niedziela, 8 kwietnia 2018

Miłośniczka krokusów w Czarnych Ścianach

16. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Jedyny raz kiedy w pamiętniku pada wzmianka o krokusach, to przy okazji przygody w Czarnych Ścianach. Jest tam komin, strome zagłębienie w kształcie koryta, a w nim przebiega ubezpieczona łańcuchami i klamrami ścieżka, fragment Orlej Perci, między Żlebem Kulczyńskiego, a Granatami.
Wspinałam się przy pięknej pogodzie Żlebem Kulczyńskiego ku Granatom. Skręciłam ku mojemu ulubionemu kominowi w Czarnych Ścianach. Spojrzałam w górę, a tam, w kominie, młoda, może kilkunastoletnia dziewczyna, stoi przodem do mnie i kurczowo trzyma się łańcuchów. Cała się trzęsie i płacząc mówi: - Tato, nie pójdę! Nie mogę! Nie dam rady!
A za nią, jakiś niewidoczny stąd głos: - Musisz! Nie masz wyjścia! Nie puszczę cię z powrotem!
Trwa to już parę ładnych minut i sytuacja wygląda na patową. Wchodzę więc do góry i mówię do dziewczyny, że jej pomogę zejść. Lecz zza dziewczyny wychyla się męska postać i mówi:
- Proszę się nie wtrącać, ona musi sobie poradzić sama!
A ja do niego: - Ona niczego nie musi.
On do mnie ostro: - Za kogo pani się uważa? To ja tu decyduję. To moja córka i ma mnie słuchać!
- Ooooo! – myślę sobie i całkiem spokojnie do niego:
- Proszę pana, może jest pan jej ojcem, ale to pana nie upoważnia do tego, by się uważać za jej właściciela. Ona i tylko ona odpowiada za swoje życie i zdrowie, bo w tej chwili jej życie jest w jej rękach, nogach i głowie. Zmuszając ją tylko pogarsza pan jej sytuację, a przy okazji tego naturalnego strachu przed upadkiem, córka nabawi się strachu przed ojcem – tyranem. Czy tego pan chce, by spadła, lub by całe życie bała się gór i swego ojca? Czy właśnie tego pan chce?
Zmiękł. Słyszę z góry: - Przepraszam! Niech jej pani pomoże, proszę!
Mówię do dziewczyny:
- Posłuchaj! Delikatnie, powoli, trzymając się łańcucha, odwróć się, łatwiej ci będzie schodzić tyłem! Będę ci mówić po kolei, co trzeba zrobić. Będę tuż pod tobą. W razie jakiegoś problemu asekuruję cię. …
I tak, krok po kroku, zeszliśmy w dół, a później … weszliśmy z powrotem do góry, bo okazało się, że ojciec chciał ją prowadzić Żlebem Kulczyńskiego w dół, co im odradziłam, bo to jeszcze trudniejszy kawałek drogi. Sprowadziłam ich zielonym szlakiem z Zadniego Granata do Koziej Dolinki i dalej do Czarnego Stawu.
Tam, nad wodą, usiedliśmy i przegadaliśmy cały dzień. Usłyszałam ich historię. Ojciec w końcu się rozpłakał. Przyznał, że od czasu, gdy jego żona zginęła w wypadku starał się córce zastąpić matkę, chciał ją nauczyć pokonywania lęku i wymyślił góry: - Myślałem, że je pokochała …
- Ależ tato! Byliśmy w Tatrach raz, na wiosnę, w dolinie pełnej krokusów. Pokochałam wtedy to, co widziałam: kwiaty i krajobraz. To nie znaczy, że pokochałam przepaści, wspinaczkę na wysokie szczyty. Ja góry widzę inaczej niż ty, tato. – zwróciła mu uwagę córka.
- No tak, łudziłem się, że zastąpię jej matkę, lecz to niemożliwe.- zareagował ojciec.
Dodałam tylko od siebie: - I niech tak pozostanie. Niech się pan nie trudzi. Wystarczy, że będzie pan sobą. Nie nauczy pan jej kobiecości udając jej mamę. Córki uczą się kobiecości przy ojcu. Nie wiedział pan tego?
- Cieszę się, że panią spotkaliśmy. Przypomina pani moją żonę, a jej matkę, swoją mądrością, dobrym słowem. – powiedział do mnie, w czym zawtórowała mu córka:
- Tak, to prawda, bardzo mi pani przypomina mamę.
- No, nieźle, hihi. – pomyślałam.
Kogo dzisiaj spotkałam na szlaku? Tak, dziewczynę z Czarnych Ścian. W Murowańcu siędzę przy stoliku i popijam herbatkę z cytrynką, a ktoś mi mówi z boku: - Dzień dobry! To ja. Pamięta pani Czarne Ściany, sześć lat temu?
Poznałam oczywiście.
- Gdzie się pani dzisiaj wybiera? – spytała.
- Idę przez Zawrat, a później na Szpiglasową. To trudna i długa trasa.
- To nic, dałabym radę. Przy pani czuję się jak przy mamie, bezpieczna, spokojna. Zabierze mnie pani ze sobą?
Poszłyśmy w góry i pewnie jeszcze wiele razy pójdziemy razem.
Ona się czuje ze mną jak przy mamie, a ja czuję jakbym w niej miała córkę.  
Piotr Kiewra

