwuj swoje ego, a zacznie się usuwać. Strach, ego nie lubią spojrzeń, nie lubią obserwowania. Gdy obserwujemy swój strach czuje się obnażany, demaskowany, jego tajemnica zostaje rozszyfrowana, znika… Lęki, strach są odważne, gdy są ukryte, gdy nikt na nich nie patrzy. Krzyczą, robią wiele hałasu, używają głośnych podszeptów, ale zawsze używają cudzych nazwisk, ukrywają się pod innymi nazwami, boją się … Gdy się je zlokalizuje, obserwuje – topnieją jak lód. Gdy tak się dzieje, zaczyna rosnąć pole miłości.
Rośnie poziom wiary. Ludzie deklarują wiarę, głęboką wiarę, w siebie, w Boga, w ludzi, w dobro świata … ale póki jest w nich lęk, nie ma miłości, nie ma ufności, nie ma wiary. Strach to brak zaufania, jeśli jest obecny, tym samym wiara w Boga, miłość do Boga, to czcze frazesy. Miłość to ufność, to wiara, to nieobecność strachu. Strach to brak ufności, to brak wiary.
Wszystko co nieudane w naszym życiu, co smutne, co pozbawione celu, to wynik życia w strachu, to wynik braku ufności, braku wiary, braku miłości. Nieudane związki, bieda, nuda, to efekt lęków …
I odwrotnie brak strachu, lęków, to pełnia miłości, to wiara, to ufność, to wolność, to radość – oświecenie.
Do oświecenia trzeba dorosnąć, trzeba nie tylko wiedzieć, ale trzeba się stać. Trzeba się stać miłością, nie tylko wiedzieć czym jest, a czym nie jest, nie tylko trzeba znać definicje, ale faktycznie miłość – jeśli tego chcemy, wypełnia wszystkie wolne przestrzenie. Wszystko staje się miłością. To jest właśnie życie w pełnej światłości, w pełnym świetle, w pełnej radości.
Dlatego naszym celem winien być rozwój, czyli zastępowanie strachu miłością. Tylko na tym polega rozwój, na wzroście nadziei, wiary, i największej z nich – miłości. Miłość to ufność, wolność, radość. Jeśli przejrzysz wszystkie religijne księgi, wszystkie religijne przekazy, wszystko jest o tym, o miłości. Wszystkie święte – religijne księgi to podręczniki do pokonywania drogi od strachu do miłości. Kochać, to stać się miłością, kochać to ufać, kochać to wierzyć, kochać to pokonać strach. To jest początek i koniec wszystkiego.
Jeśli mamy problemy, jakiekolwiek problemy, to wynikają one z obecności strachu, z braku miłości. Jeśli się tylko w to zagłębisz – to zauważysz.
Jeśli stajemy się miłością, to rozmawiamy ze źródłem, to ufamy egzystencji, Bogu, bo dostajemy czyste przekazy, obrazy, podszepty intuicji. One przychodzą gdy nie ma w człowieku strachu, gdy jest miłość.
O tym, ci chciałem powiedzieć. Teraz, gdy o tym wiesz, to zaczynasz długą drogę, ale drogę oświetloną, lecz końca jej nie widać. Będzie przy twojej drodze i na twojej drodze wiele przeszkód, ale one wszystkie mogą tylko wzmacniać wiarę, potęgować ufność, usuwać strach, pomóc docierać do miłości, wolności, radości. To droga rozwoju, to takie góry i doliny, to takie jasno oświetlone przełęcze, która co rusz się pojawiają, a pokonywanie ich dodaje miłości, ujmuje strachu. Życie to doświadczanie, a każde doświadczenie umacnia wiarę, uczy miłości. Życie to rozwój, a rozwój to droga od strachu do miłości. –  na chwilę przerwał. Spojrzał na mały kwiatek pod nogami …
- Otwórzmy się jak ten kwiatek, uwolnijmy nasze strachy, pozwólmy miłości wniknąć przez naszą otwartość. Ten kwiatek otworzył się na uwalnianie i na dary. Otworzył się na światło, bo wcześniej otwierając się uwolnił swoje lęki. Wcześniej był ziarenkiem, czymś zamkniętym, zalęknionym, pełnym przekonań o swoich i zewnętrznych brakach. Gdy tylko się otworzył, wszystko się uwolniło, odeszło, stał się wolny, a w to miejsce weszło światło, weszła miłość. Teraz jest pełen miłości, ufności, wiary.
Zobacz, wokół hula wiatr, ale nie robi mu krzywdy. Mimo, że ma wielką moc, potrafi głaskać, pieścić, pozwala na harce motylom i ptakom. Okazuje swoją wielką miłość, ale pokazuje też drogę między strachem a miłością. Ma taką moc, że potrafi to okazać, potrafi tego nauczyć. Góry mają taką moc. Słońce też ma taką moc i też to potrafi. Człowiek ma taką moc i może to potrafić. Może się nauczyć na przykładzie wiatru, słońca, mogą mu w tym pomóc góry. Może mu w tym pomóc mały kwiatek. – przerwał, tym razem na dobre …
Zauważył, że im więcej o tym mówi, tym więcej dociera to do niego. Zamilkł, bo nie miał już nic do powiedzenia, reszta już nie jest słowami, reszta jest uczuciem, reszta jest miłością … Obserwował góry, doliny, a w nich jeziora połyskujące słońcem. Patrzył w słońce, w tę wielką jasność, w tę prawdę, która tak oślepia, tak poraża, iż często się od tej prawdy odwracamy… Patrzył na ludzi, patrzył na Aniołki. Czuł, że to wszystko na co patrzy, nawet te szare, ciemne kamienie, żwir pod nogami, najdrobniejsze ziarnka piasku są częścią niego samego. A może inaczej, że to może on jest ich częścią, częścią całości.
Poczuł, że z tymi ludźmi ma tak dużo wspólnego, że ich rozumie, że nie ma powodu … by wypowiadać słowa, jak bardzo ich kocha. Tak samo każdy przedmiot, każdy – piękny czy brzydki, szary czy kolorowy …
Popatrzył na dwie kobiety, które nazwał kiedyś, parę lat temu, Aniołkami i zaczął się zastanawiać, kogo on tak naprawdę tej miłości uczył, kim są te dwie kobiety, po co się zjawiły w jego życiu. Nie myślał jednak o tym długo, ucieszył się – nawet roześmiał. Naprawdę czuł się radosny.
Piotr Kiewra

Dwa dni

Druga część opowiadania: "Aniołki nad Doliną Cichą".

Pokochały Tatry kilka lat temu. Od tego czasu schodziły je wzdłuż i wszerz. Gdy pojawiał się sierpień – nie było mowy o innym rozwiązaniu – nadchodził czas spotkania z ich ulubionymi górami. Lecz ostatniego dnia w nich pobytu, już zaczynały tęsknić … do następnego po nich wędrowania.

Mogły godzinami innym mówić o miłości do gór. Gdy je ktoś pytał, dlaczego? Tłumaczyły: góry, dzika przyroda, przygoda, ruch, emocje, piękne fotki, cudowne wspomnienia … ale tylko one wiedziały, jak głęboka jest ta miłość.

Tego, nikt z kim rozmawiały, nie potrafił do końca zrozumieć, nawet wtedy, gdy wędrowali razem. Taki ktoś obserwował kształty, kolory, światło i cień, wszystko to co na zewnątrz, one widziały uczucia, one schodziły głębiej. To był inny język … tak, tu trudno się było porozumieć.

Bywało, że ktoś chciał je naciągnąć na głębsze rozmowy. Tak, ale … ten język, więc wystarczało jedno krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, mały, ledwo widoczny uśmiech – wspomnienie, jedna, mała chwilka smutku, łezki, to u jednej, lub u drugiej … i natychmiast kończyły na ten temat rozmowę.

Nie rozmawiały też o tym ze sobą, uznały … „bo po co, nie wszystko w życiu musi mieć swoje uzasadnienie”. Jeśli coś się lubi i kocha, to się lubi i kocha, to tyle. Jeśli się kocha bezinteresownie, to nie musi być z tego żadnych korzyści.

Mówiły i ta młodsza, i ta starsza: „kocham chodzić po górach, kocham tam być”. Ot tyle.

Przez kilka lat jeździły tam z innymi, ale powoli ich stała ekipa się wykruszyła. W tym roku, pojechały więc same – tak jak za pierwszym razem. I to im odpowiadało. Po prostu szły w góry. Nie musiały odpowiadać na pytania, rozmawiać o rzeczach, o których nie chciały tu słuchać i nie musiały gadać. Zostawiały „ziemskie” sprawy w domu, jedna w pracy, druga na uczelni, a tu, po prostu, maszerowały. W ciszy, w spokoju, pełne zaciekawienia, pełne energii, bo dobrze przygotowane, wyćwiczone.

Robiły fotki, co roku zresztą w tych samych miejscach. Młodsza uchodziła w tej dziedzinie za fachowca. Dostrzegała rzeczy, których niewielu potrafi dostrzec. To te chwile, te kawałki gór zatrzymywały się już na zawsze w jej fotkach.

Pytało wielu, kto ją tego nauczył – odpowiadała chwilką milczenia, małą, krótką, smutną chwilką milczenia, czasem łezką. Pytający wtedy odpuszczał, widział, że … czas zmienić przedmiot rozmowy.

Kwiaty bez imienia

Odwiedzały wiele różnych miejsc w Tatrach, ale jedno pojawiało się tam co roku. Właściwie to po jednodniowej aklimatyzacji, jakimś krótkim spacerze, następnego dnia jechały do Kuźnic, zatrzymywały się chwilkę nad stawem, siadały na kamieniach tuż przy brzegu, tak jakby na kogoś czekały, jakby się z kimś umówiły. Nie czekały jednak na nikogo, ot zatrzymywały się … ot tak, może na pamiątkę ich pierwszego spotkania z Tatrami.

Szły więc dalej świetnie im obu znaną ścieżką. Wchodziły na przełęcz, tam za każdym razem wiatr rozwiewał im włosy, a one stały i patrzyły zauroczone – jak wtedy, gdy weszły tu pierwszy raz. Siadały na tych samych kamieniach, patrzyły na góry i patrzyły w ich ulubioną Dolinę Cichą. To tutaj zakochały się w górach, w tych szczytach. Pokochały tę dolinę, pokochały ludzi, którzy tutaj przychodzą. To tutaj otrzymały lekcję miłości do gór. To tutaj para ptaków nauczyła tę starszą więcej przez chwilę, niż wiele innych życiowych doświadczeń przez lata. To tutaj wysłuchały najpiękniejszych słów o miłości, wysłuchały czegoś, czego się nie spodziewały. Nie mogły przypuszczać nawet, że lekcja miłości do gór, będzie tak naprawdę lekcją o miłości w ogóle.

Wypatrywały więc tych samych ptaków, ale od tamtego, pierwszego ich spotkania z Tatrami, nie udało im się to. Szczyty, doliny, wszystko na swoim miejscu, ale po orłach ani śladu. Czuły to co wtedy, to samo widziały, takie same wychodziły fotki, ale ptaków nie spotkały więcej. Wspominały je więc tylko.

Córka mówiła, matka słuchała … jedna przed drugą chowała swoje łzy. Od tamtego czasu, od tamtego dnia, długiego, wypełnionego wrażeniami, uczuciami, radością … nie rozmawiały o ich przewodniku – „nauczycielu Tatr” – tak go nazywały. Młodsza kilka razy pytała, próbowała się dowiedzieć „dlaczego”, ale starsza … dawała do zrozumienia, że nie czas, że „nie” … po prostu: „nie”. Jednak dla córki to wypowiedziane przez mamę „nie”, kryło zupełnie inną treść. Intuicja jej to podpowiadała, czuła to.

Było kolejne miejsce, które odwiedzały częściej niż inne. Może dlatego, że był to węzeł szlaków, że trzeba było tamtędy przejść, by pójść w wiele innych miejsc. Jednak to musiało być coś więcej, bo za każdym razem przeżywały tu wielką radość, podekscytowanie, zachwyt, jakby były tu pierwszy raz.

Już od początku, gdy poznały tę ścieżkę miały na niej swoje ulubione miejsca, na których zatrzymywały się na kilka minut – podziwiały, rozmyślały, a właściwie gubiły się w … myślach – nie myślały. Gdzieś odlatywały, rozpływały się. Zatykało je. Oddychały, a oddech był chyba jedynym dźwiękiem, który do nich docierał, a ten sygnał uświadamiał i jednej, i drugiej, że nadal istnieją. Postały chwilę, ułożyły w myślach parę strofek poezji – tak w tych miejscach stawały się poetkami, zrobiły kilka fotek i szły dalej. Kilka kroków … i fotka, i dalej… do następnej fotki.

Szły w milczeniu. Rozglądały się. Widziały szczyty, ścieżkę, smreki, kosodrzewinę i ciągle te same kwiaty*, których nazwa ciągle im umykała. Kiedyś starały się ją zapamiętać, nawet siebie nawzajem zobowiązywały, by ją gdzieś zapisać, ale daremnie – zapominały i tak. A teraz było już im wszystko jedno, nieważne jak się nazywają, ważne, że bardzo pasują do tego miejsca.

Skoro tak, to może ta nazwa jest zupełnie przypadkowa, ktoś nadał im to imię przez przypadek – mówiła jedna drugiej, może dlatego ulatuje, może powinnyśmy nadać im bardziej pasujące imię. Jednak nie starały się wymyśleć innego. Pogodziły się z tym, że te kwiaty nie mają nazwy – przynajmniej dla nich.

W końcu po przejściu kawałka po prostym terenie, ścieżka zaczęła opadać. Zobaczyły Kościelec, Świnicę, Kasprowy, bliżej zaś chatki rozmieszczone na hali, kawałek świata … jakby z jakiejś bajki. Smreki, kosówki – morze kosówek. I kwiaty. Fioletowe kwiaty. Kwiaty bez nazwy. Dalej od prawej do lewej niebosiężne góry. Ostro zakończone, szare, siwe, czarne, niżej zielone. Powyżej błękit, upstrzony gdzieniegdzie białymi chmurkami. I świecące w oczy słońce.

Każdy kto tu się zjawiał, zatrzymywał się, i bez względu na to czy robił fotki, czy nie, stał jakby z zatrzymanym oddechem, jakby oniemiały, jakby oszołomiony. Wydawało się, że niektórzy zapominali wszystkiego: jak się nazywają, po co tu przyjechali. Za to w oczach widać było zachwyt, skrywane łezki. Gdy się podsłuchiwało innych ludzi, nigdy, u nikogo, nie było słychać wiadomości ze świata, zwykłych ludzkich narzekań, narzekania na zmęczenie. Słyszało się i prozą, i wierszem wyrażane piękno, i to zarówno z ust tych bardziej, albo mniej wrażliwych. Tutaj ludzie zadziwiają siebie i swoich bliskich doborem słów, głębią, wrażliwością, lub nietypowym dla niektórych … milczeniem.

Tak samo i nasze bohaterki. Postały tylko chwilę i mimo, że nie powiedziały jednego słowa, to między nie i w to piękne miejsce, i w górę, w dół, we wszystkie strony świata, popłynęła energia. Niewidoczna energia, którą każdy, kto by na nie patrzył, mógł odebrać bez wysiłku. Niepotrzebne były słowa, gesty. To się czuło.

Zapatrzyły się w dal, zapatrzyły się na szczyty, na błękit nieba i chmury, na drewniane domki na hali, na świat jak z bajki. Zapatrzyły się na kwiaty – bezimienne kwiaty. Na morze fioletowych kwiatów, pięknych dostojnych, pełnych siły i piękna … które jest ich siłą.

Ten fiolet, groźne, wysokie, ostro zakończone, czarne i szare szczyty, błękit nieba, biel chmur, zieleń smreków, kosówek, trawy, oraz szare, brązowe i czerwone domki, to wszystko tworzyło klimat nie do opisania, nie do ujęcia słowami … to raj. Były tu po raz któryś i nie potrafiły przejść obok tego miejsca obojętnie. Tego się nie da zrobić. To jest niemożliwe.

Usiadły przy schronisku, wyciągnęły owoce i je jadły. Patrzyły na innych ludzi, obserwowały góry. A ich myśli gdzieś uciekały. Młodsza z nich bacznie przyglądała się setkom ludzi. Od tych kilku lat co roku obserwuje ludzi. Kilka razy serce jej mocniej zabiło, już myślała, że widzi kogoś, kogo tak dobrze pamięta, ale … nie, pomyłka. Kilka razy, lekko drgnęła, gdy zobaczyła czerwony plecak, ale znowu … nie. Spojrzała na góry, spojrzała w niebo, spojrzała na mamę i utonęła …

W czasie marszu niewiele mówiły, nie rozmawiały, lecz tu pod schroniskiem i później przy Czarny Stawie, słowa popłynęły niczym górski potok. Raz szybciej z większą energią, z większym – jak potok, szumem i łoskotem, raz ciszej, wolniej, jakby woda zmęczona pokonywaniem spadków terenu, omijaniem kamieni i głazów, chciała odpocząć. Tak i ich słowa były raz pełne wzniosłości i pędu, a raz wypowiadając je … odpoczywały.

Wydawało się, że się nic nie wydarzyło, że wykonały po prostu marsz, że odwiedziły dobrze znane sobie miejsce, ale jednak czuły się inaczej. Czuły się bogatsze, wzmocnione, silniejsze pięknem, silniejsze ciałem, ale przede wszystkim duchem. Coś w nich urosło. Czuły to za każdym razem, za każdym razem coś więcej, coś innego, coś lepszego. I to je tak ciągnęło w te miejsca. Wspinały się nie tylko pokonując metry wzdłuż i wzwyż, wspinały się coraz wyżej duchowo, coraz wyżej, na tyle wyżej, a właściwie głębiej, że odkryły świat rzeczy … niepoznawalnych.

Coraz więcej w nich było radości z odkrywania tajemnic. Może nie rozumiały więcej, ale ekscytowały je właśnie rzeczy, których nie rozumiały. Im mniej wiedziały, tym bardziej je to ekscytowało. W świecie przedmiotów, rzeczy zrobionych ludzką ręką, to co znane, zbadane, dotknięte, staje się nudne. W świecie natury, niepoznawalnego wnętrza człowieka, w świecie innych niepoznawalnych rzeczy, nudów już nie ma.

Im mniej wiedziały, tym więcej przed nimi tajemnic, tym bardziej były odważne, bo nie przeszkadzał im brak rozumienia. Ludzie boją się czegoś co jest trudno objąć umysłem, one przestały się tego bać, bo była to przygoda, fascynująca podróż. Im bardziej te podróże były tajemnicze, tym bardziej piękne. Po prostu były tu i to im wystarczało.

Uświadomiły sobie właśnie, że to w zupełności wystarcza – nie ma braków, niczego im nie brakuje, wszystkiego jest pod dostatkiem. Od tej pory postanowiły więc niczego nie zgłębiać (nauka, a odkrywanie poprzez doświadczanie to dwie zupełnie inne rzeczy), do czegokolwiek na siłę nie dążyć, nic nie planować, ale i niczego nie wspominać.

Czarny Staw. Tutaj ich górski potok słów jeszcze bardziej się rozkręcił niż przy schronisku. W drodze uciszał się – był milczący, a wtedy, płynęło – może – mniej słów, ale znacznie więcej innej energii, energii, do której wyrażenia słowa są niepotrzebne. Nie nadają się, są zbyt ubogie, zbyt błahe, zbyt dwuznaczne, zbyt długo się je wypowiada.

A więc potok płynął. Zauważyły, że bywają tu już ładnych kilka lat, ale czas się zatrzymał. Tu właśnie to odkryły – względność czasu. Tu się nic nie zmienia. Od tysięcy lat, może od milionów, życie jest takie samo, tajemnica ta sama, góry takie same, przyroda taka sama. Ludzie tacy sami.

To było najciekawsze spostrzeżenie: ludzie się też nie zmienili. Może inaczej myślą, z innych korzystają rzeczy, ale kochają tak samo, to samo ich zachwyca, tak samo tańczą, tak samo oddychają i tak samo szukają celu. Tak samo się wspinają zaciekawieni, co tam jest na szczycie, co tam jest za górą, za doliną. A jak już zaspokoją ciekawość, to i tak dalej tu przychodzą, bo odkrywają, że nie o cele chodzi, tylko o drogę, o radość bycia w drodze.

Wszystko tak samo. Te same kwiaty, te same chmury, tak samo zapominane nazwy kwiatów. Niektóre może nadal pozostają nie nazwane. Wiele rzeczy do dzisiaj pozostało nie nazwanych, to pewnie dobrze …

I słońce takie same. Tak samo jasno świeci, tak samo dużo niesie radości, powodów do cieszenia się dniem. Tak samo się waha, czy się spotkać z nocą, czy ustąpić innym gwiazdom, czy się schować za górami, za lasami. Tak samo rano się zastanawia, czy się zerwać, by zanieść więcej światła i ciepła ludziom, i pozostałym stworzeniom. Nie do końca jeszcze wyrwane ze snu waha się, przymierza się jak sportowiec przed wykonaniem próby, czy tym światłem, czy swoim ciepłem dać możliwość podziwiania świata, czy pozwolić ludziom sprawdzać każdego dnia, co wygra: rzeczywistość, czy wyobraźnia, jawa, czy sen.

Przegadały tak swoje dwa postoje. Wspięły się na wybraną przez siebie ścieżkę, lecz, tak jak od wielu lat, znowu ominęły tę, na którą sporo lat temu, miał je poprowadzić ich przewodnik. Wróciły z powrotem.

Ścieżek na następny dzień tym razem nie zaplanowały. Wspólnie postanowiły, że decyzję przyniesie kolejny dzień – chcą się nauczyć ufać kolejnym porankom. W górach burze i inne zjawiska dzieją się spontanicznie, więc czemu ludzie mieliby się z tego porządku wyłamywać. Od jutra zaczynają ćwiczyć spontaniczność. Wraz ze wschodem słońca przyjdzie decyzja.

