niedziela, 20 stycznia 2019

Robert


Gdy pewnego dnia na jego zawołanie nie pojawił się żaden przyjaciel, żadna zakochana w nim kobieta, nikt ze znajomych, poszedł się upić sam. Do tej pory zawsze mu ktoś towarzyszył, zawsze znalazł się ktoś, komu mógł opowiedzieć … i z kim, lub przy kim mógł się napić.

To zdarzyło się pierwszy raz. Dotychczas, gdy pił, ktoś zawsze siedział obok, choćby miałby się tylko przyglądać. Do tej pory zawsze znalazł się ktoś gotów go wysłuchać, razem się bawić, pojechać w góry, lub nad morze, odwieźć do domu, zaopiekować się, po prostu być. Czasem brał na weekend córkę i spędzał z nią czas, organizując jej wycieczki, próbując rozmawiać, próbując okazać się ojcem.

Dzisiaj było inaczej. We wszystkich telefonach jakie w desperacji wykonał, była albo cisza, albo „nie”.  Nawet mieszkający po sąsiedzku kumpel znalazł jakąś wymówkę.

Może dlatego upił się bardziej niż zwykle, do nieprzytomności.


- Robercie, obudź się! – usłyszał. Po chwili jeszcze głośniej i poczuł szarpanie za ramię: - Robercie obudź się wreszcie. Przesypiasz całe życie!
Odwrócił się na łóżku, patrzył przymrużonymi oczami, a na jego własnym fotelu, otoczony słonecznym światłem bijącym przez okno w oczy, siedział jakiś nieznajomy, głośno się śmiejący starzec.
- Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał zaskoczony.
- Chciałeś pogadać, opowiedzieć, szukałeś towarzystwa. Oto jestem! – odpowiedział nieznajomy.

- Ale ja cię nie znam. – odparł.

- A jakie to ma znaczenie? Gdy dzwoniłeś do przyjaciół, do kobiet, do znajomych, było ci wszystko jedno, kto z nich będzie. Powiedzmy, że jestem tu w imieniu ich wszystkich. Mam odejść?

- Masz rację, szukałem towarzystwa i było mi obojętne, kto przyjdzie, kto mnie przyjmie. Zostań! Tylko powiedz mi, czemu się śmiejesz? Mi wcale nie jest do śmiechu. I jeśli możesz, zasłoń to okno, bo mnie to światło razi w oczy. -  powiedział do starca.

- Dlaczego się śmieję? Razi cię mój śmiech, razi cię światło? Wiem, czuję - wolałbyś kogoś smutnego. Wolałbyś ciemność. Ale nie tym razem. Jestem twoim towarzyszem, więc też mam coś do powiedzenia, lecz najpierw ty. – powiedział, odczekał chwilkę i ponaglił:

-Chciałeś opowiadać, więc opowiadaj.

Mężczyzna zsunął nogi z łożka, sięgnął ręką po szklankę z alkoholem, lecz starzec ją odsunął i powiedział:  – Nie, tym razem bądź obecny. Zaprosiłeś mnie. Jestem tu, ty też bądź! Opowiadaj! - mężczyzna nerwowo rozejrzał się wokół, jeszcze raz trzęsącą się ręką siegnął po szklankę, lecz gdy ta powędrowała jeszcze dalej, wyjąkał słabym głosem:

- Nie potrafię bez tego.
Starzec nic nie powiedział, rozejrzał się po pokoju, sięgnał po leżące na stole płyty z muzyką i filmami, przeczytał ich tytuły i zaśmiał się znowu głośno. Po chwili znowu powtórzył: - Opowiadaj! A ten jeszcze raz wymamrotał:

- Nie potrafię. Nie wiem, co się dzieje, ale nie potrafię. Nie wiem nawet, o czym chciałem opowiedzieć. Mam pustkę w głowie. Ty mówisz, że jesteś w imieniu wszystkich moich przyjaciół, znajomych, a ja mam wrażenie, jakbyś naprawdę wiedział, o czym opowiem, jakbyś już to znał. Oni przecież tyle razy mnie wysłuchali.  Kim jesteś?

- Dowiesz się. Zrozumiesz, gdy będziesz gotów. - starzec śmiał się nadal. Tylko na chwilę przerwał, by znowu powtórzyć:
- Opowiadaj! Opowiadaj, nie przejmuj się niczym. Mów!

Jednak ten nie był w stanie.
Starzec spoważniał wtedy. Spojrzał przenikliwie na niego i powiedział:

- Nie masz nic do powiedzenia i nigdy nie miałeś. Zapytam cię, a ty sobie sam odpowiedz na to pytanie: Robert, a po co ty to opowiadasz, jaki masz w tym cel, co chcesz przekazać?  Co chciałeś przekazać tym wszystkim, których nazywałeś przyjaciółmi?
Nie padła żadna odpowiedź. Na to starzec:

- Robert, czy jesteś gotów mnie wysłuchać? A to, co powiem, powiem w imieniu tych, którym ty opowiadałeś swoją historię. Chcesz bym ci opowiedział o tobie, jak cię widzę, jak widzą cię twoi przyjaciele, kobiety, które wyznawały ci swoją miłość? Chcesz się dowiedzieć, z czego się śmieję?