sobota, 7 kwietnia 2018

O intuicji w górach, spadających kamieniach i tańcu wokół Morskiego Oka


15. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Z całego szeregu tekstów mówiących o intuicji w górach, kilka wybranych z pamiętnika, pokazujących, że warto jej słuchać.  Nie są ułożone chronologicznie. Kilka innych fragmentów ukaże się jeszcze w następnych odcinkach.

 

Górskie ścieżki uświadomiły mi, że intuicja istnieje i że bezwzględnie trzeba jej słuchać. Jest ona inna, niż inne głosy, bo nie krzyczy i częściej „mówi” NIE, po czym pojawia się radość, że się czegoś nie zrobiło, czegoś nie osiągnęło, czegoś zaniechało. To radosny, ratujący życie przewodnik.

 

Do tej pory słuchałam innych głosów i one naprawdę były głosami. Mówiły: zrób to, nie poddawaj się, dasz radę, bądź silna! Gdy ich słuchałam były inne uczucia: może duma, może przyjemność, może poczucie ważności, czy wielkości, a później po nich smutek, żal, nastawała „zwykłość”. Po wysłuchaniu intuicji coś odkrywamy w sobie, coś się w nas odmieniło, jesteśmy bogatsi sercem lub duchem. Inne głosy prowadzą na manowce, są mylne, mogą zgubić - zabić swoim głośnym wołaniem, intuicja się nigdy nie myli.

 

Oto jak ją odkryłam:

Idę na Zawrat i mocno z sobą walczę.  Coś wewnątrz mnie przeciwstawia sięi mówi: „nie idź”. Ale idę. Ktoś na górze, na łańcuchach "uruchomil " kamień, który przetoczył się tuż obok mnie. Coś mi mówi nadal:  „nie idź”, a mój wrodzony i wredny upór pcha mnie dalej, a tu prosto na mnie leci już cała sterta drobnego "gruzu". Część obija mi głowę i plecy, a największy kawałek odpycham ręką od siebie, a on dalej toczy się ścieżką i po drodze zabiera coraz większe i po chwili w dół schodzi już mini lawina złożona z kamiennych, śmiercionośnych pocisków.
Nikogo poniżej nie było, odetchnęłam. Zatrzymałam się. To „Coś” się we mnie obudziło. Pierwszy raz w życiu czułam się radosna, że czegoś nie zrobiłam..

 

Zeszłam z pięćdziesiąt kroków w dół, a tu w miejscu, w którym minutę temu byłam, kolejna lawina z dwóch, czy trzech, tym razem sporo większych głazów. Pomyslałam: - Mój przewodnik uratował mi życie. 

Od tej pory postanowiłam bezwarunkowo go słuchać. Wystarczy drobny znak, najcichszy „głos” .... a słucham go.
Okazało się, że ktoś na górze bawił się obrywaniem i zrzucaniem kamieni. Przypadkowo każdemu może się zdarzyć, lecz gdy zsuwa się lawina za lawiną … 
Tego dnia nie byłam na Zawracie. 

...

Dzisiaj znowu szłam na Zawrat z w międzynarodowym towarzystwie młodych ludzi, nowicjuszy w górach.  Gdy znaleźliśmy się na górze chciałam ich zaprowadzić na Świnicę, tzw. małą Orlą Percią.  Ale „głos” mi nie pozwala, nie kłócę się z nim. Schodzimy do "piątki". Kilkaset metrów poniżej słyszymy i widzimy lawinę ze ściany Świnicy.  Coś ciemnego się toczy w dół.  Nie wiemy, co to jest. Jakieś 15 minut później przylatuje śmigłowiec.  Jeszcze później dowiadujemy się, że ktoś spadł ze ścieżki, którą mieliśmy iść.  Widzieliśmy więc śmierć. Poczułam dreszcze i kolejny raz dziękuję intuicji.

W żadnym innym miejscu intuicja mnie nie ostrzegała częściej, jak na tej ścieżce na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. I dzisiaj też chciałam tam wreszcie pójść, ale Morskie Oko mnie zatrzymało.

 

Więc maszeruję dookoła niego. „Nie chciało mi się” kroczyć w górę, zachciało mi się wirować.

Ten marsz to mój taniec. Patrzę w górę, a wszystko wiruje jak w tańcu. Tak, ja i te wierzchołki, ta woda, spadające z góry potoki, ścieżka, słońce, tańczymy razem taniec życia.

