wtorek, 15 maja 2018

W co mnie „wrobił” mały żuczek na Szpiglasowym Wierchu?

Kilka razy zadano mi pytanie dlaczego wspomnienia samotnego górskiego wędrowca są "rodzaju żeńskiego "? To proste: bo pisane są ręką kobiety. Oto wstęp do pamiętnika, który ukazał się w pierwszym odcinku wspomnień. Przytaczam go ponownie, gwoli wyjaśnienia .

"Kilkanaście lat temu, przy okazji jakichś tam rodzinnych świąt, a może pogrzebu, spotkałem daleką, sporo ode mnie starszą, kuzynkę. Była cicha, nic nie mówiła, lecz gdy się od kogoś dowiedziała, iż chodzę po Tatrach, podeszła i … kilka godzin przegadaliśmy właśnie o górach. Gdy wyjechała, nie spotkałem jej więcej. Zapomniałem o niej. Przez ten czas, aż do zeszłego miesiąca nie miałem o niej żadnej wiadomości.

No i … miesiąc temu dostałem od niej paczuszkę, a w niej twardo oprawiony pamiętnik zatytułowany: „Moja miłość – Tatry”. W załączonym liście napisała: „Jesteś pierwszą osobą, która ma to w rękach. Nikt nigdy nie widział i nie słyszał zamieszczonych tu słów.

Kochasz góry tak jak ja, więc nie mogłam znaleźć bardziej odpowiedniej osoby, by powierzyć tajemnicę mego życia. Wiem, że piszesz opowiadania, w tym dużo o Tatrach, więc jeśli coś z zawartych tam rzeczy zainspiruje Cię, nie krępuj się i korzystaj. Tu jest całe moje życie, opisuję (jeśli da się to opisać – czuję, że nie) jedyną i wielką miłość mego życia. Są tam moje poszukiwania i odkrycia, są pytania, na które starałam się znaleźć odpowiedź, jest moja dusza i jest – na ile mogłam ją odnaleźć – dusza Tatr. Nie ma tam za wielu ludzi, bo prawie ich nie było w moim życiu. Tak, żyłam na uboczu, prawie tak dzika jak moje ukochane góry.

W pamiętniku znajdziesz słowa, których nigdy nie użyłam w relacjach z ludźmi. Ludzie mnie często pytali o różne rzeczy, prawie na żadne ich pytanie nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi – mało było we mnie słów - chyba Tatry były bardziej rozgadane ode mnie. Często, gdy je odwiedzałam one mówiły do mnie, coś do mnie szeptały, nawet krzyczały, a moje serce czuło ten przekaz. Twoje też czuje …

Gdy trafi do Ciebie ten liścik, teraz, gdy czytasz te słowa, mnie już nie ma, chociaż moja dusza, na pewno spaceruje gdzieś po ukochanych zakątkach i gdy znowu tam będziesz … pozdrów proszę, ją i moje ukochane Tatry! Pa!”

Przeczytałem pamiętnik, niejedna łza się w tym czasie cisnęła do oczu, może nawet niejedna spadła na te, dawno temu zapisane kartki. Już po kilku pierwszych wpisach znalazłem swój własny tytuł dla pamiętnika mojej kuzynki:



„Samotny, górski wędrowiec.”

41. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Wczoraj byłam i dzisiaj znowu na Szpiglasowy Wierch. Tak mi „wylosował” jakiś żuczek, który usiadł na mojej mapie przy Wodogrzmotach Mickiewicza, hihi.
Gdzieś w Roztoce, przy potoku, na którymś z mostków, dołączył do mnie mężczyzna. Moje milczenie zarzucił swoimi słowami i dłuższy czas mnie nawracał: że chodzę sama po górach, że mam ciężki plecak, że idę bez czapki z daszkiem. Umoralniał mnie, że kobiecie tego i tamtego nie wypada, a z kolei to i jeszcze tamto powinna. W duchu się śmiałam z jego słów, bo nie robił mi słowami krzywdy ... poprawiał mi humor, hihihi.
Nadal się nie odzywałam, więc zmienił repertuar i zaczął się chwalić swomi górskimi zdobyczami, że już był na Nosalu, a „nawet” na Czerwonych Wierchach i na Kasprowym, i mówi: - „A skoro Giewont jest niższy, to łatwo z nim pójdzie, z Rysami też, bo te kilkaset metrów różnicy wysokości nie robi różnicy, a Orla Perć nie taka straszna, bo przecież Czerwone Wierchy przeszedł w jeden dzień, a to przecież cztery dwutysięczniki” … i takie tam.
Nadal się nie odzywałam, wrócił na chwilę do moralizowania i nie „pozwolił” mi iść samej, więc szłam przed nim (pewnie cały czas gapił się na moje nogi w kusych spodenkach). Gdy już nauczył mnie topografii Tatr, które w jego wydaniu to Czerwone Wierchy i parę pomniejszych szczytów typu Nosal i Giewont, no i Rysy, oraz Orla Perć (ze słyszenia).
Dalej milczę, gdy on tymczasem z geografii „przeskoczył” na religię i zza moich pleców słyszę, czym jest niebo i piekło. Więc słucham - ja „żółtodziob”- „starego multidyscyplinarnego wygi”.
Gdzieś tak w okolicy podejścia na próg Doliny Pięciu Stawów, obok Wielkiej Siklawy, chyba „wystrzelał” się ze słów, bo zamilkł i słyszałam tylko jego ciężki oddech. Gdy minęliśmy próg i ze stromej ścieżki weszliśmy znowu na płaski teren, zaczął „strzelać”. Uśmiechnęłam się w sobie, bo odkryłam jego „piekło”.
Gdy szliśmy wzdłuż Wielkiego Stawu opisywał mi szczegóły nieba. Skręciliśmy w lewo, przeskakiwaliśmy potoczki, a on ciagle był w niebie. Nie wiedziałam, że w naszym języku jest aż tyle przymiotników, które pasowały do jego opisów. Hihihi.
Lecz, gdy ścieżka się poderwała w górę, gdy zrobiło się wąsko, a przestrzeń pod nogami zaczęła się oddalać, to nagle znowu odezwało się jego piekło. I wtedy zapytał (o jejku! Co za pytanie w ustach „starego górskiego wygi”?): Gdzie idę?
Odpowiadam, że na „Szpiglas”. On na to: - „Aha”. I tyle.
Aż do Przełęczy Szpiglasowej milczał. I tu znowu przyszła do mnie myśl: „Zawsze mi się wydawało, że jeśli ktoś ma w sobie niebo, to jest cichy, a piekło objawia się dużą ilością słów, a nawet krzykiem. A tu odwrotnie”.
Odrzuciłam jednak te oceny z siebie, bo … szkoda czasu na gadanie, nawet z samym sobą, czas być tu i teraz, bo zaczęły się łańcuchy.
Idę przodem i czasem się oglądam, co tam u „wygi”. A tam widzę strach w oczach, sztywność w ruchach, wielkie napięcie, no i słyszę absolutną ciszę. Myślę sobie: - No tak, by dostać się do nieba, a uciec przed piekłem, trzeba zespolić się z łańcuchem i nie ma czasu na filozofię, na moralność, a nawet na religię.
Z mojego doświadczenia wiem, że łańcuch, góry, przepaści zbliżają do prawdziwej religii, do prawdziwego, a nie filozoficznego nieba. W ciszy, bez słów, bez myśli, w tej chwili … jestem w niebie … tak to czuję i tak tego doświadczam. …
Weszliśmy powoli na Przełęcz. Tu usiadł i patrzył wokół z trwogą w oczach. Posiedziałam chwilę obok, aż oswoi się z wysokością, z widokiem przepaści, aż uspokoi oddech. Pytam:
- Jesteś pierwszy raz w takim terenie wysokich gór, prawda?
Chwilę pomilczał i przyznał z trudem, że się boi. Widzi, że szykuję się by iść wyżej na Szpiglasowy Wierch, więc przyznaje, że chciałby pójść, ale jest w nim lęk. Powiedziałam, że go zabiorę, pod warunkiem, że nie będzie gadał i nie będzie moralizował …
Gdy usiedliśmy na wierzchołku Szpiglasowego Wierchu, obejrzeliśmy trzy doliny wypełnione stawami, przyjrzeliśmy się błękitowi nieba i przesuwającym się na jego tle białym obłokom – jak zahaczają o Hawrań, o Lodowy Szczyt, Wysoką, o Rysy,  jak zbliżają się do Mięguszowieckich …
Mężczyzna milczał zgodnie z obietnicą, lecz z trudem. W końcu zapytał: - Czym dla ciebie jest niebo i piekło?
Odpowiedziałam: - Niebo to miłość. Niebo to to wszystko połączone miłością: góry i doliny, ja i ludzie, słońce, chmury – wszystko. Gdy jestem w ciszy i nie myślę – nawet o niebie, to jestem w niebie. Piekło natomiast, jest wtedy, gdy nie rozpoznajesz miłości, gdy nie czujesz połączenia z całością. Wtedy jest w tobie strach. Piekło to strach. A strach to myśli i słowa. To tyle.
- Pięknie! – podsumował lekko zawstydzony i ponownie zapytał:
- Kim jesteś, czym się zajmujesz?
- Jestem nikim, a zajmuję się nauczaniem, choć nie powinnam, bo tego, czego uczę nie da się nauczyć. Uczę „polskiego” na uczelni pedagogicznej, lecz system chce bym uczyła życia. A życia uczy życie, a nie literatura. Zauważyłeś to, że to góry uczą cię gór, a nie moje gadanie i mój marsz? Uczysz się przez swoje nogi i przez swoją świadomość … – odpowiedziałam.
- Hm. – wyjąkał jeszcze bardziej zawstydzony. A po chwili, gdy trochę się obudził z zawstydzenia, rzekł:
- Przepraszam za tyle gadania. Pewnie ci przeszkadzałem w kontemplowaniu gór, ty nie potrzebujesz być nauczana, ani tym bardziej umoralniana. Przepraszam! Masz rację, to chyba ze strachu, nie tylko tego górskiego, ale w ogóle. Uświadomiłaś mi, że gadam, bo się boję. Na co dzień się boję. Mówię o niebie, a czuję, że otacza mnie piekło. Pierwszy raz w życiu, ktoś nic do mnie nie mówił, a tyle mnie nauczył.  Nie wiedziałem, że można tyle życiowej mądrości uświadomić milczeniem. Dziękuję! Udawałem mądralę, bo myślałem, że jesteś tu w górach żółtodziobem …
Myślałem, że jak ktoś chodzi po górach bez czapki i w sandałach … to żółtodziób. Więc szpanowałem … ale przy tobie nie miałem czym … a ty milczałaś.  Myślałem, że jak kobieta idzie sama, to potrzebuje moralizowania …
Ależ ze mnie żółtodziób – stary żółtodziób!  Wiele mnie nauczyłaś. Dziękuję!
- Tak naprawdę, nigdy nie wiadomo, kto kogo uczy. To górskie i życiowe ścieżki uczą. – podsumowałam.
Dodał: - Teraz pójdę w dół sam. Pokonfrontuję się ze swoim piekłem. Spróbuję się stać wolnym. Dziękuję. Hej!
I poszedł.
Milczę więc dalej na Szpiglasowym …
Właśnie w takie rzeczy wrobił mnie dzisiaj mały żuczek. „Se la vie” … hihihi.
Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane