Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Modlitwa motyla. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Modlitwa motyla. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Być nikim

Przekonałem się ile jedno zdarzenie, jedna chwila, znaczą w życiu.

Czytałem wiele o filozofiach, religiach, o zwykłych ludziach, o mistykach. Poznałem wiele mądrych sentencji, myśli, przesłań, a wśród nich, kiedyś, w jednym z tekstów, przewinęła się taka myśl, iż gdyby Jezus dzisiaj wrócił, mało, kto by go poznał, mało, kto by uwierzył, mało, kto byłby gotów wszystko porzucić, nawet życie i za nim pójść. Wtedy zadałem to pytanie przyjaciołom: Czy byłbyś gotów? Czy byś go rozpoznał?

I może, dlatego, że spytałem, zostało ono we mnie, zacząłem poznawać, czym ta gotowość jest. Lecz sama wiedza jest niczym, bo prawdę poznaje się tylko doświadczając, wtedy staje się nasza, wnika do krwi i kości, wtedy dopiero poznajemy dotyk serca i duszy.

Otóż doświadczyłem tego …

Pewnego, pięknie się kończącego dnia, jadąc rowerem wśród łąk i pól, przez chwilę goniłem motyla. On leciał parę kroków przede mną, zawieszony nad drogą, a ja po prostu za nim jechałem, dość ostro pod górę. Naciskałem pedały, by nadążyć. 

Pierwszy raz w życiu rywalizowałem z motylem, bo pierwszy raz się przydarzyło, by motyl rzucił mi wyzwanie. Wyraźnie chciał, bym za nim nadążył. Po jakichś tam stu, czy dwustu metrach wyścigu, gdy już droga osiągnęła szczyt wzgórza, nagle motyl uleciał w pole, a zza wierzchołka wychyliła się brodata twarz mężczyzny, a za chwilkę cała postać. Gwałtownie zahamowałem, po czym skręciłem w bok, by go ominąć. Rzuciłem tylko okiem – jakiś żebrak, jakiś obwieś – i nagle poczułem jak przebiegł przeze mnie dreszcz, a za nim poczucie winy: Oceniłem człowieka. Skąd wiem, że to żebrak? Skąd wiem, że to obwieś, pijak, wykolejeniec? Bo brodaty, bo źle ubrany?

Zatrzymałem się … nie mogłem uwierzyć: tak szybko pojawiły się we mnie pytania i to takie pytania? Czyżbym to ja sam je zadał? I dlaczego ten dreszcz? Co on oznacza?
Mężczyzna spojrzał na mnie i było to … dziwne spojrzenie. Była w nim jakaś tajemnica, mądrość, głębia. Było coś, co jak mówią mistycy: pustka. A pustka oznacza pełnię, wolność, współczucie.

Mimo, że nie miał zamiaru się zatrzymać, o nic zapytać, a nawet nie zwolnił kroku, poczułem się przy nim nikim.

I nie wiem, skąd się we mnie znalazł jakiś głos, który powiedział:
 - Przejechałbym pana. - Mężczyzna odpowiedział:
- Nie boję się. Już nie.
Stałem, patrzyłem i w końcu poprosiłem:
- Opowiesz o tym strachu?
- Opowiem, choć nie ma wiele do opowiadania. - zgodził się. Nawet nie usiedliśmy. 

Staliśmy na poboczu drogi, ja oparty o rower, on o drogowy znak wskazujący na skrzyżowanie naszej drogi z jakąś drogą polną. Zaczął:

- Kiedyś byłem lekarzem. Leczyłem ciała ludzi, ale czułem, że mają chore dusze. Nie umiałem im tego powiedzieć, nie wolno mi było. Dlatego bałem się o nich. Przepisywałem leki, lecz niewiele im to pomagało. Gdy próbowałem im powiedzieć, że choroba tkwi gdzieś głębiej, w ich głowach, w ich zadanych im przez kogoś ranach, ich zmartwieniach, lękach. Nie wierzyli mi. Woleli, bym im zapisał jakąś receptę i bym dał im spokój. Czułem, że chcą być nieszczęśliwi, że chcą być chorzy. Dobrze im było z tym. Przychodzili do mnie tylko po to, by uspokoić jakiś głos w sobie. Tak to czułem.

Nie wiem skąd to wiedziałem. Może stąd, iż taka sama choroba dręczyła mnie. Bo kiedyś przyszła … i nie potrafiłem sobie pomóc. Zacząłem się bać o siebie, ale przede wszystkim o moich pacjentów, bo od tej pory nie będę już dla nich autorytetem. Skoro nie potrafię uleczyć siebie, to skąd w takim razie będą czerpać nadzieję. Słabłem, czułem, że umieram. Może nie bałem się o ciało, ale o moją duszę. Czułem, że nie jestem uczciwy, że nie zrobiłem jeszcze, co do mnie należało, nie odnośnie innych, ale właśnie odnośnie mojej duszy. Nie zadbałem o siebie, a to mój najświętszy obowiązek.
Doszedłem do wniosku, iż nie potrafię być lekarzem, bo nie potrafię uleczyć siebie.

Porzuciłem to. Przestałem być lekarzem. Nikt wokół mnie nie potrafił tego zrozumieć, nikt nie potrafił mnie takiego zaakceptować, więc uciekłem też od nich, od miejsca, do którego przywiązała mnie dotychczasowa misja.
Wyruszyłem przed siebie. Z dnia na dzień stałem się nikim. Wcześniej byłem kimś ważnym, szanowanym, docenianym, ale czułem się źle, bo nie zasługiwałem na szacunek, bo nic nie mogłem zrobić, by pomóc innym.
Gdy stałem się nikim, poczułem się lepiej. Nic mnie nie wiązało. Zniknęło poczucie winy, stałem się uczciwy wobec samego siebie. Nikogo już nie oszukiwałem, odzyskałem zaufanie do samego siebie.
No i przestałem się bać o innych. No i po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że jestem … zdrowy. Poczułem, że moja dusza jest szczęśliwa, a ciało się dopasowało do tego poczucia.

I to właściwie wszystko. Może jeszcze tylko to, iż stałem się wędrownym lekarzem. Nie uzdrawiałem jednak ciał, nie przepisywałem leków, tylko leczyłem dusze. Po prostu opowiadałem przygodnie napotkanym ludziom moją historię, a oni zdrowieli. Tego poszukiwali. Sami mnie prosili o pomoc. To byli tylko ci, którzy byli gotowi słuchać. To byli ci, którym się znudziło już bycie kimś ważnym, ale za to nieszczęśliwym i chorym, którzy gotowi byli porzucić swoje cierpienie. Śmiałem się razem z nimi, bo żartowaliśmy, że Nikt spotkał Nikogo i razem się śmieją, ale tak było naprawdę. Mówili, że spotkali Jezusa, bo chyba jestem do niego trochę podobny. – przerwałem mu, by mu powiedzieć, że ja też mam takie skojarzenie i że nawet to, iż stoi pod znakiem krzyża, na to wskazuje.  Obejrzał się, spojrzał na znak i powiedział ze śmiechem:
- Już czas na mnie, zaraz będzie ciemno.

Na koniec tylko rzucił:
- Nie lękaj się! - i każdy z nas wybrał się w swoją dalszą wędrówkę.

Od tej pory widzę Jezusa w każdym człowieku, więc nie muszę podążać za jednym wybrańcem i nie boję się, że przegapię. W ogóle się nie boję.
I jeszcze jedno, chyba najważniejsze:

Im bardziej czuję się „nikim”, tym więcej doskonałości dostrzegam wokół i w sobie.


Piotr Kiewra

wtorek, 20 grudnia 2016

Lekkość

Patrzę na wiatraki rozrzucone po czerwcowych polach, pełnych maków, chabrów i … motyli.

Wiatraki sprawiają wrażenie ciężkich. Mimo ich smukłości i porozumienia z wiatrem, są ciężkie. Są ciężkie nie ciężarem fizycznym i uziemieniem w gruncie, lecz misją – wizją bycia potrzebnymi. Taki mają program.

Patrzę na maki, chabry, na kołysane wiatrem trawy i widzę w nich lekkość. Patrzę na motyle. Czym się różnią od wiatraków? Skąd ich lekkość?

Z tego zestawienia z wiatrakami, gdzieś we mnie urodziła się odpowiedź – odpowiedź dotycząca mnie: one nie mają wizji bycia potrzebnymi. Nie mają oczekiwań, nie mają wizji, nie mają programu.

Nasionko maku wyrosło kwiatem. Larwa, a później gąsienica, przeistoczyły się w motyla, bo nie miały wizji bycia motylem. To uczyniło je zdolnymi do stania się kwiatem, czy motylem. Nasionka z wizją nie wzrastają, są zbyt uziemione. Gąsienica z wizją też, tak jak człowiek.

Człowiek z wizją bycia bogatym, z wizją (jakiejkolwiek) władzy, sukcesu, wizją bycia potrzebnym, dobrym, z wizją miłości, też jest ciężki, też jest uziemiony. Nie wzrasta, nie rozkwita, nie staje się lekkim jak kwiat, czy motyl. Jego wizja, jego marzenie go uziemiają, jego latanie jest tylko wyobrażeniem, snem.

Ta ciężkość jest widoczna zawsze u celu. W podróży jest trochę przyjemności, trochę biegu, ale u celu przychodzi ciężki krok, smutek, przychodzą pytania o sens, przychodzi upadek.

I wtedy w upadku, w dolinie, w polu - wśród mistrzów: kwiatów i motyli - może się zdarzyć, rzadko, ale może … wizja porzucenia wizji. Sama wizja nie czyni lekkim, nie czyni motylem. Czyni lekkim zapomnienie wszelkich wizji.

Zdarzyła się lekkość.


Piotr Kiewra   

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozmowa z hakerem

Pewnej nocy obudziłem się, by się napić. To rytuał, taką mam potrzebę od dzieciństwa. Dotknąłem mojego smartfona i wtem ktoś się do mnie odezwał na facebookowym czacie.

Spojrzałem na wyświetlacz …  i pomyślałem, że to motyl, człowiek motyl. Tego się spodziewałem. Lecz przedstawił się jako haker. … I zaczęła się długa rozmowa.

Cały czas miałem odczucie, iż rozmawiam z motylem, wolnym człowiekiem, lecz on uparcie coś sprawdzał. Po co mu było to potrzebne?

Znam motyle, bo je obserwuję.

Czy motyl sprawdza moją prawdomówność, moją moralność, moją prawdę, moją duszę?
Nie sprawdza. Dlaczego? Bo nie jest mu to potrzebne, bo nie potrzebuje lustra, by sprawdzać swoją własną prawdomówność, swoją moralność, prawdę, bo tę prawdę zna.

Tylko ktoś, kto nie zna swojej prawdy, ma ambicję sprawdzać prawdę innych.

Ktoś, kto wątpi w swą moralność zwraca uwagę na moralność innych.

Ktoś, kto się boi, śmieje się z lęków innych ludzi.

Ktoś, kto jest ubogi brzydzi się ubóstwem, a bogaty brzydzi się materią.

Wspina się na górskie szczyty ten, kto chce z nich krzyczeć o odwadze i ten, kto nisko siebie ceni.

Ten, kto nie wie, kim jest, zadaje pytania i poszukuje prawdy, zdobywa wiedzę, gorączkowo poznaje innych ludzi i świat.

I taki ktoś obraża się, gdy spotyka się ze szczerością.

Haker może się obrazić, bo siebie nie zna i wszystko jeszcze przed nim. Motyl się nie obrazi, bo motyl nie reaguje, lecz odpowiada. Ma na wszystko czas i mówi prawdę. Zna siebie, a haker dopiero poznaje, więc stawia pytania i prosi o rady, sprawdza innych, by zobaczyć, ile ma jeszcze drogi do przeobrażenia.

No tak, pomyślałem, ktoś sprawdza moje ego, bo jest w połowie drogi między hakerem a motylem. To dobrze. Cieszę się. Przyjdzie czas, że będzie latać.

Na razie nie lata, bo jest obciążony hakerem. On siedzi motylowi na grzbiecie i przeszkadza. Gdy zapomni o innych, o ich sprawdzaniu, zniknie. I wtedy motyl zyska wolność.

Kim jest haker? Haker to motyl obciążony słowem, potrzebą działania i poszukiwania, obciążony innymi ludźmi, potrzebą naprawiania ludzi i świata. Haker to motyl obciążony pragnieniem, misją.

Jednak gąsienica to przyszły motyl i to mnie cieszy. Obciążenia znikną, zawsze znikają. Wystarczy się im przyjrzeć.

Skąd wiem, że znikają? Bo obserwuję motyle.



Piotr Kiewra

środa, 10 sierpnia 2016

Złość

- Piotr, ty się nigdy nie złościsz. Jak ty to robisz? Skąd u ciebie tyle spokoju? – zapytała, odrzucając list, który przed chwilą przeczytała. Wyłączyła też telewizor, zamknęła okno nie chcąc słuchać wiadomości ze świata oraz krzyków i kłótni sąsiadów.