Starzec wysłuchał chwili ciszy i kontynuował dalej:
- Już się nie boisz tego światła prawdy, które zagląda ci w oczy? Boisz się, wiem. Wolałbyś by ten pokój był wypełniony ludźmi, ludźmi, których zasmucasz, którym się żalisz, przed którymi żebrzesz o ich obecność, bo się boisz być sam. Boisz się też światła prawdy, wolisz ciemność, bo w niej można ukryć swoje aktorstwo, swój fałsz. Wolisz alkohol, bo wtedy zapominasz o swoim lęku.

Robert, ty kochasz być nieszczęśliwym.  To słychać w każdym twoim słowie, widać w każdym geście, w tym jak się narzucasz, jak błagasz podświadomie o współczucie.  Usłyszałem to w tej muzyce i widziałem w tych filmach. Znam wszystkie twoje opowieści, wszystkie teksty piosenek, wszystkie filmy. Znam wszystkie twoje ucieczki, znam wszystkie twoje triki.

Nieszczęście to jest jedyna i wielka twoja życiowa miłość.  I na dodatek masz jedną równie brzydką namiętność, bardzo chciałbyś byśmy ci w tym towarzyszyli. Przyjaciółmi nazywasz tych, którzy się dali wciągnąć w to twoje piekło. Jest dokładnie jak mowię.  Właśnie tak jest, ale tak się przyzwyczaiłes oszukiwać sam siebie i uciekać przed sobą, że już nie wiesz, co wymyśliłeś.
Zresztą, kiedy miałbyś się zderzyć z prawdą o sobie, skoro cały czas uciekasz od siebie, chlejesz i gadasz, skoro cały czas przekonujesz innych o swoim rycerstwie i heroizmie w walce z nieszczęściem?  

Jestes kiepskim aktorem. Nieszczęście to zły scenariusz na przedstawienie.  Widownia nie podziela twoich zainteresowań, nie chce uczestniczyć w tej żebraninie, nie może też w żaden sposób zaspokoić twego wielkiego ego.

Nikt nie był do tej pory na tyle odważny, by ci to wyrzygać i zamęczałeś tym ludzi.

Część z nich to ten sam typ uciekinierów. Oni chcieli ci opowiadać o swoim własnym nieszczęściu, lecz nie dawałaeś im szansy. Uważałeś się za silniejszego.
Dlatego w końcu źle się poczuli i odeszli poszukać swoich własnych słuchaczy.

Druga część naprawdę ci współczuła i naprawdę cię kocha. To ta mądrzejsza część. Oni też odeszli, bo poczuli, że pocieszanie ciebie jeszcze bardziej cię zatruwa. Zostawili cię, byś miał szansę się odnaleźć. Poczuli, że są dla ciebie tylko formą ucieczki od siebie samego. Musieli cię zostawić byś stracił wszelką nadzieję, że wyżebrzeż od nich jakąkolwiek pomoc. To niemożliwe – odkryli to i odeszli.

Mówimy ci to z powodu współczucia. Nie ma tu innego powodu.
Nie widzę czegokolwiek, czym mógłbym cię pocieszyć. Wręcz przeciwnie chcemy ci wszyscy dokopać. Zrobimy to nawet, gdy będziesz leżący, gdy będziesz błagał o litość. Nie będzie litości.

Jest jeszcze gorzej. Tak naprawdę jesteśmy mordercami. Chcemy cię zabić – tę twoją nieszczęśliwą część. Tę graną, tę z maską na twarzy, tę z prośbą na ustach, tę z wieloma słowami. Chcemy zabić tę fałszywą część ciebie. I jeśli nam się to uda, sprawi nam to radość. Robimy to w imię miłości. Lecz nie możemy użyć tu swoich rąk. Możemy ci powiedzieć, lub okazać to czynem – swoją nieobecnością, brakiem okazanego współczucia.

Reszta tego morderstwa jest w twoich rękach. My w tym nie możemy współuczestniczyć. Dlatego zostawiamy cię samego. Zostawiamy cię samego w tym najtrudniejszym czasie. Zostawiamy cię w ciemności, w smutku, rozpaczy, lęku.

Taka jest prawda. Ty się niczego nie boisz, oprócz lęku przed samym sobą. Boisz się siebie spotkać. To jest twoje nieszczęście, twój strach. Taka jest prawda twoich ucieczek, alkoholu, rozmów z ludźmi, niby miłości. To tylko ucieczki przed sobą.

Musisz w tej samotnej walce, z maską twardziela na twarzy nauczyć się być samemu.  Nie widzę żadnego słowa pocieszenia, żadnego innego rozwiązania, żadnej innej nadziei, żadnej innej drogi.  Wszędzie tylko pustka i ty. Tak ma być, od tej pory. Musisz zostać sam.
- To wcale tak nie jest. - próbował się bronić. Lecz starzec natychmiast mu przerwał:
-Jesteś po prostu głupcem, prostakiem, który gra człowieka skomplikowanego, intelektualistę, człowieka obciążonego. Ty wiesz wszystko o świecie, o innych ludziach, o ich nieszczęściach, chorobach, złu, nienawiści i lękach, które w nich tkwią. Chciałbyś ich zbawić. Ale – powiadam ci – najpierw zbaw siebie!

Robert, jesteś jedynym, który może ciebie zbawić, który może cię uwolnić ze wszystkich ciężarów. Jedyne, co masz zrobić, to masz zostać sam.

Robert, nie ma innych ludzi na świecie, nie ma drugiego człowieka. Nie masz przed kim się wyspowiadać, nie masz nikogo, kto ci może pomóc, nie ma nikogo, kto cię mógłby pokochać, nikogo, kogo ty mógłbyś pokochać. Nie ma drugiego człowieka, jesteś zupełnie sam.

Drugi człowiek to twoje piekło. Drugi człowiek to twoja iluzja, to twoja ucieczka. Drugi człowiek to twoja pijacka wizja. Drugi człowiek to twoje wyobrażenie. Drugi człowiek to tylko twoje lustrzane odbicie, gdzie nie spojrzysz to ty. Nie możesz więc uciec.

I nie obwiniaj drugiego człowieka. Nie obwiniaj ojca, matki, bo nie jest ważne, co do ciebie wchodzi, ważne, co z ciebie wychodzi. Obwinianie to też twoja namiętność, lecz i tą drogą nie uciekniesz.

Nie ma takiej drogi, ścieżki, którą mógłbyś uciec, nie ma takiej niszy, w której mógłbyś się schować.

Nawet twój największy przyjaciel – alkohol, cię zawodzi, bo przecież musisz się obudzić, a ręka ci coraz bardziej drży. Przyjdzie taki czas, że nie dasz rady nic wypić, bo ręka ci nie usłuży. To już blisko.

Spotkaj się ze swoim lękiem. Tylko ta droga została. Stoisz na życiowym skrzyżowaniu, na ostatnim rozdrożu i gdziekolwiek byś nie ruszył, spotkasz tam siebie.
Jedyne co masz zrobić – zakceptować tę matnię, to dno, ten śmietnik … tę samotność, tę nieobecność, fakt nieistnienia drugiego człowieka … i spotkać się ze sobą.

Na początek trzy tygodnie, sam na sam, ze swoim hałasem w głowie i pustką w sercu.  Może po tych trzech tygodniach …

- Dlaczego nie potrafię nikogo pokochać? – spytał tonąc we łzach. Starzec niewzruszony jego łzami:

- A kto ma pokochać? Żebrak? Człowiek, który – tak naprawdę nie istnieje? Nie ma ciebie, bo jeszcze się ze sobą nie spotkałeś. Nie masz nic do dania drugiemu człowiekowi, zupełnie nic. Możesz dać tylko swoje własne nieszczęście. Ty znasz jedynie tę namiętność. Miłości nie możesz dać, bo jej nie masz. Jak masz dać coś, o co żebrzesz? Jesteś żebrakiem, awatarem żebraka – nieszczęśnika. Nie istniejesz, bo nie spotkałeś jeszcze siebie. Uciekałeś …  Kogo miałbyś pokochać? Przecież nie spotkałeś jeszcze drugiego człowieka. Spotykałeś jedynie lustra - ekrany, na które rzutowałeś swoje nieszczęście. Drugi człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy wiesz kim jesteś.

Może po tych trzech tygodniach …
To jest od nas, dla ciebie, lekarstwo. Daj nam spokój, zajmij się sobą! Może po tych trzech tygodniach …

Nagle zadzwonił budzik.

Mężczyzna poderwał się z łóżka. Zwrócił wzrok na środek pokoju, na fotel. Ten stał pusty. Spojrzał na zaciągnięte żaluzje w oknach. Dzienne światło ledwie przebijało gdzieś ich bokiem i od spodu. Gdy je rozchylił nie znalazł ani śladu słońca. Za oknem mżył deszcz.
W głowie zabrzmiało ponownie nieskończone: „Może po tych trzech tygodniach …”

- A więc to sen. – wymamrotał. Spojrzał na stół. Szklanka w połowie wypełniona alkoholem stała na swoim miejscu. Sięgnął po nią. Drugą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer do przyjaciółki. Odczekał na ostatni sygnał. Odłożył go.

- Nie ma drugiego człowieka. Nie istnieje. – powiedział sam do siebie.

Zbliżył brzeg szklanki do ust. Chwilę tak potrzymał. Spojrzał na nią ze wszystkich stron. Odłożył tam, gdzie starzec – w najdalszy zakątek stołu. Wyciągnął baterię z telefonu ze słowami: - Skoro drugi człowiek nie istnieje.

Usiadł na fotelu i zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu usiadł w tym fotelu, a w drugim obok, nikogo nie było. Siedział sam i nie rozmawiał z nikim przez telefon, nie czytał gazety, książki, nie oglądał filmu, nie słuchał muzyki, nie pił …

Siedział sam ze sobą.


Piotr Kiewra

niedziela, 6 stycznia 2019

Biznesmen na Giewoncie, a wiedźma na Krupówkach



78. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Kiedyś nasza bohaterka po dniu wędrowania po górach i dolinach podjadala sobie w jakiejś restauracji, czy barze na Krupówkach.  Siedziała sama przy stole, a wszystkie inne były zajęte. Weszło dwóch mężczyzn ubranych w markowe, nowiutkie, górskie ciuchy. Grzecznie poprosili i się przysiedli. Coś tam sobie zamówili i tak przy jedzeniu, jeden z nich zaczął rozmowę. Oto przebieg tej rozmowy opisany w pamiętniku:
- Widzę, że prosto z gór. Chyba chodzisz już od lat. Wyglądasz na doświadczonego wędrowca. Mogłabyś pewnie opowiedzieć niejedno o swoich osiągnięciach.  Pewnie byłaś już na Giewoncie nie raz, nie dwa?
- Nie byłam.
- Dlaczego?
- Bo on nie jest gotowy na spotkanie ze mną.
- Jak to? My jesteśmy pierwszy raz w Tatrach i już go zdobyliśmy, a ty - przepraszam za to słowo - stara wiaruska - jeszcze nie byłaś?
- Widzisz ... na spotkanie z wami Giewont jest zawsze gotowy. Wy idziecie go ujarzmić, zdobyć. Przebiegacie po nim jak po bieżni. Ja pójdę, gdy on będzie gotowy na spotkanie ze mną, na mojego serca i duszy ciszę.
Chyba mnie nie zrozumieli, lecz pytali dalej:
- To nie zdobywasz szczytów?  Nie byłaś na Rysach?
- Byłam i to wiele razy ...
- A na Orlej?
- Też wiele razy.
- To dla nas dziwne. Nie nudzi ci się być dwa razy w tym samym miejscu?
- Owszem, byłam na Rysach, czy innych szczytach wiele razy, ale za każdym razem jakby pierwszy raz. To nigdy nie były te same miejsca.  Nigdy nie jestem dwa razy w tym samym miejscu, bo wszystko się zmienia. Wszystko: i słońce jest inne, i wiatr z innej strony, i moja dusza i serce są inne, ja jestem inna. To czyni różnicę.  Wszystko, co żywe, zmienia się, jest w ciągłej wędrówce, wczoraj było inne niż dzisiaj. Taka jest tajemnica Tatr i właśnie takie jest życie.
- E tam, my jesteśmy ludźmi biznesu, dla nas liczy się, ile możemy zarobić w konkretny dzień, co możemy zdobyć, co będzie nasze, gdy zróbimy to, lub tamto.  Góry to dla nas też biznes, jego część. Tu możemy się nauczyć większej skuteczności, zdobyć więcej odwagi. Tu możemy się nauczyć więcej zarabiać. Po to tu przyszliśmy.  Czy jest w tym coś złego?
- Nie, nie ma w tym niczego złego. I dlatego też mówiłam, że nie byłam na Giewoncie. On, na razie, uczy zdobywania, odwagi i zarabiania większych pieniędzy, a ja się chcę uczyć czegoś innego.

Chodzimy więc tymi samymi ścieżkami, ale widzimy je różnie.  To zależy czym patrzycie na świat, a właściwie przez pryzmat czego. Wy się przyznajecie do pieniędzy, ja do serca i duszy. Tatry są pełne współczucia, przyjmują, goszczą i są mistrzami dla mnie i dla was. I to jest piękne.
A tak na marginesie. Zupełnie się nie znam na biznesie, ale wg mnie, tam też się liczy oryginalność, indywidualność, kreatywność.  Jakiej kreatywności nauczyliście się w tłumie zdobywców Giewontu? Czy staliscie się mądrzejsi? Czy zdobyliście coś, czego nie zdobył ten tłum? Czy odkryliście coś oryginalnego, czego nie odkrył nikt inny?
Przekonaj się ile odwagi trzeba mieć,  by być tam samemu!
Ile odwagi trzeba mieć, by w ogóle być samemu – samemu ze sobą, tylko ze sobą?
Ile odwagi trzeba mieć, by nie mieć pieniędzy, sukcesu i czegokolwiek, co zapełniłoby twoje poczucie pustki, osamotnienia?

- Świetnie się z tobą rozmawia, choć się zupełnie nie rozumiemy. Jesteśmy z różnych światów.  Może kiedyś się znowu spotkamy, bo nigdy nie wiemy, gdzie kogo życie zaprowadzi, gdzie górska ścieżka zawiedzie. Na razie rajcują nas pieniądze, ale tak jak powiedziałaś, wszystko się zmienia. Może za jakiś czas będziemy bliżej serca i duszy i będziemy chodzić po raz setny po tych samych ścieżkach, a one nas nie znudzą.  Wiele się od ciebie nauczyłem, dziękuję. No ... ale w naszym świecie liczy się czas, on też jest pieniądzem, wiec sama rozumiesz. ...
- Hihi, nie rozumiem.  I też dziękuję, też się wiele nauczyłam.  
Gdy już byli blisko drzwi, jeden z nich, ten bardziej rozmowny, zawrócił i zapytał:
- A i jeszcze na koniec. Tak z twojego zrozumienia - jestem ciekaw - co jest dobrego na ścieżce pieniądza?  Nie mówię o materii.
- Same dobre rzeczy.  Pieniądze szybciej cię zaprowadzą do cierpienia. Szybciej zrozumiesz, że to fałszywa ścieżka, że nie tego szukasz. I dlatego są dobre, idź tą ścieżką póki coś wewnątrz ciebie cię nie zatrzyma. Na razie idź pod tę górę i powiem Ci jeszcze jedno: rób to najlepiej jak potrafisz. Wykorzystaj tę całą naukę Śpiącego Rycerza, nie zmarnuj tej lekcji. A przy okazji, ucz się jak być samemu ze sobą, nieważne czy z pieniędzmi, czy bez. To – za jakiś czas - ci się przyda.
- Jeszcze raz dziękuję.  Od razu ... zanim padło pierwsze słowo ... widzę w twoich oczach ... żeś …
- Żem wiedźma? – pomogłam mu się wysłowić.
- Dokładnie.  Hihi. Wiedźmy znają prawdę. Czuję, że ty ją znasz, ufam ci. Jednak doskonale się rozumiemy ... No, może poza tymi pieniędzmi, hihi. – śmiejąc się pobiegł.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

piątek, 4 stycznia 2019

Noworoczne postanowienie


77. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Na sylwestrową noc i pierwszy dzień Nowego Roku „wpadłam” w najpiękniejsze miejsce świata - na Halę Gąsienicową.  Murowaniec na ten czas stał się moim domem.
Było tu też trochę hałaśliwego bractwa, więc wyszłam na zewnątrz i część tej nocy spacerowałam w magicznym świecie hali, pod gwiazdami, w ich i pełni Księżyca świetle, otoczona tajemniczo wyglądającymi postaciami tatrzańskich szczytów. Brodziłam bezszelestnie w śniegu po pas, wśród absolutnej ciszy Tatr.

Kręciłam się w kółko, nie oddalając się zbytnio od schroniska. W każdym kolejnym okrążeniu patrząc na szarawą postać na śniegu, raz za mną, raz przede mną, zastanawiałam się, kto kogo śledzi: ona mnie, czy ja ją?

Wtem zobaczyłam jakiś cień, który powoli zbliżał się do mojego i usłyszałam, gdzieś z boku, dosłownie kilka kroków ode mnie, męski głos:
- Tak, postanowienia noworoczne najlepiej robić w samotności, by nie sugerować się materialnymi pragnieniami bliskich i społeczeństwa, modą. W takich sytuacjach lepiej być samemu ze sobą. Nieprawdaż?

- Święta prawda. – odpowiedziałam do kogoś, kto wyłonił się z sąsiedniej ścieżki, spod kilku małych smreków.
- Witam. Widzę, że nie jedyny miałem ten sam pomysł, by urwać się mojemu towarzystwu. Ja stąd, z Betlejemki, a ty pewnie z Murowańca?

- Tak, trochę tam hałasu, więc wyskoczyłam. A wracając do postanowień, to nie mam żadnych. Dokładnie dwadzieścia pięć lat temu, w tym samym miejscu postanowiłam, by nie mieć więcej żadnych postanowień. Wszystko, co mi życie przynosi, w ostatecznym rachunku, jest dobre. Jest dobre nawet to, co w mniemaniu wszystkich jest złe. Po co zatem mam się wysilać, postanawiać? To tylko niepotrzebna walka z życiem. To tyle. Od tego czasu spokojnie wędruję.

- Och widzę, że spotkałem siostrzaną duszę.  Masz rację: Życie przecież prowadzi tak jak górska ścieżka w Tatrach.
Gdy wędrujesz, to poruszasz się od znanego do nieznanego, od przeszłości wkraczasz w przyszłość. To, co znałeś, porzucasz. I choć wydaje się, że zmarnowałeś pół życia, to nie szkoda ci, bo czeka cię nowa przygoda, ryzyko, nowe tajemnice. Postanowienia nigdy nie pokrywają się z planem Całości, z planem Egzystencji.
Ty odkryłaś to dużo wcześniej, ja niedawno.

Podniosłaś mnie na duchu, bo myślałem, że jestem … nienormalny. Byłem twardy, realizowałem wszystkie, już od kilkudziesięciu lat, a ciągle byłem niespełniony. Kilka lat temu się zbuntowałem i teraz wiem … Tak, życie lepiej nas prowadzi, lepiej mu się powierzyć.
Niech nas wiedzie jak górska ścieżka.

Idąc nią możesz myśleć i chyba tak prawie wszyscy myślą, że poznajesz świat, ale tak naprawdę biorąc kolejne zakręty zagłębiasz się w sobie.

