sobota, 5 kwietnia 2014

Ojciec

Zamyślona powoli wspinała się po schodach do swojego mieszkanka na samej górze. Poprzedniej nocy natrętne myśli - obrazki z przeszłości, nie pozwoliły jej spać, a później przez cały dzień przewijały się w jej głowie jakieś zmontowane z nich filmy. Była wśród ludzi, pracowała, ale tak naprawdę jakby jej nie było, jakby była w jakiejś dalekiej podróży.

Otworzyła drzwi, ciężką ze zmęczenia ręką próbowała znaleźć włącznik światła, lecz nie mogła na niego trafić. Zrezygnowana weszła do środka, a tam otoczyła ją ciemność – taka sama jak w jej duszy.

Po omacku wyszukała na ławie zapałki i świecę, po chwili jej światło wypędziło z pokoju mrok, a w jego miejsce pojawiła się jakaś nadzieja, jakaś dobra nowina. Resztki ciemności pozostały tylko w niej samej. 

Usiadła na kanapie, puściła swoją ulubioną, smutną piosenkę i natychmiast jeszcze większy smutek wdarł się w jej wnętrze, wycisnął łzy. Teraz, gdy jej słuchała,  gdy spojrzała w płomień, we wspomnieniu wrócił jej tata.

On odszedł na zawsze, gdy była jeszcze małą dziewczynką, lecz często wracał, by z nią porozmawiać, by coś opowiedzieć, by ją przytulić, pogłaskać po główce, potrzymać na kolanach, ponosić na rękach.

Taki tata pozostał w jej w pamięci. Był dla niej opiekuńczy, dobry, ciepły, miły. Mówił, że była jego słoneczkiem, ukochaną – najukochańszą córusią, wtedy czuła, iż tatuś ją bardzo kocha, w takich chwilach czuła, że nic jej nie grozi i że jest szczęśliwa. Wraz z nim wracało poczucie bezpieczeństwa, lecz wracało jeszcze coś innego, coś z czym do dzisiaj nie potrafi sobie poradzić.

Mimo, że była dziewczynką tatuś uczył ją grać w piłkę. Miała w jego drużynie grać w ataku, obok taty  i sióstr. Póżniej mieli dołaczyć i bracia, na których urodziny tata z utęsknieniem czekał. W czasie gry na podwórku wołał do niej: „Maryś! Podaj piłkę! Pokażę ci, jak się strzela bramki!” Widział w niej rasowego napastnika, prawdziwego wojownika, postrach wszystkich drużyn. 

W jego wyobraźni Maryś była chłopakiem, kazał ją więc ostrzyc jak chłopaka, by była twardsza, silniejsza, bardziej waleczna, by jak mężczyzna, stała mocniej na nogach.

Tata czytał dla niej bajki, opowiadał o dobrych i złych ludziach, mówił o kochaniu mamy, ojca i wszystkich innych ludzi, o kochaniu zwierząt, słońca, gwiazd, najdrobniejszych nawet kamyczków. Uczył ją jazdy na sankach, na rowerku, uczył ją życia.

Lecz jej najukochańszy tatuś nauczył jej też tego, czego nie chciał nauczyć – nauczył ją się bać. Nawet nie wiedział, iż ją tego uczy, że pozostawia w główce małej dziewczynki ślad, piętno, które na długie lata, być może na całe życie będzie trwało i trwało.  Nie wiedział, że to piętno strachu będzie w niej obecne, że każdy krok jej życia będzie nim naznaczony.

Nauczył ją strachu. Pokazał jej nienawiść, gdy pijany bił mamę. Wtedy był zupełnie innym człowiekiem, w takich chwilach bała się własnego taty. Uciekała, chowała się, drżała, płakała, i bardzo, bardzo się bała, choć on dla niej był dobry – nawet, gdy był pijany. Brał ją na ręce, przytulał, uciszał jej szloch, głaskał po główce, mówił, że nie da nigdy nikomu skrzywdzić swojej ukochanej córusi.

Gdy zniknął z tego świata, zniknęła jego dobroć, jego ciepło, jego opieka, nie było przytulania, nie było bezpieczeństwa, nie było słów, których lubiła słuchać.
Na zawsze pozostała tęsknota, lecz pozostał też strach. Gdy dorastała, strach coraz bardziej nikł, tak jak powoli znikał obraz jej taty. Stawał się coraz bardziej mglisty, coraz bardziej nierzeczywisty.

Gdy odszedł tata, znikła też mama. Nie znikła ciałem, lecz duchem. Mężczyzna którego kochała, przestał istnieć, a był dla niej sensem życia. Od tej pory życie stało się dla niej udręką, znienawidziła je. Choć ojciec był dla mamy niedobry, ona go kochała. Wraz z tatą, u mamy zniknęło zainteresowanie domem, dziećmi, pojawiło się zabijanie samotności alkoholem, zabawą, poznawaniem co rusz to nowych mężczyzn.

Odeszła z ich domu miłość. Gdzieś tam jednak u małej „tatusinej córeczki” pozostała i mała dziewczynka uczyła się ją okazywać swoim siostrom i braciom, została dla nich nie tylko siostrą, została ich opiekunką, mamą, tatą. I w ten sposób okazywana miłość w niej pozostała już na zawsze. Miłość skojarzyła z opieką. Gdy stała się dorosłą, tak kochała swojego męża, tak mu  okazywała swoją miłość. Dla męża było to mało, więc odszedł.

Wtedy zrozumiała, że coś jest nie tak, dopiero wtedy zaczęła dojrzewać, a to jej dojrzewanie stało się od tej pory poznawaniem siebie, jedną wielką próbą zrozumienia kim jest.

Wiedziała gdzieś tam w głębi, że kluczem jest tu wspomnienie jej ukochanego tatusia, mówiono jej to na terapiach, które przeszła, lecz póki co w jej życiu nie zaszła jakaś głębsza zmiana.

I dzisiaj temat wrócił. Wrócił po raz tysięczny, lub milionowy i jak zawsze w takich chwilach wrócił smutek. Wspomnieniu taty zawsze towarzyszył smutek. Próbowała –postępując zgodnie z sugestiami terapeutów, ale i z własnymi decyzjami, przebaczyć swojemu tacie, pisała mu listy i odczytywała je nad jego mogiłą, zapewniała go tysiące razy, że kocha i nie ma mu za złe, że był taki jaki był. Nie ma mu za złe tego, iż nie kochał mamy, że pił, nie ma mu za złe tego, że jej życie potoczyło się w ten sposób.
Przebaczyła, lecz coś ciągle było nie tak, ciągle coś z przeszłości wywierało wielki wpływ na jej życie.

Zastanawiała się wiele razy nad tym. W końcu na nowo odkryła strach. Mężczyźni w jej życiu mieli być dla niej tatusiami, szukała w nich dobra, opieki i niczego więcej. Widziała też w nich, przede wszystkim, tę gorszą część taty, tę wywołującą strach. Oni nie potrafili tego znieść, z tym się pogodzić, z tym jej ciągłym „nie”, z tym brakiem pełnego zaufania, pełnego oddania. Mogła się nimi zaopiekować, troszczyć o nich, w ten sposób okazywać im swoją miłość, to potrafiła, ale niczego więcej.

Patrzyła nadal na płomień świecy. Gdy znów słowa piosenki przedarły się przez obrazy i dźwięki z przeszłości, rozejrzała się po pokoju. W jej oczach pozostało jednak światło widziane poprzez łzy i to chyba sprawiło, iż popatrzyła na otaczające ją przedmioty głębiej. Przed oczami stanęły też te, które na co dzień napotyka w swoim życiu i nagle zrozumiała, że to wszystko na co patrzy, czego dotyka, z czym ma do czynienia, chce jej coś przekazać, chce jej coś powiedzieć. Każde drzewko, każdy kamyczek na drodze, każdy napotkany człowiek, jest jej własnym odbiciem, niesie jej jakąś informację o niej samej, lecz ona nie zawsze to rozumie, nie zawsze potrafi to dostrzec.

Dzięki temu uświadomiła sobie, że i na swego tatę musi spojrzeć głębiej. Mimo, iż myśli o swoim tacie, iż tyle razy rozmawiała z nim, tyle do niego mówiła, to nigdy nie chciała, ani nie próbowała go zrozumieć, nigdy nie była w tatusinych butach, nigdy nie była w jego skórze. Teraz po raz pierwszy pojawiły się pytania: Kim był, co było dla niego najważniejsze, co i w jaki sposób kochał?

Gdy spróbowała na nie odpowiedzieć, nagle w jej sercu zrobiło się cieplej. Poczuła, że jej tata stał się dla niej znacznie bliższy, że teraz mu coś dała, a nie że tylko coś od niego dostała. Poczuła, iż współodczuwa jego smutek, jego niepokój, jego żal, jego zagubienie i odczuła też, iż on się boi. Tak, on naprawdę się lęka. Pierwszy raz w jej życiu, teraz jako dorosła, dojrzała kobieta,  odbyła ze swoim ojcem szczerą, prawdziwie szczerą rozmowę:

- Czegóż, mój tatusiu kochany, możesz się lękać? – zapytała.

- Samotności, moja kochana córeczko, samotności. Bałem się, że nie potrafię kochać, bałem się, iż w moim życiu są tylko słowa, są tylko pozory, że nie potrafię dać twojej mamie prawdziwego siebie, kogoś na kogo zasługuje, że nie jestem jej wart. Bałem się, bardzo się bałem i wiem, że przekazałem ten strach tobie i wszystkim tym, którzy mnie kochali. Och jak mi ciężko, och jakbym chciał cofnąć czas, jakbym chciał się wreszcie nauczyć kochać, jakbym chciał wiedzieć czym jest prawdziwa miłość, och jak ja bym chciał wiedzieć, że jestem wart prawdziwej miłości, och jak ja chciałbym się nie bać.

Uciekałem od tego strachu. Lecz nie mogłem uciec, on mnie zawsze doganiał, on sprawiał, że im bardziej go wykopywałem, im bardziej go topiłem, tym był silniejszy, tym bardziej mnie prześladował. Nie potrafiłem uciec, zagubiłem się na krętych drogach życia. Wiem, że skrzywdziłem mamę, skrzywdziłem ciebie, skrzywdziłem was wszystkie, wszystkich moich bliskich, chciałbym to naprawić, lecz znowu się boję, bo nie wiem - jak. Wiem że nauczyłem cię tego samego, że też się boisz. 

Córcio moja kochana, Maryś, posłuchaj mnie, nie lękaj się! O nic więcej nie mogę cię prosić, tylko o to. Nie lękaj się! Zrób to dla mnie! Pomóż mi! – zapłakał. Szlochał. 

Szlochali razem, on - tata i jego córka. Przytuli się do siebie i płakali. Poczuli, iż ten płacz ich rozluźnia, poczuli, iż znika coś co tkwiło w nich tak, jak tkwi ciemność w pokoju bez światła. 

Gdy się tak wypłakali, jakaś siła nacisnęła włącznik, a gdy zabłysło światło wszystko co było do tej pory znikło. Powoli – jak lód, topniał też smutek. To ciepło, które rosło w jej sercu topiło ten lód. Z każdą odrobiną tego ciepła przybywało jej radości i czegoś czego do tej pory nie doświadczyła, czegoś co wypływało z niej, czegoś co było jej darem dla świata. Wiedziała już co to jest, i w zamian czego się pojawiło.

Nigdy wcześniej nie próbowała zrozumieć swojego taty. I nigdy też nie próbowała zrozumieć innych ludzi, chciała od nich opieki, chciała budować z nimi relacje, ale jej nadopiekuńczy przykład miłości wyniesionej z domu, nie pozwalał zrozumieć czym jest prawdziwa miłość, czym jest współodczuwanie, bycie w czyjejś skórze. Liczy się nie tylko okazywana dobroć, dobre słowo, nasz uśmiech, miłe spojrzenie, dobre uczynki, ale przede wszystkim, głęboka, bezwarunkowa akceptacja, zrozumienie, współodczuwanie – to jest miłość.

Tak pomyślała:
- Przecież nie wszyscy coś ode mnie chcą zabrać, nie wszyscy chcą mnie okraść, wykorzystać mnie, częściej chcą mi coś dać, chcą mnie obdarować uczuciem, przyjaźnią, dać mi miłość, zrozumienie, akceptację, lecz ja nie potrafiłam tego dostrzec, mój strach kazał mi się na to zamknąć. Wytworzyłam pancerną szybę, oddzielającą mnie od miłości innych ludzi, wytworzyłam barierę nieufności. Obraz mojego tatusia pozostał bardzo ubogi, jego dobre słowo, opieka, obraz miłości jaki pozostawił, to nie wszystko. Strach, którego wtedy doznałam, to nie wszystko. Było w nim znacznie więcej czegoś czego nie dociekałam, czego nie chciałam dostrzec, bo tak myślałam - mój tatuś był złym człowiekiem. Pięknie mówił o dobroci, a naprawdę był inny. Na wierzchu dobry, a pod spodem zły. Dlatego nie chciałam go zrozumieć. Tak było wygodniej, wystarczyło spojrzeć na wierzch i wszystko było widać. Lecz czy prawda jest na wierzchu. Teraz wiem, że nie. Prawda jest ukryta, prawda o człowieku jest nie tylko w jego słowach, w jego uczynkach, jest głęboko, w jego istocie. By ją zauważyć trzeba pokochać, trzeba zaakceptować, trzeba się otworzyć na drugiego człowieka. Ten stary obraz ojca zubożył moje spojrzenie na życie, odebrał mi część mojego własnego człowieczeństwa, piękna, dobroci, miłości, zdolności współodczuwania innych.

Zdała sobie dzisiaj sprawę, by spojrzeć na innych inaczej niż na swojego ukochanego tatusia, czas przesunąć swoje granice na granice wszechświata, bo czas otworzyć się na dary, które do tej pory leżały u jej stóp, bo nie były w stanie przeniknąć jej linii obrony, nie były w stanie do niej dotrzeć z powodu strachu, z powodu nieustępliwego „nie”. 

Czas pokochać inaczej, czas okazać miłość inaczej niż tylko poprzez dobre słowo, opiekę, uśmiech, czas zrozumieć innych, współodczuwać z nimi, czas poddać się prądowi życia, czas przestać walczyć, przestać się napinać, udowadniać swoją niezależność, służyć swojej „Zosi Samosi” jak lubi siebie nazywać. 

Czas dopuścić do głosu serce, pozostawić wspomnienia samym sobie, pozostawić pragnienie ucieczki od swojej samotności. Dość tego! Tata uciekał i nie uciekł, ja też nie ucieknę!

Czas przestać myśleć o miłości, czas zacząć kochać sercem, czas przestać porównywać z tatusiem, czas dostrzec głębię, istotę, nie tylko zewnętrzność, słowo, ale to co między słowami, to co niewypowiedziane, to co niepokazane, czas poczuć energię, a nie tylko materię, uczynki. Czas obdarowywać, a nie tylko czekać na dary.

- Oj, dużo, bardzo dużo, jak na jeden dzień. – pomyślała i znowu się rozpłakała. Szloch sprawił, że popłynęły całe potoki po jej twarzy, wypłukały jej makijaż, pojawiły się na rękach, na bluzce, na podłodze pod jej stopami. Wraz ze łzami przyszło rozluźnienie. 

Poczuła, że dzisiaj, teraz, wspięła się znaczne wyżej niż do tej pory, poczuła, że palące się w pokoju światło, wypędziło ciemność nie tylko z jej pokoju, ale również z jej wnętrza, z jej serca. Poczuła lekkość, zobaczyła gdzieś w głębi siebie płomień palący się równym, jasnym, pięknym  światłem.

To było światło zrozumienia. Tyłem do tego płomienia powoli odchodziła w dal jakaś postać. Tak, to był jej ukochany tatuś. Teraz może już odejść, powiedział jej już wszystko, co miał powiedzieć, przekazał prawdę o sobie i o niej, i może już na dobre zniknąć. Zrozumiała, że to nie ona ma go uczyć miłości, bo tego nie może nikogo nauczyć. 
Tak, czas opuścić dom rodzinny i przestać go naprawiać, czas zadbać o siebie, czas odkryć siebie do końca.

 Postać zniknęła.
Oboje teraz zaznają światła i pokoju.



Piotr Kiewra

wtorek, 1 kwietnia 2014

Nauka wolności

Mówił motyl do róży:

- Dziękuję Ci, dziękuję! Zrozumiałem.

Przy Tobie uczyłem się miłości, teraz czas na to, by nauczyć się wolności. Uczyłem się miłości, czyli jak żyć bez strachu, uczyłem się zdolności współodczuwania, uczyłem dzielenia się sobą. Teraz czas na to, by dzielić się miłością bez oczekiwania czegokolwiek, teraz czas na wolność.

Zrozumiałem. Teraz czas na odnalezienie szczęścia w samotności, bo tylko, ktoś kto potrafi odnaleźć się w samotności, może prawdziwie pokochać i może być wolnym.

Teraz nie muszę szukać, nie muszę pragnąć i czekać. Teraz będę jak TY.

Ty obdarowujesz i nie czekasz na odwzajemnienie. Zakorzeniłaś się w swojej miłości, nie musisz skakać, latać, szukać, a i tak wszyscy Cię kochają, tak i ja odnalazłem korzenie swojej miłości. Jestem wolny dzięki Tobie. Dzięki Tobie zrozumiałem.

Będę latał, lecz nie będę szukał, będę latał by cieszyć się wolnością.
Dziękuję Ci.


Piotr Kiewra

Strach

Przyglądał się promyk słońca pąkowi róży. Oświetlał ją swoim światłem, ogrzewał swoim ciepłem, lecz ona pozostawała zamknięta. 

Przemówił promyk do róży:

- Nie lękaj się różyczko, nie lękaj! Różyczko, zrozum! Dlaczego nas los połączył?

Bo los zawsze łączy sprzeczności. Połączył Twoje "nie" i moje "tak", połączył Twój strach i moją miłość, połączył Twoją ciemność i moje światło. Połączył, by Twoje "nie" mogło się przeglądać w moim "tak", jak w lustrze.

Jednak przyszłość to dwa razy "tak”, to twoje „tak” obok mojego. Twoja przyszłość to Twój rozwój w stronę "tak".

„Nie” jest bez przyszłości, bo „nie” to strach, a strach nie ma przyszłości.

Strach nie może pokonać miłości, ciemność nie może pokonać światła, bo tak naprawdę strach nie istnieje, tak jak ciemność nie istnieje. Tak jak światło wypełnia w mgnieniu oka pustkę, w której wydaje się istnieć ciemność - wystarczy, że pojawi się odrobina światła, a ciemność znika, tak i wystarczy odrobina miłości i strach znika.

Różyczko, nie pojawiłem się po to, by się na wszystko zgadzać, by przegrywać w obliczu Twojego "nie".

Różyczko, każde Twoje "nie", wzmacnia moje "tak", więc daję Ci więcej światła i więcej, a to moje silne "tak" swoim światłem wyprze kiedyś wszystkie Twoje "nie". Stanie się to bez walki, bez żadnego wysiłku, wystarczy odrobina otwarcia, mała szczelinka w którą wejdzie światło - moje światło i strach zniknie, zniknie na zawsze.

Nie pojawiłem się tu przypadkiem, Twój Mistrz ma tu misję - misję niesienia światła, światła, które pokona ciemność, niesienia miłości, która pokona strach.

Różyczko, Twoja przyszłość jest na "tak".

Uchyliła zaciekawiona róża lekko swoich płatków, wpadła tam odrobina światła - zniknęła ciemność i zniknął strach. Zakwitła róża miłością i zapomniała na zawsze o strachu.   


Piotr Kiewra