Nie chce mi się tego tańca kończyć i robię kółko za kółkiem. W pewnym momencie, wydało mi się, że to ja stoję, a wszystko wokół mnie chodzi, spaceruje, wędruje, że jestem centrum świata, ja tylko obserwuję, a życie przesuwa mi tylko zmieniające się obrazy – to inne szczyty, inne doliny, inne ludzkie twarze, a gdzieś we mnie tworzą się odbicia tego wszystkiego. Te odbicia pozwalają mi zobaczyć … kim jestem, kim jest ta tancerka, ta, która to obserwuje.

 I trochę się przestraszyłam, bo … zobaczyłam, że znikam, że mnie nie ma, że jestem nikim. Po chwili się jednak ucieszyłam, bo fajnie jest być nikim. Fajnie jest nic w świecie nie zmieniać, nic nie znaczyć, nikogo nie zniewalać i przez nikogo nie być zniewolonym. Fajnie jest z nikim i ze sobą nie walczyć. Liczy się tylko taniec, liczy się tylko ta wolność. Tańczę więc dalej …

Tak się zatańczyłam w tym krążeniu wokół stawu, że nie zauważyłam, że świat zniknął. Nie tylko ja zniknęłam … Wszystko wokół zasnuła chmura. Spadła jak kurtyna na cały świat gór, na jezioro, na potoki, na mnie. Tylko szum potoków został … Tańczyłam jednak dalej, bo nie muszę niczego widzieć, wystarczy, że czuję … Moja ścieżka jest i nigdy nie zniknie. Tylko ścieżka się liczy i ta wolność na niej …

Wróciłam do domu, ale ten taniec gór we mnie pozostał Później od kogoś usłyszałam, że z „Chłopka” oberwała się ścieżka ... a więc zamiast tańca śmierci wytańczyłam taniec życia. Stąd moja radość, teraz wiem …

 

Piotr Kiewra

środa, 4 kwietnia 2018

Asfalt, konie, dwie siostry i Morskie Oko


14. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Kocham Tatry z wyłączeniem asfaltu do Morskiego Oka, oraz kolejki na Kasprowy, bo to kawałki cywilizacyjnego piekła wciśnięte do raju. Nie przeszkadzają mi natomiast ci, którzy chcieliby poszerzać tutaj piekło, bo ostatecznie to Tatry ich zmieniają, a nie odwrotnie. Byłam tutaj świadkiem wielu takich nawróceń i pojednań. Dzisiaj też w drodze do Wodogrzmotów asfalt „zmęczył”pewną grupę narzekaczy, bo „nie ma tu autobusów”, itd. Zaproponowałam im w ramach odpoczynku od cywlizacji ścieżkę ku Pięciu Stawom przez Roztokę. No i Tatry dotarły do ich nóg, ale przede wszystkim obudziły wrażliwość serc. Nie musieli mi tego mówić, wystarczyło, że zobaczyłam ich łzy, poczułam ich poruszenia …


Kiedyś na Kasprowy wjechałam w niepogodę, i przeżyłam dzień jak w raju ponad chmurami i deszczem – sam na sam z błękitem. A asfaltu mimo, że nadal nie wielbię, to dzisiaj przeczłapałam go, nie licząc tych kawałków do Wodogrzmotów, trzeci raz w życiu. Zmusiła mnie do tego skręcona kostka.

Pierwszy i drugi to dawno, dawno temu, a podwoził jeszcze autobus tam, gdzie dzisiaj dojeżdżają konne wozy.

Drepczę kulejąc jak góralski konik wiozący obok mnie leniwych zdobywców Morskiego Oka, a dogaduje im grupka dziewczyn, próbując moim przykładem „nawrócić” ich na pieszą wędrówkę. W końcu przyłączyły się do mnie i tak przegadałyśmy cały asfalt. Mówią: - Powinni zabronić góralom używać koni!

A ja pytam: - A co z końmi?

Po dłuższej „kontemplacji” i „ciepłej” wymianie argumentów, dochodzą jednak do wniosku, że to koniom nie pomoże, a nawet zaszkodzi, bo „pójdą wtedy na mięso”. I tak po kolei przychodzą kolejne wnioski o „chorobach” cywilizacji, wykorzystywaniu nas, jak te góralskie konie, przez „system”, że cywilizacja zaprogramowała nas jak maszyny na to, byśmy służyli społeczeństwu, byśmy pełnili różne „szczytne” misje, nawet tu w górach. A góry istnieją, by nas leczyć z tych uzależnień, z tego niewolnictwa.

I tak gdzieś na dziewiątym kilometrze asfaltu poczuły się w pełni nawrócone. Zbuntowały się przeciwko wszelkim rewolucjom i postanowiły w Tatrach bywać dla Tatr i dla siebie …

Uśmiałam się i uznałam, że jednak ten asfalt ma swoje dobre strony …


Do czwartego spaceru asfaltem „wynajęły” mnie dwie starsze panie. Zamieszkały na tej samej kwaterze, w sąsiednim pokoju i wczoraj wieczorem przy okazji pogaduszek poprosiły, bym im potowarzyszyła, bo uznały, iż … „już są stare”, bo mają po 68 lat. Hihihi, nie chciałam się chwalić moimi siedemdziesięcioośmioma, bo, w przeciwieństwie do nich, czuję się młoda, hihi. Lecz, gdy panie zażyczyły sobie, by, ze względu na wiek, podwieźć się konikami, wtedy odmówiłam i jako ostateczny argment postawiłam na szali mój wiek i „dziewuszki” odpuściły.

To dwie siostry, które pięćdziesiąt lat temu, tu na asfalcie, w drodze nad Morskie Oko, pokłóciły się i od tej pory nie odzywały się do siebie. Nie zobaczyły go wtedy, więc chcą dzisiaj dokończyć tamtą wycieczkę …

No i idziemy sobie moim „ukochanym” asfaltem i w oczekiwaniu na prawdziwe Tatry zagaduję: - Hej „dziewuszki”, niech zgadnę: pokłóciłyście się o chłopaka?

Kobietki spojrzały po sobie, co odebrałam jako przyznanie mi racji, więc zadałam drugie pytanie: - Niech znowu zgadnę – nie warto było, bo pewnie i tę ładniejszą z was porzucił po miodowym miesiącu?

- Wcześniej! Po tygodniu!

- A wy przez pięćdziesiąt lat milczałyście? Tak ten chłystek poruszył wasze ego, że aż uschły wam języki i aż tak się zawziełyście? No nieźle. Nie mogłyście wcześniej pójść na to Morskie Oko, by zrzucić ten czar, tę klątwę?

- A no tak jakoś … - odpowiedziały wstydliwie.

I tak jakoś nam zeszło do Morskiego … Tam chwilkę je poobserwowałam jak rzuciły się sobie w objęcia, jak obie rozpłakały się, no i jak … zaczęły gadać. Pomyślałam, że muszą nadrobić zaległości, więc nie będę im przeszkadzać i „poszukałam” ścieżkę przez Świstówkę, by ominąć asfalt, gdy siostrzyczki podeszły do mnie i proszą, by je zabrać ze sobą. Próbuję przekonać, że to dużo trudniej, dalej, a nawet trochę niebezpiecznie, a one, że … idą i koniec. No i poszły. No i … dały radę.

To pojednanie dało im tyle energii, że pewnie i na Mount Everest by weszły … hihihi. No i przybyły dwie starsze miłośniczki Tatr. Powiedziały: - Gdybyśmy wiedziały pięćdziesiąt lat temu, że Tatry są tak piękne, to pewnie byśmy po nich chodziły jak ty, zamiast się kłócić i milczeć …

No i tak to jest na tym asfalcie. Teraz mi nawet trudno powiedzieć, czy nadal go nie lubię … hihihi.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Jaki ryk lwa w lesie, takie echo

„Jakie wołanie w lesie, takie echo”.
Zaszłyszane

Od kiedy pamięta to babcia zawsze przestrzegała: „Dziadek to zły człowiek. Nie próbuj się z nim kontaktować.”
Póki był mały i ponieważ czuł się przez nią kochany, wierzył jej słowom, to nie pytał, czy jest aż tak zły, by musiał go unikać. Gdy podrósł zaczął pytać. Wtedy babcia odpowiadała, że „Jest, po prostu, zły”. Jeszcze później z ciekawości drążył: „Jak zły? Co to znaczy, że dziadek jest zły?”
Odpowiadała: „Zły, bo nie potrafi kochać, myśli tylko o sobie, jest smutny i …” i naczęściej po tych słowach płakała i prosiła, by nie zadawać takich pytań, bo „on, po prostu, jest zły i proszę, nie męcz mnie więcej tym tematem”.
Lecz, gdy minęło następnych kilka lat, znowu zapytał: - Babciu, wiem, miałem nie pytać, ale powiedz mi jedno o dziadku: Czy on cię skrzywdził?
Długo się zastanawiała ze łzami w oczach i w końcu zdenerwowana powiedziała: - Nie, ale nie pytaj mnie więcej. Rozumiesz?
- Nie będę pytał, tylko odpowiedz na to ostatnie pytanie: Czy dziadek jest aż tak zły, że mógłby mnie skrzywdzić?
Zamiast odpowiedzi usłyszał wykrzyczane: - Tak! On wszystkich krzywdził i krzywdzi! Koniec! Nie odpowiem na żadne twoje pytanie na temat dziadka już nigdy więcej!
Próbował pytać swojej mamy, ale ta odpowiadała: „Skoro babcia tak mówi, to słuchaj jej!”
Z ojcem spotykał się rzadko, bo rodzice się rozstali, gdy był mały. Kilka razy zapytał go o to, a odpowiedź była za każdym razem taka sama: „Jeśli będzie ci dane się z nim spotkać, sam się przekonasz, jaka jest prawda.”
Jeszcze będąc małym chłopcem postanowił, że się z nim spotka, lecz dziadek mieszkał w odległej części świata, więc musiał czekać, aż będzie „duży”.
Gdy stał się duży, ciągle jakieś sprawy goniły inne sprawy, a czas leciał. Pewnego razu mama go poprosiła, by towarzyszył babci w pogrzebie jej przyjaciółki.
Na cmentarzu obserwował ją, widział, że jest już staruszką, więc może nie być mu dane by się spotkać z dziadkiem i postanowił: Teraz, albo nigdy!

- Babciu, mam z tobą do pogadania. -  zakomunikował, gdy tylko wszedł do jej mieszkania.
- Odwiedziłem dziadka … - nie zdążył dokończyć.
- Mówiłam ci byś go unikał, bo to zły człowiek. Na pewno ci nakłamał, na pewno cię przekonał … Nie posłuchałeś mnie, zawiodłam się na tobie …  - teraz z kolei on się wtrącił:
- Babciu, tyle razy ci ustępowałem, teraz ci nie ustąpię, bo mnie całe życie okłamywałaś. Ale przebaczam ci, bo mnie dziadek o to prosił.
I mylisz się, nie powiedział ani słowa. Przyjrzałem się, zajrzałem w jego oczy i duszę i przekonałem się, poczułem, że on mnie kocha, że kocha tatę, że on ciebie kocha, że on kocha wszystkich. Nie musi tego mówić, to się widzi i czuje. Babciu do tej pory wierzyłem słowom, bo tak mnie uczyłaś, ale … to fałszywa nauka. Teraz wiem, że słowa, to …
Dziadek mi nic nie musiał mówić, gdy tylko na niego spojrzałem wiedziałem, że to całe zło wymyśliłaś, bo byłaś zazdrosna. Mój tata, też bardziej ufał sercu dziadka niż twoim słowom, a dziadek nie robił nic, dosłownie nic, by tak się stało, więc postanowiłaś mnie izolować, bym był taki jak ty …
Przebaczam ci, bo twój plan się nie powiódł, nie jestem taki jak ty, cały czas czułem, że coś tu nie tak … Od małego chłopca czułem, że twoje słowa coś ukrywają … No i przekonałem się, że zaślepiała cię nienawiść i zazdrość …
To tyle! Nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Nie mogłaś się na mnie zawieść, to ja mogłem się zawieść na tobie, ale wiedz, że cię kocham, mimo tego, że na powierzchni jesteś taka, jaka jesteś. Lecz czuję, że pod tą nienawiścią i zazdrością jest coś dobrego. Miałem ci w ogóle nic nie mówić, ale byłoby kłamstwem ukrywanie tego, co doświadczyłem. A poza tym, może to pozwoli ci zrzucić tę lwią skórę i wreszcie zaprzestaniesz straszyć jego rykiem. Widzisz babciu, przekonałaś się sama, jeśli wołasz fałszywym słowem, to i echo jest fałszywe. Wiedz, że słowo trafia do uszu, lecz jego echo do serca, a serca nie oszukasz …
Kocham cię. Nie musisz tym słowom ufać, przekonasz się sama, gdy dojdzie do ciebie ich echo. To tyle. – i wyszedł zostawiając ją samą w płaczu, z rękami, które zakrywały oczy i twarz.

Kilka dni później usłyszał ciche pukanie do swego pokoju. Otworzył drzwi, a za nimi stała babcia:
- Proszę wpuść mnie. Chciałam cię prosić o wybaczenie.
Gdy weszła, usiadła naprzeciwko  swego wnuka i zapytała:
- Jak on się czuje? Jak wygląda? Opowiedz mi o nim! Chcę do niego pojechać i poprosić, by mnie nauczył tak kochać jak i ciebie nauczył, jak nauczył naszego syna i twego tatę. Naprawdę.
Dziękuję ci. Udzieliłeś mi największej lekcji w mym życiu. Będę ci na zawsze wdzięczna.

Piotr Kiewra

Druga twarz Mnicha


13. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

 

Dzisiaj coś odkryłam: drugą twarz Mnicha. Jak? A no tak …

Tak kocham tę ścieżkę, że co rok bywam na niej. Tu widzę cały świat: najwyższe góry, piękne doliny, jeziora, morza, lasy i ogrody, pustynie i puszcze, rzeki, potoki, wodospady, odludzia i ludzkie domostwa, a przy nich tłumy. To nie wrażenie – taka jest jej rzeczywistość.
Tutaj splatają się trudy życia z sielanką. To ścieżka, która służy poznaniu …

Zawsze, gdy idę na Szpiglasową Przełęcz rozpoczynam poprzez Roztokę, Siklawę, Pięć Stawów i schodzę do Morskiego Oka. Tylko pierwszy raz wędrowałam odwrotnie, lecz wtedy ta trasa nie zrobiła na mnie wrażenia.

