wtorek, 29 grudnia 2015

Mądrość drzew

Z cyklu Prawda wiatraków

Gdy idę przez moje miasto, z wielu miejsc widać wiatraki, górują nad budynkami, drzewami – tylko chmury są wyżej.

Gdy któryś tam raz ujrzałem ich pracę, ich realizowany kolejny plan dnia, pomyślałem, że to nie może być tylko bezmyślne kręcenie ramionami w kółko, że to jest też sposób poznania świata. Jest to sposób naukowy, bo przecież nauka bada ten świat. I jest to wygodny sposób, bo z góry. Mają dzięki temu większy zasięg niż ja, lecz, gdy poszedłem w zupełnie innym kierunku, zdałem sobie sprawę, że mój jest znacznie lepszy … bo mogę wędrować.

No i tego dnia, pobadałem naukowo wiele rzeczy. Zacząłem mierzyć mądrość. Właściwie, to nie powinienem, tego, co tu piszę okazywać ludziom, bo się obrażą, że ich też mierzyłem, i pewnie poklasyfikowałem.

To jeden powód, a drugi, że badając w ten sposób chciałem okazać swoją wyższość … swoje ego. I wtedy przyszło następujące zrozumienie: badając mądrość ludzi, wiatraków, drzew, słońca i chmur, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę mierzę swoją i że bardziej mierzę swój poziom ignorancji, niż mądrość. A z takimi wnioskami mogę się już spokojnie upublicznić, bo najwyżej, znowu, jak to zwykłe u nauczyciela, zostanie oceniony mój poziom ego.

Co takiego mi się nasunęło?

Ale powoli, po kolei … mierząc coś w tych sferach pojawiły się pytania: Czy aby jest to metoda naukowa, bo mierzę coś, co jest niewidzialne, niemierzalne, a poza tym … badam siebie? Czyli nie ma tu obiektywizmu, czyli nie jest to nauka. A skoro nie jest to nauka, to jest to religia, bo ona bada nasze wnętrze, naszego ducha, stopień jego przebudzenia, a więc gotowość do obdarowywania miłością.

Gdybym badał poziom wiedzy, stopień przyswajalności przez mój umysł – inteligencję, byłaby to nauka, może lekko subiektywna, bo na sobie poprzez innych, ale badam tu zupełnie inną sferę, nie psychikę, nie umysł, nie inteligencję, która jest mierzalna, lecz zupełnie inną sferę – ducha. Mądrość jest przejawem przebudzenia, czyli odsunięciem się od wiedzy i od umysłu. I co odkryłem? Że jestem ignorantem.

Bo po pierwsze: ludzie słuchając mnie, mojego gadania, reagują różnie, lecz najczęściej są niechętni, czuję, że się im narzucam, czyli nie jestem zbytnio mądry. Po drugie: do mądrego, do mistrza, ludzie sami przychodzą, a głupiec wędruje po świecie, jak żebrak, jak sierota pragnący uznania w oczach innych, w poszukiwaniu uczniów, lub choćby kogokolwiek, kto wysłucha i doceni.

Gdy to zrozumiałem, wywnioskowałem, że wiatraki i drzewa są mądrzejsze ode mnie, bo nie wędrują i są ciche. Gdy tego samego dnia, stanąłem przed moim ulubionym drzewem, królem tutejszej puszczy, poznałem jego mądrość. Mądrość przejawia się w ciszy, braku przywiązania do gadania, do poszukiwania słuchaczy, do poszukiwania kogoś, kto by doceniał za cokolwiek.

Drzewa, wiatraki, chmury, słońce, czy zwierzęta o to nie żebrzą, nie robią z siebie sieroty, by to wyszarpać, w gorączce, w biegu i w walce, od innych.
Popatrzyłem na to drzewo i znalazłem w nim mądrość, właśnie w ciszy. Mimo, że się nie narzuca, nie gada, nie obnaża się, ale za to kwitnie i wydaje owoce nie dla poklasku, nie dla sukcesu, nie po to by wzbudzić zainteresowanie i nie po to by je doceniono. Więc, nie jest to aktorstwem, grą, chęcią bycia na scenie, tak jak u ludzi, jest mądre. Drzewo o to nie zabiega, a to ma. To się czuje.

Tak, mądrość się czuje, a nie słyszy.

Znalazłem w nim wolność i znalazłem w nim ufność. Życie, rzeczywistość, natura przynosi mu wszystko, co potrzebne, a ono nawet nie prosi, nie walczy, nie robi żadnego nerwowego kroku, nie snuje żadnego planu. Wie, ufa, że to się samo przydarzy. Przydarza się już siedemsetny raz pod rząd, więć jak można nie ufać? A ludzie nie ufają.

Mądrość jest ukryta w ciszy. Mądrość to miłość, to sposób na jej odnajdywanie, w drzewach, słońcu, a dzięki ich miłości i … w sobie.    

Czyli jednak trochę pokrzepienia znalazłem w nim, i w wiatrakach, i w słońcu, bo skoro byłem w stanie wykryć w nich mądrość, to, co ją mogło w nich odnaleźć? Tak, moja własna, czyli moja wrażliwość na uczucia. I chyba na tym polega jej odkrywanie: na odkrywaniu w ludziach, drzewach, wiatrakach.

Czy powinienem się czuć pokrzepionym? Chyba nie, bo drzewa, wiatraki nie poszukują, nie potrzebują pokrzepiania się, bo są silne, a tylko słabi potrzebują pokrzepiania, potrzebują skądś czerpać energię … I to też zrozumiałem, z obserwacji tego drzewa: dawanie krzepi, ufność krzepi, poczucie wolności krzepi, miłość krzepi.

Tak, czas zapomnieć o wędrówce w poszukiwaniu czegokolwiek, co krzepi, czas na wędrówkę bez celu, bez pytań, bez badań.

Liczy się tylko uważna obserwacja, a wszystko JEST.


Piotr Kiewra

niedziela, 27 grudnia 2015

Noc i dzień, cienie i blaski, kolce i róże

Z cyklu Prawda wiatraków

Idę. W oddali kręcące optymistycznie śmigłami, wiatraki, przede mną, za mną, obok, posępni ludzie.

Od razu przyszło do mnie pytanie: - Co widzą i jak widzą wiatraki i ludzie?
Z tego samego źródła przyszła też odpowiedź: - Widzą to samo - noce i dni, cienie i blaski, kolce i róże. Różnica jest w tym jak widzą i co czują. Otóż, można widzieć dzień jako krótką chwilę rozdzierającą otaczający zewsząd mrok, a można też cieszyć się dniem, który pozwala dostrzec piękno nocy, kontrast, który podkreśla, eksponuje i pogłębia tajemnicę życia. Można przecież zobaczyć kolor, układ płatków róży, poczuć jej aromat, albo skupić się na jej kolcach. Z tego, co widzę, ludzie skupili się na kolcach. Lecz to nie one im uprzykrzają życie, to nie ciernie czynią życie przykrym, smutnym, bolesnym, lecz skupianie się na nich. Dla nich cała reszta jest tylko tłem: światło, blaski, radość, wędrowanie, miłość, przyjaźń, dobro, bezinteresowność, tęcza, ptaki, motyle, róże.

Świat jest dla jednych i drugich taki sam, jest i taki i taki: słońce oświetla wszystkich tak samo, tak samo wiatr smaga wiatraki i ludzi, raz w twarz, a raz w plecy. A jednak jedni widzą zło, a inni dobro. Jedni widzą ciemne moce, a drudzy cieszą się tą różnorodnością. Jedni chcą zmieniać świat, chcą walczyć ze złem i z cieniami, chcą obcinać kolce, a sieją w ten sposób czarne nasiona w swoim sercu, przesłaniają oczy woalem ciemności, zatruwają siebie swoimi myślami oraz gadając i snując czarne wizje, próbują zatruć innych.  

Jedni patrzą pod nogi i widzą ziemię, czarną, pełną dziur ziemię i nie patrzą w górę, bo, po co, skoro jest i tak wystarczająco ciężko. Nazywają to pokorą, czyli uważają, że nieszczęście jest ich naturą. A inni, stąpając po tej samej ziemi, wśród znacznie głębszych i większych dziur, potykają się, a jednak patrzą w niebo. Widzą je i czują się jak w niebie.

Dlaczego wiatraki są tak optymistyczne i tak optymistycznie bawią się z wiatrem?
Ci smutni powiedzą, że dlatego, bo są bliżej nieba i słońca, a do ziemi im daleko. Tak, to świetna wymówka. Tak, ci smutni pełni są wymówek i porównywania się. Usprawiedliwiają się innymi smutnymi, ale przede wszystkim tymi radosnymi, którzy … przecież … urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą.
A wiatraki? A one nie myślą.

I to jest to. To jest rozwiązanie. Ludzie za dużo myślą, a to myślenie stało się ciężką chorobą, najcięższą.
A świat żyje swoim życiem, bez względu na to, co myślimy. Ważną rzeczą jednak jest wybór : można wybrać kolce, cierpienie z powodu cienia i mroku, a związku z tym wybrać nieszczęście, a można też to przeciwne temu.

Lecz mądrzy wybierają trzecią drogę, nie myślą, lecz akceptują wszystko takim, jakie jest. I to jest mądrość właśnie. I tę mądrość mają wiatraki, drzewa, ptaki. Mają ją też niektórzy ludzie, ci, którzy zrzucili woal przesłaniający światło.

Wszyscy mogą go zrzucić, ale jak wyglądałby świat bez sierot i żebraków, bez smutnych historii, bez cierpiących … no jak. Przecież te sieroty muszą z czymś walczyć. Muszą walczyć z cudzym sieroctwem i muszą poprawiać los żebrakom, więc muszą siać czarne nasiona, bo jakże inaczej. Lecz prawda jest inna: muszą pokonać swojego własnego sierotę, żebraka i niewolnika zarazem.
Tak, niebo i ziemia pełna czarnych dziur są naszym wyborem.

Niech więc każdy się cieszy swoim światem, aż do chwili, w której przyjdzie zrozumienie.

Jak pokonać sierotę w sobie? Wystarczy go zauważyć, a on się zawstydzi i odejdzie. I co wtedy?

Ramiona w ruch, spojrzenia w niebo, a w sercach zacznie się ruch, przepełniający radością ruch. Widzę i czuję ten ruch w wiatrakach. I to z daleka. Czuję też bliżej, znacznie bliżej.


Piotr Kiewra

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Prawda wiatraków

Pewnego dnia, a było to po długo wyczekiwanej wiośnie i wspaniałym lecie, przyszła niechciana jesień. Dlaczego jej nie chciałem? Bo była zapowiedzią długiego czekania? Na co czekałem? Na następną wiosnę, na następną nadzieję.

I tego właśnie dnia „coś” się wydarzyło. Nie, nikt mnie nie potrącił, nikt mi niczego nie dał, żadnego kopniaka, nie zrobiłem jakiegoś dobrego uczynku, nic „światowego” się nie wydarzyło, ot po prostu siedząc gdzieś w polu, przy przydrożnym rowie, podjąłem decyzję, że … nie będę czekał wiosny. Tuż po tej decyzji przyszła kolejna, większa: nie będę na nic czekał.

Zrobiło mi się lżej. Naprawdę. Nie spodziewałem się tego, że się rozluźnię, że gdy przestanę czekać, to będzie mi łatwiej. Po prostu dostałem dużo czasu. Sam go sobie dałem. Tylko to, nic więcej.

Niby nic, lub prawie nic, ale za tym to „coś”, szło dalej. To tak jakby zamknął się jakiś krąg. Wydarzenia już nie czekały, bo ja nie czekałem, szły jedno za drugim. Nie, nie, nie chodzi o świat, chodzi o te wydarzenia, takie małe, prawie nic nieznaczące rzeczy, które dostrzegałem, które – zacząłem dostrzegać, bo inaczej spojrzałem niż zwykle, bo pozwoliłem sobie na zmianę, bo na nią się odważyłem.

Pojawił się przepływ, pojawiła się droga, po której te wydarzenia maszerowały, a ja je obserwowałem. Właśnie tego dnia to się zaczęło, pojawił się początek tej drogi, a właściwie najpierw ujrzałem jakiś niewidzialny wcześniej zakręt, lub bardziej … To tak jakby jakaś przerdzewiała kłódka sama spadła z jakichś tam wrót we mnie i nagle te wrota stanęły otworem. Nie, nie otworzyły się same, ale teraz mogłem je otworzyć. Wystarczyło podejść, pchnąć i zobaczyć, co jest za nimi.

Tak, od razu zdałem egzamin – nie czekałem, pchnąłem je i … co zobaczyłem? Dalszą drogę. Nie jakiś kawałek asfalu do kolejnego zakrętu, czy widoczne ślady kół wśród zaoranych, lub świeżo obsianych pól, zobaczyłem … prawdę wiatraków.

Tak. Jest w nich prawda. Poczułem ją.
Otóż, siedziałem sobie w polu i przyglądałem się jak ludzie uruchamiają wiatraki - wielkie, sięgające chmur postacie z rozpostartymi trzema ramionami. Człowiek je uruchamiał i teraz, od tej chwili, musiały zaprzyjaźnić się z wiatrem. Tak mi się wydawało, … że musiały, ale po chwili zrozumiałem, że nie musiały, one z natury już były z nim zaprzyjaźnione … W tym momencie, ich stwórca – człowiek, dawał im wolność. One były wolne, a to wiatr decydował, co z nimi pocznie. Od tej chwili wiatr stawał się ich życiem, a one się temu poddawały. Ta prawda, ich prawda, do mnie przyszła i nagle zrozumiałem, że prawda wiatraków jest też moją prawdą. To była ta kłódka, spadła z łoskotem, rozsypała się, a kolejny kawałek drogi nie miał już ochrony, nic go nie zastawiało, padł jakiś mur.

To nie była jedyna ich prawda. Kolejna jest taka, że wiatraki nie mają swojego planu życie. Mają plan nadany im przez człowieka, więc są jego niewolnikami. Ich wolność jest ograniczona do planu: mogą się kręcić, mogą się zatrzymać i ponownie ruszyć, lecz to nie one decydują, to plan ich twórców. Ich wolność to poddanie się wiatrowi. Nie mogą się mu przeciwstawić, nie mogą go ujarzmić.

Nigdy wcześniej coś takiego mnie nie dotknęło. Doznałem jakiegoś przypływu energii, innego – jasnego spojrzenia na wszystko. Jeszcze nie postawiłem pierwszego kroku na tej nowoodkrytej drodze, a już mnie fascynowała, już mnie pociągała.

Lecz przyszło pytanie, a kto mi dał plan na życie? Kto uczynił mnie takim jak … ? Kto uczynił mnie żebrakiem, sierotą, aktorem? Kto jest moim panem, kto zabiera mi wolność?

I najpierw przyszła myśl, że to społeczeństwo, lecz, gdy się dłużej przyglądałem wiatrakom, że … tak, dostałem od ludzi: matek, ojców, dziadków, nauczycieli ciężary do niesienia, by być takim, a nie innym, by pasować do obrazka jaki mi pokazano, do projektu (tak jak wiatraki), ale to ja decyduję, czy te śmieci niosę, czy realizuję cudzy plan, czy poddaję się wiatrowi - jak wiatraki.

Na horyzoncie pojawiły się ciężkie i ciemne chmury, wisiał deszcz, a we mnie pełno słońca. Nagle uświadomiłem sobie, że jest we mnie wiosna i lato, wszystkie pory roku. Nieźle, całkiem nieźle, jak na jedną chwilkę przy wiatrakach i na jedną małą, wydawałoby się - nic nieznaczącą, decyzję.


Piotr Kiewra

piątek, 18 grudnia 2015

Sierocy teatr

- Czemu płaczesz dziecinko? – zapytała małą dziewczynkę, siedzącą w kucki nad rzeczką.

A ta głośno szlochając: - Proszę panią! Niech pani zobaczy, jaka ona jest biedna. To sierotka. Jest taka mała, skulona i pewnie głodna. Rzucam jej chleb, a ona siedzi i tylko patrzy, i się smuci. Cały czas jest z boku. Inne kaczki podpływają, zabierają jej chleb … Ona ma takie smutne oczy. Chcę jej pomóc i nie mogę. Co ja mam zrobić? To na pewno sierotka.

Kobieta podeszła całkiem blisko, przykucnęła obok dziewczynki i poprosiła: - Daj mi ten okruszek, może ja ją poczęstuję.

Rzuciła na drugi brzeg rzeczki, tuż obok kaczuszki, a ta nawet nie poruszyła dziobem.  Po chwili chleb porwały inne kaczki walcząc o niego hałaśliwie dziobami, nogami i skrzydłami. – Kochanie, a skąd wiesz, że to sierotka? – zapytała małej.

- Wiem, bo nikt się nią nie interesuje, inne kaczki ją popychają. Jest taka wystraszona, pokrzywdzona przez los. Ona na pewno też nią jest.

Kobieta popatrzyła na nią ze współczuciem i zapytała: - Ona też? Nie masz taty i mamy?

- Nie no, mam.  - odpowiedziała ciągle chlipiąc.
- Jak to, masz tatę i mamę …  i jesteś sierotą? Porzucili cię? Możesz mi o tym opowiedzieć? Nie płacz! Opowiedz mi o tym dziecinko! – poprosiła kobieta głaszcząc ją po włosach. 

Teraz obie siedziały w kucki, pochylone nad rzeczką, wpatrując się w kaczuszkę na drugim brzegu i obie płakały, dziewczynka opowiadając, kobieta z uwagą słuchając.   

Gdy mała skończyła swoją opowieść, starsza pani powiedziała: - Tyle lat minęło, a ja ciągle jestem sierotą. Jestem stara, brzydka, też gdzieś na uboczu życia, moje oczy też są smutne i ciągle się boję – tak, jak ta kaczuszka. Jestem nią, bo za taką się uważałam. Ale moja droga, chcę ci powiedzieć to co kiedyś mi powiedziano:
- Nie jesteś brzydkim kaczątkiem, nie jesteś sierotką, jesteś boginią. Widzę cię taką, mimo, że ty takiej siebie nie widzisz. I chciałabym teraz to powtórzyć tobie: jesteś boginią, uwierz.

Mówiła, a wszystko w niej drgało. Odezwały się wspomnienia, a z nimi emocje, smutek, płacz.

- Moja maleńka, jesteś … boginią. Ja też jestem. Od dzisiaj jestem. Obiecuję. Bądźmy nimi razem, od dzisiaj, od teraz. Ty boginią i ja boginią. Nie będziemy się smucić, płakać, użalać nad sobą. Dobrze? Przestaniesz płakać, zrobisz to dla mnie? – poprosiła  i po chwili dodała: - Ty jesteś jeszcze mała i nie wiem, czy mnie zrozumiesz, ale chciałabym ci opowiedzieć o mnie. Byłam kiedyś taka jak ty, moje życie było takie samo jak twoje, ale wtedy nie spotkałam kogoś, kto by mi powiedział, że jestem boginią. Wszyscy mnie utwierdzali, że jestem sierotką, wszystko tak mi mówiło. A najgłośniej ja krzyczałam o tym sama do siebie. Nie spotkałam nikogo, kto by powiedział prawdę, ty masz więcej szczęścia - spotkałaś mnie. Wysłuchasz?

Ta krótka odpowiedź małej, siedzącej w kucki dziewczynki: - Dobrze, proszę pani. – zabrzmiała jak zgoda na rozmowę z samym Panem Bogiem, bowiem nikt z dorosłych, do tej pory, nie potraktował jej tak poważnie, by jej wysłuchać, i aż tak poważnie, by jej opowiadać o sobie, o swoich tajemnicach. No i nikt nie mówił do niej, że jest boginią, że jest kimś aż tak ważnym. Poczuła się tak dobrze, że przestała płakać i słuchała z uwagą. Kobieta opowiadała:

- Sierotą zostałam, gdy miałam jeszcze rodziców. Chciałam uczuć, przytulenia od taty, od mamy, a się bałam, bo … mama kochała tatę, a on ją krzywdził. Mama kochała mnie i mnie krzywdziła. Nie mogłam tego zrozumieć, więc się bałam. Bolały mnie jej słowa, płacz, strach przed razami i awanturami taty. Potrzebowałam miłości, a dostałam strach. Ona kochała człowieka, którego się bała, ale mój strach był większy, bo widziany dziecięcymi oczami.

Tak się zajęli sobą, ranieniem siebie nawzajem i ucieczką w alkohol, że nie dali mi niczego poza powodami do strachu. Gdy tatuś zmarł moje sieroctwo powiększyło się. Pogłębiała je matka brakiem bliskości serc, złym słowem, wywołaną alkoholem nieobecnością w rzeczywistości, sprowadzaniem jakichś obleśnych typów i zabawą z nimi.

I to już we mnie zostało: moje uczucia wiążą się ze strachem. Bałam się ran mamuni, i tego, że też ich zaznam. Pragnęłam być kochana, a drżałam ze strachu. I tak całe życie drżę. Pragnę miłości, a gdy ją dostaję, drżę.

To czego nie dostałam od rodziców, dawałam sobie samej w myślach, w marzeniach - nauczyłam się rozczulać nad sobą. Zauważyłam, że gdy byłam smutna, zapłakana, drżąca, to się mną zajmują, że dostaję zainteresowanie, że mi współczują. Współczuła mi babcia i jeszcze parę osób. W sieroctwie odkryłam wielką siłę – moc przyciągania opieki dobrych ludzi, przyjaciół, moc ich współczucia. Zaraz potem odkryłam, że oni też potrzebują współczucia, że są od niego uzależnieni. To mnie przeraziło, ale nie mogłam nic zrobić. Odkryłam, że świat składa się prawie z samych sierot, takich jak ja. Więc nie musiałam się wstydzić. Świat to jeden wielki sierocy teatr.

Bałam się, że gdy oddam miłość komuś, kto kocha, gdy sama pokocham, to stanę się słaba. Owszem kochałam, ale – dzisiaj to widzę – to uboga miłość, to sieroca miłość, bardziej współczucie niż coś co łączy i otwiera. Chciałam być silną, bo widziałam słabość swojej matki, jak jej miłość zabiera siły, jak pcha ją do zguby. Mówiłam sobie: Bądź przyjaciółką, stań z boku, to wygodne i bezpieczne, nikogo nie skrzywdzisz i ciebie nikt nie skrzywdzi.

Zatwardziałam w tym sieroctwie, bo musiałam być silna, gdy dom stanął na moich barkach. Rosło i wzmacniało się, gdy rosłam, gdy stałam się nastolatką, a i później, gdy zostałam kobietą, a nawet żoną.

Oczywiście, rozgrywała się we mnie walka, biły się, kłóciły dwie postawy, jedna, bezsilna, bezradna, gdzieś z wewnątrz, ale bez głosu, druga to sierota, momentami silna, krzykliwa, z dużą ilością słów, z wielkimi emocjami, tańcem, chęcią pokazania swojej siły, swojego piękna, swojej racji, swojej władzy, gdzieś na piedestale, na scenie, czy choćby na stole. Chciałam się pokazać, by coś dostać. Lecz jeszcze częściej, chciałam się schować, ukryć twarz w ramonach, skulić się i nikomu nie pokazywać, bo a nuż zobaczy moją słabość, moje sieroctwo, to, że nie mam czego dać, moją pustkę, swoją niezbyt świetlaną przyszłość. Tak, moja przyszłość, oparta była na przeszłości, tam byłam mała i skulona, więc przyszłość – ta lepsza, wciąż uciekała, bo zamazywałam ją snami i lękami z przeszłości.
Sieroctwo stało się moją ucieczką, wymówką, odkładaniem wszystkiego na później.

Ucichła, przestała opowiadać, bo nagle coś w niej drgnęło, odeszły wspomnienia, i znalazła się tu nad rzeczką pełną kaczuszek, obok dziewczynki. - O Boże! – jakby prąd przez nią przepłynął. – Jak mnie bolą kolana od tego przysiadu? O Boże, jak mnie boli coś w środku. O Boże, to, co boli wypływa ze mnie, prosto do rzeki. Dziewczynko, wyrzućmy swoje sieroctwo do wody, niech płynie. To jest fałsz, to kłamstwa, same siebie oszukujemy. Gramy przed sobą swoją siłę, a przed innymi naszą słabość. Nie musimy grać, bo to to tylko gra. Życie to nie teatr, a my z niego urządziliśmy teatr, scenę, na której coś udajemy i staramy się przekonać innych, bo czegoś od nich oczekujemy. Oczekujemy, że nas docenią i to za co? Za nasz smutek, za naszą biedę, za nasze drżenie ze strachu, za naszą brzydotę, za naszą samotność i brak uczuć, brak przytulenia. A gdy zagramy piękno, mądrość, gdy pięknie zatańczymy, opowiemy piękną historię, to mało, kto to zauważy, mało kto doceni. Dostaniemy kilka komplementów, kilka ciepłych słów, uścisk dłoni, ale nie dostaniemy czegoś głębszego. Gdy natomiast opowiemy smutną historię swojego życia, to dostaniemy współczucie. Walka o to współczucie to jest nasz cały teatr. Lecz doświadczenie życia i ciągłe powracające cierpienie w końcu doprowadza do zrozumienia, że to też nie jest to, o co nam chodzi.

Współczucie jest dla sierot, miłość jest dla książąt, królów, przede wszystkim dla bogów.  Gdy ktoś mi współczuje, i gdy o to współczucie zabiegam, jestem sierotą. Gdy ktoś mnie kocha, gdy kocham, nie jestem sierotą. Tylko ktoś, kto widzi we mnie serce, duszę, widzi we mnie boginię, kogoś bardzo ważnego, najważniejszego, jedynego w swoim rodzaju. Nie jestem sierotą – tylko taką siebie widziałam. I dlatego nikt nie może mnie skrzywdzić, bo nie można skrzywdzić bogini. Sierota sama siebie krzywdzi, bo liczy tylko na opiekę, na zrębki współczucia, na minimum, na najmniejsze z możliwych rzeczy, bo sama siebie umniejszyła do najmniejszych z możliwych postaci. Tak, przecież do dzisiaj byłam Calineczką, Kopciuszkiem, sierotką Marysią. Byłam kimś, kto próbował walczyć o uznanie, docenienie, nawet kosztem jeszcze mnie umniejszających, odbierających szacunek otoczenia, działań.

Z rzadka moje sierotka się umniejszała, czasem nawet zapominałam nią być. Wtedy odzyskiwałam głos, siły, zupełne inna była postawa ciała i wiara w siebie. Wtedy ramiona szły odruchowo w górę, chciałam jak mała dziewczynka skakać po drzewach, śpiewać i tańczyć w lesie, nie na pokaz dla innych, ale dla siebie. Malała sierotka, a rosła ufność, bo wzmacniał ją mój wierzący we mnie przyjaciel. Widział we mnie boską istotę, bogactwo serca. To nie była wizja, on to dostrzegał gdzieś głęboko we mnie.

Wszystkich oszukałam swoim sieroctwem, i męża, i innych mężczyzn, ale nie jego. Nawet moja siła, waleczność, pewność siebie, były próbą ukrycia swojej słabości, sierocego zagubienia, niepokoju o jutro, niewiary w coś większego niż przyjaźń z sierotką.

Oni się dopasowali do mojego postrzegania siebie i chcieli się opiekować jako sierotą, a on widział moją prawdę, i zawsze mi o tym mówił, lecz nie słuchałam.

Nie chciałam zauważyć, poczuć siły jego uczuć, bo się ich bałam. Bałam się, że on mnie nimi zwiąże, ale tak naprawdę nie wierzyłam, że coś takiego jak uczucia istnieją. Owszem znałam tęsknotę, osamotnienie, radość z bycia kogoś bliskiego, ale coś jeszcze głębszego? Co to, to nie.

Uczucia zawsze są skierowane do istot boskich, bo tylko takie istoty sa zdolne i otwarte, by przyjąć miłość. Sierota nie może przyjać miłości, bo się użala nad swoim losem, bo nie chce uczuć, nie chce darów serca, bo sądzi, że gdyby przestała być sierotką, to nie dostanie niczego, nawet okruchów ze stołu, nawet tego, co dostaje żebrak – litościwego spojrzenia. A poza tym, skąd sierota ma wiedzieć ,co to jest miłość? Kto ją miał jej nauczyć? Przeciez siebie nie kocha, a nawet nienawidzi, a jak można pokochać kogoś, kogo się nienawidzi (choćby za sieroctwo).

Moja sieroca siła była pozorna, to tylko iluzja i gra przed ludźmi. Gdy zostawałam sama w domowym zaciszu, znowu stawałam się małą, biedną, sierotką i tam dopadały mnie sieroce żale, na świat, na siebie, na udrękę życia.

„Jesteś Boginią”! Gdy on to mi powiedział, zaprotestowałam. Jednak jego słowa coś we mnie poruszyły, bo stopniowo coś się zmieniało. Szło powoli, i może jeszcze długo bym wędrowała, gdyby nie ty, gdyby nie twoja kaczuszka..  

Ten głos, który do tej pory cicho we mnie siedział i nie miał odwagi się przeciwstawić krzykom i sierocej waleczności, coraz częściej obdarowywał mnie ciszą i spokojem, coraz częściej pokazywał mi trochę inną mnie. Lecz go nadal wyciszałam, nie pozwalałam na mocniejsze znaki. Dzisiaj wiem, dlaczego potrafiłam na całe miesiące zaniemówić, bo zawiązywałam mu usta, krępowałam go jak tylko mogłam, a on i tak rósł w siłę i dzisiaj moja królewno, dzięki tobie i kaczuszce, zrozumiałam. Dziękuję ci moja kochana. Naprawdę jesteś boginią, bo kto inny mógł mnie tak przekonać jak nie ty, moim do mnie podobieństwem? Ty jak lustro odbiłaś moje sieroctwo, wymyślone i świetnie grane sieroctwo. Nie jestem nią, a ty też nie, bo jeśli ja nie jestem, to jak ty, prawdziwa bogini, możesz nią być. To niemożliwe.  

Obudziałaś mnie ze snu, złego, trwającego całe życie snu o biednej, pokrzywdzonej sierotce. Zrzuciłam z siebie jej brzemię i nagle odzyskałam głos, a nawet poczułam, że mogę się poderwać z ziemi, znad rzeki i latać.
Na potwierdzenie tego, sama do siebie, krzyknęła: - Hej! – i zdziwiła się, nie znała tego głosu. To był zupełnie inny dźwięk. To nie był głos kogoś, kto prosi o zauważenie, kogoś, kto gra swoją wielkość będąc maluczkim. To był głos bogini.
W tym momencie wyszło za chmury słońce i wiszący nad nimi od rana, deszczowy, smutny nastrój minął. Po raz pierwszy poczuła, że słońce oświetliło jej boską postać, że odbiło swoje światło od światła jej boskości. Tu się spotkały oba źródła.

- Jeszcze przed chwilą się broniłam, bo uważałam świat za zły, bo czyha na takie sierotki jak ja, by je jeszcze bardziej osierocić, by zabrać resztki, które mnie odżywiały. Kiedyś ustanowiłam więc bramę, szczelnie ją zamknęłam przed złem świata, nawet przed przyjaciółmi, bo oni tylko pozornie takimi są, bo przecież czegoś chcą. Oni grają przyjaciół, tak jak ja gram sierotę. Świat to jeden wielki teatr, w którym nic się nie dzieje naprawdę, w którym miłość nie istnieje, przyjaźń nie istnieje, gdzie życie się odgrywa, gdzie się nie ufa, bo wszysytko jest udawane, sztuczne i sprawia ból. W takim obrazie świata zawsze wspierał mnie we wspomnieniach duch mego taty i los mojej nieszczęśliwej mamy. Uważałam siebie za niegodną kochania, za nieszczęśliwą, bo jak można być szczęśliwym w teatrze, w życiu, w którym nie dostrzega się szczęśliwych ludzi, lecz jedynie takich, którzy to szczęście grają. Więc wolałam być widzem wobec innych, a odnośnie siebie musiałam odgrywać swoje role. Wobec ludzi, na scenie, grałam wielką sierotę, grałam i szybko wracałam do swojego azylu, gdzie nikt nie mógł dostrzec mojej prawdy, bycia samotną, zagubioną, malutką, drżącą ze strachu przed jutrem, sierotką.

Wybrałam takie życie. Bliżej byłam tych, którzy swoje role odrywali zgadzając się z moją rolą sieroty, lecz nie zgadzając się z rolą jaką ja im przypisałam. Stąd moje z nimi wojny, wielkie trwające po kilkadziesiąt lat starcia. Okopani na swoich pozycjach nie poddawaliśmy się. Jak mogliśmy ulec, skoro żadne z nas nie wyobrażało sobie ustąpienia z roli sieroty, skoro żadne z nas nie znało prawdy o sobie, skoro pokochaliśmy tę grę, skoro nasze nieszczęście zawsze mogło być doskonałym magnesem przyciagającym następnych nieszczęśliwców, topiących swoje smutki w alkoholu, zabawie, narzekaniu, publicznym okazywaniu swojej siły, wyjątkowości, albo nagości. W ten sposób sierotki zbierają siły do walki: albo oklaski, albo cudze i swoje łzy.

No tak, wpusciłam do swego worka, tzw. przyjaciół, też sieroty i tam doskonale mogliśmy grać swoje role, bezpiecznie trzymając się na odległość, by nikt nie odkrył prawdy, naszej wspólnej gry.  Wpuściłam tam sobowtóry mego nieszczęśliwego tatusia i odgrywałem rolę nieszczęśliwej mamusi. Szukałam inspiracji, kogoś, kto mnie z tego teatru wyzwoli, a cały czas przyciągałam ludzi, którzy potwierdzali mój sierocy talent. Gdy mnie całowali, przytulali, głaskali po główce, by jej ulżyć w cierpieniu, lecz nie po to, by pokazać jej prawdziwą twarz. Nie mogli mi pomóc odzyskać siebie, bo sami musieliby się odkryć, sami musieliby zrzucić swoją maskę. To było beznadziejne.

I wtedy przyszedł on. Nie walczył o mnie, nie głaskał, lecz wskazał na strach. Nazwał boginią. Nigdy nie spoglądałam w jego oczy na dłużej. Dzisiaj przypomniałam sobie jedną z takich chwil i mimo, że upłynęło wiele czasu, gdy go tu nie ma, to nawet dzisiaj mogę tam zajrzeć, bo już się nie boję spojrzeć na jego duszę, serce, przyjaźń, akceptację. I mimo odległości w czasie i przestrzeni, w jego oczach, jak w lustrze, widzę siebie, widzę boginię.

Nie jestem sierotą i nigdy nie byłam. To przeszłość i los moich bliskich zrobił ze mnie sierotę - tak do tej pory myślałam, ale to nieprawda, to ja ją wykreowałam, uwierzyłam w swoją karmę.

Sieroctwo powoduje, że nie ma bliskości dusz. Sierota ucieka od czyjejś duszy, ponieważ, gdyby pozwoliła być blisko, przestałaby być sierotą. Często sieroty mówią do innych: cieszę się, że jesteś”, lecz sierota, tak naprawdę, nie potrafi się tym cieszyć, bo cieszyć się można tylko połaczeniem dusz, otwartością, dawaniem siebie, a sieroty pragną tylko brać, boją się połączenia i są zamknięte, więc ich radość jest znowu grą. Te słowa: „Cieszę się, że jesteś” to tylko kwestia na scenie sierocego teatru, bo nie ma tu prawdziwej radości, nie ma prawdziwej miłości.

Za każdym razem, gdy oczekiwałam, że ktoś doceni sierotkę pojawiały się emocje. Im większe były oczekiwania, tym bardziej intensywne emocje: w stosunku do nieznajomych ludzi, do mężczyzn, przed wykonaną pracą, przed spotkaniem z przyszłością, przyjaciółmi, urzędnikami, pieniędzmi, zabawą.

Teraz, gdy spojrzałam na siebie, to mówię: o jejku, gdy odchodzi moja sierotka – odchodzą powody do wiązania się z emocjami, do bycia ich niewolnikiem, ponieważ ona zniknęła, a wraz z nią potrzeba jej doceniania, zauważania.

Oj ty, moja mała bogini, nie wiem, czy mnie zrozumiesz: ale tu i teraz poczułam wielkie rozluźnienie. Gdy mi to przewidywał przyjaciel ganiłam go za to. Mówiłam, że to trudne, że to niemożliwe, bo muszę najpierw to i tamto, że to dotyczy starych ludzi, którzy już nie mają tak dużych trosk i obowiązków … Krytykowałam i stawiałam opór … A to takie proste … Moja droga, to takie proste …

No tak, ja cały czas myślałam, że jestem wolna od oczekiwań, ale nie byłam, bo emocje mnie zdradzały. Emocje czasem to czarujące kwiaty, to słodkie owoce, ale przede wszystkim pokrzywy i osty, wyrosłe z nasion, a są nimi oczekiwania. W większości moich chwil były takie właśnie chwasty: parzyły, kłuły, smuciły, odbierały energię, paraliżowały, odbierały wiarę i nadzieję, zamykały. No tak, im mocniej parzyły i kłuły, tym mocniej trzymałam drzwi, tym wyższe stawiałam mury, tym bardziej uciekałam … no tak, tym bardziej uciekałam w sieroctwo.

Teraz to widzę, królewno moja ... Nie wiem, czy to zobaczysz. Jesteś mądrą dziewczynką, znacznie mądrzejszą niż ja wtedy, gdy byłam taka jak ty, znacznie mądrzejszą niż ja przez całe życie.

To wszystko można zmienić. To takie proste: patrzeć na swoje sieroctwo, na scenę, na której kręcimy się w kółko i odgrywamy teatr dla ludzi, by płakali, by by docenili, by dostrzegli piękno naszego ciała, nasz strój, charakter, nasze znaczenie, naszą wielkość, by się nami zainteresowali, by nam współczuli, by spojrzeli …

No tak, sierota chce by ją obserwowano, ale zauważam tu i teraz wielki paradoks. Otóż, gdy inni patrzą na ciebie, grasz, lecz gdy ty patrzysz na siebie na scenie, gdy patrzysz uczciwie nie na cudze życie, ale na swoje własne, nagle przestajesz być sierotą, a stajesz się tym, kim zawsze chciałaś być. Czasem nawet żygać ci się chce, bo odkrywasz grę, ale pod nią odkrywasz coś fascynującego – siebie prawdziwą, taką, jaka jesteś. Widziałaś do tej pory brzydotę i płytkość, tymczasowość, a tu nagle piękno, głębia i wieczność. To jest ten paradoks.

Nagle odkrywasz swoją wielkość, bez potrzeby, by ktokolwiek to musiał dostrzegać. Już jestem wielka …

Gdy tak patrzysz cały teatr znika, znika scena i znika aktor, znikają wszystkie jego problemy. Zostaje tylko widz, który to wszystko obserwując śmieje się do rozpuku. Śmieje się, bo okazuje się, że emocjonował się czymś, co nie istnieje. Oj, nie wiem, czy mnie rozumiesz? 

Sierotka nie poszukuje miłości, szczęścia, ona poszukuje widzów. W chwilach samotności grałam przed sobą, przed Bogiem. Oczekiwałam, że Bóg się zlituje, a on tu był tylko widzem, nie był tu kimś, kto mógł to zmienić, on się uśmiechał i czekał, aż zrozumiem. Jak może Bóg zmieniać i przewstawiać się naszej woli, skoro nasza modlitwa jest nieszczera.

Ja mogłam to zmienić, bo byłam boginią. Bogini sama sobie wystarcza, nie oczekuje od innych czegoś, co mają oni. Bogini jest widzem, sierota jest aktorem.
No tak, z aktora zabiegającego o oklaski, wzruszenie, współczucie i łzy, trzeba stać się widzem. Aktor zabiega o względy i współczucie, widz się uczy, zdobywa wiedzę o sobie. A gdy już się nauczy, przestaje cierpieć, przestaje być sierotą.


Dziewczynka słuchała, lecz w pewnym momencie kobieta spojrzała na nią i powiedziała:

- O Boże, ale dlaczego ja to Ci wszystko mówię? Przecież ty możesz tego nie zrozumieć. Jeszcze godzinkę wcześniej, tego nie wiedziałam, jeszcze kilka minut temu tak się nie czułam.

Na chwilkę przerwała, bo uświadomiła sobie, że tak naprawdę mówi to, nie do dziewczynki, lecz do siebie. Sama siebie słucha, i dlatego jest zaskoczona tą prawdą. Teraz przypomniała sobie, co mówił jej przyjaciel, że mistrz jest w każdym z nas, lecz zagłuszony jest przez mowę i krzyki w głowie. Teraz usłyszała mistrza, jej własnego mistrza i to nauczającego małą dziewczynkę, lecz najbardziej zdumiona była głoszoną prawdą ona sama.

- Proszę Panią, proszę panią! Ta sierotka się obudziła. Ona się zrobiłą piękna, i podpłynęła do innych. To jest to, co pani mówiła. Ona spała, z otwartymi oczami spała. Ona nie jest sierotką, ona jest boginią. Dziękuję pani. Pani mnie obudziła, już nie będę płakać nad sobą, już nie będę czekać, aż mnie obdarują. Pani i ta kaczuszka nauczyłyście mnie, że trzeba zejść ze sceny i z aktora stać się widzem. Proszę panią, mogę pani jeszcze coś powiedzieć? Mogę się o coś zapytać?
- Tak, pytaj.
- Ten pan musiał panią bardzo kochać, skoro widział w pani boginię..
- Tak dziecinko, wiem, że mnie kochał.
- A mogę jeszcze o coś zapytać?
- Odważnie pytaj, pytaj jak królowa. Sierotki boją się pytać, boją się prosić, królowe, boginie się nie boją. Nie bój się!
- On odszedł od pani?
- Nie, to ja go odepchnęłam.
- A teraz to już ostatnie pytanie: czy odezwie się pani do niego?
- Tak, to całkiem możliwe, to bardzo możliwe. Dziękuję mała istotko. Nie wiesz, ile zmieniłaś w moim życiu. Zobaczyłam w tobie siebie. Och, gdybym ja wtedy, gdy byłam mała, spotkała, takiego kogoś jak ty dzisiaj spotkałas.

Tak odezwę się do niego, bo on pierwszy pokazał, że nie jestem sierotą. Chcę mu podziękować za tę głębię spojrzenia, i to, że we mnie wierzył, i za miłość, którą mi dał, a ja odrzuciłam, chociaż ona cały czas, gdzieś obok mnie krążyła i krąży, tak jakby czekała, aż się otworzę. I chcę przeprosić za to, że nie dałam mu się cieszyć razem ze mną z tej chwili, z mojego przeistoczenia w boginię.

Teraz mu podziękuję jako bogini.  Jako sierota obarczyłam go troskami, niepokojami, smutkami, oczekiwaniami, a jako bogini uśmiechnę się do niego sercem i duszą. To jest ta otwartość, którą on głosił, a ja nie rozumiałam.

Dziewczynka słuchała i uśmiechała się do kobiety, do kaczuszek, a przede wszystkim do siebie samej, lecz w pewnym momencie znowu zapytała:

- Proszę panią, a co z naszymi rodzicami? 

Kobieta spojrzała na nią z zachwytem i uwielbieniem, przynależnym bogini i powiedziała: 
- Obawiałam się, że jesteś zbyt mała, by zrozumieć, co miałam ci opowiedzieć, ale to pytanie pokazuje, że rozumiesz, że jesteś bardzo mądrą dziewczynką, że jesteś prawdziwą boginią. Twój tatuś i mamusia, tak jak i moi rodzice też są lub byli sierotkami, ale teraz jesteśmy im w stanie przebaczyć, bo teraz nie znajdujemy w nich żadnej winy, bo teraz jesteśmy w stanie dostrzec w nich to, czego sami nie widzą, ich boskość i ją pokochajmy. 
Gdy obie wstały znad rzeczki, stały się wielkie. Ze skulonych, małych, biednych, brzydkich kaczątek, godnych współczucia istot, stały się boginiami i zamiast zabiegać o cokolwiek, dawały radość.


Piotr Kiewra