czwartek, 26 maja 2016

Pocieszenie jest trucizną

- Wietrze cierpię, pociesz mnie. – poprosiła zapłakana i drżąca kobieta.

- Nie, nie pocieszę cię! Ciesz się swoim cierpieniem, doceń je, bo dzięki niemu doświadczasz siebie, podnosisz się z upadku, wygrywasz w walce, stajesz się większa, budzisz się ze snu. Natomiast moje pocieszenie, pomocna dłoń i dobre słowo przyjaciela, to trucizny, to rozbrajanie ciebie, odprężanie tam, gdzie powinnaś włożyć wysiłek, by pokonać siebie, by się wzmocnić, by napiąć muskuły.

Dlatego zawsze, gdy cierpisz dmucham ci w twarz, tam gdzie oczekujesz popychania sprzeciwiam ci się, dokładam ci jeszcze od siebie moje „nie”.

Pocieszenie jest trucizną dla zrozumienia, jest przeciwne twojej prawdzie, usypia twoją mądrość, przytępia twoją inteligencję.

Gdy nie dam ci pocieszenia, gdy przyjaciel cofnie pomocną dłoń, gdy dmuchnę ci deszczem i śniegiem, piaskiem w oczy, wzmocnisz swoją wewnętrzną walkę, a dzięki niej wygrasz, wygrasz siebie, zrozumiesz, poznasz prawdę.

Dlatego nie licz na mnie! Cierp i walcz! Ciesz się kłodą pod nogami, pokonaj huragan i sztorm, niech się twoje wnętrze upora z wulkanem energii twoich zmysłów i twoich słabości, z chaosem twoich myśli. Pokonaj wszystkie przeciwne prądy, a dopiero wtedy odkryjesz swoją wielkość. 

Zawsze stanę naprzeciwko ciebie, nie będę dmuchał w twe plecy.

Zapamiętaj to! Tylko ktoś, kto cię wzmacnia jest twoim przyjacielem, nawet wtedy, gdy masz go za wroga. Ktoś, kto cię pociesza nim nie jest, bo wskazuje ci fałszywe drogi, bo odbiera ci siły, nie pozwala ujrzeć prawdziwej siebie, zatruwa współczuciem. Jest twoim wrogiem.

Jestem twoim przyjacielem, więc nie licz na moje współczucie, na pocieszenie, a żagle naucz się ustawiać sama! – tak jej odparł.


Piotr Kiewra 

środa, 25 maja 2016

Zaprowadź mnie do ciszy*

Gdy odeszła świat się nie zmienił. W nim nic się nie zmieniło.

Poszedł do ulubionego drzewa i usiadł na swoim miejscu.

Jego ciszy i ciszy drzewa nie zakłócił żaden żal, żadne słowo pretensji, żaden zawód, żaden strach. Nic go nie zabolało, nawet jego samotność, nawet wspomnienie piękna jej ciała, jej kobiecości, jej długich, rozwianych tańcem włosów, nawet brak jej hałasu – wielości jej słów, czasem pełnych jadu osy, nie zabolał nawet brak jej lustra. Nie zabolał brak jej dobrego słowa, bo nie straciło wartości, bo to, co z tych słów zostało, było między słowami i zapadło w serce, zapadło w duszę.

On to czuł: dotyk jej duszy i jej dotyk ciszy jego duszy.

Gdy nauczyła się …, gdy dotknęła jego ciszy, ta została w niej, zrobiła wyrwę w jej hałasie, w jej chaosie, w jej walce myśli. Tego nie mogła zapomnieć, tego nie mogła się wyprzeć, porzucić, od tej ciszy nie mogła odejść.

Po prostu siedział, tak jakby nic się nie zdarzyło, tak jakby ta, którą kochał tu była i przytulała się do niego. Nie pojawiła się łza, nie przepadło zaufanie.

Żył jak do tej pory. Obserwował świat bez słów, obserwował cichych ludzi, obserwował siebie. Odchodził tak jak kiedyś z nią, gdy odchodzili cisi ludzie. Wracał do drzewa po pół roku. Wracał cichy, siadał i trwał.
Nie liczył wiosen, nie liczył lat, na nic nie liczył: ufał. I tak żył. Każdej kolejnej wiosny i latem siedział tu sam, na swojej połowie fotela.

Po wielu latach, nie wiadomo po ilu, bo nikt tego w świecie bez słów nie liczy, gdy z początkiem wiosny, rankiem podążał do drzewa, zobaczył z dala, że część fotela jest zajęta. Twarz kobiety zasłaniały długie, czarne, lecz mocno posiwiałe włosy. Spała oparta o drzewo. Patrzył przez długie godziny na nią, a serce mu drżało. Gdy słońce oświetliło wreszcie tę stronę drzewa i zajrzało jej w oczy, gdy mocniej ją ogrzało, obudziła się. Wtedy usiadł na swojej części i usłyszał:
- Poprowadź mnie do ciszy. – to były ostatnie słowa w świecie bez słów. Już nikt, nigdy więcej nie wypowiedział żadnego. Tak wypełnił się czas słów, tak wypełniło się uczucie, bo ono jest poza czasem i poza słowem.

Piotr Kiewra

* Fragment większej, nieukończonej całości

niedziela, 22 maja 2016

Zdejmowanie pancerza

Dlaczego ciągnie nas w góry? Dlaczego ciągnie innych? Skąd się bierze pasja gór? 

Pytanie nie dotyczy tylko turystów - pasjonatów, systematycznych górskich wędrowców, lecz też, a może przede wszystkim, maniaków gór: wspinaczy, taterników -  himalaistów.

Co ich wszystkich tam ciągnie? Co ciągnęło Kukuczkę, Wandę Rutkiewicz? Co nas ciągnie? Dlaczego komuś, kto po górach nie chodzi, tak trudno zrozumieć ludzi gór? 

Wielu ludzi gór opowiada, pisarze i poeci piszą, i wymieniają tu magię gór, naturę, piękno, niedostępność, chęć zdobywania, sukces, pokonywanie granic. Opowiadają o emocjach, adrenalinie, ucieczce od cywilizacji, od codzienności, problemów, ludzi. Mówią o chęci przeżycia czegoś niezwykłego – przygody, spotkania z nieznanym, potężnym, niezdobytym, tajemniczym, majestatycznym – boskim, itp. Mówią o pokorze.

Jednak najbliżej prawdy – i tu zgadzam się z mistykami – jest cel duchowy.
Idziemy w góry, bo nasza dusza tego pragnie. Góry tworzą atmosferę, dają pretekst, pomagają w inicjacji i kontynuowaniu pewnego procesu …

Nasza dusza pragnie uwolnienia spod chmur tworzonych przez głowę, pragnie zrzucić pancerz sztuczności, lęków, strachu, oczekiwań, od pragnień ustawicznego zaspokojenia ambicji, od ego.

Dusza uwalnia się wtedy, gdy zapominamy o przeszłości i przyszłości, a tutaj – w górach łatwiej się zapomina o marzeniach, celach, pogoni za zdobyczami, za lepszym i większym sobą.

Tutaj zostaje się sam na sam z teraźniejszością i z samym sobą.

W teraźniejszości, tak naprawdę, czyni się jedno: zdejmuje się pancerz. Pozostawienie przeszłości i przyszłości tym właśnie jest - choćby na chwilę, nieświadomie, rozbrajasz się.

Używasz innych argumentów, ale prawda jest taka: w górach odczuwasz zachwyt, bo tutaj możesz zdjąć pancerz nieprawdziwego siebie, zbroję, która zakrywa twoją prawdę, tutaj nie musisz się bać opinii, porównań. Nie musisz bać się trudów drogi do celu, prób bycia wielkim w świecie ludzi, tutaj możesz się bać tylko wysokości, upadku. Tutaj twój strach może być autentyczny, tutaj możesz się bać z powodu niebezpieczeństwa, bo je widzisz – jest tutaj i teraz, a nie tylko w wyobraźni.

Gdy wejdziesz trochę wyżej – nie tylko na górskiej ścieżce, lecz przede wszystkim na ścieżce zrozumienia, to tutaj – być może szybciej niż w innych miejscach - odkryjesz, że tak naprawdę nie ma czego się bać, bo nic ci nie grozi – jesteś wieczny, nie masz nic do stracenia.

Tutaj w górach nie musisz chronić swego wizerunku, możesz czuć się pięknym będąc takim, jakim jesteś. Tutaj nie musisz udawać, grać. Przy wielkiej skale, i przy małej roślince nie odczuwasz poczucia winy, tu nie czujesz się skrzywdzonym i nie czujesz byś kogokolwiek krzywdził. Tu nikomu niczego nie narzucasz, tu nie wywołujesz w nikim poczucia lęku, tutaj nikogo nie wykorzystujesz, sam nie czujesz się wykorzystywany.

Tutaj zamiast myśli pojawia się odczucie, uczucie, zachwyt, ufność, radość, współczucie, współodczuwanie. Tutaj wszystko dookoła dotyka twojej duszy a twoja dusza też dotyka i stąd zachwyt.

Tutaj czujesz się wolny, wolny od … i wolny do …
Tutaj możesz się odprężyć.
Tutaj, być może na chwilę, tylko tutaj, przestajesz cierpieć.

Dlaczego? Bo … Tutaj możesz być sobą, bo tu się rozwijasz, a twój rozwój to nic innego jak odkrywanie prawdy o sobie.

Twoja dusza tylko tego pragnie – twojego rozwoju. Całe twoje cierpienie tym właśnie jest – pragnieniem rozwoju. Tym ono jest – podpowiedzią. Gdy stoisz w miejscu, lub idziesz niewłaściwą ścieżką, cierpisz, a odczuwasz radość, zachwycasz się na drodze w górę rozwoju.

A tu możesz się odkryć.

Tutaj w górach, twoje wnętrze może się odsłonić, zrzucić pancerz, tutaj pancerz przestaje być potrzebny, bo tutaj znika lęk, bo tu uspokajają się myśli, bo tu gdzieś w tym ogromie gubi się głowa. A to głowa, twoje myśli tworzą ten lęk: przed ludźmi, przed bliskimi, przed prawdą, która ukazuje to, że jesteś zwykły, jesteś kroplą w oceanie, że gdzieś w środku jesteś dobry, że kochasz, że ufasz, że jest w tobie radość, że jesteś piękny w swojej brzydocie, bo nie liczy się fizyczne i mentalne piękno, lecz liczy się piękno twego serca i duszy.
Fizyczne i mentalne piękno, to tylko iluzje, to tylko gra, to tylko udawanie, to tylko kawałek skóry, to tylko licha i bezwartościowa wiedza, to tylko puste słowa, to tylko trochę hałasu i zamieszania, trochę szkodzącej światu i tobie walki, to tylko tracenie czasu i energii.

Tutaj zdarzają się chwile zapomnienia o świecie, a wtedy, gdy zapomnisz, na chwilkę, pojawia się przebłysk …, jak uderzenie pioruna gdzieś na górskim wierzchołku.
Przebłysk zrozumienia, duchowej prawdy, prawdy o tobie.

Na chwilkę pojawia się niebo – widać błękit. Nikną chmury, zza wielkiej góry pojawia się słońce. Jeszcze nie wiesz, czym jest niebo, czym jest słońce, kim ty jesteś, ale już się zachwycasz. To nic, że tylko na chwilkę, to nic, że nic z tego nie rozumiesz, to nic, że twoja głowa racjonalizuje i przypisuje temu odkryciu różne poetyckie metafory i naukowe oraz „mądrze”i inteligentnie brzmiące argumenty. To nic …

Mistyczna, duchowa, czy ta właściwa, bez żadnych przydomków i przymiotników PRAWDA  jest inna: tutaj się nie boisz, tutaj zdejmujesz pancerz i jesteś sobą, tutaj tym się zachwycasz: nie górami, naturą, potęgą, pięknem – światem zewnętrznym – lecz sobą: nagim, bezbronnym, prawdziwym.

Tutaj poznajesz duszę. Tutaj ją rozchmurzasz. Tutaj poznajesz, że ona cię łączy z tymi górami, ludźmi, z całością.

Tutaj się uzdrawiasz.