Nauka spontaniczności

Jedna z nich zbudziła się o świcie, wyjrzała przez szybę … deszcz, mgła, mżawka. – Może przestanie, później – pomyślała. Spały więc dalej.

Godzinę później … nadal mżawka, mały deszcz, ale idą – postanowione. Gdzie? Starsza zaproponowała: – Zagramy w spontaniczność, pójdziemy na przystanek i pojedziemy tam, gdzie zawiezie nas pierwszy bus. Dobrze? Zgodziły się obie. Ubrały swoje czerwone peleryny, nasunęły kaptury na głowę i ruszyły w góry, ruszyły w deszcz, ruszyły w nieznane …

Zawiózł je do Kuźnic. – Co dalej? – Spojrzały na siebie. Młodsza zaproponowała:

- Gramy dalej. Poobserwujemy tę grupkę ludzi. Pójdziemy tam, gdzie nikt z nich nie pójdzie. Odczekały chwilkę, w tym miejscu co zwykle, nad stawem. Weszły na kamień, który przed chwilą zwolnił jeden z turystów. Zaszeleścił jedynie swoją granatową kapotką, zgrabnie zeskoczył i pomaszerował w kierunku jednej ze ścieżek. Poobserwowały ludzi przy kasie z biletami do parku i …

- Niestety! Trudno, chciałyśmy zabawy, mamy ją. Powtórka! Idziemy tam gdzie wczoraj – powiedziały prawie razem, roześmiały się … i poszły. Już po kilkudziesięciu krokach zauważyły zmianę. – To nie jest ta sama droga, co wczoraj.

Szły dalej w swoich kolorowych, foliowych kapotkach. Szeleściły przy każdym kroku, a kaptury mocno ograniczały widoczność. Im były wyżej tym mżawka była mniejsza, lecz tym bardziej były mokre – od wewnątrz.

Nastrój, który stworzyły mgły, bardzo ograniczone pole widzenia, sprawiły, że świat wydawał się mały. Góry gdzieś zniknęły, widać było tylko głazy pod nogami, ścieżkę parę kroków do przodu, najbliższe zaś ścieżki świerki i kosówki wyglądały jak stwory z bajki. Jakieś dziwne postaci, jedne wygięte, małe, poskręcane, inne wysokie, strzeliste, zakapturzone, jakby ginące w chmurach. Wszystko tajemnicze, bliskie, na dotknięcie ręki. Świat się zrobił bardzo mały, przytulny, pokazujący swoje wnętrze – inaczej niż wczoraj. To zauważyły wyraźnie.

Wczoraj świat odsłaniał swoje zewnętrze, wszystko na odległość – piękne, dalekie, wielkie, niedosiężne, dzisiaj odwrotnie – wnętrze, bliskie, dosłownie pod nogami, muskające dotykiem oczy, nozdrza, uszy, skórę, płaszcz, stopy, ale mimo wszystko nieznane. To świat zachęcający do nasłuchiwania, do rozmowy, ale zniechęcający do poszukiwania, do oczekiwania. Zupełnie nowy świat, nieznany. Każdy krok stawiany w nieznane. Dziewczyny zachwyciły się tym nowym światem. Taki zobaczyły po raz pierwszy.

W sierpniu, w połowie sierpnia w Tatrach jest najczęściej piękna, słoneczna pogoda. Tak było od wielu lat. Tak ich nauczył kiedyś ich przewodnik, ale zdarzają się pojedyncze dni z niepogodą. Dzisiaj trafiły na niepogodę. Uznały to za szczęście.

Na przełęczy, później na Równi Między Kopami okazało się, iż już nie pada, przynajmniej na tyle, iż można było ściągnąć kaptury. Szły dalej i to omijały kałuże, to przez nie przeskakiwały.

Miejsce w którym zawsze się zatrzymywały, by zrobić fotki, by rzucić okiem na doskonale widoczną stąd grań Tatr, tym razem przegapiły, bo poza widoczną na parę metrów ścieżką, od czasu do czasu można było zobaczyć tylko innych turystów, przebranych w różnokolorowe, szeleszczące peleryny z folii. Wyglądali zresztą jak ludki z bajki. Żółte, czerwone, zielone, niebieskie. Wyłaniali się dosłownie w ostatniej chwili. Kilka sekund wcześniej słychać było rozmowy, kroki, szelest folii, a nagle z naprzeciwka zbliżał się, ktoś patrzący pod nogi, wykonujący skoki nad kałużami. Od czasu do czasu wyprzedzały też takiekrasnoludki, takie zjawy.

Gdy doszły do ścieżki, która zaczęła opadać w dół na Halę Gąsienicową, zatrzymały się. Tutaj wczoraj tak się zachwycały, dzisiaj zobaczyły zupełnie inny świat, świat ograniczony do kilku zaledwie metrów. Wczoraj stąd podziwiały góry, błękit nieba, zielone hale, morze kosówek i fioletowe kwiaty. Dzisiaj tego nie zobaczyły, nie mogły zobaczyć. Nie widać zielonego dachu schroniska, nie widać dymu z komina, nie widać bajecznych domków, rozrzuconych po hali.

Kilka kroków przed nimi, stała jakaś postać w granatowej pelerynie. Ten ktoś patrzył tak, jakby chciał przeszyć na wskroś mgłę, jakby chciał zobaczyć coś, co się kryje za tymi miliardami mikroskopijnych kropel wody … Człowiek w granatowej kapocie ruszył dalej.

Po chwili ruszyły i one.

Parę kroków niżej, mgiełka jakby się rozrzedziła. Z każdym następnym krokiem, widoczność się poprawiała. Już na samej hali zobaczyły przynajmniej najbliższe domki. Były większe niż zawsze. Co się stało, czyżby urosły? Czyżby od wczoraj przeszły remont?

To co zobaczyły dalej, jeszcze bardziej je zadziwiło: kwiaty. Fioletowe kwiaty. Były ogromne, kilka razy większe niż zawsze. Czyżby tak urosły? Czyżby deszcz tak je odżywił? Wyłoniły się też drzewa i one wyglądały na ogromne, niezwykłe. Stały na baczność, okryte mgiełkami, ale wydawały się tak tajemnicze, tak … trudno było to opisać.

Najbardziej je jednak zaskoczyła ścieżka wśród kwiatów, kwiatów bez nazwy. Poczuły się jak w dżungli. Po lewej i prawej stronie nachylały się do nich, ale były tak duże i tak piękne jak nigdy do tej pory. Ich płatki, ich liście pokryte rosą, tysiącami kropel wody, jak obsypane brylantami. Te świecidełka błyskały przy każdym ruchu, przy każdym, najlżejszym powiewie wiatru skrzyły się jak prawdziwe, najdroższe kamienie.

Jeszcze niżej dostrzegły to, na co nigdy nie zwracały uwagi, bo zawsze w tym miejscu patrzyły w górę. Patrzyły na wysokie szczyty, na słońce, na błękit nieba, patrzyły w dal. Teraz zobaczyły też inny wymiar, ten niedostrzegany, ten przegapiany na co dzień, bo na czym innym była skupiona uwaga.

- Mamuś, odkryłyśmy dzisiaj, że Tatry mają jeszcze wiele wymiarów, które do tej pory nie dostrzegałyśmy. – powiedziała młodsza z kobiet.

- Tak, szukamy wielu rzeczy daleko, wysoko, czasem nawet bujamy w obłokach, a to co najpiękniejsze, najbardziej wartościowe, jest tak blisko, tak nisko, że tego nie widzimy. Nie widzimy tego co pod nogami, a najtrudniej dostrzec to co jest w nas, to co jest wokół nas. Jesteśmy jak ryby w oceanie. Nie dostrzegamy oceanu, pływając w nim nie dostrzegamy go i całe życie jego szukamy. Przepływamy świat wzdłuż i wszerz, po tysiąc razy, schodzimy w głąb, wzbijamy się w przestworza, a nie patrzymy pod nogi, nie zaglądamy do własnego wnętrza, do serca. A tam jest ukrytych wiele rzeczy, których szukamy. Chcemy znaleźć miłość w kosmosie, podczas gdy ona jest w naszym sercu, chcemy pokochać ludzi z innych galaktyk, podczas gdy tu na ziemi są miliardy do pokochania. Tak Aniołku, góry znowu nas czegoś nauczyły. Podziękujmy im za to. – powiedziała starsza z pań do córki. Obie podziękowały górom za to. Chwyciły się za ręce i razem wykonały ukłon.

Tymczasem mgiełki stawały się coraz rzadsze, tak że po chwili, spośród chmur wyłonił się mały Kościelec, później jego starszy i większy brat.

- No to co, dalej gramy w spontaniczność? – zapytała córka.

- Dobrze. – zgodziła się mama. – To zrobimy tak … – rozejrzała się w lewo w prawo. Nikogo w pobliżu nie było, oprócz postaci w granatowej pelerynie. Ten ktoś pstrykał fotki domkom, drzewom, górom. Też się kłaniał, kłaniał się kwiatom bez nazwy, właśnie robił im zdjęcia. Po chwili skończył i ruszył dalej. - … pójdziemy za kimś. Tam gdzie ten ktoś, tam my. Ok.?

– Dobrze mamuś, może tym razem za tą granatową peleryną? – zaproponowała córka. Ten człowiek idzie od samego dołu w tę samą stronę, tak mi się zdaje, że widziałam go przy stawie na „naszych” kamieniach, ale później gdzieś zniknął, chyba wchodził tutaj inną ścieżką.

Poszły więc za peleryną w stronę schroniska. Gdy weszły jednak na wąską, krętą ścieżkę, postać w pelerynie gdzieś się zapodziała wśród bezimiennych kwiatów. Nie było jej przy schronisku, ani wewnątrz. Nie bardzo się tym przejęły. Wszystkie ławki na zewnątrz były mokre, a wszystkie miejsca w schronisku zajęte, zdecydowały więc, by ruszyć od razu dalej. Ponieważ ich postać zaginęła, postanowiły przetestować nowy sposób na spontaniczne wędrowanie po górach. Młodsza z nich podniosła małą szyszkę, ustawiła się tyłem do tablicy ze szlakami i rzuciła w tył za siebie. Mama przyjrzała się dokładnie, szyszka trafiła w część tablicy kierującą do Doliny Gąsienicowej. Więc poszły. W drodze zjadły swoją kolejną porcję owoców.

Kilkaset metrów dalej, odnalazły swoją zgubę, postać w granatowej pelerynie, no a jakże – odnalazła się wśród kwiatów bez nazwy, kilkadziesiąt metrów przed nimi … postać znowu pstrykała fotki, a chwilę później zaczęła ściągać pelerynę. Peleryna trafiła do plecaka, a plecak na swoje miejsce. Młodej dziewczynie, plecak wydał się znajomy, postać też …

- Nie – pomyślała – to niemożliwe. Mężczyzna zniknął za zakrętem. Jednak jakiś mały niepokój, mała niepewność wkradła się do serca dziewczyny.

- Mamuś, ten człowiek w pelerynie, widziałaś? Zdjął pelerynę i zobaczyłam … nie zdążyła dokończyć, bo przerwała jej mama.

- Ja też widziałam czerwony plecak i kogoś podobnego do naszego przewodnika, do P… ale, nie, to niemożliwe. – podświadomie jednak obie przyspieszyły. Minęły zakręt, ale za zakrętem nikogo nie było widać. Doszły z mocno bijącymi sercami do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Spojrzały szybko w lewo na ścieżkę wzdłuż stawu, spojrzały na ścieżkę w górę, na Przełęcz Karb, nie zobaczyły tam postaci, którą szukały. Uspokoiły się więc.

- Pomyliłyśmy się. – pomyślały jedna i druga. Jakiś mały zamęt jednak powstał w ich sercach. Bo przez kilka następnych minut nic nie mówiły, trochę posmutniały. Zdjęły wreszcie swoje peleryny, spakowały je do plecaków. Siadły na głazach tuż nad wodą. Wpatrywały się w czarną toń stawu, wpatrywały się w kaczuszki pływające przy brzegu.

Kaczki na spokojnej, nie zmąconej wiatrem tafli jeziora, wywoływały rozchodzące się koliście kręgi. Rozmawiały ze sobą po kaczemu, ale dziewczyny rozumiały te mowę, więc się przysłuchiwały, łowiły słowa. Tak się zapatrzyły w nie obie kobiety, że … stały się jednymi z nich, zaczęły pływać po stawie.

I tak trwały w medytacji, albo we wspomnieniach – kto to wie.

Nie patrzyły już na ludzi, nie patrzyły na góry, które w międzyczasie odsłoniły całkowicie swój ogrom. Gdzieś się podziały mgły, gdzieś się podziały chmury, a toń jeziora zmieniła barwę z czarnej na błekitną. Powiał lekki wiaterek i wyszło słońce. Natychmiast, spokojna dotąd woda, pokryła się gęstą falą, a na jeziorze pojawiły się świecące ogniki, diamenty, brylanty, perły.

To wyrwało kobiety z ich prawie snu. Znów spojrzały uważnie na ludzi i w tym samym momencie zauważyły mężczyznę, który zadarł wysoko głowę i obserwował coś wysoko, wyżej niż najwyższe szczyty w okolicy. To był on …

Zanim jednak, którakolwiek z nich zdążyła cokolwiek zrobić: zawołać, wstać … on podszedł do nich i przywitał się – Witajcie Aniołki! Padli sobie w objęcia.

- Cześć Piotrze! – usłyszał od jednej – Dzień dobry panie Piotrku – od drugiej.

- Widziałyście? Poznajecie je? – mówiąc to pokazał do góry na dwa czarne punkty z rozpostartymi szeroko skrzydłami, dwa orły, zataczające koła, wysoko nad Doliną, wysoko nad górami.

One zadarły wysoko głowy, ale niewiele widziały, bo wszystko przesłoniły im łzy …

Piotr nie zapytał o nic, nie postawił żadnego pytania, żadnego „dlaczego”, po prostu ucieszył się ze spotkania.

Starsza z Aniołków, chciała się wytłumaczyć, chciała opowiedzieć, ale Piotr sprawiał wrażenie, że rozumiał wszystko, więc postanowiła nic nie mówić. Młodsza spędzała czas nad wodą, przemywając twarz. Kilka razy już chciała wracać, ale znów zanurzała dłonie w wodzie i po chwili woda spływała po jej policzkach.

Po kilku minutach wróciła i zapytała:

- Panie Piotrku, pamięta pan? Obiecał nam pan, że zabierze nas pan na Zawrat, pamięta pan? Obiecał pan mojej mamie.

- Pamiętam, pamiętam. Aleś ty wyrosła! Aniołki, a skąd wiecie, że właśnie dzisiaj idziemy na Zawrat, przecież wam nie mówiłem? – zażartował.

Starsza z Aniołków zamyśliła się. Pomyślała o magii. To wszystko co się w tych dwóch dniach wydarzyło było pełne magii i jest magią. To co się wydarzyło od ich pierwszego spotkania też było magią. To cud egzystencji. Gdy pragnęła, gdy planowała, gdy coś chciała przyspieszyć, chciała popychać los do przodu, nie działo się nic. Gdy zostawiła wszystko samemu sobie, naturalnemu biegowi spraw, wszystko zaczęło się układać.

Kiedyś, gdy się pierwszy raz spotkała z Piotrem, powiedział jej o ufności. Nie bardzo rozumiała na czym to polega. Starała się więc pomagać, przyspieszać. Kilka lat trwało takie eksperymentowanie i dopiero teraz w pełni zrozumiała, co on miał na myśli. Właśnie dzisiaj tego doświadczyła. To uznała za magiczne, za niewytłumaczalne. Jakieś magnesy zdziałały, jakieś tajemnicze energie, wszystko się ułożyło samo.

Tak im się dobrze rozmawiało, tak się dużo uczyła, taka szczęśliwa była jej córka, tak szybko dojrzewała, tak mądra się stała w ostatnich latach … mama była dumna ze swojej córki.

Tak to wszystko było magią …

A teraz, gdy pojawiło się rozluźnienie, spontaniczność, ufność … i wolność, tak wolność, błogie poczucie wolności, wszystko działo się samo. Życie ich zetknęło.

Gdy układała plany, ćwiczyła wyobraźnię, pojawiały się tylko wspomnienia, żyła tym co było, znajdowała żale, robiła sobie wyrzuty. Gdy „zagrała w spontaniczność” zewsząd pojawiała się tajemniczość, piękne, nieznane obszary. I to co najbardziej zaskakujące, te nieznane, nowe, były blisko, tak blisko, że nawet nie przyszło jej do głowy, by tam wcześniej szukać.

Tak, ufność to magia. Egzystencja niesie wiele magii. W tych dwóch dniach pojawiło się wiele magicznych rzeczy. Nie chciała nawet sobie tego wyliczać, ale i tak ustawiły się one w szeregu, jak wojsko. Paradowały przed nią z uśmiechami na obliczach. Paradowała przed nią więc spontaniczność, ufność, paradowało „teraz”, paradowały rzeczy bez nazwy, kwiaty bez imienia, paradowało całe mnóstwo różnych, dziwnych osobników, taka wesoła, roześmiana brać – bracia i siostry, a wszystkim na imię radość, wszystkim na imię miłość, wszystkim na imię wolność.

Tak magia. Magią jest też to, iż z tego szeregu wypadły wspomnienia, wypadły cele na przyszłość. To sprawiło, że poczuła się wolna, poczuła się bardzo rozluźniona, poczuła, iż jest gotowa wspiąć się … na Zawrat.

- Idziemy, idziemy Piotrze na Zawrat. Idziemy teraz! – oznajmiła z entuzjazmem.


Piotr Kiewra

poniedziałek, 3 marca 2014

Aniołki nad Doliną Cichą

Anioł to ktoś, kogo Bóg ci zsyła
niespodziewanie i nie dla zasługi,
by mógł tobie w ciemności
zapalić kilka gwiazd.





Phil Bosmans




Usiadł na kamieniu przy samym brzegu stawku w Kuźnicach, tuż przy drewnianym mostku nad Bystrą. Szum Bystrej był na tyle duży, że zagłuszał tumult przyjeżdżających busów, oraz wysiadających ludzi.
Część przybyłych podążała natychmiast, by ustawić się w długim sznurku oczekujących na wjazd kolejką na Kasprowy Wierch. Pozostała część przechodziła po mostku, tuż za jego plecami, zatrzymując się przy parkowej kasie. Jeszcze dalej, po prawej, gdzie zaczynają się znakowane kolorami ścieżki do Kondratowej, na Halę Gąsienicową, na Kasprowy przez Myślenickie Turnie, na Nosal, stały grupki turystów i co chwilę, któraś z nich wyruszała na wybraną trasę.


Kamień na którym siedział, otoczony był płytką na kilka – kilkanaście centymetrów wodą, krystalicznie czystą, chłodną, w której przyjemnie zanurzyć dłonie, przemyć spoconą twarz. Te zabiegi przydadzą się jednak dopiero w drodze powrotnej, gdy wszyscy będą schodzić wieczorem ze swoich ścieżek. Czynił to już wielokrotnie i pamięta jaką przynosi to ulgę, jak poprawia samopoczucie, nawet wtedy, gdy zanurzy się tylko dłonie.

Nad stawkiem unosiła się jeszcze poranna mgiełka. Za jego plecami Bystra jeszcze szaleje, grzmi, łoskocze, pędzi, natomiast tuż za mostkiem rozlewa się w płytki stawek i traci już swój rozpęd, ucisza się. Jednak tylko na parę minut – tak jak odpoczywający turysta, który wkrótce po złapaniu oddechu, po chwili wygrzewania się w słońcu, po rozejrzeniu się dookoła, zaczyna swoją dalszą wędrówkę. Tak samo woda, tym razem już złapana w uregulowany kamienną rynną potok, rozpoczynający się małą kaskadą, przyspiesza i z szumem spada coraz to niżej, znacznie wyprzedzając turystów idących równoległym do niej Bulwarem Słowackiego.

Przyszedł piętnaście minut wcześniej. Pozostawił na kamieniu obok znak rozpoznawczy, czarno-czerwony plecak. Właśnie przy tym mostku, nad stawkiem, na kamieniach wyznaczył miejsce spotkania. Nie wiedział jednak … z kim. Miała to być jedna ze znajomych z facebooka. Kiedyś poprosiła go, by zabrał ją na wyprawę w wyższe partie Tatr, ponieważ, tak jak powiedziała, do tej pory poznała jedynie kilka dolin. Zainteresowały ją filmiki zrobione przez niego w Tatrach i publikowane na YouTube oraz w grupie poświęconej górskim wędrówkom. Później kontaktowała się z nim na czacie ustalając szczegóły i termin wspólnej wyprawy. Planowała jeszcze kogoś zabrać ze sobą.
Umówili się na dzisiaj. Zdecydował, że gdyby się nie pojawiła, pójdzie na Czerwone Wierchy sam. Poczeka jeszcze trochę i pójdzie.
Czekał więc dalej. Mgiełka nadal snuła się tuż nad lustrem wody. Zapowiadał się piękny dzień. Słońca o tej porze dnia jeszcze tu nie widać, ale za to widać piękny błękit nieba od spodu okrojony zielenią okolicznych smreków i szarością skał Nosala. Wszystko tu blisko – na wyciągnięcie ręki.
Jak zwykle w takich sytuacjach, wśród uroków gór, górskiej przyrody, jednostajnego szumu wody, w oczekiwaniu na pierwsze tu z rana promyki słońca, zadumał się.

- Dzień dobry! – usłyszał pewny siebie dziecięcy głosik. Po sekundzie natomiast bardziej nieśmiały, ale za to dorosły głos, zapytał – Czy to ty, Piotrze?
Wyrwany z chwilowej medytacji, odwrócił się i ujrzał stojące metr od niego dwie turystki, bardzo do siebie podobne i gdyby nie to, że jedna była wyższa i starsza, a druga może dwunastoletnia dziewczynka, to można by rzec – dwie krople wody. Obie w jednakowych, czerwonych polarowych bluzach, też jednakowych, czarnych, sięgających tuż za kolana spodniach, i w jednakowych butach. Na plecach takież same – oczywiście – plecaki.
Spoglądał na nie próbując sobie przypomnieć skąd może je znać i … przez parę chwil nic nie odpowiedział.
- Dzień dobry! – tym razem chórem, jeszcze raz powiedziały obie panie – jestem Monika, a to moja córka, też Monika. Znamy się z facebooka. Prosiłam cię, byś nas zabrał na wycieczkę w góry, pamiętasz.
- Dzień dobry! Tak pamiętam, ale … nie spodziewałem się spotkać …, nie myślałem, że zobaczę … Anioły – odpowiedział nadal zaskoczony. Po chwili dodał -Tak to ja, Piotr. – Wstał, zeskoczył z kamieni na trawę, podał rękę, lecz po chwili otworzył ramiona i przywitał się z nimi uściskami, jakby je znał od dawna.
Jeszcze raz spojrzał na nie i powiedział:
- Dzień dobry „Aniołki”! – Starsza z nich uśmiechnęła się jakby zrozumiała dlaczego je tak nazwał. Natomiast młodsza, odpowiedziała: – Panie Piotrku, mama mnie tak nazywa, skąd pan wie?
- O, to długa historia – odpowiedział Piotr z tajemniczym uśmiechem. – Muszę się zapytać twojej mamy, czy mogę ci powiedzieć – zażartował. Mama skinęła głową.
- Otóż zostaliśmy z twoją mamą znajomymi na facebooku, ale mama na swoim profilu zamiast fotki wstawiła jakąś maskę. Gdy zapytałem, dlaczego, odpowiedziała: „Moja zewnętrzna powłoka nie dorównuje memu wnętrzu”, więc jak was ujrzałem, waszą „niebiańską” urodę, to od razu byłem pewien, że spotkałem Aniołki.
Młodszy Aniołek lekko się zawstydził, pewnie pierwszy raz potraktowany takim komplementem. Dziewczynka na chwilkę się odwróciła, coś „porobiła” chusteczką w okolicy oczu i po dobrej minucie spojrzała na niego szeroko otwartymi, pięknymi oczami, pełnymi przychylności.
- No to jak, Aniołki, ruszamy w góry? – zapytał.
- Ruszamy.
- Ale …, czy jesteście przygotowane, moje drogie panie?
- Tak panie Piotrku, mamy w plecaku wszystko to, co było na liście, którą pan przysłał. – odpowiedział młodszy Aniołek.
- Tak lista, to lista, ale ważniejsze to co macie w nogach. Przygotowałyście kondycję? Nie wiem czy wiecie, na co się porywacie? Mama obiecała mi, że tak, ale jak jest naprawdę? Z ręką na sercu, przyznajcie się? – zapytał znowu.
- Panie Piotrku, codziennie maszerowałyśmy z kijkami, dwa razy w tygodniu mama mnie wyciągała na bieganie, choć tego nie lubię, ćwiczyłam uczciwie na wf. Damy radę.
- Dziewczyny, idziemy na wysokość ponad dwóch tysięcy metrów. W górę będzie łatwiej, ale w dół … Nie dam rady was obu nieść – zażartował.
- Damy radę. – wykrzyknęła pewna siebie dziewczynka.
- Piotrze, zgodnie z tym co proponowałeś, od kilku dni chodziłyśmy, aklimatyzowałyśmy się. Byłyśmy w Kościeliskiej, w Strążyskiej, na Nosalu, na Sarniej Skale. – tym razem wtrąciła się mama.
- To super. A buty sprawdzone?
- Tak, chodzi się w nich wygodnie, jak w trampkach – szybko odpowiedziała podekscytowana dziewczynka.

Ruszyli. Tak jak się spodziewał, dziewczynka wysforowała się do przodu. Mama chciała ją powstrzymać głosem. – Niech leci, póki co, za chwilę się zatrzyma – zawyrokował Piotr. Stromo wznoszący się, kamienny chodnik faktycznie po minucie dał się jej we znaki, zatrzymała się więc i pod pozorem poprawienia plecaka zaczekała, aż ją dogonią. Zorientowała się, że ich oddechy są miarowe i niezbyt przyspieszone i … już się nie wyrywała.
Od tej pory szli razem, powoli, krok za krokiem. Młodszy Aniołek, ciekawa świata, wielce podekscytowana wspólną wyprawą, z rozpierającą energią i kłębiącymi się setkami pytań do zadania, dziewczynka, szła obok Piotra i od samego początku zadawała ich mnóstwo. Na niektóre nie zdążył odpowiedzieć, bo już padało następne. Chciała wiedzieć od kiedy chodzi po górach, kiedy był pierwszy raz w Tatrach, czy zwiedził już całe Tatry, kto go tego „chodzenia” nauczył.
Gdy wyszli z lasu, w okolicy Kalatówek zaczęły się całe serie pytań o szczegóły otoczenia. A co to za dolina, co to za szczyt, a co się kryje za tym zakrętem? Gdy wyciągnął z plecaka swój aparat fotograficzny, nagle dziewczynka uświadomiła sobie, że ona nie robi zdjęć, a przecież chciała ich zrobić tysiące. Prowadzi przecież całą dokumentację wycieczki. Szybko wyciągnęła swój aparacik i … od tej pory robili więcej krótkich, parosekundowych postojów na sesje zdjęciowe.
Coraz wyżej otwierały się coraz szersze panoramy, to i zauroczone panie więcej czasu poświęcały na obserwowanie wszystkiego wokół, na zdjęcia. Młodsza z nich zadawała też mniej pytań, ale za to więcej komentowała tego co widzi. Tak doszli do Hali Kondratowej. Posiedzieli chwilę przy schronisku, dziewczyny zajrzały do środka. Punkt dożywiania urządziły jednak na zewnątrz.




Piotr zwrócił ich uwagę na długi sznurek turystów ciągnący się w stronę Giewontu. A zdecydowanie bardziej na lewo od kamiennych stopni wiodących na Giewont pokazał im pięknie wijącą się ścieżkę, którą mieli się wspiąć na przełęcz. Z okolicy schroniska była doskonale widoczna. Następnie pokazał samą Przełęcz pod Kopą Kondracką, i później w prawo Kopę Kondracką oraz całą panoramę, od Przełęczy Kondrackiej, dalej po widoczny stąd rąbek Giewontu i Długiego Giewontu, po Grań nad Doliną Bystrej i jeszcze bardziej na wschód.


Ruszyli dalej. Gdy ścieżka zaczęła się ostrzej piąć, co kilkadziesiąt kroków dziewczyny zatrzymywały się, rozglądały się wokół, przede wszystkim patrząc na coraz niżej pozostawione schronisko, na Giewont, który odsłaniał coraz bardziej swój kształt. Młodszy Aniołek w pewnej chwili powiedział – Byłoby całkiem pięknie, gdyby nie trzeba się było tak długo wspinać. Piotr natychmiast zareagował z uśmiechem: – Czyli masz już dość? Wracamy?
- Nie, absolutnie nie, tylko mówię, że nogi by tak nie bolały.
- Aniołku, gdyby nie było tego bólu, gdyby to było takie proste jak spacer do kiosku po gazetę, to nie byłoby też takie piękne. Piękno i wartość, często chodzą z bólem w parze. Zgadzasz się Aniołku?
- O tak, panie Piotrku! Niektórym ludziom wystarczyło by oglądanie tego w telewizji.
- A dla ciebie nie?
- Oj nie, góry w telewizji? To trzeba poczuć w nogach, trzeba pooddychać świeżym, górskim powietrzem, oj trzeba tu być.
- Słyszę, że już jesteś prawdziwą turystką, takim górskim włóczęgą. Za parę lat będziesz oprowadzać wycieczki, będziesz „uczyć” gór, swoje koleżanki, a może jakiegoś „grzecznego chłopaka”. – żartował dalej, a ona się lekko zarumieniła, ale zaraz bojowo odparowała:
- A czemu nie!
Piotr pokazał im ponownie Giewont. Były wyraźnie zaskoczone tym jak wygląda od tej strony, niepozorny, inny niż od strony Zakopanego, czy Doliny Strążyskiej. Zrobiły sobie nawzajem kolejne dziesiątki zdjęć. Najpierw jeden Aniołek stał na tle Giewontu, później drugi. Ta procedura powtarzała się już później cały czas.

Po drodze, po prawej, nieopodal ścieżki, na sąsiednim, trawiastym zboczu dziewczynka wypatrzyła pasące się stadko kozic. Tak ją to podekscytowało, że aż podskakiwała z radości. Mama starała się ją uspokoić, ale ją samą to spotkanie też ucieszyło niezwykle. Stali tam kilka minut wykonując przy tym sporo zdjęć, bo pasące się kozice okazały się być wdzięcznymi i cierpliwymi „fotomodelkami”.
Na jednym z ostatnich postojów przed przełęczą uprzedził, czego się można tam spodziewać – silnego uderzenia wiatru. Dlatego zaproponował, by od razu maszerować w górę, w stronę Kopy Kondrackiej. Ale gdy osiągnęli przełęcz, mimo naprawdę silnego wiatru, który wymuszał „marynarski chód” na szeroko rozstawionych nogach … i chłodu, ich postój potrwał znacznie dłużej.


To co zobaczyły z przełęczy, je zamurowało. Nic nie mówiły. Stały i tylko patrzyły. Piotr z kolei patrzył na nie. Uznał, że jest to najpiękniejsze „zjawisko” jakie do tej pory widział w górach: dwa Aniołki z rozwianymi włosami, zapatrzone, zauroczone do łez. Młodsza zapomniała o fotkach. Dopiero po dłuższej chwili zaczęło się wykonywanie ujęć. Trafiły do obiektywu: doliny, szczyty, to co blisko i daleko, to co małe i duże, przyroda i ludzie. Nalegał jednak, by pójść nieco wyżej, bo tam się wiatr uspokoi i wtedy będzie przyjemniej – Tam sobie usiądziemy w słońcu, w cieple – przekonywał.
Powoli wspięli się na Kopę Kondracką, gdzie panie krótko świętowały swój pierwszy dwutysięcznik, sesją zdjęciową, którą tym razem wykonał dla nich Piotr. Po kilkunastominutowym tam pobycie poszli jeszcze wyżej, na Małołączniaka.

Tam na jego rozległym wierzchołku, na łączce opodal ścieżki, Piotr wyszukał kilka kamieni położonych blisko siebie. Usiedli na nich. Plecaki ujawniły najbardziej w tej chwili potrzebną zawartość: kanapki i napoje. Jedli w milczeniu.
Od czasu do czasu patrzył na oczarowane widokiem dziewczyny. Na twarzy starszej dostrzegł łezki, które spływały po policzkach, co chwilę ścierane rękawem od polarowej bluzy. Nie chciał im przeszkadzać. Wziął swój plecak, wyjął z niego aparat, odszedł parę kroków, by zrobić parę ujęć.

Później usiadł na kolejnym kamieniu, bliżej krawędzi łąki, która od tego miejsca ostro spadała już w stronę Cichej Doliny Liptowskiej. Rzucił jedno przeciągłe spojrzenie na całą panoramę, dłużej zatrzymał wzrok na Krywaniu i w końcu powędrował wzrokiem w głębię Doliny Cichej. Nie myślał, po prostu patrzył.
Dopiero po dłuższym czasie, na kamieniu obok przysiadł się młodszy Aniołek i poprosił o dokładny opis panoramy. Piotr rozpoczął opis od tego, co za nimi, szczególnie od Giewontu, z jego pełnym ludzi wierzchołkiem. Wykonał parę fotek używając dużego zoomu optycznego i po chwili na wyświetlaczu aparatu pokazał kolejki turystów wspinających się na Giewont, po lewej tych schodzących i na samym szczycie, tych oblegających krzyż.

Dalej powędrowali wzrokiem przez całe Tatry Zachodnie, z Grzesiem, Wołowcem, Starorobociańskim, Rohaczami, Bystrą, i bliżej, na wyciągnięcie ręki – Krzesanicą, z jej urwistym zboczem spadającym w stronę Zakopanego.
Później ich uwagę skupił na sobie Krywań, wyróżniający się kształtem i potęgą, w lewo Kasprowy Wierch oraz Tatry Wysokie: Świnica, Kozi Wierch, Granaty, setka innych szczytów. Wśród nich wyszukali wspólnie Rysy, Gerlach, Lodowy Szczyt, na końcu Hawrań.

Siedzieli przez chwilę w ciszy wpatrując się w ledwie widoczną ścieżkę na dnie Cichej Doliny. Mały Aniołek przesiadł się na jeszcze bliższy kamień, tak że swoim ramieniem omalże nie dotykał ramienia Piotra. Dziewczynka spoglądała przez chwilę ukradkiem na jego twarz, później na miejsce w które miał skierowany wzrok i w końcu zapytała:

- Panie Piotrku, czy mogę o coś zapytać?
- Pytaj Aniołku.
- Czym są dla pana góry?
Nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko ponownie w otchłań Doliny Cichej. Po chwili zamyślenia spojrzał na dziewczynkę, uśmiechnął się i zapytał:
- Chcesz wiedzieć, czym są góry? Otóż góry są radością, góry sprawiają, że śmiejesz się całym sercem, śmiejesz się wewnątrz siebie, ale śmiejesz się i na zewnątrz. Jedno i drugie zauważają ludzie. Lecz ty się czujesz znacznie lepiej przez to, że raduje się twoje serce. Przez to lepiej ci się, żyje. W twoim życiu przeważają wtedy te dobre chwile, zapominasz o troskach, zmartwieniach. Gubisz je gdzieś w tych uroczych zakątkach. … Wystarczy Aniołku? – zapytał Piotr.
- Oj nie, panie Piotrku. Ja wiem, że góry są dla pana czymś znacznie więcej. Jak patrzę na pana, jak widzę jak pan patrzy na tę dolinę, jak widzę pana zakochane oczy, to wydaje mi się, że to jest coś znacznie więcej niż radość. Panie Piotrku, niech mi pan powie, tak od serca, czym są dla pana góry? Chcę się tego nauczyć! – Gdy skończyła, Piotr spojrzał na nią zdumiony. To było pytanie, którego się mógł spodziewać od jej mamy, ale od niej …
- Zakochane oczy, mówisz? Zdradzają mnie zakochane oczy, a to ciekawe. Widzę Aniołku, że się nie wywinę przed zdradzeniem ci mojej największej tajemnicy …
- Ależ proszę, panie Piotrku! – poprosiła ponownie dziewczynka, patrząc swoimi ślicznymi oczkami wprost w oczy Piotra.
W międzyczasie dosiadła się do nich mama małego Aniołka i zapytała o czym rozmawiają. Dziewczynka opowiedziała.
Piotr spojrzał na dziewczynkę, później na jej mamę. Z jej twarzy wyczytał, że też chce to wiedzieć. Jego wzrok podążył wtedy gdzieś daleko, jakby daleko w przeszłość. Wyglądało to tak, jakby zapomniał o tym pytaniu, jakby był nieobecny, jakby był sam. Po chwili twarz mu rozjaśniała, spojrzał to na jedną, to na drugą dziewczynę, uśmiechnął się, i jakby spodziewając się zdziwionych min u obu Aniołków powiedział:
- Góry są jak miłość. Góry są miłością. – spojrzał na twarze obu dziewczyn i kontynuował, znowu kierując wzrok na oświetlone pełnym słońcem wierzchołki, zacienione doliny, na te bliższe i dalsze, albo całkiem odległe fragmenty Tatr:
- Góry są miłością, bo są tu, jak to w górach, doliny i szczyty. Jest, jak w górach, trud zdobywania, jest ból, ale jest też przyjemność bycia na szczycie, bycia w ogóle. Jest podziwianie, cieszenie się pięknem. Cieszenie się tym co widzimy, ale przede wszystkim, tym co czujemy. W górach – jak i w miłości wszystko jest piękne, wszystko przynosi ci radość, nawet ból, którego doznajesz, bo wiesz, że on jest częścią tego zjawiska. Jest zwątpienie, gdy się jest na dole i patrzy się w górę, nie wierząc, że tak naprawdę to tylko kilka kroków, z których pierwszy jest zawsze najtrudniejszy. Bo wtedy brak wiary. Twoja wiara rośnie jednak z każdym krokiem, ale nigdy niczego nie wiesz do końca. Wiara, … no dobrze, może to tyle … – popatrzył na twarze dziewczyn.
- To za mało! Piotrze! za mało. My, Aniołki prosimy o więcej – poprosiła mama w imieniu obu Aniołków, obdarzając Piotra pięknym, łagodnym spojrzeniem.
- Oh Aniołki, naprawdę chcecie, by zwykły śmiertelnik mówił Aniołkom o miłości? Naprawdę chcecie? – ze śmiechem ponownie zapytał Piotr.
- Chcemy! Chcemy! – zawtórowały obie razem.
- Jeśli kochasz, to tęsknisz do tych dolin, do tych widoków z wierzchołków, do tych uczuć, które tam doznajesz. Jesteś więc gotów czekać, a czekając ćwiczysz cierpliwość, wytrwałość. Czekasz rok, wiele lat i więcej, bo taka jest siła tej miłości. W pełnym słońcu, tak jak dziś, czujesz się bezpiecznie, ale są tu i burze, wtedy drżysz, gdyż nie wiesz co się wydarzy. A więc jest niepewność. Jest też niedostępność, bo nie wszędzie możesz wejść, nie wszystko możesz zobaczyć, nie możesz wszystkiego zrozumieć. – Piotr wskazał palcem kilka takich miejsc w górach, szczególnie w miejscach w których nie poprowadzono ścieżek. – Tak samo jest w miłości, są tajemnice, których nigdy się nie pozna. Zawsze jednak te tajemnice będą nas intrygować, będziemy zatem przeżywać emocje poznawania nowych zakątków, odległych, nieznanych miejsc, ale będziemy też marzyć o tych miejscach w które udać się nie możemy, bo są … zakazane. Jest też chęć głębszego poznawania po raz drugi, dziesiąty i setny, gdy odkrywasz w tym co znane, zupełnie nowe rzeczy. Odkrywasz i tym się cieszysz. Przy okazji odkrywania, ale i przeżywania bólu, odczuwasz też radość poznawania siebie, radość ulepszania siebie, doskonalenia się. Nie tylko doskonalisz ciało, góry zmieniają twój umysł, kształtują twego ducha, twoją wrażliwość, hartują charakter. Tak samo jest w miłości. Bez miłości nie ma zdrowia ciała, ale i ducha. Zgadzacie się ze mną? – zapytał i spojrzał na ich twarze, czekając aż potwierdzą. Gdy oba aniołki skinęły głowami, kontynuował:
- Góry są stałe, przynajmniej z ludzkiej perspektywy, ale są też zmienne, tak jak miłość jest zmienna. W górach są pory roku, w miłości też. Góry każdego dnia są inne, o każdej porze dnia są inne, w słońcu są inne, w deszczu są inne. W miłości też jest słońce i deszcz, jest cisza, jest i wiatr. W górach są kwiaty, w miłości też, tu są śpiewające ptaki i w ogóle wiele … muzyki. W górach słyszysz piękny śpiew przyrody, choćby potoków i smreków, tutaj nawet cisza okazuję się pięknym śpiewem. Tak jest też w miłości, wszystko jest śpiewem, pięknym anielskim śpiewem.

Góry to miejsce, gdzie każdy krok musisz ważyć, bo możesz ranić innych, ale możesz się zranić sam. Góry to miejsce, gdzie tak jak w miłości nie stawiasz warunków, nie możesz ich postawić. Albo akceptujesz, je takimi jakimi są, albo nie. Żadnych warunków. Dlaczego? Bo nie możesz zmieniać gór, stromizny ścieżki, pogody, wiatru, kąta padania słońca, wysokości fali na Morskim Oku, szybkości spadku wody w potoku, czy poziomu hałasu w siklawie. Możesz jedynie zmienić siebie, swoją wrażliwość, odporność na ból, wytrwałość, gotowość do poświeceń, szybkość podejmowania decyzji. Możesz zmieniać siebie, ale nie góry. W miłości też nie możesz zmieniać innych, ale siebie, tylko siebie.
Góry, jak i prawdziwa miłość są trwałe, bez względu na przejściowe burze, zimno, ciepło, wiatr. Czy góry czegoś od nas oczekują? Tylko miłości. Jeśli to dostają, jeśli akceptujesz je takimi jakie są, to otrzymujesz od nich to samo. Rozumiesz je, to ci sprzyjają.
Nie możesz być w górach wszędzie jednocześnie, nie możesz widzieć wszystkiego naraz, nie możesz widzieć ich tak jak widzi je słońce, albo ptak. Tak samo jest w miłości, widzisz tylko to na co patrzysz, reszty się domyślasz. Może czujesz trochę głębiej, ale część wrażenia to twoje wyobrażenia.
W miłości nie możesz żądać. To tak jak ze słońcem, jeśli codziennie, każdego ranka, go oczekujesz, dostajesz. Nie możesz żądać jednak, by było z tobą cały czas. Wieczorem musi odejść. Gór, jak i miłości też nie możesz zatrzymać tylko dla siebie. W prawdziwej miłości nie ma zazdrości, bo gór nie można mieć tylko dla siebie i ludzi nie można mieć tylko dla siebie. W miłości trzeba się umieć dzielić i pięknem gór też trzeba się umieć dzielić. I trzeba to piękno opiewać, by nauczyć miłości innych, nie tylko uczyć miłości do gór, ale miłości w ogóle.
Góry to przestrzeń, nieograniczona przestrzeń, tak jak miłość też nie ma ograniczeń. Przynajmniej, gdy patrzysz, z tego punktu widzenia nie ma ograniczeń.
Góry sprawiają, że czujesz się kimś ważnym, szczęśliwym, że istniejesz. Wśród tego, co tu widzisz i czujesz nabywasz świadomości samego siebie. Tak samo w miłości, gdy kochasz i czujesz, iż jesteś kochanym, jesteś szczęśliwy.
Dziewczyny zapatrzone w dal, od czasu do czasu spoglądały na twarz Piotra.
Piotr zamilkł. Spojrzał na twarz młodszego z Aniołków i zażartował: – Oj chyba, nie tego się spodziewałaś, chyba cię zanudziłem?
- Oj nie, to było piękne. Ja myślę, że tak samo kocham góry, ale muszę się o nich jeszcze dużo dowiedzieć i je poznać, no i też lepiej poznać ludzi … odpowiedziała dziewczynka.
- By góry poznać, musisz w nich przebywać, doświadczać ich, z ludźmi też trzeba się spotykać. Po górach trzeba chodzić, by …
- Będę na pewno. Chcę. Ale … Pewnie niedługo będziemy ruszać dalej, a ja nie zrobiłam jeszcze zdjęć tutaj. Muszę sfotografować miłość do gór. Tylko jak to zrobić? Panie Piotrku, Pan ma takie ładne zdjęcia. Jak Pan to robi?
- Nie myśl o tym. Posłuchaj swego serca. Ono ci podpowie, co kochasz. Temat pojawi się sam. Zrób parę fotek, nie szukaj tematów, one się pojawią same. Tylko obserwuj. Wszystko przyjdzie samo. Po prostu pstrykaj. Później przy przeglądaniu zobaczysz, w których momentach byłaś zakochana. – Piotr powiedział to ostanie zdanie z szerokim uśmiechem. Aniołek, odwzajemnił uśmiech i rozochocony wyjął aparat i krzyknął:
-Lecę – i tyle go było widać.
- Piotrze, pięknie mówisz o górach i o … miłości. Chodzisz po górach wiele lat, ale wydaje mi się, że ty ciągle tu „czegoś” szukasz, na „coś” czekasz. – zapytała nieśmiało mama Aniołek.
- Aniołku, wszyscy ludzie, każde stworzenie ma jedną podstawową potrzebę, potrzebę akceptacji. Ja, Ty i Twoja córka również.
- Wiem Piotrze. Miliony ludzi bezustannie jej szukają. Okazują to w różny sposób. Niektórzy nie doznają jej jednak tyle, ile oczekują. … Ja też. – powiedziała wpatrzona w dal.
- Wiesz co Aniołku, myślę, że wielu, zbyt wielu ludzi, nie zna tajemnicy tego świata, tajemnicy, która tak naprawdę nie jest tajemnicą, bo wszak od dawna jest wiadoma. Mianowicie, tajemnicą świata jest dawanie. Czyli, by być szczęśliwym, dawaj. Dawaj ludziom akceptację, akceptuj ich, i nie stawiaj warunków. Najprostszą formą akceptacji jest … wysłuchanie. – Piotr powiedział to spoglądając na ludzi, którzy, tak jak oni siedzieli, stali, obserwowali i podziwiali otoczenie.
- Masz rację. A niestety niewielu ludzi umie słuchać, słuchać innych ludzi. Akceptacja to jest właśnie okazywanie miłości, miłością jest też umiejętność słuchania ludzi. Zauważ, że, … np. na facebooku, tak naprawdę wszyscy, którzy chcą się stać, albo już są twoimi znajomymi, poszukują w tobie człowieka, który ich zaakceptuje, polubi, a przede wszystkim wysłucha, doceni. Dlatego ludzie dają swoje zdjęcia, piszą, coś reklamują, pragną zdobyć współpracowników, robić coś razem. Oni wszyscy poszukują miłości. Lecz najczęściej oczekują, że ktoś im coś da, lub że da im wszystko. Znalazłam kiedyś taką piękną sentencję w której autor napisał: „Jak mamy być szczęśliwi, skoro wciąż oczekujemy wszystkiego od innych?”. Od tej pory uczę się tego: mniej żądania, więcej obdarzania. Widzę, że ty również się tego uczysz Piotrze. Prawda?
- Tak Aniołku. Uczę się. Tutaj w górach, w rozmowie z tobą, na facebooku, we wszystkich kontaktach z ludźmi uczę się przemieniać z tego oczekującego, na tego obdarzającego. To długi proces, więc tych wizyt dużo. Tutaj też obserwuję ludzi. Chyba przechodzą podobną szkołę. Właśnie wśród piękna przyrody wchodzą głębiej w siebie i wyjeżdżają stąd lepsi. Tutaj to wszystko samo przychodzi i czuję, że zostawiam tu swoją miłość do gór, ale uczę się też od nich miłości. One mnie inspirują. Dzięki tym wizytom coraz więcej daję. Może za mało, ale daję. Uczę się i umiem coraz więcej, coraz bardziej rozumiem te zasady … – zamyślił się na chwilę Piotr.
- Dlatego wysłuchałeś naszej prośby, by pójść razem w góry? Zaakceptowałeś nas, mimo, że nas nie znałeś. – powiedziała.
- Ty też mnie doceniłaś. Doceniłaś moje filmy, to co robię w grupie o Tatrach, doceniłaś mój blog. Wysłuchałaś tego co mówię, ale twoja prośba o wspólną wycieczkę była prośbą o to, bym ja ciebie zaakceptował. Wiem, że tak jest, ale gdy cię ujrzałem na dole, zrozumiałem dlaczego skryłaś się pod maską. Bo do tej pory ludzie cię cenili za twą urodę, a ty poszukujesz głębszej akceptacji, takiej bez stawiania warunków. Zgadza się? – zapytał spoglądając w jej oczy, na jej śliczną twarz. – Dla wielu jednak ten warunek jest podstawowym, postanowiłaś się więc ukryć, by … . – Piotr nie dokończył jednak, bo zapytała:
- Piotr, a czy ty do końca też jesteś uczciwy, przynajmniej na facebooku?
- Nie, nie do końca. – przyznał się.
- Mianowicie?
- Jedna informacja o mnie jest nieprawdziwa. – odpowiedział i dodał z uśmiechem – Ale nie dotyczy to zdjęcia profilowego.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Z tego samego powodu co ty.
- To mi wystarczy. – odpowiedziała. Piotr nie był pewien, czy domyśliła się o którą informację chodzi, lecz postanowił już do tego nie wracać.
- Piotr, czy wierzysz, że akceptacja, że miłość może być bezwarunkowa?
- Aniołku … warunki to strach. Spójrz na to w ten sposób, myślę, że tak właśnie jest … – znowu się zamyślił.
- Przeżyłeś to? Ja też. – wtrąciła wykorzystując tę krótką chwilę zamyślenia u Piotra.
- Obydwoje wiemy, że miłość jest, albo jej nie ma. Prawdziwa jest tylko miłość bezwarunkowa, jest to pełnia miłości. Im więcej warunków, tym mniej miłości, tym więcej strachu. Zauważ, że jeśli stawiasz komuś jakieś warunki, to pojawia się u tej osoby strach, lęk, obawa, że ich nie spełni. Być może sama się boisz, że ich nie będzie w stanie spełnić. Bo warunki najczęściej wiążą się ze zmienianiem czegoś, najgorzej jest jeśli wiążą się zmienianiem tej drugiej strony. Często reakcją jest zresztą takie samo żądanie drugiej strony. Czyli, zrobię to, jeśli Ty zrobisz to. Im więcej takich warunków tym więcej strachu. Zmienianie ludzi to … – Piotr przerwał, bo zauważył coś na tle błękitu nieba, coś zawieszonego wysoko nad Doliną Cichą i powiedział:
- Widzisz tego orła? O tam, na tle tego błękitu. Taki mały, nieruchomy punkt.
- Widzę. Oh, on nie jest sam. To chyba zakochana para. Piotr opowiedz mi o nich. Opowiesz?