- Ciociu, pytasz o to samo, o co pytała osa motyla. – powiedział z uśmiechem.

- A co on jej na to? – zaciekawiła się.

On ją zapytał: - A co robisz gdy ktoś ma gorączkę, bo jest chory?

- Współczuję mu i opiekuję się nim. – odpowiedziała osa.

- Otóż to, otóż to. Złość to też gorączka, to też choroba i to bardzo zaraźliwa. Gdy się ktoś na ciebie złości, a ty reagujesz złością, to za chwilę zamieniacie się w wulkany, w bokserów na ringu. Obie strony są w gorączce, a ona często zostaje na lata, czasem na zawsze. I nie ma znaczenia jaki jest tego powód.

W dzieciństwie, zanim dojrzałem, byłem gąsienicą. Wtedy nauczyłem się cierpliwości. Gdy ktoś mnie nadepnął, dokuczył mi, złościł na moją powolność, mówiłem sobie: odpowiem jutro, bo dzisiaj nie mam czasu, muszę przejść na drugi liść, a czeka mnie długa droga. I to pomagało. Na drugi dzień, nie miałem ochoty się złościć, a wręcz przeciwnie, czułem, że ten ktoś potrzebował pomocy, dobrego słowa, współczucia, opieki, bo ten ktoś miał problem, a nie ja.

To jest moja tajemnica, to mój sposób na złość: czekam do jutra z odpowiedzią, oraz współczuję złoszczącemu się, choćby wylewał na mnie całą lawę świata. To pomaga nam obojgu i zamiast wrogów mam przyjaciół.

- To ciekawe, muszę spróbować. We mnie jest dużo złości. Tak, potrzebuję cierpliwości i współczucia. Dziękuję. - powiedziała zadowolona osa.

Gdy Piotr skończył, ciocia podziękowała:

- Dziękuję motylowi. To mądra rada. Znam siebie, znam tę swoją gorączkę. Tak, złość to choroba, faktycznie jest zaraźliwa. Człowiek jest jak osa, ja jestem jak osa, nieraz jak rój os. Wiem, że zrzucam odpowiedzialność na innych, bo w nich widzę przyczynę mojej złości. Złoszczę się, złości mnie wiele rzeczy, złoszczę się na koleżanki, na świat, a później tego żałuję. Zarażam ich swoją złością, a oni zarażają mnie.

Dziękuję! Gdy wypełni mnie złość, poczekam do jutra, pozwolę jej odejść, a zamiast reagować na czyjąś złość, będę współczuć, bo jak mam się złościć na kogoś, kto jest w gorączce, gdy jest mu źle, gdy jest nieszczęśliwy, gdy potrzebuje pomocy? Piotrze od dzisiaj jestem motylem. – zadeklarowała uszczęśliwiona.

- Ciociu, na razie jesteś gąsienicą, na razie się uczysz, na razie dojrzewasz. Życie cię wypróbuje. By być motylem, trzeba się się przeobrazić, trzeba zdać egzamin, trzeba zamienić złość na współczucie. Same słowa nie czynią nas motylem. Życie nas odmienia. Będąc w złości nie możesz latać, osa nie lata, ona śni o lataniu, złość ją nosi, dopiero współczucie dodaje skrzydeł. – podsumował z uśmiechem.

Piotr Kiewra


niedziela, 24 stycznia 2016

Natura motyla

- Różyczko moja kochana …  cisza - ta między niebem, a miastem, łąką i ogrodem, przyniosła mi odpowiedź: Nie jestem przyziemny, jestem gdzieś nad koronami drzew, bliżej gwiazd i słońca, wśród jerzyków i jaskółek.

Chodziłem po ziemi,  pragnąłem przedmiotów, uwiązałem się do przyziemnych istnień, kochanych … lecz przyziemnych i sam stałem się przyziemny.

Różyczko kochana, nie pozwól na to, bo niebo jest moją naturą, jego bezkresna przestrzeń i głębia, nie tylko ten ogród, lecz wszystkie inne i lasy, i łąki. Nie przywiązuj mnie, nie roń sierocych łez. Nie pozwól też na rozwój mojego współczucia, bo mam dla ciebie coś, co znacznie większe i jak niebo głębokie – miłość.

Kocham cię, jestem twym przyjacielem, doceniam twoją boskość i piękno! Ciesz się tym, że jestem, lecz nie pozwól mi być uwiązanym i przyziemnym!


Piotr Kiewra