No i dzisiaj ...
Więc chodzę od Pięciu Stawów i nigdy nie spotkałam … Mnicha. Tak, tego, który stoi obok tej ścieżki, ale go nie spotkałam … I właśnie dzisiaj, gdy już byłam bliżej Morskiego Oka obejrzałam się i … patrzę, a on stoi, prawie o krok od ścieżki.

 
Zawsze tu stał, a nie dostrzegałam go, bo mi tu pokazywał swoją inną twarz, całkiem inną niż tę widoczną z Morskiego Oka. Tutaj na przełęczy, na Szpiglasowym Wierchu nie był mnichem, udawał kogoś pospolitego. A może jest odwrotnie - może z poziomu Morskiego Oka udaje on mnicha. Któż to wie?

I tu zdałam sobie sprawę, że tak właśnie jest w życiu, tak naprawdę nigdy nie wiemy, kto jest kim, kto jest sobą, a kto gra. Wszyscy, albo prawie wszyscy, mamy jakąś swoją drugą twarz, albo mamy ich wiele. Życie to gra pozorów: inna jestem dla księdza, inna dla swego szefa, jeszcze inna dla urzędniczki, a całkiem inna dla pijaka, złodzieja, czy podrywacza. Raz udaję mniszkę, a drugi raz pospolitą Polkę. A jaka jestem naprawdę?

Czy taką jestem w górach, na tych ścieżkach? Czy nauczyły mnie bycia sobą?

 One nie lubią aktorów, wyśmiewają się z nich. Obnażają wszystkie ich udawane miny, każdą udawaną wielkość, i wszystko, co udawane: mądrość, kulturę, człowieczeństwo, bezinteresowność.

One się nie patyczkują: zrzucają w przepaść odważnie grających bohaterów, traktują piorunem głupich, zabijają lub niszczą chorobą tych, co maskują słabość siłą.

Są sprawiedliwe. Za autentyczną miłość odpłacają miłością, przyjaźnią, spokojem, harmonią. W przeciwnym razie ujawniają w człowieku strach.

Tym, którzy przychodzą je pokonać nie pozwolą doświadczyć szczęścia, wskażą mu następny szczyt, jeszcze wyższy, jeszcze trudniejszy, i tak w kółko, aż taki ktoś zrozumie, że góry nie są od pokonywania, góry są przestrzenią do medytacji, a nie do walki.

To jest ich autentyczny przekaz, to jest ich przekazywana uczuciem mądrość.

Oj, chyba za bardzo się dzisiaj mądruję.

Wniosek: Tatry uczą mnie bycia sobą. Wymagają tego ode mnie. To mi powiedział Mnich, gdy go wreszcie spotkałam i … „zbliżyłam się”, a on mi pokazał mnie … moje inne twarze …

 

Piotr Kiewra

sobota, 31 marca 2018

Ludzie maszyny

Wczoraj spotkałem niezapominajki, a one mi przypomniały, by pamiętać siebie. Dzisiaj spotkałem wiatraki, a one mi … powiedziały … to samo.
No jakże to? Przeciez wiatrak to maszyna? Co on mi może mówić? Jest wielki, zaprogramowany, szary, stalowy, bezimienny … przecież jest maszyną. A kimże ja jestem? Kim jest człowiek?
No tak … człowiek też jest maszyną. Został nauczony, wychowany, czyli zaprogramowany, czyli …. ucywilizowany.
Człowiek jest maszyną jak wiatrak, jak wiele innych maszyn jest zaprogramowany, wykonuje program.
Nie realizuje swojego potencjału, tylko daje się prowadzić rodzicom, dziadkom, nauczycielom w szkole, urzędnikom, prawu, zasadom, religiom, społeczeństwu. Ma pasować do ogółu, ma być posłuszny, moralny, etyczny, wyuczony, grzeczny. Ma mieć wiedzę, ma być przydatny, ma być trybikiem w całości, ma się nie wyróżniać z tłumu innych maszyn, wtedy jest maszyną.
Gdy pasuje do społeczeństwa, gdy jest wpasowany w jego oczekiwania, gdy jest zniewolony przez społeczeństwo i jego władzę, jest maszyną.
Gdy się zgadza by być takim jak inni, jest maszyną.
Jeśli się nie buntuje przeciwko temu, że inni kształtowali i kształtują w nim charakter, pozbawiali i pozbawiają go indywidualności, jest maszyną, jest niewolnikiem.
Jeśli biegnie tam, gdzie wszyscy biegną, jeśli mówi to, co inni chcą usłyszeć, jest maszyną.
Jeśli jego dzień wygląda tak samo jak 99% całej populacji, to jest maszyną.
Jeśli rajcują go pieniądze, jest maszyną.
Jeśli uważa, że głowa jest ważniejsza od serca, jest maszyną, jest maszyną – komputerem.
Jeśli korzysta z kredytów, jest maszyną.
Jeśli zgadza się na niszczenie środowiska, na zabijanie zwierząt, by wykarmić ludzkość, jest maszyną.
Jeśli wschód słońca i śpiew słowika, wiosna w rozkwicie, konwalia i bez, krzyk żurawia nie wywołują w nim łez, jest maszyną.
Jeśli wykorzystuje innego człowieka, a nie potrafi go bezinteresownie kochać, jest maszyną.
Jeśli całe życie robi to samo, jest maszyną.
Jeśli zarabia pieniądze, za które ma kupić coś do jedzenia, to jest maszyną.