- Mamy szczęście. Jeszcze nigdy nie widziałem orła w locie. One chyba się pojawiły specjalnie, na nasze życzenie. Usłyszały temat na który rozmawiamy, zgadza się?
- Chyba tak. – potwierdziła.
- One są wolne. Zobacz, nic ich nie ogranicza. Wszystko u nich się dzieje samo. Każdy ruch skrzydłem, każdy powiew wiatru, każdy kierunek do wyboru, a jednak są razem. Krążą razem.
- Tak Piotrze. One mają to całe piękno tylko dla siebie. Nie mają takich ograniczeń jak my. My idziemy po utartych ścieżkach, które wytyczył inny człowiek. Sami co prawda decydujemy, w którą stronę i jaką ścieżką, ale są tu granice, one nie maja żadnych granic, żadnych warunków. Widzą tę całą przestrzeń, widzą szeroko, więc nie stawiają żadnych warunków, ani sobie nawzajem, ani górom, ani nam. Są mądrzejsze od nas.
- Właśnie, spójrz na ludzi, np. tam w Dolinie Cichej. Na tych ścieżkach, takie małe punkciki. Co oni widzą? Ograniczenia. Ograniczenia ścieżek, czyli przekonań, zasad, ograniczenia przestrzeni, więc i wybór mniejszy. Kierują się więc tym co robią inni. Narzucają sobie nawzajem warunki, chcą by inni robili to samo, by podobnie myśleli. Część z nich nigdy z tej Doliny nie wyjdzie, bo … za trudno, za wysoko, za dużo przeszkód, bo brak nadziei, bo brak wiary, bo brak celów. Ci, którzy wejdą wyżej, mają szerszą perspektywę, tak jak my widzą wszystko z góry, ale też mają ograniczenia. Ograniczenia ścieżek, ograniczenia zasad, przekonań. Może więcej nadziei, może więcej wiary, może lepsze, bardziej motywujące cele, ale ograniczeń nadal dużo. A jak są ograniczenia, to jest chęć chodzenia na skróty, to są próby zmieniania otoczenia, chęć zmieniania innych, bo wydaje się ludziom, że będzie łatwiej, bo mogą więcej osiągnąć kosztem innych, albo mogą lepiej się czuć wśród ludzi przeciętnych. Te ograniczenia mogą się stać też przyczyną rezygnacji, a … no dobrze, za dużo gadam, przepraszam. – Piotr przerwał, bo doszedł do wniosku, że odchodzi od tematu.
- Nie, Piotrze mów, lubię cię słuchać. Mów mi o tych orłach.
- No tak, o orłach. On ją kocha. Nie jest pewien tylko jednej rzeczy, czy ona jego kocha. I nigdy nie będzie. Wcale tego od niej nie żąda, by mu to wyznała, bo wie że tego nie może. Zresztą co by to zmieniło, gdyby powiedziała. Jeśli przyjdzie taki czas, że to poczuje, będzie szczęśliwy, dlatego czeka. Zresztą słowa nic dla nich nie znaczą … – przerwał na chwilę, bo orły szybowały teraz wysoko nad ich głowami, oboje zadarli więc głowy wysoko, by je nadal obserwować. Gdy zatoczyły koło i znalazły się znowu nad Doliną Cichą, teraz ona kontynuowała to co zaczął Piotr:
- Liczy się serce. A to się czuje. Słowa mogą brzmieć fałszywie, serce nie. Jeśli on daje swoje serce, to już jest szczęśliwy, po co tu słowa, zapewnienia, obietnice, deklaracje.
Jest wspólny lot. Jest wolność. Ona akceptuje jego wolność, jego loty nad wybranymi częściami gór – jego pasje. On akceptuje jej pasje, to że ona lubi bardziej doliny. To nic że on lubi być bliżej słońca, że lubi się ścigać z obłokami. Ona go podziwia i docenia za jego pasje, on ją za jej miłość do bardziej przyziemnych rzeczy. Jest też przestrzeń gdzie są razem, żyją razem.
- A ona też nie wie, czy on ją kocha tylko za jej urodę, czy za coś więcej, za to jaka jest, czy za to, że w ogóle jest … – powiedział i nie dokończył, oczekując, że zrobi to Aniołek.
- I to ją powstrzymuje przed zaangażowaniem się. Ona też nie wie, czy to jest ten … właśnie, bo miała do tej pory ograniczenia, stawiała warunki. Może tylko we własnym umyśle stawiała i obiecywała sobie, że jak on je spełni, okaże się taki jakiego sobie wymarzyła, albo jak on się zmieni, to wtedy ona da mu wiele miłości, całą swoją miłość. I było do tej pory wiele takich prób, i wiele czekania, i wiele słów, i wiele strachu, lęku, że może ona odrzuca jego miłość nie będąc do końca pewną, czy na nią zasłużył, czy nie. Przestała już być pewna, czy zdarzy się kiedyś coś takiego, na co czeka. Teraz wie, że za mało dawała, a za dużo oczekiwała … – powiedziała wykorzystując chwilę zamyślenia u Piotra i również zapatrzona, tak jak Piotr, w krążące nad Doliną Cichą dwa ptaki.
- A on, czekał i czeka. Nawet latał wspólnie z innymi orlicami, ale nigdy nie usłyszał tego co chciał usłyszeć, słów: kocham cię, bo być może też nie do końca dawał tyle, ile mógł, a oczekiwał tych słów, wątpiąc, czy je usłyszy, wątpiąc w głębokość uczucia, którym ją, czy je, darzył. Może to teraz, może to już. Jak się tego dowiedzieć? Kto może w tym pomóc? Czy jest nadzieja, iż ktoś podpowie? … – wzruszył się i na chwilę przerwał, ale po chwili zastanowienia dodał – Ktoś w kim jest wiele miłości, jest zawsze gotowy, by dawać miłość. Nie martwi się, czy jego miłość zostanie odwzajemniona. A ona powraca, jak echo w górach. Krzyczysz, wołasz, oznajmiasz światu, że kochasz, śpiewasz pieśń o miłości, echo się niesie po szczytach i dolinach, i powraca. Góry i doliny odpowiadają na twoją pieśń o miłości, wyśpiewują swoją własną miłosną pieśń i jest ona odpowiedzią. Jeśli przelewasz tu swoją miłość, doświadczasz miłości. Nie oczekujesz tego, robisz to bezinteresownie, a mimo to dostajesz. Tak samo jest w kochających sercach, jeśli wyśpiewują swoją pieśń o miłości, inne serce, lub serca odpowiadają na tę pieśń. Odpowiadają jak echo w górach, jak echo w Dolinie Cichej. Tajemnica polega na tym by dawać, nie prosić o nią, lecz dawać. Nie prosić, nie oczekiwać, lecz dawać.
Trzeba być jak słońce, które promieniuje miłością na wszystkich i wszystko. Słońce oświetla szczyty, doliny, nie wybiera, kogo kochać, kogo nie. Bądźmy ja słońce. Trzeba zakwitnąć miłością, wtedy staniemy się jak kwiat, który przyciąga swą miłością pszczoły. Bądźmy zatem jak kwiat.
Człowiek napełniony miłością jest szczęśliwy, a tylko szczęśliwy człowiek może uszczęśliwiać innych. Bądźmy zatem szczęśliwi.
Tylko kochający, może być pokochany. Ci, którzy czekają na miłość, ale nie kochają, nigdy jej nie doznają … – Piotr jakby się przebudził, przeniósł na chwilę wzrok z szybującego orła na słońce i zaraz z powrotem na ptaka, na krótką chwilę – ukradkiem spojrzał na Aniołka i dodał – Zobacz, ile się można nauczyć siedząc nad tą doliną, ile się można nauczyć od słońca, od orłów? Jest nadzieja … nie dokończył
- Jest, zawsze jest i zawsze była nadzieja – serce. Zapomnieliśmy o nim. Zagubiliśmy się. Trzeba zapomnieć o świecie, o teoriach, o przykładach innych ludzi i zajrzeć w głąb siebie – do serca i dawać miłość. Niczego nie oczekiwać w zamian, tylko śpiewać swoją pieśń o miłości. – odpowiedziała wykorzystując chwilę zawahania Piotra. – No i trzeba wzlecieć wysoko nad doliny i góry, trzeba spojrzeć na Dolinę Cichą z wysokości chmur, by to zrozumieć, trzeba być gotowym na wysłuchanie, tego co przyniesie echo. Trzeba być jak promień słońca, świecić, uszczęśliwiać, kochać, wtedy wszystko wróci. Nie świecisz, nie dajesz, nie śpiewasz, nie masz na co czekać … – kontynuowała. Za chwilę dodała wesoło, spoglądając czule na Piotra – trzeba spotkać Aniołki, trzeba spotkać kogoś kto … kocha góry jak te orły kochają góry, jak słońce, które nie wybiera kogo i co kochać, by móc to sobie uświadomić. Ona musi to sobie uświadomić i on musi uświadomić … i zaraz zapytała:
- A jak głęboka może być miłość, jego miłość? Czy tak głęboka jak Dolina Cicha?
- Głęboka, głębsza, znacznie większa, tak wielka, że … mógłby z niej zrezygnować, gdyby uznał, że … to jej da większe szczęście.
Siedzieli wpatrzeni w orły nad Doliną Cichą. Nie wiedzieli jak długo tak trwali, gdy nagle wyrwał ich z tego stanu podekscytowany głosik:

- Mam, mam. Zrobiłam, chyba z tysiąc zdjęć. Kocham te góry, te doliny, pokażę wam. – przybiegła dziewczynka, zatrzymując się tuż przy nich. Widząc jednak wyrwanych z głębokiej zadumy i lekko zaskoczonych dwoje ludzi, których przed chwilą zostawiła sam na sam (zresztą z rozmysłem), zadała pytanie – O czym to rozmawialiście, jak mnie nie było? O czym … moje Aniołki?
- O orłach. O najmądrzejszych i najbardziej zakochanych ptakach na świecie. – odpowiedziała jej mama.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Zresztą spójrz na nie, Aniołeczku, o tam. Widzisz? – i mama pokazała jej zawieszone nad doliną dwa ptaki.
- Widzę. Oh, jakie to piękne. Naprawdę są zakochane, widzę to. Tylko jak to sfotografować?
- No i w tym jest problem, Aniołku, bo prawdziwą miłość możesz dostrzec tylko sercem, a nie okiem, a już na pewno nie przy pomocy kamery – odpowiedziała jej mama.
Spędzili nad Doliną Cichą piękny czas, którego zresztą nikt nie odmierzał. W pewnym momencie Piotr musiał jednak dać sygnał do drogi powrotnej, wtedy mały Aniołek odezwał się:
- Panie Piotrku, pójdzie pan z nami jeszcze w góry, proszę?
- Oj nie wiem, Aniołku. Nie wiem, czy wy będziecie jeszcze chciały ze mną pójść, czy twoja mama zechce, i nie wiem, czy w ogóle lubicie góry? A być może znajdziecie sobie lepszego przewodnika? – odpowiedział żartobliwie.
- Mamuś, chcesz, prawda? Mówiłaś, że pójdziemy jeszcze na Zawrat.- drążył mały Aniołek.
- Bardzo chcę i chcę Piotrowi podziękować, za to, że tak naprawdę to … jesteś najlepszym przewodnikiem, więcej … jesteś … – nie dokończyła. Chwilę się zastanawiała, czy ma powiedzieć, to co chciała przed chwilą wysłowić, ale postanowiła zmienić temat. – Tylko, że ta nasza tegoroczna wyprawa w góry już się kończy i musimy to zaplanować na następny rok, ale … – posmutniała nagle, odwróciła się, coś porobiła chusteczką koło swoich oczu i po dobrej minucie już z pogodną twarzą powiedziała – Pójdziemy, jeśli Piotrze będziesz jeszcze chciał za rok z nami pójść. Ty jesteś więcej niż przewodnikiem … chcemy z tobą pójść. Wiele się od ciebie nauczyłyśmy. Dasz się uprosić? Zobacz jak mój mały Aniołeczek mnie prosi, ciebie prosi. Zabierzesz nas na Zawrat, a może … w kilka innych miejsc? Tu jest tyle miejsc, które chciałybyśmy zobaczyć i poczuć.
- Oh Aniołki, Aniołom się nie odmawia. Ale jest jeden warunek. – odpowiedział Piotr.
- Jaki? – szybko zapytał mały Aniołek.
- Pokażesz mi fotki i opowiesz mi jak kochasz góry. – zwrócił się do małego Aniołka.
- Oh, na pewno. – odpowiedziała uradowana dziewczynka. Piotr uśmiechnął się, chciał zadać kolejne pytanie, ale gdy spojrzał Aniołkom w oczy … zrezygnował. Już wiedział czego się dzisiaj nauczył.

Musieli już iść. Dalsza część drogi, była zaplanowanym treningiem przed następną wyprawą w góry. Aniołki zamarzyły wejść na Zawrat, więc Piotr postanowił je poprowadzić poprzez Kobylarzowy Żleb, by popatrzyły w dół, by przyzwyczaiły się do przepaści, do łańcuchów, do trudności, by poczuły co to jest odpowiedzialność.
Na samym dole, już w lesie, podziękowały mu już po raz kolejny, za piękną lekcję gór, za piękne przeżycie. On zresztą też był bardzo wdzięczny Aniołkom, za to że były i że mógł się podzielić z nimi swoją pasją, swoją miłością. Mały Aniołek, jakby nie dowierzał poprzednim zapewnieniom mamy, patrzył cały czas na nią i pytał:
- Mamusiu, prosiłaś pana Piotra, by poszedł następnym razem z nami na Przełęcz Zawrat? Panie Piotrku, pójdzie pan z nami, następnym razem? Bardzo tego chcę. Mama też chce. Panie Piotrku, proszę …
- Tak Aniołku, obiecuję, wcześniej obiecałem to twojej mamie, obiecuję. Tylko nie wiem, kiedy znowu się spotkamy w Tatrach, pewnie dopiero za rok.
- Rok to niedługo, panie Piotrku, prawda?
- No tak, rok to niedługo … niedługo dla gór … – Powiedział nie chcąc dać znać po sobie, że już tęskni za kolejną wyprawą z Aniołkami. – Rok to jednak długo, bardzo długo … – pomyślał.

Piotr Kiewra

Wszystkie postaci, ich imiona, zdarzenia w tym opowiadaniu są fikcyjne. Podobieństwo do kogokolwiek, jakichkolwiek zdarzeń i sytuacji przypadkowe i niezamierzone.

Ilustracje do opowiadania pochodzą z górskich wędrówek autora.