I … po co ja tyle gadam, przecież ty masz tak samo. – przerwał zawstydzony. Chwilę szliśmy bez słów, on pierwszy, ja za nim. Po czym powiedział:

- Wiesz … Tatry to moja praca, jestem przewodnikiem, czasem ratownikiem i trochę się wspinam, jestem z ludźmi. Ale ostatnio wolę być sam. Chcę odpocząć. Czuję, że coraz rzadziej jestem przewodnikiem i ratownikiem, coraz częściej jestem prowadzony i ratowany. To jakaś energia, tu gdzieś w środku, prowadzi mnie. Wtedy idę sam w góry. Po prostu idę, wędruję tu w dolinkach, lub gdzieś po Zachodnich Tatrach. Powiem ci tak: Więcej znalazłem wędrując, niż realizując postanowienia.

Jedna z moich podopiecznych na jakiejś wycieczce kiedyś zapytała: czy nie nudzi mnie chodzenie tyle razy po tych samych ścieżkach?
Tamtego dnia poszedłem sam w góry, jeszcze raz tą samą ścieżką i odkryłem, że nie jest tą samą. Gdy o niej opowiadam, jako przewodnik innym, to jestem w przeszłości, widzę to, co widziałem kiedyś. Gdy idę sam, gdy nie ma we mnie gaduły, to jestem TERAZ. No i teraz widzę, że one nadal są mi nieznane.  Zmieniają się, dorastają, dojrzewają. Co rusz okazują inną tajemnicę i innego, coraz więcej rozumiejącego, tego, który na to patrzy.

Tak, teraz to nie ja prowadzę, lecz jestem prowadzony. I mam z tego tyle radości.

I, nieważne, że tego nikt nie rozumie. Dzięki tobie, wiem, że nie liczy się zupełnie to, co inni na ten temat myślą. Przecież nie muszę się tym z nikim dzielić. Inni mają swoje postanowienia, a ja mam życie bez postanowień, żadnych, nie tylko tych noworocznych.

Na koniec odprowadził mnie pod schronisko i poszedł swoją ścieżką. Zdałam sobie sprawę, że był jak ten cień, który wcześniej śledziłam. Nie poznałam nawet jego imienia, a i on mojego. No tak, spotkały się dwie siostrzane dusze, a te – jak wiadomo - są przecież bezimienne.

Ale … one przecież nie rzucają cienia ...

Chwilę patrzyłam na oddalający się cień. Widziałam go, mimo, że postać mężczyzny już zniknęła za rogiem schroniska.

- A jednak. – pomyślałam.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

niedziela, 30 grudnia 2018

Grześ


76. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Wczoraj rano miałyśmy iść na Grzesia. Nie doszłyśmy, bo … moja koleżanka rozpłakała się. Była w stanie cokolwiek powiedzieć dopiero po jakimś kwadransie, jak już cała ścieżka spłynęła jej łzami. Powiedziała wtedy: „że już doszła tam, gdzie miała dojść.”
 Popatrzyłyśmy więc na obiekt jej westchnień z pobliża schroniska w Dolinie Chochołowskiej. Siadłyśmy na łączce obok przepięknego szałasu przy ścieżce i opowiedziała mi swoją historię.
Kiedyś, zanim skończyłam studia, zanim rozpoczęłam swoją pracę nauczycielki, ktoś, mój pierwszy chłopak, pięknie opowiadał mi o górach, o Tatrach, o swoim tam wędrowaniu. Ta magia, która płynęła z jego duszy udzieliła się mi. Zapragnęłam jej doświadczyć.
Zaczęliśmy planować naszą wspólną, pierwszą wyprawę i kilka dni przed wyjazdem … zginął w wypadku.
Nie mogłam się otrząsnąć z tego przez długi czas.  Wtedy postanowiłam, że i tak tam pojadę i odwiedzę go … Grzesia. Tak miał na imię mój chłopak. Tak sobie wymyśliłam, że go odwiedzę, Grzesia – szczyt w Tatrach. On na pewno, jego duch tam, gdzieś wędruje …
Kilka lat coś zawsze stało na przeszkodzie, ale Grześ czekał i czekał.
I spotkałam ciebie. Nikt nie opowiada o górach tak jak ty. Przypomniałaś mi mojego Grzesia. Poprosiłam ciebie, byś mnie tam zaprowadziła, znalazłam w tobie, część duszy mojego Grzesia. Chyba, wy wszyscy wędrowcy macie coś wspólnego. Jest w was ten sam duch. Więc wybrałam ciebie za przewodnika, moją mistrzynię, która mi pomoże się oczyścić ze wspomnień, która mnie obudzi ze snu, w który zapadłam po śmierci mojego chłopaka.
No i przyjechałam tu. Rozedrgana cała wstąpiłam w ten zaczarowany świat gór i dolin, w mój magiczny świat znany z opowieści Grzesia. Tu dział się realnie. Jego opowieść, jego słowa, jego opisy materializowały się. Lecz tu, gdy ujrzałam ten szałas …
I nagle, gdy doszłyśmy do tego szałasu, Grześ do mnie wrócił. Naprawdę poczułam, że znalazł się przy mnie. Otóż, Grześ podarował mi kiedyś fotkę, jedyną fotkę, jaka mi po nim została. Na niej był on, uśmiechnięty, szczęśliwy, prawdziwy on, a obok był ten szałas. Dlatego, gdy tu dotarłyśmy, naprawdę go zobaczyłam, jak tu stoi i uśmiecha się do mnie.
Emocje tak mnie osłabiły, że nie mogłam już postawić kroku. Możemy tu przyjść jutro? Dokończymy naszą wycieczkę.