Tysiące lat cywilizowania zrobiło z niego maszynę. Tysiące lat temu jego przodkowie mieli to samo bez zarabiania na jedzenie.
Maszyna ma program i ktoś ma nad nią władzę, nią steruje. Dzisiaj człowiek jest śpiącą maszyną, niewolnikiem, któremu nie potrzeba już zakładać łańcucha, bo i tak nie ucieknie. Dzisiejsi niewolnicy są niewolnikami na własną prośbę, dostają z niewolnictwa dyplomy, zdają matury, mają doktoraty.
Dlaczego? Bo nie wiedzą, czym jest wolność, jak wielcy i kreatywni mogliby być, gdyby z tej wolności korzystali. Nie wiedzą, co tracą, bo dzisiaj większą wartość niewolnicy i maszyny postrzegają w bezpieczeństwie, w cieple czterech ścian, w świętym spokoju i emeryturze na rok przed śmiercią, niż w czymś ukrytym w sercu i duszy.
Maszyny skłonne sa pójść jeszcze dalej, skłonne są dać się otruć przetworzonym, trującym jedzeniem, dać skrócić sobie życie lekami, poddać się eutanazji. Maszyny są skłonne pójść na wojnę, chociaz nie rozumieją, po co. Maszyny skłonne są zabijać inne maszyny, ale z większą przyjemnością a wręcz z poczuciem misji zabijają ludzi nie-maszyny, ludzi wolnych, ludzi spełnionych, ludzi szczęśliwych, bo tacy wprowadzają zamęt wśród maszyn, w działanie maszyny zbiorowej.
Maszyny wierzą w historię, w granice, patriotyzm, nacjonalizm, w naród, państwo i władzę. Maszyny wierzą w demokrację, w politykę, w lepszy byt, w dobro i zło, w wychowanie, w zasady. Maszyny mają wiarę i nadzieję, ale nie ufają sobie i Bogu. Maszyny wierzą w maszynę zbiorową i mają nadzieję, że wszystko od niej dostaną: i szczęście, i dobra materialne.
Maszyny chcą zmieniać świat, maszyny mają misję zmieniania świata, naprawiania go. Maszyny jednego tylko nie wiedzą, że zanim cokolwiek naprawią, to tysiąc razy więcej psują.
Czego potrzebują maszyny? Telewizora, wiadomości o innych zniewolonych maszynach, potrzebują sensacji, kredytu na samochód i mieszkanko, jednego lub dwójki dzieci, pracy dającej szanse na przeżycie i dotrwanie do emerytury, ograniczonej radości z seksu, pozorów dopuszczenia do podejmowania decyzji w sprawach ogółu …, no i to prawie wszystko. Resztę robią szkoły, pseudoreligie, kultura, seriale, motywacja, korporacje, rynek pracy i poczucie ważności z powodu udziału w jakiejś tam roli w społeczeństwie.
No nie, nie przegapmy tu narzędzia, którym się robi z człowieka maszynę – pieniądza. Pieniądz nakręca fabrykę maszyn, czyni umysł wyrachowanym, czymś, co każe ludziom maszynom, kalkulować, ile kosztuje zbawienie, ile dobrych rzeczy mają wyprodukować, w ilu misjach uczestniczyć, iloma uczynkami mają zrównoważyć grzechy, normy ustalone przez maszyny, ilu niewiernych mają zabić, ilu ludzi mają nawrócić na bycie maszyną, by osiagnąć niebo.
Maszyny są zadowolone, jeśli mieszczą się powyżej średniej lub, od biedy w średniej, w statystykach. To im podnosi poczucie ważności. Dlatego statystyki są ważne dla maszyn.
Maszyny potrzebują sportu, by rozładować napięcie spowodowane niewykorzystaną energią, niewykazaną kreatywnością, jeśli nie swojego – osobistego w sporcie udziału, to przynajmniej w roli kibica. Potrzebują psychologa, antydepresantów albo księdza, wtedy nadmiar ich energii nie służy do buntu przeciwko umaszynowieniu, przeciwko byciu częścią systemu, częścią maszyny zbiorowej.
Jeśli żyjesz w przeszłości lub przyszłości, zgadzasz się na trwanie w cierpieniu całe życie, nie rozchmurzasz swojej duszy, nie pozwalasz się sercu i duszy przebić przez chmury twego umysłu, jesteś maszyną.
Jeśli się nie rozwijasz, jesteś maszyną.
Twój rozwój jest buntem przeciwko maszynom, przeciwko władzy nad tobą innych maszym i maszyny zbiorowej.
Odszukaj w sobie mądrość, przestaniesz być maszyną.
Człowiek od człowieka maszyny różni się tym, że korzysta z mądrości, w przeciwieństwie do wiedzy. Wiedza jest domeną zaprogramowanych maszyn, mądrość domeną człowieka.
Maszyny są uśpione, bo zarzucone wiedzą, przekonaniem o wyższości ich racji, człowiek jest przebudzony.
Ktoś, kto jest częścią społeczeństwa, jest maszyną, człowiek wolny może w nim funkcjonować, żyć, ale nie jest jego częścią, nie jest przez nie zniewolony. Taki człowiek niczego od społeczeństwa nie oczekuje, jest odpowiedzialny sam za siebie.
Słuchanie głosu serca i duszy daje wolność, słuchanie głosu społeczeństwa, jego władzy wolność zabiera.
Wolność, odpowiedzialność za siebie, miłość, radość odróżniają człowieka od maszyn.
Bądź więc wolnym, odpowiedzialnym, kochaj, raduj się życiem, bo maszyny tego nie potrafią, w ten sposób się obudzisz, zrzucisz kajdany narzucone ci przez zbiorową maszynę.
Bądź indywidualnością, a nie maszyną! Bądź człowiekiem!

