wtorek, 8 maja 2018

Dzieci gór

35. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Moją siostrę bardzo denerwują wnuki, mówi, że „one są nie z tych czasów”, że psują jej wakacje. Więc podesłała je mi, z nadzieją, że też jako była nauczycielka, wychowam je, dostosuję do jej oczekiwań, bo przecież jesteśmy obie „starej daty”. No i nie było innego wyjścia … zabrałam je w Tatry. Hihihi.

Nawet im się pomysł spodobał, lecz na miejscu, zaczęły się „dziwne pytania”: czy „tam” jest Mc Donald, czy tam wszędzie trzeba chodzić, czy nie da się jakoś wjechać i czy ja, jako „stara ciotka” dam radę wejść na Rysy, bo oczywiście ich plan zakładał wszystko co „naj” …

Już pierwszego dnia chcieli mnie tam zaciągnąć, więc mówię im, że: - Owszem zabiorę was na Rysy, lecz najpierw muszę was sprawdzić, czy się nadajecie.

No i zaczynają się schody, bo jakżeby oni mieliby w góry ubrać się w plecaki, przecież to: -  „siara”, wszyscy będą się śmiać, że idziemy w góry jak do szkoły, a przecież góry to nie szkoła.”
A ja na to: - Będzie „siara” jak pójdziecie bez plecaków. Zobaczcie, co ci wszyscy ludzie mają na plecach! – no i plecaki znalazły się na swoim miejscu, hihihi.

Dolina Kościeliska – testowanie dzieci gór

No i sprawdzam. Idziemy do Kościeliskiej. Mówię o tym, że Rysy, to nie takie „hop siup”, a oni do mnie:

- Ciociu, gdzie ty nas prowadzisz? Większych nudów nie mogłaś wybrać. Już żałujemy, że z tobą przyjechaliśmy. Jesteś jak wszyscy starzy, jak nasza mama, jak nasza babcia, wszyscy nas oszukujecie. Jeśli nie chcesz iść na Rysy, bo jesteś za stara, to pójdziemy sami. Powiedz nam tylko, gdzie to jest?

A ja: - Muszę sprawdzić, czy nie macie opasłych brzuchów, czy wasze nogi dadzą radę, bo żaden grubasek tam nie wejdzie i nie wejdzie, ktoś, kogo nogi drżą po paru kilometrach. Nikt taki nie wejdzie na Rysy, muszę sprawdzić, czy się nie boicie i czy jest w was odpowiednia dyscyplina, i czy kochacie Tatry? Więc będzie kilka dni testowania.

Proszę zanotujcie sobie w waszych zeszytach te wymogi: 1. kondycja i 2. obycie ze strachem, no i najważniejsze: 3. dyscyplina i 4. miłość do gór. Bez tego zapomnijcie o Rysach.
Dzisiaj dzień pierwszy – najważniejszy. Gdy choć jeden punkt zawalicie, jutro wracamy do domu.

Trójka wnuków mojej siostry to sprawne dzieciaki: dwóch chłopców to piłkarze, a dziewczynka koszykarka. Mają po 12 – 13 lat, ale za dużo w nich wirtualnego świata z komputerów, więc mój test dotyczy dostosowania do rzeczywistości. Nie mówię im tego, ale robię swoje.

- No dobrze ciociu, ale czego my się tu mamy bać? – a ja do nich: - No i kolejny wymóg: za dużo nie gadać, hihihi. Okaże się w praniu, co z was za chojraki. I to okaże się już dzisiaj, więc chodźmy i nie marudźcie! A i jeszcze jedno: idziemy takim tempem, jakim ja idę, zgoda?

- Ciociu, takim tempem to my nigdzie nie zajdziemy … Ciociu, my nie jesteśmy starzy, więc możemy iść szybciej … Ty nas chcesz wykończyć … No tak, można się było tego spodziewać, po co się daliśmy znowu oszukać, wszyscy starzy tacy są … - no i takie tam różne dyrdymały … No cóż, ale takie są wnuki mojej siostry, chyba takie są wszystkie wnuki …

Idziemy więc testować młode chojraki. Kościeliska to dobre miejsce na takie testy, oj znam się ja na tym, oj znam … Na początek zbaczamy na Polanę na Stołach.

