niedziela, 29 czerwca 2014

Łąka

Zdarzyło się święto: piękne, radosne, najpiękniejsze  ze świąt – święto miłości.

Była mała leśna polana, a na niej wśród letnich traw, kwiatów, motyli, wpadło na siebie dwoje ludzi: chłopak i dziewczyna.  Na czas wakacji łąka stała się ich domem, tu śpiewały ich dusze, tańczyły ciała, zbliżyły się serca.
Gdy wraz z końcem lata zasnęły kwiaty, ucichły skowronki, gdy ustały tańce motyli, zagubili się w przestrzeni i czasie chłopak i dziewczyna. Dwie małe połówki jednej kropelki pochłonął ocean, lecz nawet wobec ogromu oceanu ich serca pozostały bliskie.

Kilka lat później na miejscu łąki stanęła fabryka. Pamięć o tym miejscu przetrwała przez 50 lat tylko na jednym jedynym, czarno-białym zdjęciu oraz w dwu gorących sercach.

Powrót motyla
Gdy pewnego letniego poranka zamyślona, starsza pani przechadzała się parkowymi alejkami podeszła do niej para młodych ludzi przebranych za motyle. Zamienili z nią parę słów i zostawili gazetkę. Kobieta wysłuchała w ciszy tego co mówią, pokiwała głową na znak, że zgadza się z ich zdaniem, zwinęła gazetkę w rulonik i ruszyła dalej w swój rytualny spacer.

Ostatnie 50 lat jej życia to rytuał. Takie same poranne herbatki i kawki, popołudniowe drzemki, wieczory, takie same spacery, tematy w rozmowach, te same wiadomości w gazetach. Przez 50 lat ani chmury, ani gwiazdy na niebie, ani nawet jej ulubione motyle nie przyniosły żadnej odmiany, żadnej nowej wiadomości dającej nadzieję …  

A ona cały czas czeka. Tak czekanie to jej mocna strona. Całe jej życie to czekanie. Czeka i to nie specjalnie w jakimś celu, ot po prostu … czeka.
Dzisiaj jednak coś od samego poranka, coś gdzieś głęboko w niej, podpowiadało, że coś się wydarzy. Dlatego rozmyślała, zadawała sobie pytania -  „co takiego może się jeszcze wydarzyć w życiu starej kobiety?” Od kilkudziesięciu lat powtarzała bowiem przy każdej sposobności, że jest już stara, że nie ma się co oszukiwać – „tak, starzeję się”.

Stawiała krok za krokiem. Te kroki wybijały pewien rytm, a w jej głowie zgodnie z tym rytmem przewijał się kawałek po kawałku stary film, film z fragmentami jej życia - wspomnienia – 50 lat z milionami różnych chwil, dobrych i złych, szarych i kolorowych, bolesnych i przyjemnych. Przeważały jednak te przynoszące cierpienie, poczucie winy i łzy.

Tak, płacz to kolejny z jej rytuałów, nawet w czasie spacerów. Kwiaty: maki, chabry, stokrotki, jakiekolwiek łąkowe i polne kwiaty podlewała własnymi łzami. Słowik, skowronek, płynące po niebie chmury, nawet letnia burza były okazją, by znaleźć powód do popłakania. Teraz wystarczył widok jakiejś pary starszych ludzi siedzących razem na ławce i trzymających się za ręce, a z kącika oka wypłynęła kropelka, lub dwie. By nikt tego nie zauważył szybko wytarła je nawykowo tym, czym miała w rękach – gazetką. Po chwili chciała ją wyrzucić, rozejrzała się więc za koszem, lecz nie zrobiła tego. Dlaczego? Raz! – przecież miało się coś wydarzyć, dwa! – dostała tę gazetkę od „motyli”. Rozwinęła rulonik, rzuciła tylko okiem na pierwszy fragment i … zakrzyknęła: - O Boże to już jutro! – ruszyła szybko do domu.

Powrót radości
Starszy, acz dziarski, wysportowany mężczyzna dołączył do grupki ludzi uczestniczących w wydarzeniu, może niezbyt ważnym dla małego miasteczka, jednak bardzo ważnym dla tego mężczyzny. Otóż w miejscu zlikwidowanej fabryki utworzono trawnik przecięty ścieżkami. Zrekultywowano teren, przywrócono naturze to co kiedyś zabrano. Wokół posadzono drzewa. Dzisiaj było otwarcie. Mimo ogłoszenia w gazecie pojawiło się niewielu ludzi. Zrobiono trochę fotek, po czym większość przybyłych rozeszła się. Pozostali siedzieli na ławkach, spacerowali, lecz po jakimś czasie i oni się rozeszli.

Tylko jeden starszy pan pozostał. Dłuższy czas chodził, rozglądał się jakby próbując sobie przypomnieć jak to miejsce wyglądało kiedyś, dawno, dawno temu. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie, czarno-białą fotkę i co rusz spoglądał to na nią, to na miejsce, które kiedyś, 50 lat temu sfotografował podczas swoich pierwszych poza rodzinnym domem wakacji.

Jeszcze raz rozejrzał się dookoła, upewnił się, że wokół jest pusto, że nikt na niego nie patrzy, udał się na środek trawnika i położył się. Patrzył na płynące po niebie obłoki, nasłuchując śpiewu ptaków, próbował wrócić myślami do chwili w której znalazł się tu po raz pierwszy. Chociaż minęło 50 lat, wszystko wróciło. Ptaki śpiewały tak jak kiedyś, chmury goniły za chmurami jak kiedyś, słońce przygrzewało jak kiedyś, tak jak kiedyś niczego nie oczekiwał, po prostu cieszył się łąką, płynącym tu spokojnie życiem i jego sygnałami, a przede wszystkim ciszą.

Poczuł się jak u siebie w domu, poczuł się młody, tak samo jak kiedyś pełen życia, entuzjazmu, tańca, energii, czegoś co wibrowało w nim z taką siłą i szybkością, że miał wrażenie, że gdyby dotknął w tym momencie czyjejś dłoni, ba, nawet gdyby ktokolwiek znalazł się w pobliżu, zostałby nią porażony. Wypełnił tą energią całego siebie, całą łąkę, powoli wypełniał cały świat. W pewnym momencie zaczęła ona do niego wracać. Jedyna różnica między tym co teraz, a podobną chwilą sprzed 50 lat jest taka, iż teraz potrafi ją nazwać – to MIŁOŚĆ. Do tej pory sądził też, iż by kochać i otrzymywać miłość potrzebny jest ktoś, jakiś odbiorca i dawca, lecz teraz przekonał się, że tak nie jest.

Wokół niego powstał ocean miłości, ocean żywej energii, która natychmiast pobudziła życie na odrodzonej łące. Wróciły ptaki, wróciły maki, chabry, inne polne i łąkowe kwiaty. Zrobiło się ciepło wokół niego, ale i wewnątrz niego, poczuł, że istnieją dwa słońca, jedno te które świeci nad nim, a drugie wewnątrz niego, gdzieś w okolicy serca.
Zamknął oczy i poczuł, że tak naprawdę w życiu niczego już nie potrzebuje, że wszystko ma, niczego nie żałuje. W tym momencie poczuł, że stał się kimś całkowicie dojrzałym, nie ze względu na swój wiek, ale ze względu na zrozumienie, które przyszło, ze względu na szczęście, które okazało się być blisko, którego nie trzeba szukać, gonić za nim, dla którego wcale nie trzeba niczego pragnąć, stawiać i realizować celów. Ono jest. Wystarczy kochać, wystarczy wysyłać tę energię w świat, a ona wróci. Zrozumiał, że to co daje to i otrzymuje. I tyle. Proste. Lecz nie wystarczy wiedza, musiało się to stać jego własnym doświadczeniem, musiało to się wydarzyć w nim, musiało się stać częścią niego samego.

Mężczyzna zapomniał o całym świecie. Zamknął oczy, zniknął świat zewnętrzny, lecz w tym samym czasie otworzył się ten wewnętrzny, bogatszy, piękniejszy, istniejący tu i teraz, bez czasu, wieczny, wymagający tylko jednego – odkrycia go. To jest właśnie rozwój, największa tajemnica naszego życia. Okazuje się, że wszystko co daleko, co wydaje się być niebosiężne, odległe, nieosiągalne, jest tu. Wszystko co gonisz ucieka, że tam gdzie próbujesz otworzyć na siłę drzwi, to wiele innych się zamyka, że im bardziej chcesz, im bardziej się boisz, tym jest dalej, tym trudniej, tym mniej osiągasz, tym mniej rozumiesz. Poczuł, że znalazł się ponad chmurami, że otacza go jedynie błękit.

Pewnie pozostałby już na dłużej w tym oceanie błękitu, spokoju i błogości, gdyby nie kilka lekkich kroków, bezszelestnych kroków, delikatnuych jak szelest skrzydeł motyla. Otworzył oczy. Nad nim stała kobieta, dojrzała, starsza pani, lecz on zajrzał głębiej w jej oczy i … ujrzał nad sobą młodą - łąkową dziewczynę.
Spojrzeli sobie w oczy. On wstał, ona siadła na trawie naprzeciwko niego. Nic nie mówili. Siedzieli tak do wieczora, do pierwszych gwiazd wśród ciepłej nocy. Ne potrzeba było ani jednego słowa. Wszystko co się wydarzyło od ich ostatniego spotkania, pięćdziesiąt lat temu, do dziś nie wymagało ani jednego słowa komentarza, ani jednej nuty, gestu, miny, czegokolwiek. Wystarczyła cisza. W tym języku zostało wyrażone wszystko to czego nie dało i nie da się wyrazić żadnym słowem, czynem, gestem.
Kobieta i mężczyzna patrzyli na siebie, a ich serca kołatały jak kościelne dzwony, wydawało się im, że te uderzenia usłyszy cały świat. Patrząc na siebie nawzajem  zrozumieli - chłopak i dziewczyna sens miłości, sens cierpienia, sens 50 lat błądzenia w oceanie, sens pokonywania jego fal, uderzania o podwodne skały, sens tracenia wiary i ponownego łapania powietrza na powierzchni.
Powróciła ich łąka, powróciły kwiaty, skowronki i motyle. Powrócił wiatr kołyszący trawami, nabrało kolorów czarno białe zdjęcie. Zrozumieli chłopak i dziewczyna że nic się nie zmieniło, że te 50 lat było jedynie chwilą, chwilą której nie stracili. Zrozumieli, że gdy trwa miłość nic nie trzeba postanawiać, niczego planować, na nic nie czekać, niczego nie oczekiwać, że po prostu trzeba cieszyć się życiem, rozwijać, trzeba żyć tak jak żyje ta łąka, a wtedy nic się nie zmienia – miłość trwa. Taki jest jej sens.
Ich miłość przetrwała bo jedyne co zrobili ten chłopak i dziewczyna to nią nawzajem się obdarowali.  Czekali i ufali. Gdy zaczęło się w nich pojawiać coraz więcej zrozumienia, odczuli też że to przez te 50 długich lat życie nauczyło ich czym ta prawdziwa miłość jest.
I jeszcze jedno nie stracili wolności, której brak zniszczył niejedną wielką miłość.
Dla chłopaka i dziewczyny, całkiem dojrzałych już ludzi, tego dnia, wieczora i  nocy, jak i w następne, trwa i będzie trwało święto miłości – największe ze świąt.

Piotr Kiewra