Nie rozumiesz, nie wiesz tego, lecz to właśnie cię zachwyca i dlatego tak cię tu ciągnie.

Tego zrozumienia, krok po kroku, tutaj się uczysz. Nie przejmuj się, że jeszcze teraz nie rozumiesz. Nie musisz, ważne, że czujesz, a to uczucie tobą kieruje.

Więc nie walcz, nie opieraj się, zaufaj, daj się wciągać! Daj uczuciu sobą kierować!

Zdejmuj pancerz!

Bywaj w górach, dotykaj nimi swojej duszy, dotykaj swoją duszą gór, dotykaj wszystkiego!

Nie lękaj się!
Zanieś swoje odkrycie, również w doliny, przenieś odpancerzonego siebie we wszystkie miejsca w których bywasz i żyjesz. 



Piotr Kiewra 

niedziela, 15 maja 2016

Prywatne igielne ucho

Zatrzymałem rower w pobliżu kręcących się śmigieł. Zapatrzony w nie gdzieś odleciałem …
Kilka lat temu nasz samolot zbliżał się do Las Vegas. Lądowaliśmy w nocy, ale już kilkadziesiąt kilometrów wcześniej obserwowałem łunę bijącą zza górskich szczytów w stronę nieba. Porażała oczy. Później, gdy kroczyłem ulicami miasta, porażały światła nocy, a już za dnia kształty, blask szyb i luster, rozmach tego wszystkiego – przede wszystkim bogactwo.

Gdy zaciekawiony przemierzałem, przez 40 minut w jedną stronę, kasyno w MGM Grand, moje zmysły zaatakowane zostały znowu tym samym, ale i zapachami cygar i neutralizujących je kadzideł, widokiem rozgorączkowanych ludzi, obserwujących ekrany maszyn, ręce krupierów, stosy żetonów na stołach. Znowu porażało bogactwo i coś jeszcze.

W drodze powrotnej wśród stołów i jednorękich bandytów kradnących miliony z portfeli niedoszłych bogaczy, moje zaciekawienie upadło, a wzrosło zmęczenie. Coraz bardziej zmęczony odwiedziłem kasyna w kilku innych hotelach i znowu spotkałem bogactwo, którego żaden wielbłąd by nie udźwignął, a mimo szeroko otwartych oczu, nachodziło mnie coraz większe znużenie.

Czy tylko ja byłem zmęczony oglądaniem cudzego bogactwa? Nie. Wśród obserwowanych tam bogaczy, lub marzycieli, którzy chcieli się nimi stać, nie zauważyłem kogoś wyraźnie szczęśliwego, tak do głębi szczęśliwego. Byli zmęczeni, coś w środku nich było znudzone i wyczerpane. Pokazywały to oczy. Co prawda odbijał się w nich pieniądz, żetony, gorączka – podniecenie, chwilowa przyjemność, u niektórych rozpacz, upadek, ale nawet wśród wygranych, nie było takiego entuzjazmu, jak wiosną u kosa śpiewającego w moim ogrodzie. Tak to widziałem.

Obserwując ludzi zadawałem sobie jedno pytanie: Dlaczego marzyciele nie zaglądają w dusze tych, którym zazdroszczą bogactwa? Przecież takie spojrzenie skróciłoby ich męki … No cóż, każdy musi sam doświadczyć drogi, no cóż …

Szukałem czegoś, co by mnie – „dzikusa” z puszczy naładowało energią, tak jak mnie ładuje marsz lub bieg przez las, ale mimo wszelkich możliwych, najczęściej kosztownych propozycji, żadna z nich mnie nie zainteresowała. Wszystkie były sztuczne, wymyślone przez człowieka i męczące. Coś mnie gdzieś w środku odpychało od doświadczania świata rozrywki na żywo. Nawet tryskające świetliście Vivaldim, Bachem, czy Sinatrą wielkie fontanny nie wzbudziły zachwytu na dłużej, nie dodały mi energii, mimo połączenia muzyki, z ruchem i zmieniającą w jej rytmie kształt i kolor, wodą.

Zastanawiałem się nad tym bogactwem, dlaczego mnie nie pociąga, nie zwala – jak innych – z nóg?

No, dlaczego? Bo było z zewnątrz, a moje prywatne duchowe, igielne ucho nie wpuszczało go środka. Nie o to chodzi, że w ten sposób nie mogło się stać moje, ale o to, że męczyło, że pieniądze, władza, sukces, wrażenie bycia bogatym nie unosiło w powietrze, wręcz przeciwnie, czyniło ciężkim. W żaden sposób takie bogactwo nie wzbogacało mego serca, a tym bardziej duszy.

Trzeciego dnia pojechałem do odległego o 200 czy 300 km Wielkiego Kanionu. Gdy tylko ujrzałem ten ogrom, tę głębię poczułem się lżejszy, wypoczęty. Cieszyło się me serce, a tym bardziej dusza - poleciały razem z ptakami wzdłuż i wszerz, ciało za nimi, mimo, że tylko w wyobraźni, to czułem się jak ptak. Tu natura czyniła mnie bogatym.

I co na to moje prywatne ucho igielne? Zadziałało w drugą stronę. Nie wpuściło niczego, wręcz przeciwnie wypuściło innego rodzaju bogactwo – to wewnętrzne i lepiej się poczułem, lekki, wypoczęty, świeży, latający, błogi.

I zrozumiałem: to co sztuczne, stworzone ludzką ręką, chciwością, chęcią władania i dominowania nad innymi, jest bogactwem materialnym, zewnętrznym. Obciąża, męczy, nie uszczęśliwia na trwałe, nie przechodzi przez ucho igielne i w chwili śmierci wszystko to zostaje przed bramą. To, co z natury, choćby las, puszcza, góry, Grand Canyon, łąka, motyl, wzbogacają od środka, a człowiek tym bogaty obdarowuje szczodrze, choć ręce ma puste. Jego szczęście i bogactwo się czuje - choćby był żebrakiem. Ono bije od niego mocniej niż wszystkie światła Las Vegas.

Można się bogacić zewnętrznie, albo być bogatym wewnętrznie. Ten pierwszy może się bogacić całe życie i mieć cały świat i nigdy nie będzie wystarczająco bogaty, ten drugi czuje się bogaty, choć nie ma nic i niczego nie potrzebuje, wędruje dla radości wędrowania.

Jakiego rodzaju bogactwo ja wybrałem? Nic nie wybrałem, wiem jedno, że zewnętrzne bogactwo mnie męczy – może, dlatego, że nie jest moje, nie pociąga mnie, brakuje mi energii na jego zdobywanie.

Teraz i tutaj mam niewiele, cieszę się tym, lecz gdy zobaczyłem ptaki nad kanionem, gdy stałem 1600 metrów ponad płynącą w dole Colorado, to czułem, że i żebracza miska to zbytek.

Długo stałem pod wiatrakami oparty o rower. Kręcące się ich śmigła przypomniały mi lot do Nevady, do miasta hazardu, do miasta ludzi zakręconych na punkcie pieniędzy.

Obserwowałem pracę wiatraków i słuchałem ich rozmowy z wiatrem, a tu tego tematu ani centa, ani grosza. Lecz w końcu dotarło do mnie, że pieniądze, zewnętrzne bogactwo, świecące cacka zachodniego świata, ale i świecące nimi ludzkie oczy, żebracza miska, Wielki Kanion, łąka, to tylko symbole, to rzeczy, to pretekst do oglądania siebie: swojego serca i duszy.

Zewnętrzne bogactwo ma do spełnienia określoną misję, ma męczyć, ma prowadzić do cierpienia, by pomóc odkryć to wewnętrzne, ku któremu i tak podążą ci wszyscy, którzy przed uchem igielnym zostawią – przy końcu wędrówki - to wszystko, co nagromadzili. Zostawią, nie dlatego, że jakiś celnik ich ogołocił, lecz dlatego, że zrozumieli w końcu, które bogactwo się naprawdę liczy.

Przychodzi taki czas, gdy w końcu dociera do nas, że nikt nas przed igielnym uchem nie rozlicza z bogactw, sami się z tego rozliczamy, mamy swoje prywatne ucho igielne i tak naprawdę mierzy ono naszą dojrzałość, czyli zrozumienie siebie.


Piotr Kiewra