… i tu miał być koniec, ale miałem jeszcze trochę notatek …

P.s. No i jeszcze troszkę o maszynach. Miałem to wyrzucić, ale … niech będzie …


Ludzie stali się maszynami. Ulegli systemowi, który zrobił ich niewolnikami. System posługuje się prostymi narzędziami: szkołą do do produkowania toczka w toczkę podobnych ludzi, która wypuszcza ich z taśmy, by byli pokornymi pracownikami i konsumentami. Później posługuje się podobnym narzędziem: mediami, a media z kolei kształtują przekonania ludzi, że normalne jest to, co robi większość, co je większość, co myśli większość.  
Ludzie stali się maszynami, społeczeństwo jest zbiorem podobnych i przewidywalnych, bo zaprogramowanych maszyn. Większość ludzi wykonuje mechaniczne, zaprogramowane ruchy, są numerami w jakiejś statystyce.
Te statystyczne numerki posługują się mechanizmami w czymś, co tylko z nazwy jest życiem, bo przecież maszyny nie mają życia, mają program, sposób użytkowania i wg tych programów są wykorzystywane. Ludzie też są wykorzystywani. Jedne maszyny wykorzystują inne.
Przy wykorzystywaniu posługują się pewnymi mechanizmami.
Człowiek – dla wygody – sam siebie też czyni mechanizmem i żyje mechanicznie, wg pewnych statystycznych reguł: tyle to, a tyle lat chodzi do szkoły, idzie do pracy, rodzi dzieci, tyle to, a tyle zarabia, bierze kredyty i je to, co mu podają w markecie, czyli bardzo mechaniczne, bo przetworzone jedzenie.
Prawie nie ma tu spontaniczności - w ogóle nie ma tu spontaniczności. Maszyny nie mogą być spontaniczne, nie mogą, bo przestałyby być maszynami, spontaniczność zabija maszynę, uwalnia z zaprogramowania – jest oznaką wolności.
No tak, rozgadałem się, a w założeniu nie miałem pisać o tym, co się stało z człowiekiem, nie miałem filozofować o społeczeństwie, ale miałem napisać o odchudzaniu.
Otóż to. I tu właśnie miałem pisać o amerykańskim mechanizmie tycia. Na czym polega ten mechanizm. To proste: wmawia się ludziom, że przyczyną nadwagi są kalorie, że ludzie za dużo jedzą.
A jest zupełnie odwrotnie – ludzie sa niedożywieni i dlatego tyją. I nie chodzi tu o ilość, tylko o jakość.
Ciało człowieka posługuje się pewnym mechanizmem: instynktem, czyli domaga się tego, czego mu brakuje. Ma za mało witaminy C, to domaga się owoców, ma za mało tłuszczów to się ich domaga … ale o tym innym razem.
Dlaczego miałbyś czekać na ten następny raz?
Bo jeśli tylko uświadomisz sobie, że jesteś maszyną to, mój tekst przestanie ci być potrzebny.  Wiedza o zdrowiu, o odchudzaniu, wszystkie jak i dlaczego, przestają być potrzebne, gdy człowiek przestaje być maszyną, a staje się na powrót człowiekiem, gdy wraca do raju, gdy zwymiotuje jabłko, które połknął i odtąd stał się maszyną.
To tyle …
Gdy przestaniesz być zaprogramowaną przez system i siebie samego maszyną, okaże się, że wszystko masz i program, i jego realizacja, są zupełnie niepotrzebne. I to naprawdę wszystko.

Piotr Kiewra