Po półgodzinnym marszu moje piłkarzyki i koszykarki, gdy myślą, że już są na dachu świata, mówię im, że jesteśmy w połowie drogi na taki malutki, tatrzański szczycik, może gdzieś jedna dwudziesta tego, co czeka ich na Rysach.
Od tej pory już się nie rwą do przodu, idą krok w krok za mną i … cisza jak makiem zasiał, hihihi. Na górze, przokunują się, że mówiłam prawdę. Widać stąd i Giewont i inne wierzchołki, które sterczą znacznie wyżej, niż ten „malutki szczycik”.
Później „zaliczamy: też Smreczyński Staw, odpoczywamy chwilę pod schroniskiem. Jedzą, piją, pytam jak tam górskie odzienie, plecaki, a przede wszystkim buty …

- A teraz – mówię do nich – główny punkt dzisiejszego programu. W drogę!
Idziemy do Wąwozu Kraków. Po krótkiej instrukcji i omówieniu strategii, założeniu czołówek, ruszamy na podbój Smoczej Jamy: drabinka, łańcuchy, trochę emocji w ciemnośćiach jaskinii. No i dyscyplina … Na koniec, gdy uradowane cieszą się z tej wycieczki, no i pomyślnym testem, mówię im, że to gdzieś jedna setna tego, co na Rysach. Wtedy to pierwszy raz w mojej z nimi historii, pierwszy raz widzę w ich oczach odrobinę szacunku, do gór, no i do mnie, starej ciotki.

Dzień drugi: Testowanie na Kasprowym Wierchu
    
Wchodzimy na Kasprowy przez Myślenickie Turnie. Testujemy bolące po wczorajszej rozgrzewce nogi i testuję ich chęć ułatwienia sobie życia … czyli marsz w górę, a nie wjazd kolejką. Na nią patrzymy z dołu. Nogi bolą … ale czuję, że wnuki mojej siostry, powoli przeistaczają się w dzieci gór … zaczyna się im to podobać … tak przynajmniej mówią. No, zobaczymy po zejściu, jak się sprawdzą piłkarskie i koszykarskie kolana. Dały radę.

Dzień trzeci: Spacerek nad Czarny Staw

Miał być odpoczynek, luźniejszy dzień. Pobimbaliśmy nad Czarnym Stawem. Wysłuchały moich opowieści o Kościelcu, Granatach i Rysach.  
I był luźniejszy dzień, ale dzieciaki dodały do programu Karb, ot tak z ciekawości. No, więc weszliśmy tam, a nawet kawałek, dla próby, po Kościelcu. Stwierdziłam, że chyba wnuki mojej siostry mają więcej genów po mnie, niż po niej, hihihi.

Dzień czwarty: Szpiglasowa Przełęcz

Zachwycone pierwszy raz, na żywo widzianymi z Przełęczy Rysami, tak mi powiedziały na zakończenie dnia, gdy wracaliśmy z Morskiego Oka: - Ciociu, dlaczego nasze mamy, ani nasza babcia nigdy nie zabierały nas w góry? Chyba ich nie kochają! Dobrze, że mamy ciebie!

Dzień piąty: Troszkę deszczu na Pęksowym Brzyzku

Tu się przekonałam, że te dzieci potrafią kochać i pamiętają o tych, których warto pamiętać i uczą się też pamiętać o pozostałych, no i że „już tęsknią za górami”.

Dzień szósty: Rysy

Przy przepięknej pogodzie do połowy dnia, cieszyłam się tą wędrówką i cieszyły się dzieci. Na Rysach pooglądaliśmy świat gór i bezkresne przestrzenie aż po Kraków i dalej.

Pobyliśmy tam z godzinkę. Przy zejściu Rysy się zachmurzyły, pochłodniały, więc przydał się zapas ciepłych ubrań noszony do tej pory w plecakach i polary, i kurtki, co dzieci skwitowały opinią:

- Ciociu, ani razu nas nie okłamałaś. Mówiłaś, że w górach latem „nosi się” lato na ustach i w głowie, a w plecaku to, co potrzebne zimą. Sprawdziło się. I jeszcze jedno się sprawdziło: gdy wchodziliśmy do tej jaskinii, kilka dni temu, do Smoczej Jamy, to się baliśmy. Dzisiaj też, ale już mniej. Dobrze nas nauczyłaś … Dziękujemy!

Cieszyliśmy się też tą drugą połową dnia, z tą gorszą pogodą i zmęczeniem po Rysach.

Ani razu ich nie okłamałam? … To dziwne, sama się sobie dziwię, hihihi.
Taki to był tydzień z wnukami mojej siostry. To prawdziwe dzieci gór. Wiem, bo przetestowałam.

Tylko nie wiem, czy ona będzie z tego zadowolona, szczególnie z tych genów po mnie. Hihihi.  

Piotr Kiewra

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane