niedziela, 23 lutego 2020

Pomóc innym



„Nic w Naturze nie żyje samo dla siebie.
Rzeki nie piją własnej wody,
Drzewa nie jedzą własnych owoców
Słońce nie świeci samo dla siebie.
Życie dla innego to zasada Natury.
Wznosimy się, podnosząc innych.”
Zaczerpnięte od Solar Jaguar

By móc pomagać wznosić się innym - jest jeden warunek: trzeba być sobą, tak jak rzeka jest rzeką, a drzewo drzewem.  Niestety ta przestrzeń poznania jest rzadko odwiedzana przez człowieka - bardzo rzadko. Tylko człowiek, który wzniósł się do swojej pełni, może pomóc wznieść się innym. W innym przypadku jest ciągnięcie w dół, lub powstrzymywanie do obecności w tłumie.
Zaratustra, Budda, Jezus i wielu innych mistyków swoim przykładem, poznaniem swojej prawdy, spełnieniem, boskością – Królestwem Niebieskim, którego dostąpili, okazywali poziom, z którego mogli nauczać, pomagać się wznosić.
Patrząc, przyglądając się wnikliwie światu, temu, co czyni tu człowiek, widzimy, że jest inaczej. Człowiek - niespełniona jego wersja, psuje, niszczy, oddala się od prawdy, od siebie samego, od innego człowieka, od boskości, od Nieba. 
Rzeki, góry, owady, ptaki, rośliny, oceany, gwiazdy, żywioły – wszystko jest w harmonii, służy równowadze, tylko człowiek ją zakłóca, w zasadzie jest jedynym stworzeniem – istotą, bez której Natura mogłaby się obejść, wydaje się być niepotrzebny, wręcz niszczycielski.
Dlaczego? Bo człowiek oczekuje korzyści dla siebie - jakiegokolwiek wywyższenia się ponad inne istoty. Człowiek wyobraził siebie wyższym, ważniejszym, budowniczym, naprawiaczem wszystkiego, co w jego przekonaniu nie jest doskonałe, przyznał sobie władzę, pozycję nauczyciela prawdy. Uczynił z siebie właściciela, a właściwie stara się tak zrobić. Stąd jego walka z Naturą, stąd konkurencja między ludźmi, stąd wojny, stąd pieniądze, narzędzie tej władzy.
Kto może pomóc się wznosić? Wymieniłem kilka imion. Tacy jak oni, ci, którzy się wznieśli. Oni nie są nauczycielami, to mistrzowie. Nauczają z poziomu, na którym są. To są ci, którzy poznali siebie. 
Wyraźnie mówi o tym Jezus:
… „Jeśli zaś nie poznacie siebie, istniejecie w nędzy i sami jesteście nędzą”. 
Mistrzowie nie nauczają walki, nie roztaczają wizji korzyści, niczego nie nauczają, poza tym, by porzucić, wszystko to, czego się nauczyliśmy, czyli, mówią o staniu się na powrót dzieckiem – czystym, bez celów, bez wiedzy, bez przekonań, bez misji, bez wizji korzyści, bez poczucia wyższości, czy niższości, bez działania. Mówią o poddaniu się, o powierzeniu, o ufności, o miłości rozumianej jak to, co powiedziano w sentencji cytowanej na początku: życiem dla innych – dla Całości. 
Ani rzeka, ani słońce, ani drzewa nie widzą w tym życiu dla innych żadnej swojej misji, po prostu są sobą, nic nie muszą czynić, wystarczy, że są. I taki poziom, poziom BYCIA, jest też tym, o czym mówią mistrzowie. Wtedy możemy pomóc wznieść się innym. Wtedy również stajemy się mistrzami – już nimi jesteśmy, tylko o tym nie wiemy, bo przeszkadza nam w tym, wszystko to, czego się nauczyliśmy od zwykłych nauczycieli. 
Rzeka ma do zaoferowania swoje bycie rzeką, z której mogą się napić inni. Drzewo ma do zaoferowania swoje owoce, słońce swoje światło i ciepło. Co ma do zaoferowania człowiek?
Człowiek, spełniony człowiek, ma do zaoferowania swoją Świadomość, coś, czego mogą się napić, czym mogą pożywić się inni. Ta strawa jest też światłem, ciepłem, miłością. Jest też świadomością istnienia, świadomością Natury, świadomością harmonii, świadomością bycia pomocnym poprzez samo swoje bycie. 
Tak rozumiany człowiek, spełniony człowiek, to ktoś, kto zrozumiał i owym zrozumieniem dzieli się z innymi poprzez swoje bycie. Nie poprzez słowo i myśl, lecz poprzez bycie. 
Wszelkie inne działania, słowa, wszelkie inne nauczanie ma jedynie moc niszczenia, nie ma mocy harmonizowania, nie ma mocy miłości, jaką jest bycie w jedności ze wszystkim.
Mistrzowie nauczali czerpiąc mądrość z jedynej czystej księgi, księgi, w której nie zapisano nawet jednego słowa, bo owa harmonia, świadomość, prawda, są poza słowem, myślą, działaniem. 
Gdy ich pytano, opowiadali o swoim sposobie nauczania:
Siedzę w ciszy,
Nic nie robię, 
Wiosna przychodzi,
A trawa rośnie sama”.

Bardzo trudno zrozumieć człowiekowi, iż nie musi być potrzebny, że nie musi niczego nauczać, by robić, trudno mu zrozumieć, że człowiek jest potrzebny poprzez samo swoje istnienie, że prawdziwym jego szczęściem, jego radością, wolnością, miłością jest szczęście, radość, wolność, miłość istnienia.
A tego nie nauczy żadna nauka, filozofia, religia, słowo, myśl. Tego nie można osiągnąć. To przychodzi samo, gdy porzucone zostaną wszelkie wysiłki osiągania. 
Wtedy możemy pomóc się wznosić innym. Ta pomoc polega na tym, że patrzymy jak trawa sama rośnie - jak świadomość rośnie w innych. Nic innego nie możemy i nie powinniśmy robić.
I tylko wtedy wszystko dzieje się poprzez nas …
I to jest ta tajemnica, w której gubimy się, ta nędza w której trwamy, póki nie porzucimy działań zmierzających do jej zgłębienia.

Piotr Kiewra  




Rebeka


Może z cztery, lub pięć razy, w ciągu kilkudziesięciu lat, odwiedziłem to miejsce w moich długodystansowych spacerach. Jest to bardzo stary cmentarz poza miastem. Ogrodzony kamiennym murem, na wzgórzu, zaniedbany, kryjący swoje tajemnice. 
Wśród kilkudzięciu bardzo zniszczonych nagrobków, lub ich fragmentów, w dobrym stanie zachował się tylko jeden, najokazalszy, najbogatszy, a na nim jako jedynym, napis, z którego cokolwiek da się odczytać. 
Z jednej strony tablicy w języku hebrajskim, z drugiej po niemiecku, gotykiem wypisanych parę zdań. Zapamiętałem imię kobiety, Rebeka i datę śmierci, prawie 170 lat temu.

Po ostatnim moim tam pobycie pozostało kilka refleksji, oraz coś gdzieś wgłębi mnie, co trudno mi nazwać i określić, czym jest, ot jakieś ciepło w okolicy serca lub drgnięcie duszy.

Od tamtego czasu wracają pytania: 
Co zostało z jej miłości, lub lęku, jej ciepła, lub chłodu? 
Jakie znaczenie dzisiaj mają troski, którymi żyła? 
Czy jest dzisiaj na świecie, chociaż jedna osoba, która o niej pamięta? 
Jakiś potomek, prawnuczek, ktoś, kto mógłby jej być wdzięczny choćby za to, że istniała?
A co z innymi, po których nie pozostał żaden napis na nagrobku, żaden ślad istnienia?

Może bym zapomniał o tych kilku myślach na cmentarzu, gdyby nie to, że tego samego dnia wpadła mi w ucho piosenka Marka Grechuty, ze słowami Gałczyńskiego: Ocalić od zapomnienia.

Wydawać by się mogło, że te doświadczenia i wijące się jak długa nić egzystencjalne pytania o sens życia, będą dominowały w wielu momentach nocy i dni, ale stało się inaczej. Po paru smętnych myślach, pojawiło się owo ciepo, wibracja serca lub duszy … Otóż:

Choćbym poświęcił cała życiową energię, włożył w to całe serce …  nie ocalę od zapomnienia:
Nie ocalę uczuć twego i czyjegokolwiek serca
Nie ocalę chmurnosci twych i czyichkolwiek oczu
Nie mogę
Chciałbym
Nie mogę, bo nie mogę ocalić swojej pamięci
Przyjdzie taki czas i rozwieje ją wiatr ….

I w tym smutnym fakcie dotyczącym naszej pamięci, jest też prawda serca, a tej nie trzeba starać się ocalić. Ona pozostaje na wieki. Prawdę serca, nawet, gdy ono przestanie bić, nawet, gdy prochy serca rozwieje wiatr, ocaleje.

Prawda serca nigdy nie ginie. 

Człowiek niknie w pamięci ludzkiej, znika z kart historii, lecz prawda miłości jego serca – nawet niezapisana, niewypowiedziana … pozostaje. … pozostaje jako jedna z kropel w oceanie miłości.

I to wtedy na cmentarzu, sobie uświadomiłem. Chyba …
I nawet, gdy to chyba pozostaje, to jest to powód do:
Wielkiej radości.
Do śpiewu, tańca.
To jest powód by żyć. 
By żyć bardziej sercem.


Piotr Kiewra

niedziela, 5 stycznia 2020

Kto naprawdę cię kocha?


- Gdy pytałam ludzi, odpowiadali wszyscy, że mnie kochają. Gdy pytałam siebie, miałam wątpliwości. Gdy pytam Boga słyszę ciszę. Powiedz mi wietrze, kto naprawdę mnie kocha?

Wiatr nie uspokoił ani na chwilę bijących o morski brzeg fal i zahuczał głośniej niż one, wprost do uszu spacerującej brzegiem, kobiecie:

- Prawdziwie kochający nigdy tego nie mówią. Nie mówią, bo prawdy nie da się wyrazić słowami, ich serca wypowiadają się uczuciem, ciszą. Nie mówią również dlatego, by cię nie krzywdzić, by nie karmić tego, co w tobie hałaśliwe, próżne, pełne pragnień, by cię nie zniewalać i nie czynić z ciebie żebraka. 

Bóg, nie posługujące się ludzką mową stworzenie i mędrcy naprawdę cię kochają. Gdybyś i ty tak kochała, nie pytałabyś, nie wołałabyś przekrzykując wiatr i morskie fale. 

Tak cicho i prawdziwie kochaj!


Rozmowę z wiatrem podsłuchał: Piotr Kiewra

piątek, 3 stycznia 2020

Pająki i muchy

Myślenie o kimś to odtwarzanie romantycznej komedii lub tworzenie scenariusza, scenografii i reżyserowanie dramatu. To tworzenie nieprawdy. To nikomu niepotrzebna twórczość, ale wielu ludzi nazywa to miłością. Myślenie o kimś nie jest miłością, bo miłość jest w teraźniejszości, a myślenie to dramat pisany o przyszłości na podstawie przeszłości, lub serial romantycznej komedii o tęsknej  przeszłości z nadzieją na powtórki.
A ona przyszła do starca w akcie desperacji. Sama nie wie, co się z nią dzieje – nie do końca nie wie. Jakaś góra nagromadzonych emocji, złości, lęku, zazdrości, nienawiści zmieszanej z miłością. Starała się to wyrzucać, zapomnieć, ukryć gdzieś w zakamarkach, których by nikt nigdy nie odkrył i do których sama by nie zaglądała, ale wciąż to gdzieś wyłaziło. Im bardziej chciała którąś z tych chowanych rzeczy wepchnąć głębiej, to tym mocniej wyłaziła w innym miejscu. W końcu stała się jak wulkan: burczała prawie na wszystko i wszystkich, nawet kochane osoby musiały uważać, bo potrafiła przysolić, jak nie słowem, to spojrzeniem ukrywającym błyskawice. 
Jak zwykle zaprowadził ją do ogrodu idąć za nią wolnym krokiem. Czuła jak się jej przygląda od tyłu, jak jej współczuje i że od razu, już od pierwszego spojrzenia, rozumie. Posadził ją, jak zwykle, na wiklinowym, trzeszczącym fotelu a sam usiadł na drugim, bliźniaczym, naprzeciw niej. Nic nie mówił, patrzył w jej oczy, a ona się czuła jak na przesłuchaniu prowadzonym przez jakiś wielki tłum ludzi, tak jakby z tysiąc osób się jej przyglądało i oceniało jej myśli, uczucia, grzechy, przeszłe działania, przyszłe zamiary i postanowienia. Czuła się zawstydzona, czuła, że jej oczy uciekają, że mruga nimi, by nie można było dojrzeć całej prawdy, tych wszystkich złych rzeczy, które w niej są. Bała się tego spojrzenia, ale przechodziła to już nie pierwszy raz, i wie, że to tylka chwila, zaraz to wszystko minie, bo poprzednio też tak było. 
Bała się, lecz z drugiej strony czuła, że starzec patrząc na nią rozdaje jej swoją łagodność, ciepło, zrozumienie, że jej nie ocenia, że jej współczuje. Gdy odważyła się i spojrzała w jego oczy ujrzała w nich łzy. Natychmiast jej walka, jej lęk, jej opór zniknęły, poczuła jak z niej spływa napięcie – odkryła się, odkryła przed nim swe wnętrze. Nie wie, jak on to robi, ale poczuła, że z wulkanu zamienia się w łagodną, wiosenną łakę. 
- Dziadku, jak ty to robisz? Byłam u psychologów, psychiatrów, terapeutów, rozmawiałam z nimi całymi godzinami, ale nikt z nich nie zdjął ciężaru ze mnie. Ty chyba czarujesz. Powiedz mi, jak to się dzieje? – odważyła się zapytać. Jednak on nie odpowiedał. Siedział i patrzył na nią. Po następnej minucie wzrok skierował na drzewa w ogrodzie, na niebo, gdzieś w bezkres. I wtedy odrzekł:
- Zaufałaś. To wszystko. Zaufanie otwiera wszystkie bramy i zdejmuje ciężary.
- Wiesz co mi dolega? Potrafisz mnie uleczyć? – zapytała, lecz to nie były pytania, to były prośby, prawie jak modlitwa.
- Z czego, dziecinko, miałbym cię leczyć? – roześmiał się w głos, a gdy się uciszył, kontynuował:
- Jest w tobie choroba, która nie jest chorobą, jest w tobie niepokój, który nie jest niepokojem, jest w tobie cierpienie, które nie jest cierpieniem, jest w tobie miłość, która nie jest miłością. – mówił i śmiał się, czym ją deprymował, zawstydzał, ale i poruszał. Ten ostatni dotyk jej wnętrza był najsilniejszy, bo coś w niej zawibrowało. Nie rozumiała nic z tego, co mówi, ale coś czuła, on widział i czuł, co ona czuje, a im bardziej to czuł, tym bardziej go to śmieszyło i cieszyło. 
- Dziadku, powiedz mi, jak mam to rozumieć. – poprosiła. 
- Oj dziecinko, nie wiem, czy mi życia by starczyło, gdybym miał ci to wszystko wytłumaczyć rozpraszając miliony słów. To, co nazbierałaś musisz przeżyć, musisz to uwolnić doświadczaniem życia. Nie jestem nauczycielem, ani psychoterapeutą, jestem zwykłym człowiekiem, który swoje przeżył i gdy na ciebie patrzę, to widzę w tobie swoje życie. Nie opowiem ci swego życia, bo moje doświadczenia niewiele ci dadzą. Mądrość pochodzi ze zrozumianego cierpienia, a nie z nauki, nie z cudzej wiedzy. Jak widzisz jestem stary, gdybym miał ci przekazać swoje życie, to tutaj, na tym krześle, byś się zestarzała, a wiem, że nie masz na tyle cierpliwości, bo słyszę jak trzeszczy twój fotel. Pod każdym młodym i pełnym życia człowiekiem tak trzeszczy. - mówiąc to aż podrygiwał ze śmiechu, a i ona dołaczyła w końcu do niego. Chichotali oboje aż do łez. Gdy trochę śmiech w nim ucichł, powiedział: - Opowiem ci coś. Chcesz? 
- Tak. – skinęła głową i czekała.  A on zostawił ją samą, poszedł do ogrodu, spacerował wśród drzew i krzewów, przyglądał się wszystkiemu w ciszy. Czasem z czymś tam porozmawiał, to z krzewem porzeczki lub agrestu, to z jabłonią i gruszą. Spacerował wolno, krok za krokiem  i rozglądał się. W końcu zatrzymał się gdzieś w kącie ogrodu, między drzewami i zawołał ją do siebie.
- Zobacz, co tu widzisz? 
- Nic. – odpowiedziała.
- Przyjrzyj się dobrze, spójrz pod światło. Teraz co widzisz? 
- Pajęczynę. – odpowiedziała.
- Na pewno widzisz pajęczynę? – ponawiał.
- Tak, to pajęcza sieć. – potwierdziła z przekonaniem.
- No tak, ty widzisz pajęczą sieć, a ja widzę twoje pragnienia. No dobrze, chodźmy, usiądźmy na swoich fotelach, opowiem ci o pająkach i muchach.   
Gdy usiedli, starzec spokojny, wpatrzony w dziewczynę, w jej oblicze, dłonie, w całą postać, tak, jakby czytał w jej postaci, jakby wpatrywał się w lustro, które odbijało zdarzenia z jej życia, jej myśli, marzenia, wyobrażenia. Ona kręciła się w fotelu, ten trzeszczał, jakby oddawał tym hałasem emocje, które nią targały. Czuła, że starzec dokopał się wszystkich jej tajemnic, sekretów, których ona sama nie mogła zgłębić, bo była zbyt blisko siebie, zbyt zamknięta dla siebie samej, zbyt zasłonięta smutkiem jej niespełnionej miłości. 
Spodziewała się prostej i szybkiej odpowiedzi, lecz starzec czekał. Celebrował, oglądał ogród, oprowadzał ją, pokazywał pajęczynę. Teraz usiedli, a on nadal był tajemniczy, nadal ją obserwował, zawstydzał, lecz czuła, że to jej pomoże, czuła, że musi mu zaufać, że musi poczekać. Lecz on nic nie mówił. W końcu, po wielu minutach czekania, cierpienia, myśli przesuwających się z prędkością wichrów, nie wytrzymała i zapytała:
- Dziadku, na co czekasz? – jednak nadal nic nie mówił, patrzył i czekał, on na nią, ona na niego. Było jej coraz gorzej, aż w końcu się rozpłakała. Był to płacz jednoczący jej wszystkie minuty wylanych łez z całego życia, tak intensywny, tak głeboki, tak oczyszczający, tak potrząsający nią, że w końcu starzec uronił łzę współczucia – jakby kroplę wczorajszego deszczu strąconą dotykiem ze świerkowych igieł. Błyszczała, spływała z niego i w końcu wyparowała. Wtedy przemówił: 
- Czekałem aż twoje pragnienie odkrycia tajemnicy będzie większe niż wszystkie inne pragnienia. Fotel mi oznajmił, że to już. 
Nie opowiedziałaś mi o swoim ojcu i matce. Nie opowiedziałaś mi o swoich dzieciach, braciach i siostrach, o swoim byłym mężu. Chciałaś to ukryć. Mówiłaś to innym: znajomym, przyjaciołom. Rzadko, kto daje światu coś dobrego, ty rzadko świat tym obdarzasz, przynajmniej w słowach. Najczęściej są to ludzkie zmartwienia, informacje o chorobach, nieszczęściach, cierpieniu. W takich sytuacjach, gdy obserwuję ludzi, mam wrażenie, że te osoby nie mają ochoty, nie mają zamiaru być szczęśliwe, że nie są gotowe na szczęście i zdrowie. Współczuję im, ale nic nie mogę zrobić. Tego współczucia jednak im nie okazuję, bo wyrządzałbym im krzywdę, bo nie można pomóc współczuciem sprzedawcy śmieci. Wręcz przeciwnie, współczucie karmi tego człowieka i powiększa oraz przedłuża jego cierpienie. Sprzedawcy śmieci wyszukują słuchaczy, przywiązują się do ludzi, do bliskich, i cały czas czynią z siebie nieszczęśnika, męczennika. Tylko po to są im potrzebni inni ludzie. Ty też tak czynisz. Lecz dzisiaj się powstrzymałaś. Nie opowiedziałaś mi swojej historii, bo czułaś, że nie jestem właściwą osobą by mi te śmieci sprzedać. Lecz, jak słyszysz, znam tę historię. Wiesz skąd? Do mnie nie przychodzą ludzie bez takich historii. Wszyscy, mają te same. Nie pytam o nie, bo je znam na pamięć. Kiedyś moja historia była taka sama, jak twoja, dlatego dzisiaj się śmieję. Śmieję się z ciebie, bo twoja historia tak samo mnie śmieszy, jak moja własna, sprzed kilkudziesięciu lat. Śmieję się, bo wiem, że twoja już wkrótce też będzie cię śmieszyć. Będzie, choć dzisiaj wygląda na bardzo tragiczną, choć dla ciebie jest koszmarem, póki co.
Teraz powiem ci coś. Nie tylko ja znam twoją historię. Poznał ją już Jezus dwa tysiące lat temu. Posłuchaj, co on wtedy powiedział:
Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.

Znał twoją historię Anthony de Mello kilkadziesiąt lat temu. On nie tylko ją znał, lecz także udzielił ci rady:

„Poświęć trochę czasu na to, by zobaczyć każdą z tych osób lub rzeczy, których się tak kurczowo czepiasz, aby ją zobaczyć taką, jaka ona  naprawdę jest - koszmarem, który z jednej strony porusza cię i sprawia przyjemność, ale z drugiej strony przynosi zmartwienie, brak pewności, napięcie, niepokój, lęk i powoduje, że jesteś nieszczęśliwy. 
Ojciec i matka - koszmar. Żona i dzieci, bracia i siostry - koszmar.  Wszystko, co posiadasz - koszmar. Twoje obecne życie takie, jakie ono jest -  koszmar. Każda jedna rzecz, do której jesteś bardzo silnie przywiązany i co, do której przekonywałeś siebie, że nie możesz być szczęśliwy - koszmar. Wtedy znienawidzisz ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, a nawet swoje życie. Wówczas z łatwością zostawisz wszystko, co posiadasz, to znaczy przestaniesz się tego trzymać kurczowo, a zatem twoja własność nie będzie miała możliwości zranienia cię. Wtedy w końcu doświadczysz tego tajemniczego stanu, którego nie można opisać, ani wypowiedzieć - stanu niekończącego się szczęścia i pokoju. I zrozumiesz, jak prawdziwe są słowa, że kto przestaje być tak przywiązany do swych braci i sióstr, ojca i matki, do swych dzieci, ziemi lub domów ... zostaje stokrotnie wynagrodzony i zyskuje życie wieczne.” – słuchała i płakała, bo czuła, że to ją oczyszcza. Chciała coś zataić, lecz to się nie udało, została rozszyfrowana. Nie czuła jednak wstydu, nie miała żadnych negatywnych odczuć wobec siebie – odczuwała współczucie, którym obdarzał ją ten starzec. On ją doskonale znał. Jak poznawał jej tajemnice? Nie wie. Wie natomiast, iż przed nim nie miała już żadnych tajemnic, niczego, co mogłaby jeszcze chować, zatrzymywać dla siebie. Wszystkie szuflady zostały opróżnione, wszystkie śmieci wyrzucone, a on się jedynie uśmiechał – śmiał się. Współczuł jej w ten sposób. Współodczuwał jej poczucie lekkości.
Po chwili powiedział, nadal się śmiejąc: - To jeszcze nie wszystko. Coś wyrzuciłaś, teraz coś trzeba odszukać. Trzeba odszukać to, czego szukasz od dziesiątek lat. 
Czy potrafisz pływać? Czy próbowałaś kiedyś pływać? - zaskoczona pytaniem, rozedrgana, zalana łzami, nie odpowiedziała, lecz przecząco tyknęła głową. Po chwili jednak pokonała płacz i powiedziała:
- Próbowałam, umiem, ale boję się wody i dawno nie pływałam. Słabo pływam, dlatego boję się. - Starzec kontynuował:
- I tak samo jest z twoim życiem. Nie umiesz żyć, tak jak nie umiesz dobrze pływać. Tajemnica życia jest tajemnicą pływania. Przypomnij sobie, jaka jest tajemnica pływania.  Rozluźnienie. Ufność. Oddanie się wodzie. Pływanie to nie jest zestaw jakichś ruchów. Nauka pływania to falszywa nauka. Pływania się nie uczysz, przypominasz sobie, jest częścią twojej natury. Gdy zapominasz o lęku, gdy zaprzestajesz walki nagle uświadamiasz sobie, że pływasz. Kiedy jest ufność i zaprzestanie walki woda zaczyna cię unosić*. Nie mogę cię nauczyć pływania słowem i wogóle nie mogę cię go nauczyć, musisz doswiadczyc wody i się z nią pojednać, musisz się jej oddać.  
Pływanie to nie filozofia, ani żadna teoria, ani nawet praktyka - chociaż poprzez praktykę szybciej odkryjesz twoją wrodzoną ufność do wody. Zresztą wogóle ufność jest wrodzona. Wątpliwości i twoja wiara ją tylko przykrywają. Tych wątpliwości się nauczyłaś, fałszywą wiarę dostałaś od innych, jako lek na twoje wątpliwości. Lecz on nie działa. Wiem, bo też próbowałem dawno, dawno temu.
Pływanie to chyba pierwsze doświadczenie z ponownym odkrywaniem ufności.  Trudno znaleźć lepsze. Tak samo jest z życiem, nauczysz się żyć, gdy odkryjesz ufność do rzeki życia. Na razie twoje życie to walka, bo brak w nim ufności, gdy odszukasz w sobie ufność, walka przestaje być potrzebna. To pierwsze, co ci chciałem powiedzieć. 
Gdy nie ufasz sobie, przeciwstawiasz się wszystkiemu, bo to podnosi twoją wielkość. Wzmacniasz się każdym wypowiedzianym „NIE”. „Nie”, to twój sposób na życie, na osiągnięcie znaczenia. Gdy mówisz „nie”, czujesz się większa, bardziej znacząca, bardziej doceniona. Nie musisz się z tego „nie” tłumaczyć, bo zauważyłaś, że nikt od ciebie tego nie żąda. Gdy zdarzyło ci się powiedzieć „tak”, od razu poczułaś potrzebę uzasadnienia swego wyboru, czułaś, że musisz skłamać, czułaś, że chcesz komuś zrobić przyjemność. Czułaś się gorzej, bo stałaś się mniejsza, mniej znacząca, mniej doceniona, mniej ważna. 
Twoje „Nie”, lub kategoryczne „NIE”, sprawiało, że to inni musieli walczyć o twoje względy, o twoją akceptację, o bycie blisko ciebie. Dlatego też kogoś, kto zaakceptował ciebie i zgadzał się z twoim „Nie”, nie walczył, odbierałaś, jako pomniejszenie ciebie, nie czułaś się doceniona. Ponieważ nie znasz „Tak”, nie ufasz tym, którzy są na „tak” wobec życia i wobec ciebie. „Tak” jest dla ciebie niezrozumiałe. Ludzi będących na „tak” i wobec życia, i wobec ciebie, uważasz za słabszych, mniej kochających, mniej autentycznych, podczas, gdy prawda jest taka, że tylko oni naprawdę cię kochają i oni naprawdę są autentyczni. Oni ci ufają, bo tylko ufni są na „TAK”. Są na „tak” wobec wszystkiego i wobec ciebie również. Myślisz, że ich „tak” wynika z tego, iż coś od ciebie chcą, lecz zauważ, iż oni są zawsze na tak, są bezwarunkowo, nie tylko okazjonalnie. Oni widzą w tobie coś głębszego, coś, co masz pod powierzchnią, pod tą przybraną formą, oni czują twoje serce i widzą twoją duszę. Dlatego są na TAK. 
Nie zrozum mnie źle, oni nie są na TAK, by ci sprawić przyjemność, nie są nawykowo, lecz z powodu ufności, z powodu poznania twojej prawdy. Akceptują całość, akceptują wraz z tą fałszywą częścią ciebie, którą ty postrzegasz i której się tak kurczowo trzymasz, a która jest tak nieprawdziwa i tak fałszywa, tak iluzoryczna, że aż dziw bierze, że tego nie widzisz, ale tak to jest … Dlatego tak się śmieję, bo rozumiem cię … też tak miałem.  

A teraz o pająkach i muchach. Dobrze? – nie czekał na potwierdzenie i kontynuował.
- Widziałaś pajęczą sieć? To twoje pragnienia. By ją zbudować używasz powabów swojej kobiecości, nakładasz farbę i tusz, piękne ubrania jako maski, malujesz mieszkanie, otaczasz się pięnymi rzeczami, słuchasz wyrafinowanej muzyki, używasz słów wielkich i małych, używasz prozy i poezji, czasem przeklinasz, by słowa nabrały jeszcze większej mocy, byś przy ich pomocy wyrosła na większą niż siebie postrzegasz.
Używasz sierocych łez, uśmiechu, radości i smutku, używasz ciszy i zabawy, czekasz jak kobieta. Tak, czekanie to też materiał do budowy sieci, tak jak i twoje pogonie i ucieczki. Nazywasz tę sieć miłością. Lecz ta sieć to nie miłość, bo gdyby nią była, to nie byłoby nienawiści, nie byłoby strachu, nie byłoby smutku, żalu i nie byłoby wizyt u mnie. 
Ta sieć to pożądanie, ale i wiele innych pragnień. Pożądasz rzeczy, które są namiastką twojego prawdziwego pragnienia – odkrycia swojej prawdy.
Jest w tobie pająk, ale i jest też mucha. Z jednej strony jesteś pająkiem i chcesz łapać w sieć, a z drugiej jesteś muchą i nie chcesz być złapaną. W każdym z nas jest i pająk, i mucha. Jest w tobie pragnienie łapania w sieci ludzi, miłości, związków, sukcesów, a z drugiej jest pragnienie bycia wolnym, i jest w każdym, nawet w tak pospolitym stworzeniu jak mucha. Twój pająk walczy z twoją muchą. 
Z pragnień utworzyłaś sieć i sama się w nią złapałaś, stąd się źle czujesz, szamoczesz się jak mucha. Najpierw kusisz gładką skórą, mruganiem oczu, kobiecą grą: kręcąc tyłkiem, obnażając część biustu, malując się, czesząc, używasz specjalnych słów, płaczesz, udajesz sierotkę – kusisz wybranego i dziwsz się, że ucieka. Nie dziw się, bo przecież w nim też jest mucha. On też zastawił na ciebie swoją sieć, okazując ci swoją siłę, swoje męskie atrybuty, piękne słowa, zdecydowanie, opiekuńczość, wiedzę, ale czasem i swoją bezradność, gdy opowiada ci smutne historie swojego życia, a ty nad nimi płaczesz. Zaplątujecie się w sieć, a później się szamoczecie, chcecie się uwolnić. 
Zakładasz sieć, kusisz, a on lata nad tobą jak mucha, kręci się, siada, niby nie chce, ale nie może się powstrzymać. Aż w końcu się poddajecie, on zostaje w twoich ramionach i po czasie odkrywasz cały wstręt tej muchy, a on odkrywa twą pajęczą prawdę i uciekacie, po miesiącach i latach od siebie. 
Później osamotniona, zastawiasz kolejne sieci, aż złapie się ta właściwa mucha. Powiadam ci: nie złapie się nic wielkiego, tylko mucha. Nie złapiesz miłości, bo każda złapana w sieć miłość, od razu przemienia się w muchę. Miłość z wolnością idą w parze. Powinnaś to wiedzieć, bo sama przecież nie chcesz być złapana w żadną sieć, nie chcesz być muchą pożartą, wykorzystaną przez pająka.
Czy to jest prawdziwe? Czy to jest miłość? 
Porzuć sieć, porzuć pragnienia, bo gdy pragniesz, nie spełnią się. Miłości nie możesz złapać, ani nawet jej dostać, możesz ją dać. 
Miłość to oddanie się, miłość to umiejętność pływania, to oddanie się.
Zamień pożądanie na miłość, a zazdrość zniknie. Tak będzie, bo pomyliłaś pożądanie z miłością. Przyjrzyj się pożądaniu – to sieć, przyjrzyj się zazdrości – to sieć. Nie łap w sieć, lecz kochaj.

Pamiętaj! Pająk, który łapie muchę w sieć, zabija ją. Gdy ty łapiesz kogoś w sieć, zabijasz miłość.  
Gdy jesteś w stanie pokochać tylko księcia, twoja miłość to tylko pajęcza sieć. Gdy naprawdę kochasz, pokochasz nawet pająka. Wtedy odkryjesz, że pająk to książę.  
Dopóki nie pokochasz pająka w sobie, nie pokochasz księcia, tak prawdziwie, bo teraz twoja miłość to tylko pajęcza gra. 
Dopóki w twoim życiu będą sieci, to nie będzie prawdziwego życia, będą same muchy, będzie cierpienie. Dopóty będziesz się bać pająków, a i ty będziesz źródłem strachu.
Pamietaj! Twoje pragnienia, to pajęcze sieci. Zaplatasz je na innych, ale i na siebie, przede wszystkim na siebie. 
Te sieci zasłaniają ci niebo, bo one są jak chmury. Zasłaniają ci miłość, prawdę, radość. Zasłaniają wszystko, czyli samą siebie.
Czy odkryłaś już tę tajemnicę, co tworzy tę sieć?
Pamiętaj, tak jak nie nauczę cię pływać swoim słowem, tak i nie nauczę cię żyć. Moje słowa nie dadzą ci zrozumienia, bo to tylko puste koperty. Wypełnij swoje życie treścią, doświadczeniem, życiem bez sieci, bez pragnień, a poczujesz się wolna i radosna, prawdziwa. Poczujesz samą siebie. 
Na dzisiaj zostawiam cię zaplątaną w sieć. Tę sieć zbudowałaś ze strachu, z nieufności, z „nie”, z pragnień, z materii, która ci zastępuje prawdę.
Mam dla ciebie jeszcze jedno ... ale na to musisz poczekać. Ja poczekam, aż odnajdziesz swoją ufność, aż zaufasz sobie. Wtedy uwolnisz się z ostatniej sieci, lecz do tego potrzebujesz sobie zaufać. Ja poczekam. Jak widzisz, śmieję się, nie cierpię, więc moje czekanie będzie lekkie, natomiast twoje … hihihi. – śmiał się, wiedząc co się w niej będzie działo, a szczególnie teraz, gdy pobudził jej ciekawość.
- No dobrze, pomogę ci troszkę, którą z tych ról wybrałaś na dziś? 
  • Mała dziewczynka płakała i prosiła starca: naucz mnie miłości, bo czuję, że jej nie mam, bo się boję taty, bo uciekają ode mnie motyle i jest we mnie złość, gdy coś jest nie po mojej myśli!
  • Młoda kobieta poprosiła starca: naucz mnie miłości, bo we mnie jest tylko strach!
  • Chłopiec, który strzelał z procy do liści i motyli poprosił: naucz mnie prosić o przebaczenie!
- Ja ci powiedziałem o wszystkim, ty przyszłaś do mnie z częścią. Dlatego rozpraw się z chłopcem, z dziewczynką, młodą kobietą i tą dojrzałą w sobie. Rozpraw się – to znaczy – zrozum, zaakceptuj. Pamietaj, że jeśli grasz jakąkolwiek rolę – nadal jesteś pająkiem. 
Na tę ostatnią sieć trafisz sama. Nie mogę ci dać zrozumienia i szukać zamiast ciebie. Ty to musisz zrobić. Wtedy zrozumiesz skąd cierpienie i skąd w tobie pytania, skąd chęć odwiedzania mnie. Gdybym ci to powiedział wprost uprzedziłabyś się … Dlatego cię z tym zostawiam.

Piotr Kiewra
*Fragment w tym brzmieniu, lub w tym znaczeniu zaczerpnięty z jednego z tekstów Osho

niedziela, 10 listopada 2019

Duchowa cisza



Kiedyś Śmiejący przerwał niekończącą się wypowiedź księdza i przez dłuższy czas zmusił go do milczenia, a następnie, śmiejąc się rzekł do niego: - O, teraz przemawia przez ciebie Bóg!

Po następnych paru chwilach ksiądz rozpłakał się rzewnymi łzami i rzucił się do stóp starca. 
Starzec do niego: - Oto, TERAZ jesteś na drodze prawdy, zbawienia - wracasz do raju. 

Piotr Kiewra

sobota, 9 listopada 2019

Miłość zawodzi


Gdy pierwszy  i jedyny raz spotkałem kobietę, samotnego, górskiego wędrowca*,  w czasie naszej trwającej wiele godzin rozmowy o Tatrach wspomniała mi taką oto swoją przygodę.
- Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, spotkałam starego wędrowca.  Tak jak ja samotnego, lecz śmiejącego się. Tak mi się dobrze z nim rozmawiało w naszej wędrówce po Zachodnich Tatrach, że otworzyłam się przed nim.  On na koniec, gdy już wyrzuciłam wszystkie swoje żale wobec świata, ludzi, Boga, roześmiał się i powiedział coś, co ja dzisiaj powiadam innym, że miłość zawodzi i że to dobrze. Powinniśmy się tym cieszyć. Nadmienił: - „Jesteś już na tyle dojrzała, by po następnym bólu serca, pewnie większym niż te obecne, zrozumieć.”
Nie zrozumiałam tego od razu, minęły następne lata doświadczania miłości, relacji, związków, by któregoś razu, tu w Tatrach, w największym moim życiowym rozczarowaniu miłością, zrozumieć, co starzec miał na myśli. 
Tak, przeżyłam wiele gorzkich pigułek miłości, które zawiodły. Później w moim widzeniu tego świata i świata porywów serca pojawiła się jasność, pojawił się śmiech, taki jak u starca. I gdy tu, w górach, spotykałam kobiety i mężczyzn wędrujących ze smutkiem w sercu, współczułam im, ale i śmiałam się. Oni przyjechali tu, by zapomnieć, by uleczyć górską ciszą bolące serca, tak jak niegdyś ja.  

Widocznie i moja cisza, i współczucie, i ten śmiech, też mają podobną jak u starca, moc przyciągania, bo jakoś tak wyjątkowo łatwo otwierali się przede mną i często ze łzami w oczach opowiadali mi swe smutne historie.  
Na koniec spodziewali się ode mnie, tak sądzę, współczucia, pocieszenia, słów krzepiących ich nadzieje, a ja, jak to ja, wręcz przeciwnie, śmiałam się i starałam się zaszczepić im mój śmiech. Mówiłam to, co kiedyś starał się przekazać mi stary, górski wędrowiec napotkany dawno, dawno temu: - To dobrze, śmiejcie się więc razem ze mną, bo jesteście na dobrej ścieżce, jesteście blisko kresu wędrówki, wasze cierpienie prowadzi was ku zrozumieniu, a to ku spełnieniu.  Miłość zawodzi. To jej wielka przysługa. Gdyby nie zawodziła, żylibyście w zawieszeniu, bez nadziei na spełnienie. A tak zbliżacie się ku niemu. Sukces, materia, znaczenie dla świata, nadzieje na lepsze jutro i na pomniki, zawiodły was wcześniej. Miłość jest największą boską rzeczą w naszej ziemskiej wędrówce i musi zawieźć, byście zapragneli czegoś jeszcze większego: tajemnicy naszego istnienia, nieba, błogości, spotkania z boskością, wiecznego życia. Więc cieszcie się, jak i ja się cieszę.  
Moje miłości też zawiodły.  Też cierpiałam i też uciekłam z tamtego świata w góry, by tu się troszkę podleczyć, by wyrzucić część bólu, a pomogły mi się uleczyć całkowicie. Tu zrozumiałam, że właśnie taka jest tajemnica życia, miłość musi zawieźć, by na trwałe znikło cierpienie, lęk, by poznać prawdę, by poznać coś milion razy większego niż miłość do jednej kobiety, do jednego mężczyzny:  by zakochać się w całości.  

Miłość zawodzi, by mogła się pojawić modlitwa - połączenie z całością.  

Ziemska miłość jest pragnieniem, braniem, nadzieją, a ta jest Bogiem, jest spotkaniem z nim, jest ostatecznym celem naszego istnienia, wieczną ekstazą. Jest ostatecznym poznaniem, spełnieniem.  Dopiero wtedy z mężczyzny lub kobiety przeistaczamy się w człowieka - w boskość. Dlatego miłość musi zawieźć. To jej ziemska misja. 

Jest to jednak droga dla dojrzałych, dla wrażliwych, inteligentnych, dla poszukujących prawdy o sobie. Na początku jest słodka, później gorzka, a na końcu jest nirwaną, spotkaniem z Bogiem - z CAŁOŚCIĄ.
Cieszcie się. Musicie przez nią przejść. Musicie doświadczyć całego jej bólu, intensywnego cierpienia, skrajnej goryczy. Taka właśnie staje się pomostem. Nie te przyjemne chwile, te krótkie przebłyski szczęścia, bliskości, poznania prawdy, nie te długotrwałe, lecz przeżywane w zobojętnieniu związki, małżeństwa, romanse, lecz te właśnie, te, które zawiodły, bo były tak intensywnie przeżywane, tak wielkie były w nich nadzieje, że aż zapierało dech w piersiach, aż umierało z bólu serce, a na koniec pojawiała się myśl o samounicestwieniu ... Tak musi być, i taka jest prawda o naszym rozwoju - miłość zawodzi. – roześmiała się znowu, gdy skończyła.

Opowiedziała mi tę historię w ważnej dla mnie chwili. Myślę, że dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety jest ważna, by zrozumieć, że istnieją tajemnice, że istnieje „coś” o niebo większego.

Piotr Kiewra

*ładnych parę lat później przekazała mi swój pamiętnik, a z zawartych w nim wspomnień powstało wiele górskich opowieści, którymi dzielę się na tym blogu. 

niedziela, 25 sierpnia 2019

Kobiety śmiejącego się starca

Siedzimy kiedyś przy ścieżce wiodącej wokół jeziora i kątem oka obserwuję starca i aż mnie roznosi ze śmiechu.

W końcu mówię nadal się śmiejąc:
-Widzę, że nadal zajmują cię kobiety bardziej niż ta natura wokół.
On mi na to, również zanosząc się śmiechem:
- One też są częścią natury i częścią życia, jego piękna. One mnie obudziły z mego snu, im najwięcej zawdzięczam, dzięki nim poznałem siebie. Każda z nich miała wielki na mnie wpływ. Każda z nich nauczyła mnie jakiejś części zrozumienia. Na przykład:

Kiedyś kobieta ode mnie odeszła, bo uznała, że za mało mówię.  Później spotykałem się z inną, z którą cieszylismy się nicniemowieniem. Tak że widzisz ... życie jest naprawdę. ... piękne.

W dużej mierze to one nauczyły mnie śmiać się.
 Gdy na nie patrzę czuję się młody, a czyż nie o to chodzi?

I śmialiśmy się nadal, aż przechodzące obok kobiety podejrzliwie nam się przyglądały.  Wtedy śmialiśmy się jeszcze bardziej. 

Piotr Kiewra