Przegadałyśmy więc następną godzinkę i popatrzyłyśmy w ciszy na góry i na Grzesia do wieczora.
Dzisiejszego ranka ponownie ruszyłyśmy, by spełnić marzenie koleżanki. Na szczycie, obok szlakowskazu, zostawiła małą wiązankę łąkowych, zwykłych kwiatów, zebranych, gdzieś wśród stadka pasących się owiec. Gdy na nią spojrzałam, widziałam, że to nie są zwykłe kwiaty. Te były magiczne, jak całe Tatry, jak ludzkie wspomnienia, jak dziewczęca pamięć.
Posiedziałyśmy tam z godzinkę. Wiem, że od tej chwili, zaczęła się jej własna górska opowieść. Wkroczyła w ten magiczny świat prosto z marzeń i wspomnień, w rzeczywistość.
Poszłyśmy dalej Długim Upłazem w stronę Wołowca, w stronę przygody, w stronę prawdziwego życia.
*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

czwartek, 27 grudnia 2018

Istnieją tylko trzy rzeczy

Z okazji jubileuszu, czy w jakiejś publicznej  dyskusji, zaintrygowani jego śmiechem uczestnicy zapytali starca:
- Powiedz nam, czemu się ciągle śmiejesz?

Oto co im odpowiedział, w typowy dla siebie sposób:
- Śmieję się z siebie. Śmieję się, bo kilkadziesiąt lat mojego życia robiłem tylko dwie rzeczy, a wydawało mi się, że robię ich tysiące.  
Wszyscy inni ludzie też robią tylko dwie rzeczy, pozostałe rzeczy mają tylko inne nazwy, ale są tymi dwiema. Jeśli dobrze się przyjrzysz to to zauważysz i też będziesz się śmiał.  

A więc robisz tylko dwie rzeczy: uciekasz przed sobą i poszukujesz siebie. Nic innego nie robisz.

A trzecia rzecz, to ta, o której wszyscy mówią, a nie robią.  Ona przychodzi, gdy jesteś na tyle świadomy, że nie robisz tamtych dwóch.  Ta trzecia to miłość .... niezwykle rzadkie zjawisko.

Gdy przestałem gonić i uciekać ona się pojawiła, ale niech cię nie myli ta nazwa, wszyscy jej używają w innych znaczeniach, lecz są nieświadomi tego, czym ona jest naprawdę. Kochać można tylko będąc sobą. Gdy odnalazłem siebie, przestałem gonić i uciekać, a zacząłem kochać. A gdy kochasz, to się śmiejesz. I tylko dlatego się śmieję.
Śmiech to objaw miłości, współczucia.

Gdy kochasz to niemożliwy jest smutek, cierpienie, strach, jakikolwiek lęk, nienawiść, zazdrość, tęsknota, zło …
To wszystko odchodzi w niepamięć.
Gonitwa i ucieczka od siebie są jednoznaczne z czasem. To synonimy. Jeśli postrzegasz czas, to nie możesz kochać. Miłość pojawia się tylko wtedy, gdy czas znika. Śmiech też istnieje poza czasem. Czas jest pomysłem, wyobrażeniem. Nie istnieje.

A więc istnieją tylko trzy rzeczy, a właściwie jedna. Słowa też nie istnieją i myśli nie istnieją …

No i śmialem się razem z nim. Bo tak naprawdę nie ma nic innego do roboty. Hihihihihihihihi

A pozostali? Uśmiechali się,  ale bardziej im było do płaczu.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Tatrzańskie świąteczne choinki


75. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Spośród wspomnień zawartych w pamiętniku jest kilka spisanych z okazji świątecznych, Bożonarodzeniowych pobytów w Tatrach. Oto te zapiski:

Idealna świąteczna choinka to ta przystrojona czapami śniegu, gdzieś w Dolinie Strążyskiej, Chochołowskiej, Kościeliskiej, lub gdzieś wzdłuż Drogi pod Reglami.

Taka choinka stała się dla mnie tradycją. Urywałam i urywam się ze świątecznej gorączki w Tatry, choćby na te dwa, trzy dni, by pobyć w tym klimacie, w tej scenerii, w tym duchowym – religijnym nastroju samej ze sobą.

Ta świąteczna cisza, wśród tatrzańskich dolin zasypanych śniegiem jest nieporównywalna z żadną inną ciszą. Wtedy nie potrzeba mi długich marszów po szczytach, wysokogórskich wspinaczek, wystarczy tu być.

Tu gdzieś u podnóża Tatr idąc po skrzącym się w słońcu, skrzypiącym od mrozu śniegu, lub brnąc w zadymce, jest mi ciepło, gwieździście, świątecznie, wzniośle na sercu i duszy.

Tutaj się odnawiam, na nowo się rodzę.

Tutaj prawdziwy Święty Mikołaj obdarowuje mnie nie materialnymi, lecz duchowymi darami. A ja obdarowuję jego, obdarowuję małego Jezusa, obdarowuję cały świat swoim szczęściem, radością.

Tutaj obserwuję jak inni się cieszą, szczególnie górale z udziałem swojej muzyki, śpiewu. Czasem jestem z nimi, uczestniczę w ich modlitwie stojąc gdzieś w kącie kościoła, nucąc z nimi kolędy.

Tutaj doświadczam dziwnych zjawisk, gdy w dwudziesto, czy nawet trzydziestostopniowym mrozie czuję się jak latem w upale. Tutaj tak mnie rozgrzewa jakiś wewnętrzny płomień, że nie potrzebuję szalika, czapki.

Ta zimowa, świąteczna przytulność tatrzańskiej przestrzeni okrytej śniegiem jak pierzynką, jest tak przyjazna, tak miękka, delikatna, czysta … Naprawdę czuję się tu jak w raju, jak w niebie. I tak chyba wygląda raj, tak chyba naprawdę jest w niebie.

Dzisiaj, w Wigilię Bożego Narodzenia, co prawda w samo południe, nie o północy, spotkałam jelonka, a chwilę później liska. Oba zwierzątka chwilę popatrzyły na mnie, a ja na nie. Ja do nich przemówiłam ludzkim głosem, a dla nich było chyba za wcześnie, hihi. Chociaż chyba przemówiły do mnie uczuciem i przyjaźnią, bo nie uciekły, póki się nie nagadały nasze serca i dusze.

Naprawdę nie mogę się napatrzeć na tatrzańskie drzewa: świerki i jodły, uśpione na białych poduszkach, przykryte grubymi, śnieżnymi kołderkami. Śpią tak wdzięcznie, tak lekko, a ja czuję ich ledwo widoczne i słyszalne oddechy. Wydają się tak małe, tak grzeczne … A gdy się obudzą, gdy rozszumią swoją melodią, swoją poezją … Gdy z wiatrem zaczną szeptać tajemniczo …

Dzisiaj przeżyłam burzę śnieżną na Drodze pod Reglami. Nie pozwoliła mi wejść gdzieś głębiej do Parku. No i dobrze, nie było mi to potrzebne. Tak naprawdę to przeszłam może jedynie ze sto metrów, bo wiatr i śnieg razem próbowali zamienić mnie w śnieżnego bałwanka, no i bawili się ze mną w przepychankę, a w odpowiedzi na każdy mój krok do przodu, spychali mnie o dwa do tyłu. To była moja najpiękniejsza zabawa od czasów dzieciństwa.

Spaceruję wzdłuż Potoku Kościeliskiego nie mogąc się nadziwić jego artystycznej kreatywności, nie mogąc się nadziwić Matce Naturze. Tyle różnych arcydzieł, tyle wizji, tyle chwilowych i bardziej trwałych form, że żałuję, że nie fotografuję, bo brak mi słów, by móc to zatykające dech piękno, oddać choćby w małej części.

Jeszcze nigdy nie widziałam Strążyskiej tak świątecznie przystrojonej przez naturę. Jestem zdumiona. Co za kreacje świerków, potoku, tej ścieżki? Człowiek nie jest tak pomysłowy. Ludzie tylko małpują naturę, małpują jeden drugiego, kobiety się malują, by dorównać jedna drugiej, lub by się choć odrobinkę wyróżnić. Tu żadne drzewo, żaden zakątek nie podejmuje takich wysiłków, dostaje wszystko od Natury. Człowiek jest głupi, bo wierzy, że jest mądrzejszy. Wierzy, że potrafi stworzyć równie wspaniały świąteczny nastrój bombkami, cukierkami i światełkami. Daremny trud, to tylko małpowanie.
Tu jedna śnieżynka spadająca z nieba jest większą artystką niż tysiące ludzkich rąk.

A Giewont? Dzisiaj obudzony, w rozmowie ze słońcem, z wiatrem, z chmurką śnieżnego pyłu nad nim i wokół. Rozmarzony, królewski, wspaniały, lecz nie wyniosły, duchowy. Naprawdę jak król nad swoim królestwem. To król łączący dwa królestwa: nieba i gór. Szłam Strążyską wpatrzona to w niego, to w drzewa, to w swoje serce i duszę. Czuję jak się to wszystko brata ze sobą, jak w modlitwie. To najswspanialsze Święta!

Te zimowe i świąteczne Tatry to nie tylko moja duchowa strawa, materialne jadło dające energię mojemu ciału, to miliony, miliardy tajemnic i w każdej śnieżynce i w każdym promieniu słońca, i w każdym moim oddechu i w każdej mojej komórce, w każdej chwili …

Tutaj patrząc na to, co mnie otacza, rozumiem: świat to Boże Królestwo i ja też w nim jestem. Nie muszę nigdzie iść, nie muszę niczego i nikogo szukać. Jestem tu, w tej chwili i to wystarczy. Znalazłam i zostałam znaleziona. Jestem spełniona.

Dziękuję!

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra